Darmowe ebooki » Powieść » Murdelio - Zygmunt Kaczkowski (czy można czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Murdelio - Zygmunt Kaczkowski (czy można czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Kaczkowski



1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 67
Idź do strony:
To najmniejsza przeszkoda — przerwałem — bo kto ma dziś lat szesnaście, ten za rok będzie miał siedemnaście, a za dwa osiemnaście, a znowu z drugiej strony, kto ma szczery i niezmyślony sentyment dla jakiej panienki, i sam ma lat dwadzieścia i kilka, i w żadnych skądinąd naglących nie znajduje się okolicznościach, ten i dwa, i trzy lata śmiało poczekać może, a nawet by to snadź z dobrym było dla stron obojga, bo czego by czas nie zniszczył, to by mogło być pewnym statecznej i nadal trwałości.

— Tak, ale ja znowu wiem z doświadczenia, że takie zawiązywanie sobie świata za młodu nie ślubem, ale słowem, nie zawsze szczęśliwe przynosi skutki, a niejeden by może połowę życia dał był za to, gdyby mógł być uwolnionym od niebacznie danego słowa. Ale to mniejsza, są jeszcze inne rzeczy daleko od tej ważniejsze. Nie wiem, czy panu wiadomo, jaki jest ród nasz i jakie przechodził koleje. Strzegoccy z dawien dawna na ogromnych siadywali fortunach. Znakomite w Rzeczypospolitej urzędy, świetne koligacje były prawie bez przerwy tej familii udziałem. Ojciec synowi, matka córce na śmiertelnych łożach i w testamentach zachowywanie tych dóbr przekazywali; były nawet przepisywane przez przodków reguły, wedle których mają postępować następcy. Nieszczęście chciało, że mój mąż, przez szczególne woli bożej zrządzenie, znaczną część owych rodzinnych sukcesji uronił, ale też za to całe późniejsze życie jego było tylko niezmordowaną pracą ku odzyskaniu dawnego splendoru dążącą: odejmował on sobie od ust strawę, w płóciennym kubraku chodził, zdrowie swoje poświęcał na to, aby powiększyć fortunę i rodu znaczenie. To o Strzegockich. Piotrowicze zaś, ród mego ojca, jakim jest w rzeczy i czym dawniej był w Litwie, ba, w całej Polsce, nie potrzebuję długo rozprawiać. Dość powiedzieć, że herb ma Murdelio266.

— Murdelio? — zapytałem trochę tym zdziwiony.

— Tak jest, panie, Murdelio. Herb to dawny, dawniejszy niż cała Polska. Czym tylko najpiękniejszym można ozdobić genealogię, to wszystko waszmość znajdziesz na naszym drzewie. Dziadowie nasi miewali po kilkaset wsi własnych i bywali skoligaceni z najpierwszymi domami za granicą. Synowiec mojego ojca ma jeszcze do dziś dnia wsi kilkadziesiąt. Linia atoli nasza upadła. Dziad mój był rozrzutny i wiele utracił; ojca mego wypędzono sierotą z domu. Potrzebaż było jeszcze takiego nieszczęścia, że obadwa267 te rody, obadwa zrujnowane i podupadłe, przeze mnie i męża mego się połączyły. Ale taka była wola boża; widać inaczej już być nie mogło. Mąż mój troszeczkę je podniósł — jednak nie idzie za tym, aby się jeszcze wyżej podnieść nie miały. I owszem, mój mąż, umierając, najwyraźniej mnie przykazał, abym obiedwie268 córki oddała do klasztoru, a majątek nietknięty przekazała synowi. Miałam jeszcze syna natenczas. Dzisiaj syn umarł małym chłopięciem — ale czy waszmość myślisz, że każda z mych córek nie jest gotową dzisiaj pójść do klasztoru, gdyby się drugiej świetne trafiło małżeństwo?...

Nie zdawało mi się, ażeby w tym, co pani stolnikowa mówiła, był jakikolwiek sens zdrowy, byłem tedy tak śmiały, żem przerwał, mówiąc:

— Przepraszam waszmość panią„ że jej mowę przerywam, ale nie zdaje mi się, aby nawet przez najświetniejsze choćby obudwóch córek zamęście cokolwiek zyskał splendor domu Strzegockich lub Piotrowiczów. Że ci, którzy synów mają, zdrowie i pracę swoją poświęcają na to, aby im znaczną pozostawić fortunę, to rozumiem, bo przez nich propaguje się dalej i na lepszą puszcza drogę ród i nazwisko; ale żeby jedną z córek na to zamykać w klasztorze, aby druga trochę lepiej za mąż poszła, albo zgoła obiedwie do przeciwnych im małżeństw niewolić dlatego, że ich parentela skądeś tam się zza morza wywodzi i kiedyś tam, za Jagiełłów, miała jakie takie w Polsce znaczenie, to mi się wcale nie zdaje. I gdybym już żadnych innych nie miał na moją rację dowodów, to może i ten by wystarczył, że za kogo panna Strzegocka pójdzie, o tym ani będzie pisać historia, ani wywoływać będą po kraju, ani wróbel podobno nie zaświegocze na dachu! — Na to ona:

— Że waszmość grzecznym jesteś, o tym już się dowodnie przekonałam dziś rano, ale mniejsza o to! Raczej panu odpowiem na jego argument, że sposób wetowania sobie strat poniesionych jest każdemu zostawiony do woli. Ród Strzegockich się kończy, to prawda, a więc kiedy się kończy, niechże ostatnie jego kądziele ozdobią się przynajmniej pięknymi nazwiskami. Takie jest moje postanowienie, do którego dążyć jest już tylko jedynym całego życia mojego zadaniem; mam też nadzieję w Bogu, że spełnienia tych życzeń mi nie odmówi, bo są skromne i sprawiedliwe.

— Daj Boże! — odpowiedziałem — ale jmć pan Konopka...

— Otóż Zuzia — przerwała mi pani Strzegocka — że nie jest ładna, idzie za pana Konopkę, nic w tym osobliwego, ale i pan Konopka jest potomkiem dobrego i starożytnego rodu, przy tym kawaler piękny, mający zachowanie i posesjonat. Ale Zosia! Czyż Zosia i dzisiaj niegodna jest i najpierwszej w kraju partii? Czyż nie mogę na to liczyć na pewno, że kiedy przyjdzie do lat swych i pokaże się światu, to będzie miała pomiędzy kim wybrać przynajmniej? Zresztą, krótko mówiąc, pan starościc Lgocki...

— Jak to — krzyknąłem, nie mogąc się pohamować w oburzeniu — toż to Lgocki jest ten familiant, dla którego jejmość zabijasz dwie dusze? To Lgocki...

— Ależ panie skarbnikowiczu! Czy pan wiesz, czym są Lgoccy?

— Mościa pani! — krzyknąłem. — Jeżeli tacy są, jak ten, to wiem doskonale! Niewarci wody wozić Nieczujom!

— Ależ panie Marcinie! Przecież pan, który nawet nie masz dziedzictwa, nie zechcesz się równać...

— Więc to o to wam idzie! — zawołałem, łkając od żalu i wewnętrznego wzburzenia. — O tych kilka worów pieniędzy! Tacy to ludzie dziś na Mazurach, takie waszych znakomitych rodów potomstwo! Bądźcie zdrowi! — wołałem. — Ale to wiedzcie, że żebym miał sam gardło dać w tej sprawie i żebym miał wszystkie wsie zadzierżawić naokoło Źwiernika i wartami obstawić wszystkie granice, to psu obcemu nie dam przystąpić do waszego dworu i każdego na drobne kawałki zasiekam, kto by śmiał się tylko przysuwać do Zosi, póki ona sama mi nie da odkosza!

To wymówiwszy, z pasją porwałem za czapkę i wyleciałem przed oficyny, a że mój skarbniczek stał już zaprzężony przed gankiem, więc wskoczyłem weń i kazałem ruszać z kopyta, wołając jeszcze w zaciekłości:

— Bodaj was zabito!...

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Tom II
I

Wyjechawszy ze Źwiernika, lubo wiatr zimowy dął jak szalony i przez szubę niedźwiedzią przejmował mnie aż do kości i lubo Węgrzynek, któren siedział koło mnie w skarbniczku, ustawicznie mi coś brząkał pod nosem, długo jeszcze nie mogłem się opamiętać i przyjść do przytomności; wszakże ujechawszy tak z milę ku Tarnowu i przypomniawszy sobie, że tam ma dzisiaj nocować Konopka z owym w czepku urodzonym, a dla mnie tak niefortunnym Lgockim, kazałem stanąć koło najbliższej karczmy. Tam wypytałem się o drogę i wyrozumiawszy rzecz, puściłem się na prawo małymi i najniegodziwszymi drogami prosto do Pilzna. Nie chciałem i nie i mogłem się tą razą widzieć z narzeczonym Zuzi — nie mógłby on był nie okazać pewnego tryumfu nade mną i pewnego lekceważenia mojego nieszczęścia — tego zaś nigdy, a tym więcej dzisiaj bym był nie mógł przenieść na sobie — byłoby przyszło, a przynajmniej przyjść mogło do burdy pomiędzy nami, do awantury, do bitwy może — i na cóż to tego?

Z wielką tedy biedą i zaledwie koło północy dobiłem się do Pilzna. Miasteczko to było o wiele natenczas od Tarnowa większe i znaczniejsze, było ono bowiem przedtem stolicą pilźnieńskiego powiatu, należącego do województwa sandomierskiego; bywało tedy miejscem powiatowych sejmików i wszelkich innych zjazdów, siedzibą starosty grodzkiego, sądów ziemskich i grodzkich, i wszelkich magistratur miejskich; w nim na koniec obierały sobie locum standi269 najczęściej i sądy podwojewódzkie, kiedy z tej strony Wisły miały co do czynienia, w nim wszelkie komisje i nadzwyczajne sądy komisarskie; w nim więc ześrodkowywała się wszelka rzecz publiczna, wszelki ruch i handel całego powiatu — podczas kiedy Tarnów bywał tylko prywatną, dawniej hrabiów Tarnowskich, później książąt Ostrowskich, a na koniec książąt Sanguszków własnością. W Pilźnie tedy, lubo mu już natenczas przez odcięcie go od województwa sandomierskiego i reszty Polski, przez zaprowadzenie w tych ziemiach rządów niemieckich, przez zniesienie sejmików i zjazdów i przez przeniesienie zeń sądów wiele ubyło ruchu i ludności, znać jeszcze było powiatową stolicę; było jeszcze w nim i szlachty procesowiczów tam zamieszkałych, i palestrantów, którzy sobie domy tam pozakupywali, bogatych mieszczan i kupców, i innych kapotowych cokolwiek, osobliwie też familij szlacheckich ziemiańskich, które, wystraszone ostatnią wojną, między murami tego miasteczka upragnione znalazły schronienie, mieszkało tam niemało — zgoła Pilzno było jeszcze naówczas miastem, w którym można było znaleźć i znajomych, i rozrywkę, i dobre wino, i dobrą kompanię. Ale ani mnie to w głowie było dnia tego. Ja szukałem tylko gospody, a w niej spokojnego kącika, a znalazłszy to oboje, rzuciłem się czym prędzej na łoże, aby zostać samotnie z moimi żalami, zgryzotami i modlitwami, ową jedyną pociechą we wszystkich frasunkach i dolegliwościach.

Różni też różne mają pod tym względem usposobienia — niektórzy, kiedy ich ból jaki i zgryzota przygniecie, szukają ulgi z zamkniętą powieką i znajdują ją we śnie; drudzy dostają wtedy głodu albo pragnienia i zaspokoiwszy to albo owo, stają się już całkiem nieczuli i wszelkim frasunkom nieprzystępni, inni, niecierpliwsi, wpadają w pasję i w żądzę zemsty za swoje cierpienia, rzucają się z pięściami na naczynia, zwierzęta lub ludzi, a potłukłszy jedno lub drugie uspakajają umysł i serce i dobijają się spokoju — zgoła, każdy umie sobie w takim razie dać radę, aby się nie dać pogryźć tym rzeczom doczesnym. Ja atoli żadnym z takich przymiotów pochwalić się nie mogę, a kiedy na mnie przyjdzie zgryzota, to już musi odgryźć swoje od początku do końca i żaden lek rady jej nie da. Umysł mój wtedy upada, serce jakimiś wewnętrznymi zalewa się łzami, dusza pod gniotącym ją smutkiem ugina się i rada, zamknąwszy się w sobie, szuka pociechy w upływającym czasie, w modlitwach i rozmyślaniach. I bywa to czasem dobrym dla niej lekarstwem albo przynajmniej okolicznością łagodzącą jej cierpkość i rozpędzającą czarne chmury wiszące na jej horyzoncie.

Wiedząc to do siebie, rad byłem osobnej w gospodzie izdebce, rad samotności i ciszy, rad tej książce nabożnej, którą miałem w podróżnym tłumoku. Po modlitwie chciałem rozmyślać nad Zosią, nad sobą samym i nad tym wszystkim, co od niejakiego czasu stało się ze mną, ale nie mogłem — położenie moje było zanadto nowe i niespodziewane, zanadto okropne, abym w nim mógł spokojnie rozmyślać. Miłość moja, doświadczywszy tak ogromnej zapory, wzmogła się niewymownie i objęła całe jestestwo moje; żal i żałoba rozlały po mnie wszystkie swoje gorycze, wszystkie trucizny; duma obrażona dęła nieprzerwanie w swoją wrzaskliwą trąbę i podrzucała mną co chwila, uderzając potem w najboleśniejsze miejsca; upór, naglący mnie do przełamania tego złego, ambicja, popychająca do nieporzucania zaczętej drogi i dopięcia zamierzonego celu, bodła mnie także co chwila; zgoła jaka tylko żyłka była w mym ciele, jaka władza w mej duszy, wszystko to drżało, czyniąc swoją sprawę i krzyżując się boleśnie z innymi. I znowu byłem, jakby jakie muzyckie naczynie, jak owa harfa, do której porównywałem się przed trzema dniami, z tą tylko różnicą, że wtedy po jej stronach biegały i różowe palce Zosinej rączki i miłości — dzisiaj pijane, zbuntowane, łachmanowate pospólstwo żądz i namiętności tłukło obrukanymi dłońmi w jej rozstrojone struny i samo narzędzie.

W takim stanie różne mi się krzyżowały myśli, różne uczucia; raz wyrzucałem sobie, żem zanadto porywczo przystąpił do deklaracji; drugi raz żałowałem, żem się dał unieść gniewowi i postąpił sobie z ubliżeniem przeciwko starszym, a przeto, żem sobie zamknął drogę do wielu dalszych kroków, które przecie może jeszcze to złe odwrócić mogłyby; inny raz myślałem nad środkami ratunku i w tej nieszczęśliwej pozycji gniewałem się i kląłem bezbożnie na to, żem nie jest tak bogaty, jak Lgocki, albo żem się nie urodził Tarnowskim lub Ossolińskim — jakże bym był szczęśliwym w tej chwili! Jak szczęśliwą byłaby Zosia! I tak dalej plotły mi się niedorzeczności po głowie, jak to się zwyczajnie zdarza ludziom młodym i pełnym siły, kiedy ich jaki niespodziewany wypadek zbije z drogi naprzód ułożonej, na której rachunek wiele już sobie wybudowali nadziei. I nie dosyć było tego, że mnie męczył stan mój dzisiejszy, że mnie zabijały chwilowe i pogmatwane pomiędzy sobą uczucia i zgryzoty, ale jakżeż przeląkłem się siebie, kiedym pomyślał nad tym, jakie to dnie okropne przyjdzie mi spędzać w domu. Bo czy to wyjechać mi gdzie w sąsiedztwo? Czy sąsiada przyjąć u siebie? Czy oddać się zatrudnieniu albo rozrywce z takim sercem rozbitym i z duszą tak pogniecioną? Jak tu oczy pokazać światu z rekuzą na łbie, z tryumfem takiego mazgaja nade mną? Jak tu przeżyć trzy dni, jak miesiąc bez wiadomości o Zosi? Bez wywnętrzenia się przed kim? Bez zrzucenia choć połowy tego smutku ze siebie, bez zasiągnienia270 rady czyjej na te moje nieszczęścia? O! Gdyby przyjaciel jaki, gdyby powiernik! Na wagę złota bym go był wtedy zapłacił.

W tejże chwili przyszedł mi na myśl Murdelio. Mąż poważny i światły, ma stosunki jakieś w tym domu, ważny nawet tam wiele, jak mi mówił Konopka... przybrał nazwisko takie w klasztorze, jak herb ma dziad Zosi...

1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 67
Idź do strony:

Darmowe książki «Murdelio - Zygmunt Kaczkowski (czy można czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz