Darmowe ebooki » Powieść » Murdelio - Zygmunt Kaczkowski (czy można czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Murdelio - Zygmunt Kaczkowski (czy można czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Kaczkowski



1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... 67
Idź do strony:
może to być właśnie woda na mój młyn, może mnie w czym oświeci, może da jaką radę... bo i czemuż by nie miał tego uczynić? Będę go prosił, zaklinał, dam ofiary na klasztor krośnieński... czemuż by mi zgoła nie miał pomóc w tym razie? Rozumny jest, światły, rozważny, musi też znać Lgockiego, a więc snadno271 pojmuje, jaki mąż z niego będzie... Widzi on to pewno, jaką niedorzeczność popełnia matka, niewoląc Zosię do takiego małżeństwa... a zresztą, kiedy nie wie o tym, to ja mu wszystko rozpowiem, ze szczegółami wyłożę i będę go prosił, a kiedy tego będzie potrzeba, to i do nóg mu padnę, trzecią część fortuny, sto tysięcy, dam na klasztor krośnieński!... O! I pewno mi dopomoże! Znał mego ojca... krewny jest Mężykówny... zawiezie mnie do Źwiernika... panią stolnikową przeprosi, przekona i wszystko dobrze będzie. Trzebaż jutro wstąpić do krośnieńskiego klasztoru.

W takich myślach biały dzień mnie zastał na łożu. Nie czekałem już snu, nie wymagałem go na próżno, tylko, zebrawszy się prędko, w dalszą ruszyłem podróż. Pilno mnie272 było do Krosna.

Tonącemu pomiędzy bałwanami morza nieraz bałwan wydaje się być deską lub czółnem; na widok nowej, jakiej takiej nadziei, która w jego oczach do wysokości okrętu wyrasta, rzuca się ten nieszczęśliwy z wściekłością ku przedmiotowi mniemanego ratunku, dosięga go żelaznymi oboma ramiony i znajduje pod nim tylko śmierć prędszą i pewniejszą. Ale choćby i tak było: dla Zosi choćby zginąć, i natychmiast!

Wyjechawszy rano, przed południem jeszcze stanąłem przed krośnieńskim klasztorem. Poważny ten przybytek Bogu oddanych ludzi, któren dawnymi czasy w Polsce doznawał nieodmiennej czci i nigdy nieustającej pomocy u pobożnego narodu, a nad którym teraz wisiał groźny miecz Damoklesowy, powitał mnie zwyczajną swoją pokorą i otwartymi drzwiami dla wszystkich przechodniów. Przyszedłem tedy do furty i po staremu rzekłem wychodzącemu do mnie braciszkowi:

— Laudetur Jesus Christus!

— In saecula saeculorum — odpowiedział tenże i zarazem zapytał: — Czego waszmość pan żąda?

— Nie żądam, ale proszę, ażalibym273 się nie mógł widzieć z księdzem Murdelionem?

— Z Murdelionem? — powtórzył braciszek. — Nie masz go w domu dzisiaj, właśnie się go spodziewamy.

— Dokądże wyjechał?

— To mnie nie wiadomo, ale jeżeli waszmość panu co na tym zależy, to łatwo by się o tym dowiedzieć od księdza gwardiana274.

— Możnaż się widzieć z księdzem gwardianem?

— Można, i owszem, proszę wnijść, ja waszmość zawiodę.

Prowadził mnie tedy ów frater275 jakimiś długimi kurytarzami276 aż pod drzwi jednej celi, na które wskazując, rzekł:

— Tutaj mieszka ksiądz gwardian.

Wszedłem. Wyszedł naprzeciw mnie poważny przełożony klasztoru, oczekując zwyczajnego ode mnie powitania. Ja też, czyniąc zadość temu obyczajowi, dobyłem zarazem kilka dukatów z kieszeni i położywszy je na pobliskim stole, rzekłem:

— Jestem szlachcic z pobliskich okolic i proszę, aby ta uboga ofiara przyjęta była ode mnie na mszę świętą, na intencję odwrócenia tego złego, które mnie tymi dniami nawidziło277.

Pokłonił mi się pięknie ksiądz gwardian i odpowiedział:

— Dziękujemy pokornie waszmość panu za wezwanie nas do tych modłów... Ale proszę, może waszmość pan raczy trochę odpocząć — i przysunąwszy stołek, podał mi otwartą tabakierę rogową, którą dobył z rękawa.

— Ja tu właściwie prócz tego — rzekłem, siadając na stołek — miałem i inną intencję.

— Jakaż to? — rzecze gwardian. — Cieszyć nas będzie, jeżeli potrafimy usłużyć waszmości.

— Chciałem się widzieć z księdzem Murdelionem.

— To by była rzecz najłatwiejsza — odpowie przełożony klasztoru, zażywając tabaki — gdyby nie to, że dni kilka już temu, jak za sprawami naszego konwentu w dalszą trochę stronę wyjechał.

— Prędkoż wróci? — spytałem.

— Właściwie dzisiaj już się go spodziewamy; ja jednakże sądzę, że nie potrafi on się postawić w tym słowie278 i kilka dni jeszcze, a może nawet cały tydzień zabawi.

— To mnie żal bardzo — rzekłem na to mnichowi — koniecznie mi się potrzeba było z nim widzieć.

— Z duszy serca bym rad waszmości usłużyć, ale w tym razie już inaczej nie potrafię, jak tylko tak, żebyś waszmość, jeżeli masz jaką nagłą sprawę do niego, mnie ją zakomunikować raczył i zawierzył, że natychmiast po jego powrocie zdam ją jemu i sam już w tym będę279, ażeby dopełnioną została. A możesz to waszmość śmiało uczynić, bo wszakżeż i tak wszystko o mnie oprzeć się musi. — Ja też na to:

— Sprawy żadnej nie mam, ale jest taka rzecz. Podobało się Panu Bogu dotknąć mnie teraz wielkimi frasunkami; u człowieka młodego krew gorąca i niecierpliwość wielka, owóż rad bym choć na jaki czas mieć pobożnego człowieka w domu, abym z kim miał modlitwę odmówić i czasami pogadać, a że znam księdza Murdeliona i uważałem w nim przy niepospolitym rozumie i świątobliwości także i niepoślednią znajomość rzeczy światowych, co dla mnie jest najważniejsza, bo człek nie tylko pociechy łaknie, ale oraz i dobrej rady, więc jego właśnie chciałem do siebie zaprosić, pewny będąc tego, że jegomość dobrodziej, jako przełożony, nie będziesz miał nic przeciw temu.

— Nie tylko nie mogę nic mieć przeciw temu — odpowiedział mi na to gwardian poważnie — ale i owszem, chwali się to waszmości, że lubo tak młody i zapewne mało doświadczenia mający, jedyną ufność swoją pokładasz w Bogu, a pociechy i dobrej rady w dolegliwościach szukasz u wiernych sług Jego. Postępek taki zasługuje na pochwałę, a wierz mnie, waszmość, staremu, że kto w jakimkolwiek terminie czy to ulgi, czy pociechy, czy dobrego natchnienia szuka na tej drodze, ten w oczekiwaniach swoich zawiedziony nie będzie i prędzej czy później, czego uczciwie pragnie, niezawodnie dostąpi. Wszakże jeżeli o to chodzi, co mi waszmość powiadasz, to my i tu bez Murdeliona poradzimy sobie. W naszym klasztorze, Panu Bogu niech będzie chwała za to, znajdują się i mężowie uczeńsi, i pobożniejsi od Murdeliona, który, intra parietes280 mówiąc, nie jest jeszcze księdzem i przy dzisiejszych okolicznościach snadź281 nieprędko nim będzie, ile ja tę rzecz rozumiem, cale do tego nie jest, do czego waszmość zażyć go pragniesz. Jego powołanie i funkcja, lubo282 może o wiele pożyteczniejszą jest dla nas niż drugich braci naszych, jednak całkiem jest inną... owóż w niniejszym razie każę ja księdzu Innocentemu temu wsiąść z waszmością na wózek; może on tam i parę tygodni zabawić, a proszę mi wierzyć, iż on daleko lepiej tę służbę około waszmości odprawi niż każdy inny.

— Dobra by i to była — odpowiedziałem na to — i wierzę, że ksiądz Innocenty sposobniejszy jest do tej funkcji niżeli Murdelio, ale nie potrzebuję powiadać jegomości, że nie zawsze to lekarstwo zbawia, które wedle reguł odpowiada chorobie, ano to prędzej, które odpowiada naturze chorego. Owóż więc może niesłusznie, ale już tak jest, że mam największe zaufanie do Murdeliona i o niego proszę koniecznie, choćby i później cokolwiek. W tej też nadziei, że jegomość będziesz łaskaw po jego powrocie zaordynować go do mnie, ofiaruję piękną jałmużnę ze zbóż, wiktuałów, a może i bydląt cokolwiek na wasz klasztor i odeszlę ją wraz z powracającym Murdelionem. Nazywam się Marcin Nieczuja i mieszkam w Bóbrce za Leskiem.

— Hm! — rzecze znów gwardian, z wolna zażywając tabaki. — Wspaniałomyślnie i godnie to jest ze strony waszmość pana, że przy zdarzonej sposobności nie zapominasz o ubogiej gromadce sług bożych. Za ten dar hojny pamiętać będziemy o frasunkach waszmości, jakoż i nie zaniedbamy zanieść naszych pokornych modłów przed tron Najwyższego i ponawiać je od czasu do czasu, aż do szczęśliwej zmiany tego niewiadomego nam nieszczęścia... ale koniecznież to Murdeliona?

— Już koniecznie — odpowiedziałem — tego bowiem męża znam, nauczyłem się go zawczasu szanować, zawczasu jego argumentom wierzyć i ufać, że jakąkolwiek mi poda radę, ta będzie dobrą i zbawienną. Ale dlaczegóż to waszmość dobrodziejowi tak to nie na rękę? Czyż to on nie jest podwładny tak jako inny? Czy nie musi wypełnić rozkazu?

— Tak... zapewne, że musi... ale widzisz, waszmość pan, on tu jest tak... on tu więcej niby to na dewocji niżeli w konwencie... jeszcze i ślubów nie złożył.

— Powiedzże mi waszmość, któż on jest z rodu i światowej niegdy pozycji?

Skręcił się gwardian na to zapytanie, lecz odpowiedział pokornie:

— To już zwyczajnie jest tajemnicą konwentu.

— To mniejsza z tym — rzekłem — proszę przysłać go do mnie, a będę pamiętał o krośnieńskim klasztorze i nadal.

To rzekłszy, pokłoniłem się i zabierałem się do wychodu, on zaś tymczasem:

— Może wielmożny pan pozwoli przekąskę... klasztorna wódeczka nie zawadzi na drogę.

— Nie, nie, dziękuję, czekam tylko na wóz i braciszka. Ścielę się do nóg.

— Niechajże Pan Bóg prowadzi szczęśliwie — odpowiedział gwardian, a ja wyszedłem i zastawszy konie moje już zaprzężone, ruszyłem dalej.

I lubo mój zamiar dowiedzenia się, kim jest, a przynajmniej, kim był dawniej Murdelio, spełzł na niczym, jednakże choć z nadzieją, że go będę miał w moim domu, stanąłem dnia drugiego u siebie.

Tam znalazłem wszystko w porządku i uczciwości, i bydło, i konie, i spiżarnię, i sprzęty, i zgoła dom cały. Jednak wszystko to mnie tak nie cieszyło, jak ten kącik spokojny i własny, w którym się zamknąć mogłem jak ów ślimak w skorupianym swym domku, sam, sam jeden tylko, z moimi wszystkimi myślami, z moimi wspomnieniami, z moją nieprzerwaną miłością dla Zosi, z moją nieuspokojoną tęsknotą; ale oraz i z ową nieocenioną władzą duszy, z której, jak rzeczne wody z swych źródeł, ustawicznie jedna z drugiej się wysnuwają nadzieje. I tak mi poczęły płynąć dnie jeden za drugim, każdy z nich długi jak wieczność, każdy smutny jak kir żałobny, każdy zalany łzami, owiniony w westchnienia, każdy pokrajany niecierpliwością i targaniem się duszy mojej, która się gwałtem wypierała z tego nieznośnego więzienia. I były to bardzo smutne dnie mego życia, niczym nierozerwane, niczym nieumajone ani rozweselone. Nie miałem snu ani spokoju, ani chętki do pracy, ani do jadła, ani do napoju, próbowałem wszystkiego, aby się choć chwilowo rozerwać, ale nic się nie chwytało ani rąk moich, ani głowy. Wychodziłem czasem do gospodarstwa, ale to mnie zaraz nudziło; wsiadałem na konia, ale zaledwie ujechałem kilkaset kroków, zaraz wracałem; począłem na nowo czytanie ksiąg świętych i śpiewu, ale i to mnie się prędko sprzykrzyło; w księgach nie znajdowałem pociechy, głos ludzki mnie raził i powypędzałem to z domu. Posłałem po mego podjezdka do Konopki, była to wielka dla mnie rozrywka; napisałem list do niego i spodziewałem się, że mi coś doniesie o Zosi. Przez te dni, kiedym się już spodziewał powrotu pachołka, co chwila wybiegałem za bramę, wyglądałem na drogę, wyczekiwałem go jak zbawienia, chociaż cóż on mi mógł przywieźć? I istotnie się tak stało; pachołek powrócił, konia przyprowadził ze sobą i nie tylko od Zosi, ale nawet od Konopki nic mi nie przywiózł, bo go nie zastał w domu. Więc znowu ten sam smutek, taż niecierpliwość. I trwało to tak kilka tygodni.

Nareszcie dnia jednego wieczorem, kiedym siedział w kącie o zmroku i przypominał sobie owe szczęśliwe chwile, w których mi wolno było widzieć przynajmniej Zosię i z nią rozmawiać, i kiedym się nurzał tak w tym szczęściu minionym, żem zgoła o obecnym szczęściu zapomniał, dają mi znać, że ksiądz jakiś przyjechał przed ganek. Byłem pewny, że to Murdelio. Porwałem się i wybiegłem do sieni, jednak ku zdziwieniu mojemu obaczyłem cale nie tego, któregom się spodziewał. Jednak i tak dobrze: był to bowiem ów ksiądz misjonarz św. Wincentego á Paulo, którego zeszłej jesieni zdybałem był w Hoczwi na misji.

— Przepraszam waszmość dobrodzieja — rzekł ksiądz, przystępując do mnie — że ja tu tak śmiało zajeżdżam sobie do pańskiego dworu, ale i mam zaprosiny od pana, i trudno by to inaczej zrobić, kiedy mnie noc zapadła na drodze.

— Mości dobrodzieju — odpowiedziałem — nie tylko honor mi waszmość tym wyrządzasz, że raczysz nawiedzić ubogą strzechę moją, ale nawet i dobrodziejstwo, bo co w tej chwili, to wcale nie mógłbym mieć pożądańszego gościa nad mojego kochanego misjonarza.

— Jakżeż zdrowie waszmości, które tak nadwerężone było przeszłego roku? — spytał mnie ksiądz, kiedyśmy weszli do pokoju.

— Zdrowie jak zdrowie — odpowiedziałem — Pan Bóg jakoś łaskaw; ale są inne zgryzoty, które dobierają się do żywego, i ot, prawdę powiedzieć, gdyby nie to trochę ufności, którą człowiek jeszcze ma w Panu Bogu i łasce Jego, toby już przyszło zdesperować z kretesem.

— No, proszęż, cóż to takiego? Co to? Proszę mi się trochę wyspowiadać, panie Marcinie, trochę ulżyć swojemu sercu, trochę podysputować ze mną; może na to znajdziemy jaką radę, jakie lekarstwo, jaką ulgę przynajmniej. A możesz to waszmość uczynić śmiało i bezpiecznie; z czym się wygadasz przede mną, padnie jakby w grób zimny i przywalone będzie kamieniem ślubów klasztornych. Człowiek, który umarł dla świata, nie wygada się z niczym, a ponieważ żyje tylko na to, aby służył Bogu i usłużył ludziom w potrzebie, toż mu i nie tak trudno poświęcić się dla pomocy bliźniego. — Ja też na to:

— Bóg wam zapłać, dobrodzieju, za wasze dobre chęci dla mnie; ale nie wiem, czy mi co pomożecie na to, bo to rzeczy światowe i ot, bodaj czy nie grzeszne.

— Nic to wszystko nie wadzi; jeżeli światowe, toż i my nie zza świata, a jeżeli, broń Boże, grzeszne, to już wcale do naszego autoramentu należą i nietrudno nam będzie dać na nie radę. Cóż to takiego?

1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... 67
Idź do strony:

Darmowe książki «Murdelio - Zygmunt Kaczkowski (czy można czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz