Wydrążona iglica - Maurice Leblanc (czytaj książki TXT) 📖
W zamku Ambrumésy dochodzi do zuchwałej nocnej kradzieży, podczas której ginie sekretarz właściciela, hrabiego de Gesvres. W śledztwo angażuje się nieoczekiwany, błyskotliwy pomocnik policji, który bez trudu znajduje odpowiedzi na kluczowe zagadki. Sprawa okazuje się jednak bardziej skomplikowana, a trop wiedzie w stronę słynnego dżentelmena-włamywacza, Arsène'a Lupin.
- Autor: Maurice Leblanc
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wydrążona iglica - Maurice Leblanc (czytaj książki TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Maurice Leblanc
Tupnął gwałtownie nogą, przechylając w ten sposób jeden z krążków tworzących parkiet. Podniósł go niczym wieko pudełka i odsłonił rodzaj okrągłej kadzi wydrążonej w litej skale. Była pusta.
Trochę dalej powtórzył tę samą czynność. Ukazała się druga kadź, również pusta.
Jeszcze trzy razy uczynił to samo. Trzy dalsze kadzie były puste.
— Hę! — kpił Lupin. — Jaki zawód! Za Ludwika Jedenastego66, za Henryka Czwartego, za Richelieu67 tych pięć kadzi musiało być pełnych. Ale pomyśl o Ludwiku Czternastym, o szaleństwach Wersalu, o wojnach, o wielkich nieszczęściach królestwa! I pomyśl o Ludwiku Piętnastym, królu utracjuszu, o pani Pompadour68, o du Barry69! Ile w tamtych czasach musieli stąd czerpać! Jak musieli tu drzeć pazurami! I widzisz, pustka...
Zatrzymał się.
— Tak, Beautrelet, jest jeszcze coś... szósty schowek! Nietknięty... Nikt z nich nie śmiał stąd nic ruszyć. Był to ostatni ratunek... resztki skarbu na czarną godzinę. Patrz, Beautrelet.
Nachylił się i podniósł pokrywę. W kadzi znajdował się żelazny kuferek. Lupin wyjął z kieszeni jakiś skomplikowany kluczyk i otworzył.
Olśnienie! Wszystkie drogocenne kamienie zajaśniały, rozgorzały wszelkie barwy, lazury szafirów, ognie rubinów, zieleń szmaragdów, słońca topazów.
— Patrz, no patrz, mały. Pochłonęli wszystkie pieniądze ze złota, wszystkie pieniądze ze srebra, wszystkie talary, wszystkie dukaty i dublony, lecz kuferek z klejnotami został nietknięty. Oglądnij oprawy. Są ze wszystkich epok, wszystkich wieków i wszystkich krajów. Są tu posągi królowych. Każda wniosła swą część, Małgorzata Szkocka i Karolina Sabaudzka, Maria Angielska i Katarzyna Medycejska, i wszystkie arcyksiężniczki austriackie, Eleonora, Elżbieta, Maria Teresa, Maria Antonina... Spójrz na te perły, Beautrelet, i na te diamenty! Te ogromne diamenty! Każdy z nich godzien królowej! Regent70 francuski nie jest piękniejszy!
Wstał i podniósł rękę jak do przysięgi:
— Beautrelet, powiesz całemu światu, że Lupin nie wziął ani jednego kamienia z królewskiego kuferka, ani jednego, przysięgam na honor! Nie miałem do tego prawa. To był majątek Francji.
Na dole Ganimard przyspieszał. Z odgłosu uderzeń łatwo można było wywnioskować, że wyważono przedostatnie drzwi, te, które prowadziły do sali bibelotów.
— Zostawmy ten kuferek otwarty — rzekł Lupin — i wszystkie te puste kadzie, wszystkie te małe, puste groby...
Obszedł całą salkę, obejrzał niektóre gablotki, przystanął przed niektórymi obrazami i przechadzając się, powiedział w zamyśleniu:
— Jak smutno opuszczać to wszystko! Jakże to rozdziera serce! Spędziłem tu swoje najpiękniejsze godziny, sam, przed tymi przedmiotami, które kocham... Moje oczy już ich nigdy nie zobaczą, nie dotkną ich nigdy moje ręce.
Na jego ściągniętej twarzy malowała się taka boleść, że Beautrelet poczuł litość. Ból musiał u tego człowieka przybierać większe rozmiary niż u innych, tak samo jak radość, duma lub upokorzenie.
Stanąwszy blisko okna, wyciągnął palec w stronę horyzontu i rzekł:
— A co jeszcze smutniejsze, to to, że muszę to wszystko porzucić. Czy to nie piękne? Bezmiar morza... niebo... na prawo i na lewo wybrzeża Etretat z trzema bramami, bramą Amont, bramą Aval, Manneporte... tyloma łukami tryumfalnymi dla władcy... A władcą byłem ja. Król awantury. Król Wydrążonej Iglicy. Królestwo osobliwe i nadprzyrodzone. Od Cezara do Lupina... Cóż za przeznaczenie.
Wybuchnął śmiechem.
— Król wróżek, czemu nie? Powiedzmy to od razu, król Yvelot. Cóż za blaga. Król świata, tak to prawda. Z tego cypla Iglicy panowałem nad całym światem. Trzymałem go w szponach jak swój łup. Podnieś tiarę Sajtafernesa, Beautrelet... Widzisz ten podwójny aparat telefoniczny... Na prawo to połączenie z Paryżem, linia specjalna. Na lewo to połączenie z Londynem, linia specjalna. Przez Londyn mam Amerykę, Azję, Australię! We wszystkich tych częściach świata mam biura, agentów, pośredników, to przemysł międzynarodowy. To jest wielki handel sztuką i starożytnościami, jarmark świata. Ach, Beautrelet, bywają chwile, w których moja potęga wywołuje zawrót w mojej głowie. Bywam pijany siłą i władzą...
Dolne drzwi ustąpiły. Słychać było, jak Ganimard i jego ludzie biegają i szukają...
Po chwili Lupin zaczął mówić dalej przyciszonym głosem:
— I oto wszystko się skończyło... Przyszła pewna dziewczynka, która ma jasne włosy, piękne, smutne oczy i szlachetną duszę, tak, szlachetną duszę... I oto koniec... ja sam burzę ten ogromny gmach... Wszystko wydaje mi się głupie i dziecinne... jedynie jej włosy coś warte... jej smutne oczy... i jej szlachetna duszyczka...
Ludzie Ganimarda weszli na schody. Rozległ się cios w ostatnie drzwi...
Lupin ścisnął gwałtownie ramię Beautreleta.
— Rozumiesz teraz, czemu cię zawsze wypuszczałem wolno, chociaż od tylu tygodni mogłem cię zgnieść? Rozumiesz, jakim cudem udało ci się dotrzeć aż tutaj? Czy rozumiesz, że oddałem każdemu ze swych ludzi jego część łupu i że wszystkich ich spotkałeś w nocy na wybrzeżu? Rozumiesz to? Wydrążona Iglica to Awantura. Dopóki jest moja, jestem Awanturnikiem. Iglica odebrana to przeszłość, która ode mnie odpada, to zaczynająca się przyszłość, przyszłość spokojna i szczęśliwa, w której nie będę się rumienił pod spojrzeniami Rajmundy... przyszłość...
Odwrócił się wściekły do drzwi:
— Ucisz się, Ganimard, nie skończyłem jeszcze swojej przemowy!
Ciosy padały niczym uderzenia taranu we drzwi.
Beautrelet, stojący naprzeciw Lupina, z ciekawością czekał rozwoju wypadków, nie rozumiejąc zachowania Lupina. Oddał Iglicę, no dobrze, ale czemuż wydaje siebie? Jaki był jego plan? Czy spodziewał się wymknąć Ganimardowi? A z drugiej strony, gdzie znajdowała się Rajmunda?
A Lupin tym czasem rozmyślał, mrucząc:
— Szlachetny... Arsène Lupin szlachetny... już żadnych kradzieży... żyć jak wszyscy inni... A czemużby nie? Czemużby i mnie nie miało się udać... No, dajże mi spokój, Ganimard! Nie wiesz, po trzykroć idioto, że właśnie wygłaszam historyczne słowa i że Beautrelet notuje je dla potomności!
Zaczął się śmiać:
— Tracę nadaremnie czas. Ganimard nigdy nie pojmie wartości mych historycznych słów.
Wziął kawałek czerwonej kredy, przystawił do ściany stołek i napisał wielkimi literami:
Arsène Lupin zapisuje Francji wszystkie skarby Wydrążonej Iglicy, pod tym jednym warunkiem, że te skarby zostaną umieszczone w Muzeum Luwru, w salach nazwanych „Salami Arsène’a Lupin”.
— Teraz — powiedział — moje sumienie jest spokojne. Francja i ja jesteśmy kwita.
Napastnicy walili z furią. Jedna z desek została wybita. Wsunęła się jakaś ręka, szukająca zamka.
— Do kroćset — rzekł Lupin — ten głupiec Ganimard gotów nareszcie dotrzeć do celu.
Skoczył do zamka i wyciągnął klucz.
— Wal teraz, staruszku, te drzwi są mocne... Mam jeszcze czas... Beautrelet, żegnam cię... I dziękuję... bo mogłeś mi naprawdę skomplikować atak... lecz jesteś delikatny!
Skierował się ku wielkiemu tryptykowi Van der Weidena, przedstawiającemu Trzech Królów. Odchylił jego prawe skrzydło, odsłonił w ten sposób małe drzwi, po czym chwycił za klamkę.
— Szczęśliwego polowania, Ganimard, i powodzenia.
Rozległ się strzał. Lupin odskoczył.
— A, kanalio! W samo serce! Więc brałeś lekcje? Król mag ubity! W samo serce! Strzaskany jak fajka na jarmarku...
— Poddaj się, Lupin! — ryczał Ganimard, którego rewolwer wysunął się przez otwór w drzwiach i którego świecące oczy już było widać. — Poddaj się, Lupin!
— A twoja straż, czy ona się podda?
— Nie ruszaj się, bo strzelę.
— Ejże, tu mnie nie trafisz!
Istotnie, Lupin cofnął się i Ganimard wprawdzie mógł przez wyłamany otwór strzelić na wprost, ale nie był w stanie strzelić, a tym bardziej wymierzyć w bok, tam, gdzie stał Lupin.
Mimo to sytuacja Lupina była straszna, gdyż wyjście, na które liczył, małe drzwi za tryptykiem, znajdowały się wprost naprzeciw Ganimarda. Próbować uciec oznaczało wystawić się na ogień policjanta, a on miał jeszcze pięć kul w rewolwerze.
— Do diabła — rzekł, śmiejąc się — moje akcje spadły. Dobrze ci, mój stary Lupin, chciałeś doznać ostatecznego wrażenia i przeciągnąłeś strunę. Nie trzeba było tyle gawędzić.
Przylgnął do ściany. Pod wysiłkiem ludzi Ganimarda ustąpiła jeszcze jedna deska i Ganimard zyskał na swobodzie ruchów.
Nie więcej niż trzy metry oddzielały przeciwników. Lecz gablotka z pozłacanego drzewa zasłaniała Lupina.
— Pomagaj, Beautrelet! — wrzasnął stary policjant, zgrzytając z wściekłości zębami. — Strzel do niego zamiast się bawić w ceregiele.
Izydor rzeczywiście nie poruszył się, pozostał zaciekawionym widzem, dotąd niezdecydowanym. Z całej ochoty wmieszałby się do walki i pomógł pokonać przeciwnika, którego miał w swych rękach, ale wstrzymywało go jakieś nieokreślone uczucie.
Wezwanie Ganimarda wstrząsnęło nim. Zacisnął dłoń na rękojeści rewolweru.
„Jeśli wezmę udział — pomyślał — Lupin przepadł. A mam do tego prawo... i to moja powinność...”
Ich oczy spotkały się. Oczy Lupina były spokojne, uważne, prawie ciekawe, jak gdyby w tym strasznym niebezpieczeństwie, które mu groziło, interesował go tylko problem moralny, rozgrywający się w młodym człowieku. Czy Izydor zdecyduje się strzelić do zwyciężonego przeciwnika?
Całe drzwi zatrzeszczały.
— Pomóżże, Beautrelet, przecież go mamy! — krzyczał Ganimard.
Izydor podniósł rewolwer.
To, co się stało, odbyło się tak szybko, że dopiero później zdołał sobie zdać sprawę. Zobaczył, jak Lupin się schylił, pobiegł wzdłuż ściany, przemknął przed drzwiami, zaraz pod bronią, którą Ganimard wymachiwał na próżno, i nagle poczuł, jak on, Beautrelet, zostaje rzucony na ziemię i natychmiast poderwany w górę, podniesiony przez nieprzemożoną siłę.
Lupin trzymał go w powietrzu niby żywą tarczę, za którą mógł się skryć.
— Dziesięć do jednego, Ganimard, że się wymknę! Lupin, widzisz, zawsze znajdzie wybieg...
Cofnął się szybko do tryptyku. Trzymając jedną ręką Beautreleta przy piersi, drugą otworzył drzwiczki. Był ocalony.
Natychmiast ukazały się przed nimi schody, opadające ostro w dół.
— Dalej — rzekł Lupin, pchając przed sobą Beautreleta — armia lądowa pokonana... zajmijmy się teraz francuską flotą... Po Waterloo — Trafalgar71... Ubawisz się mały, co?... Ach, jakie to śmieszne, oni tam teraz walą w tryptyk... Za późno, moje dzieci... Ale pospiesz się, Beautrelet...
Schody, wykute w ścianie Iglicy, w samej jej skorupie, biegły wkoło piramidy spiralnymi zwojami.
Napierając jeden na drugiego, pędzili, przeskakując po dwa, po trzy stopnie naraz. Od czasu do czasu przez szczelinę wpadał błysk światła i Beautrelet widział przelotnie barki rybackie, krążące o kilkadziesiąt sążni, i czarny torpedowiec...
Schodzili i schodzili, Izydor milczący, a Lupin wciąż rozgadany.
— Chciałbym wiedzieć, co też tam robi Ganimard? Czy schodzi innymi schodami, żeby mi zamknąć wejście do tunelu? Nie, on nie jest taki głupi... Musiał tam zostawić ze czterech ludzi... i czterech ludzi wystarczy...
Przystanął.
— Słuchaj... Krzyczą tam na górze... Tak, musieli otworzyć okno i wołają na swoją flotę. Patrz, widzisz, poruszenie na barkach... Dają sobie znaki... Torpedowiec rusza. Dzielny torpedowcu! Poznaję cię, przybywasz z Hawru... Kanonierzy, na swoje miejsca!... Do licha, sam komendant... Dzień dobry, Duguay-Trouin.
Wysunął rękę i pomachał chusteczką. Potem ruszył dalej.
— Flota nieprzyjacielska wytęża wszystkie siły — rzekł. — Niebawem wylądują. Boże, jak mnie to bawi!
Usłyszeli jakieś głosy pod sobą. W tej chwili zeszli do poziomu morza i dostali się prawie zaraz do wielkiej groty, gdzie wśród mroków poruszały się to tu, to tam dwie latarnie.
Pojawił się jakiś cień i oto jakaś kobieta rzuciła się na szyję Lupinowi.
— Prędko! Prędko! Byłam taka niespokojna... Co tam robiłeś?... Ale nie jesteś sam?...
Lupin uspokoił ją.
— To nasz przyjaciel, Beautrelet... Wyobraź sobie, że nasz przyjaciel Beautrelet był na tyle delikatny... Ale opowiem ci to później... teraz nie mamy czasu... Charolais, jesteś tu?... Ach, dobrze... A łódka?
Charolais odpowiedział:
— Łódka gotowa.
— Zapal — rozkazał Lupin.
Po chwili dał się słyszeć hałas motoru, a Beautrelet, który powoli przywyknął do ciemności, spostrzegł, że stoją na czymś w rodzaju nabrzeża, na brzegu wody, a przed nimi unosi się łódź.
— Łódź motorowa — rzekł Lupin, uzupełniając obserwacje Beautreleta. — Hę, jesteś zdumiony, Beautrelet... Nie rozumiesz?... Ponieważ ta woda to nic innego, jak woda morska, która za każdym przypływem wpływa do tej groty, w rezultacie mam tu małą przystań, niewidzialną i bezpieczną.
— Ale zamkniętą — rzucił Beautrelet. — Nikt nie może tu wejść i stąd wyjść.
— Nikt prócz mnie — rzekł Lupin. — Zaraz ci dowiodę.
Najpierw wyprowadził Rajmundę, potem wrócił po Beautreleta, który się zawahał.
— Boisz się? — zapytał Lupin.
— Czego?
— Żeby cię torpedowiec nie wysłał na dno.
— Nie.
— Zatem zadajesz sobie pytanie, czy nie jest twoim obowiązkiem zostać po stronie Ganimarda, sprawiedliwości, społeczeństwa, moralności, zamiast iść na stronę Lupina, hańby, infamii72?
— Tak.
— Na nieszczęście, kochany, nie masz wyboru. Na razie muszą nas obu uważać za martwych... żeby mi dano spokój, który należy się przyszłemu porządnemu człowiekowi. Później, kiedy ci zwrócę wolność, będziesz mógł mówić, a ja nie będę już miał się czego obawiać.
Ze sposobu, w jaki Lupin ścisnął jego ramię, Beautrelet poznał, że wszelki opór byłby daremny. A zresztą, po cóż się opierać? Czyż nie odkrył i nie wydał Wydrążonej Iglicy? Czy nie miał prawa ulec sympatii, którą mimo wszystko wzbudzał w nim ten człowiek?
Uczucie to było w nim tak wyraźne, że miał ochotę powiedzieć mu: „Panie, grozi panu inne, poważniejsze niebezpieczeństwo: Herlock Sholmes jest na pańskim tropie...”
— Dalej, chodź — rzekł do niego Lupin, zanim się zdecydował to powiedzieć.
Posłuchał i pozwolił zaprowadzić się do łodzi, której wygląd wydał mu się osobliwy i zupełnie niezwykły.
Kiedy znaleźli się na pokładzie, zeszli po stopniach małych, stromych schodów, a raczej drabinki, przytwierdzonej do wieka, które
Uwagi (0)