Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można czytać książki za darmo txt) 📖
Bezprzykładny prostak i wszechstronny ignorant robi zawrotną karierę polityczną, obiecując w cudowny sposób uzdrowić polskie rolnictwo. Przy tym z niezbadanych przyczyn mimo swego chamstwa działa magnetycznie na najwytworniejsze kobiety. Jak to możliwe?
Surowy krytyk funkcjonowania struktur państwowych za czasów Najjaśniejszej II Rzeczpospolitej, Tadeusz Dołęga-Mostowicz, barwnie przedstawił możliwy scenariusz takiego zdarzenia — ku przestrodze.
- Autor: Tadeusz Dołęga-Mostowicz
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można czytać książki za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Dołęga-Mostowicz
— Czyja?
— Czajkowskiego.
— Aha, ładny kawałek. A jak się nazywa?
— C-moll.
— Ce mol? Śmiesznie. Dlaczego nie de mucha?
Nina rozbawiona zarzuciła mu ręce na szyję.
— Mój pan dziś jest nastrojony żartobliwie. E... teraz już wiem: z tą mandoliną to też był żart. Niedobry! Tak dworować451 ze swojej małej Nineczki. Nineczka! Wiesz, że mnie nikt tak nie nazywał?... Ni-neczka... Wiesz, że to może nie jest najładniej, ale mnie się najbardziej podoba, no powiedz...
— Nineczka — powiedział Dyzma i pomyślał: „Co ona chce, do choroby, od mojej mandoliny?”
— Tak lubię, najbardziej lubię. Mówisz to tak twardo. Jest wtedy w twoim głosie taka chropowatość, siła, nie: rozkaz jakby nie wiem, dlaczego, ale wydaje mi się, że taki głos muszą mieć marynarze o krtaniach przesyconych solą i jodem.
— Jodem? To marynarze tak często pędzlują sobie gardła?
Roześmiała się.
— Naprawdę jesteś dziś w doskonałym humorze. Wiesz, ty masz prawdziwy talent mówienia dowcipów. Wygłaszasz je zawsze z taką powagą, która potęguje ich siłę komiczną. Nie masz pojęcia, jaka jestem szczęśliwa, gdy mogę być przy tobie. Tak mi zaraz lekko, swobodnie, radośnie i tak bezpiecznie. Od wielu, wielu dni twoja mała Nineczka będzie po raz pierwszy spała słodko i spokojnie, nie będą przeszkadzały smutne myśli...
Nikodem zmrużył oko.
— Ale za to będzie przeszkadzało co innego.
Spąsowiała i przytuliła się doń mocniej.
— Nie, nie — oponowała bez przekonania. — Nineczka będzie spała słodko na górze, a Nik słodko na dole.
— Mowy nie ma. Teraz już mowy nie ma. Szkoda każde następne słowo452.
— Niku!...
— Fertig453!... Załatwione, postanowione. Nie ma o czym gadać. Jak tylko służba wyniesie się, moja Nineczka zejdzie na dół.
— Nie zejdzie — przekomarzała się.
— To ja pójdę na górę.
— I zastanę drzwi zamknięte na klucz — śmiała się, ocierając policzek o jego usta.
— Drzwi? Co mi tam drzwi! Wyłamię w trymiga454.
— Och, ty mój najdroższy siłaczu! Daj uszko, coś ci powiem.
Zbliżyła usta do ucha Nikodema i wyszeptała:
— Nineczka przyjdzie do swego pana.
— Tak to rozumiem...
Było już po jedenastej, gdy rozstali się i Dyzma poszedł do sypialni Kunickiego.
Po drodze zapalił światło w gabinecie i otworzył pancerną kasę. Na półkach piętrzyły się stosy banknotów. Wziął jedną paczkę i chwiał nią w powietrzu, jakby chcąc zważyć jej ciężar.
— Moje... Wszystko moje. Forsa, kasa, pałac, fabryki... Grube miliony.
Rozbierając się, starał się wyobrazić sobie, jak będzie z tego olbrzymiego majątku korzystać.
Przede wszystkim postanowił zaraz jutro zrobić lustrację455 majątku i wezwać oficjalistów456 na rodzaj odprawy. Układał w myśli przemówienie, jakie do nich wygłosi, gdy skrzypnęły drzwi.
Przyszła Nina.
Nikodemowi nie było sądzone spać tej nocy.
O siódmej służba rozpoczynała sprzątanie i Nina musiała zdążyć przejść na górę, zanim lokaje nadejdą ze służbowego skrzydła.
Dyzma zapalił papierosa i poprawił poduszki.
„Jeżeli tak zawsze będzie — pomyślał — długo nie pociągnę”.
Chciał zasnąć, lecz nie mógł.
— Trzeba wstawać — mruknął i zadzwonił.
Kazał przygotować kąpiel i zrobić zaraz jajecznicę z dziesięciu jaj z szynką.
— Tylko żeby była tłusta!
Gdy już był ubrany i przeszedł do jadalni, skonstatował457, że stół nie jest nakryty, a jajecznicy nie podano. Zwymyślał lokaja od bałwanów, a gdy ten zaczął tłumaczyć się, że wystygłaby, ryknął:
— Milcz, durniu, nie wystygłaby, żebyś na porę zrobił. Mogłeś uważać, że wychodzę z łazienki. Ja was, hołotę, nauczę porządku! Dawaj jajecznicę i każ osiodłać konia... Stój! Nie, zaprząc sanki.
— Słucham jaśnie pana.
Po śniadaniu siadł na małe eleganckie sanki, zaprzężone w parę koni w lejc458, i kazał jechać do papierni. Zaraz w kantorze uderzył go widok urzędników pijących herbatę.
— Co to, do cholery! — krzyknął. — Fabryka czy knajpa?
Urzędnicy zerwali się na równe nogi.
— Co to za moda! Czy wam za to płaci się, żebyście tu żarli?! Woźny! Gdzie jest woźny?
— Jestem, proszę pana prezesa.
— Zabrać mi zaraz te szklanki, do ciężkiej cholery! I więcej nigdy nie podawać. A panowie możecie żryć w domu. Zrozumiano?
Przeszedł przez biuro i otworzył drzwi gabinetu dyrektora. Gabinet był pusty.
— Gdzie dyrektor?
— Pan dyrektor przychodzi o dziewiątej — drżącym głosem wyjaśnił jeden z urzędników.
— Co?... O dziewiątej? Darmozjady, psiakrew!
Wszedł do fabryki. Praca wrzała tu w pełni. Robotnicy witali Dyzmę charakterystycznym skinięciem głowy, w którym przejawia się cała nieufność, hardość i obawa, jakie czuje robotnik wobec pracodawcy.
Młody inżynier przybiegł do Dyzmy i przywitał go z szacunkiem.
— Jak tam — zapytał Nikodem — w porządku?
— Wszystko w porządku, proszę pana prezesa.
— Niech pan powie swemu dyrektorowi, żeby przychodził do fabryki o godzinie siódmej. Zwierzchnik powinien dawać przykład podwładnym.
Podał mu rękę i wyszedł.
Młyn, tartaki, stajnie, obory, gorzelnia — wszystko to zajęło mu czas do południa. Przeszedł przez Koborowo jak groźna burza, pozostawiając za sobą panikę.
Gdy podjeżdżał do pałacu, ujrzał w oknie Ninę. Uśmiechnięta stała z podniesionymi rękoma i machała nimi na powitanie.
Była jeszcze w szlafroczku, lecz zbiegła do hallu.
— Skądże mój pan wraca? — zapytała półgłosem, gdyż w sąsiednim pokoju lokaj nakrywał stół.
— Byłem w gospodarstwie. Robiłem przegląd.
— I jakże?
— Za dużo próżniaków. Ja ich teraz wezmę do galopu.
— Kochanie, ja nie chcę, żebyś ty zajmował się gospodarstwem. Po naszym ślubie musisz wziąść administratora. Pomyśl: to zabiera tyle czasu! Cały dzień byłbyś poza domem. Ja nie chcę zostawać sama. Zrobisz to, Niku?
— Już zrobiłem — roześmiał się.
— Jak to?
— Zaangażowałem administratora.
— Tak? To znakomicie.
— No bo jak mamy jechać do Warszawy na kilka miesięcy, to musi ktoś pilnować, bo całe Koborowo rozkradliby.
— A kogo zaangażował mój pan?
— Niejaki Krzepicki, znasz go, zdaje się?
— Jak to? Zyzio? Zyzio Krzepicki, adiutant cioci Przełęskiej?
— Aha. Ten sam.
— Komiczny chłopak. Kiedyś mi nadskakiwał. Ale on dawniej nie miał najlepszej opinii.
— Prawdę powiedziawszy, ja nic złego o nim nie słyszałem. Od założenia banku jest moim sekretarzem.
— I jesteś z niego zadowolony?
— Dlaczego nie? A ty nie chcesz, żeby on administrował?
— Cóż znowu! Mój drogi, ja tak dalece nie interesuję się tymi sprawami i tak gruntownie na nich się nie znam.
Zaczęli schodzić się oficjaliści459 i służący zameldował o tym Dyzmie.
Gdy Nikodem wszedł do obszernej kancelarii, znajdującej się tuż za gabinetem, kilkunastu panów, rozmawiających półgłosem, wstało na jego powitanie.
Skinął im głową i usiadł przy biurku nie prosząc ich siadać.
— Zawołałem panów — zaczął bębniąc palcami po suknie — żeby podać do waszej wiadomości, że właścicielka Koborowa, pani Nina Kunicka, rozwodzi się z mężem i dlatego odebrała od niego plenipotencję460. Jedynym jej plenipotentem jestem ja. A ja zapowiadam, że cackać się nie będę. Wiecie pewno z gazet, że Bank Zbożowy jest jak lalka, bo ja, ot tak, wszystko trzymam za pysk. Powtarzam, że cackać się nie lubię.
Podniecał się własnymi słowami i mówił coraz głośniej:
— Powiem krótko: robota to nie zabawa. U mnie musi się tyrać, bo za próżniactwo forsy dawać nie myślę! Zrozumiano? Wylewać będę na zbity łeb darmozjadów. A jeżeli, Boże broń, kogoś złapię na jakiejś machlojce461, jeżeli dowiem się, że kto z was robi na lewo! No! To wsadzę do ciupy bez żadnego pardonu! U mnie żartów nie ma! Zrozumiano?
Uderzył pięścią w stół.
Zdumieni oficjaliści stali w milczeniu.
— Przyjedzie tu pan Krzepicki, którego wziąłem na administratora. Macie jego słuchać we wszystkim. Ale w dzisiejszych czasach to i rodzonemu bratu nie można wierzyć. Więc umyśliłem sobie tak: jakby który z panów zauważył, że szykuje się jaki kant, rozumiecie, to jeżeli mnie o tym doniesie, dostanie do łapy pięć tysięcy złotych i jeszcze podwyżkę pensji. Ja krzywdy nikomu nie zrobię, będę dla was jak rodzony ojciec, ale nabić się w butelkę nie dam. To wszystko. Możecie panowie iść do zajęcia.
Jeden z obecnych, siwy, zgarbiony człowiek, kierownik gorzelni, zrobił kilka kroków naprzód i odezwał się:
— Panie prezesie...
— No, co tam jeszcze?
— Z tego, co pan prezes mówił...
— A pan zrozumiałeś to, co mówiłem?
— Tak jest, ale...
— Wszystko pan zrozumiałeś?
— Wszystko i dlatego właśnie...
— To nie mamy o czym gadać. Ja tu zwołałem panów nie na rozmówki. A komu się co nie podoba — wolna droga. Na świeży luft462! Nikogo nie trzymam za połę. Tylko radzę zastanowić się! O posadę dziś nie tak łatwo. A świadectwo to już dam takie, że no! A i stosunki też mam! Już tam nie radziłbym nikomu w Polsce być moim wrogiem! Do widzenia panom!
Wyszedł trzasnąwszy drzwiami.
Przez chwilę panowało zupełne milczenie.
— Ładna historia — odezwał się jeden z zebranych.
— Ależ to oburzające — zawołał kierownik gorzelni — przecie on z nas chce szpiegów zrobić!
— I co za ton!
— Ja tam pójdę do dymisji.
— Przecież on nas potraktował jak sołdatów463.
— A co za język! To skandal! Mówił do nas jakimś żargonem, jakby uważał, że inteligentnego języka nie rozumiemy!
— Mówił jakby po to, żeby nas obrazić!
— Jedno tylko mamy wyjście: gremialnie464 podać się do dymisji.
— Byle tylko solidarnie!
Nie wszyscy wszakże podzielali ten pogląd. Młody, niewiele ponad trzydziestkę liczący agronom, nazwiskiem Taniewski, zaoponował:
— A ja z góry uprzedzam: na mnie, panowie, nie liczcie.
— Ani na mnie — dodał weterynarz.
Posypały się pytania pełne oburzenia.
Taniewski wzruszył ramionami.
— O co panom chodzi? Jeżeli o formę tej odprawy, to ja to uważam za rzecz błahą465. Prezes Dyzma jest za wielkim człowiekiem, ma takie zasługi wobec kraju i tyle państwowych spraw na głowie, że jeżeli nie robi z nami wersalu466, nie ma czemu się dziwić. Zresztą to nie zebranie towarzyskie, a sprawy...
— Sprawy szpiegowskie! Wstyd panu, panie Taniewski, miałem pana za mniej giętkiego w kwestiach etyki — oburzył się główny buchalter.
— Przepraszam bardzo, ale on nikogo nie zmusza do szpiegowania.
— Tak? A co znaczą te nagrody dla denuncjantów467?
— Kto panu każe zgłaszać się po nagrodę? — zirytował się Taniewski. — A poza tym, jak widzę, że kto kradnie, to mój psi obowiązek jest podać to do wiadomości okradanego. Nie? Może nie? Nie widzę w tym nic zdrożnego, że pan prezes chce sobie, a raczej nie sobie nawet, tylko swojej mandantce468, zapewnić gwarancję od nadużyć. Mądrze robi i tyle! Tylko bałwan daje się okradać. Cóż myślicie, gdyby w banku u siebie patrzył przez palce na złodziejstwa, zasłynąłby na cały świat? Potrafiłby tak w kilka miesięcy uzdrowić nasze życie gospodarcze?... A że wymaga sumiennej i pilnej pracy, to ma rację czy nie? Co?...
Przerwał i czekał opozycji. Jednakże wszyscy milczeli.
— Życie to nie siu bździu! A my, Polacy, to zaraz po-draż-nio-na ambicja i hopaj siupaj, a później jazda na bruk i z całej ambicji skamleć pod innymi drzwiami o pracę. Ja tam za dużo tego widziałem, mnie na to nikt nie nabierze. Zresztą, między nami mówiąc, nie widzę tu miejsca na obrazę. Co tu gadać: on jest znakomity mąż stanu, geniusz ekonomiczny, a my, za przeproszeniem panów, drobne kiełbie469, pętaki. Kto ma zielono w głowie, niech sobie „wyciągnie konsekwencje”, a ja nic, tylko zostaję, ale powiadam, że prezes jest morowy gość, wie, czego chce, a że w bawełnę nie obwija, to stać go na to i koniec.
Zaległa cisza.
— Niewątpliwie ma pan rację — odezwał się jeden głos. Przytwierdził470 mu drugi, trzeci, dziesiąty...
— No pewnie, że mam — dorzucił Taniewski, biorąc futro z wieszaka.
Kierownik gorzelni rozłożył ręce.
— Ha, róbcie, panowie, jak chcecie. Ja jednak podziękuję za służbę.
Wszyscy zaczęli go namawiać, by dał spokój, że jakoś się ułoży, że o posadę trudno. Staruszek jednak tylko kiwał głową.
— Nie, panowie. Wiem, że trudno, ale ja tam nie przyzwyczaiłem się do takiego systemu pracy. To nie dla mnie. Wy może nawet macie słuszność, ale ja jestem za stary, myślę kategoriami przedwojennymi. Nie potrafię.
Rozchodzili się z wolna. Za ostatnim zamknęły się drzwi. Na nie malowanych deskach podłogi pozostały liczne mokre ślady stóp, śnieg bowiem na dworze był tego dnia niezwykle lepki.
Dwa najpiękniejsze pokoje w mieszkaniu pani Przełęskiej zostały oddane do dyspozycji kochanej Ninusi. Wyglądały jak dwa wielkie klomby i co wieczora lokaj z pokojówką niemało mieli roboty z wynoszeniem koszów i doniczek do kredensowego, by uratować jaśnie panienkę (taki tytuł nakazała jaśnie pani) przed niechybnym uduszeniem się.
Codziennie od południa rozpoczynała się pielgrzymka pań i panów z mondu471, śpieszących obejrzeć żywą sensację sezonu.
Trwało to tydzień małymi dawkami i przypieczętowane zostało wielkim balem, wydanym przez panią Przełęską, by wszystkim wobec zaprezentować ukochaną siostrzenicę.
Na bal raczyli nawet przybyć księstwo Roztoccy, którzy witającej ich z wypiekami na twarzy pani Przełęskiej oświadczyli, że miło jest im bardzo znaleźć się w tym domu, który swoją sympatią darzy prezes Nikodem Dyzma.
Na ogół w tych sferach mówiono już niemal głośno o zaręczynach Nikodema, które oficjalnie ogłoszone zostaną dopiero po uzyskaniu przez Ninę unieważnienia małżeństwa.
Kwestią frapującą wszystkich i nie dającą spać damom, słynącym z tego, że zawsze są doskonale poinformowane, było pytanie: co się stało z tym Kunickim?
Wiedziano tyle tylko, że wyjechał za granicę i zgodził się na unieważnienie. A dlaczego? No i dlaczego zostawił Ninie cały majątek?...
O tym mogło powiedzieć tylko kilka osób, lecz Krzepicki zbywał pytania uśmiechem, pani Przełęska nie należała do kobiet, z których cokolwiek można wbrew ich woli wydusić. Niny pytać nie wypadało, no a prezesa Dyzmy nikt by się nie odważył.
Pani Koniecpolska, która spróbowała, opierając się na — jak sądziła — upoważniającym ją do poufałości niedawnym współwyznawstwie Trzypromiennej Gwiazdy, skarżyła się później:
— Wyobraźcie sobie, zapytał mnie, czy nie mam większego zmartwienia!
Bal udał się znakomicie, chociaż jego
Uwagi (0)