Darmowe ebooki » Powieść » Wydrążona iglica - Maurice Leblanc (czytaj książki TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Wydrążona iglica - Maurice Leblanc (czytaj książki TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Maurice Leblanc



1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26
Idź do strony:
oni umkną tamtędy.

— Rozdzielmy się — zaproponował Beautrelet.

— Nie, nie... Tym osłabilibyśmy się tylko... Niech raczej jeden z nas pójdzie na zwiady.

— Ja pójdę, jeśli pan chce...

— Zgoda. Ja zostanę tutaj ze swymi ludźmi... tak nie będzie powodu do obaw. Mogą być inne drogi prócz tej, którą wybraliśmy na klifie, tak samo może być więcej dróg w Iglicy. Ale z pewnością między wybrzeżem a Iglicą nie ma żadnego innego połączenia prócz tego tunelu. Dlatego przez tę grotę musi się przejść. Zostanę więc tu aż do pańskiego powrotu. Niech pan idzie, panie Beautrelet. Niech pan będzie ostrożny... a w razie najmniejszego podejrzenia zaraz wraca.

Beautrelet szybko zniknął na środkowych schodach. Na trzydziestym stopniu natknął się na drzwi, prawdziwe drewniane drzwi. Nacisnął klamkę, drzwi się otwarły.

Wszedł do sali, która wydała mu się bardzo niska, tak była olbrzymia.

Oświetlona silnymi lampami, podparta przysadzistymi filarami, pomiędzy którymi otwierały się dalekie perspektywy, musiała być prawie tych rozmiarów co Iglica.

Zapełniały ją skrzynie, mnóstwo najrozmaitszych przedmiotów, meble, stołki szafy, kredensy, kufry, cały bałagan, jaki się widuje w piwnicach handlarzy antykami.

Po prawej i lewej stronie Beautrelet dostrzegł wyloty schodów, zapewne tych samych, które zaczynały się w niższej grocie. Mógł więc zejść i powiadomić Ganimarda. Ale na wprost niego biegły w górę nowe schody i ciekawość popchnęła go, by iść samemu dalej.

Jeszcze trzydzieści stopni, potem drzwi i inna sala, jak mu się zdawało, trochę mniejsza. I znowu naprzeciwko schody idące w górę.

Jeszcze trzydzieści stopni. Drzwi. Sala o wiele mniejsza.

Beautrelet zrozumiał plan budowli wewnątrz Iglicy. Był to szereg pomieszczeń położonych nad sobą, zatem coraz to mniejszych. Wszystkie służyły jako magazyny.

W czwartym nie było już lamp. Trochę światła dziennego wnikało przez szczeliny i Beautrelet o jakieś dziesięć metrów pod sobą zobaczył morze.

W tej chwili poczuł się tak daleko od Ganimarda, że zaczął go nachodzić pewien lęk i musiał zapanować nad nerwami, żeby nie uciec co sił w nogach. Jednak nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo, a wokół niego panowała tak głęboka cisza, że zadał sobie pytanie, czy Lupin i jego wspólnicy nie opuścili już zupełnie Iglicy.

„Na następnym piętrze się zatrzymam” — pomyślał.

Znowu trzydzieści stopni, potem drzwi, już lżejsze, o współczesnym wyglądzie. Pchnął je lekko, gotowy do ucieczki. Nikogo. Ale sala różniła się od poprzednich. Na ścianach gobeliny, na podłodze dywany.

Naprzeciw siebie stały dwie wspaniałe szafy pełne złotych naczyń. Małe okienka, wycięte w wąskich, głębokich szczelinach, były zaopatrzone w szyby.

Na środku sali stał bogato zastawiony stół z koronkowym obrusem, na którym rozstawiono naczynia z owocami i ciastkami, szampan w karafkach i kwiaty, mnóstwo kwiatów.

Na stole trzy nakrycia.

Beautrelet zbliżył się. Na serwetach znajdowały się bilety z nazwiskami biesiadników.

Przeczytał najpierw: Arsène Lupin.

Naprzeciwko: Pani Arsène’owa Lupin.

Wziął trzeci bilet i podskoczył zdumiony. Na nim widniało jego nazwisko. Izydor Beautrelet!

Rozdział X. Skarbiec królów francuskich

Odchyliła się zasłona.

— Dzień dobry, drogi panie Beautrelet, trochę się pan spóźnił. Obiad był ustalony na dwunastą. No, ale ostatecznie, kilka minut... Cóż to? Nie poznaje mnie pan? Więc tak się zmieniłem?

W trakcie walki z Lupinem Izydor spotkał się z wieloma niespodziankami i spodziewał, że w decydującej godzinie dozna jeszcze wielu różnych wrażeń, ale tym razem został całkowicie zaskoczony. To nie było już zdziwienie, lecz osłupienie i strach.

Człowiek, który stał naprzeciw niego, którego brutalna siła wypadków kazała mu uważać za Arsène’a Lupin, ten człowiek to był Valméras. Valméras, właściciel zamku Iglicy! Valméras, ten sam, u którego szukał pomocy przeciw Arsène’owi Lupin! Valméras, towarzysz jego wyprawy do Crozant! Valméras, ten śmiały przyjaciel, który umożliwił wyzwolenie Rajmundy, natarłszy, albo udając, że naciera, na jednego z wspólników Lupina!

— Pan... pan... Więc to pan! — wyjąkał Beautrelet.

— Czemużby nie? — zawołał Lupin. — Więc sądził pan, że mnie pan zna definitywnie, ponieważ mnie pan widział jako pastora i jako Massibana? Niestety! Skoro się obrało pozycję społeczną, którą zajmuję, trzeba korzystać ze swych drobnych zdolności. Gdyby Lupin nie mógł w miarę potrzeby być pastorem i członkiem Akademii Inskrypcji i Literatury Pięknej, ciężko byłoby być Lupinem. Otóż prawdziwy Lupin jest tu, panie Beautrelet! Niech mu się pan dobrze przypatrzy.

— A w takim razie... jeśli to pan... to... panna...

— Ależ zaraz, Beautrelet...

Odchylił znowu zasłonę, dał znak ręką i oznajmił:

— Pani Arsène’owa Lupin.

— Ach! — szepnął młodzieniec, zakłopotany. — Panna de Saint-Véran!

— Nie, nie — zaprzeczył Lupin — pani Arsène’owa Lupin! Albo jeśli pan woli: pani Ludwikowa Valméras, moja prawowita małżonka, zaślubiona mi wedle wszelkich formalności prawnych. I to dzięki panu, panie Beautrelet.

Wyciągnął do niego rękę.

— Serdecznie panu dziękuję... i sądzę, że się pan na mnie nie gniewa.

Co dziwne, Beautrelet nie odczuwał żadnego gniewu, upokorzenia ani goryczy. Całkowicie uznał ogromną wyższość swego przeciwnika i nie wstydził się, że został zwyciężony.

Uścisnął podaną prawicę.

— Proszę pani, podano do stołu.

Służący postawił na stole tacę pełną dań.

— Proszę nam wybaczyć, panie Beautrelet, nasz kucharz odszedł i będziemy musieli ograniczyć się do zimnych potraw.

Beautrelet zupełnie nie miał ochoty na jedzenie. Usiadł jednak, niezmiernie zainteresowany zachowaniem Lupina. Ile dokładnie wiedział? Czy zdawał sobie sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa? Czy nie wiedział o obecności Ganimarda i jego ludzi?

A Lupin mówił dalej:

— Tak, dzięki panu, drogi przyjacielu. Oczywiście, Rajmunda i ja pokochaliśmy się od pierwszego dnia. Tak, mój drogi... Porwanie Rajmundy, uwięzienie, wszystko to były sztuczki: myśmy się kochali.. Lecz ani ona, ani ja, chociaż mogliśmy swobodnie kochać się, nie mogliśmy pozwolić na to, żeby się między nami nawiązał jeden z tych przelotnych stosunków, które są na łasce losu. Zatem sytuacja była dla Lupina niemożliwa do rozwiązania. Na szczęście rzecz miałaby się inaczej, gdyby znowu został Valmérasem, którym nie przestałem być od dzieciństwa. Otóż wówczas przyszło mi na myśl, ponieważ pan nie dał za wygraną i odnalazł zamek Iglicy, przyszło mi na myśl skorzystać z pańskiego uporu.

— I z mojej naiwności.

— Ba, cały świat dał się nabrać.

— Zatem udało się panu pod moją osłoną, przy mojej pomocy?

— Oczywiście! Jakżeby ktoś mógł podejrzewać Valmérasa, że to Lupin, skoro Valméras był przyjacielem Beautreleta, skoro wydarł Lupinowi tę, którą kochał? To było cudowne. Och, piękne wspomnienia. Wyprawa do Crozant! Znalezione bukiety kwiatów! Mój niby list miłosny do Rajmundy! A później te środki ostrożności, które ja, Valméras, musiałem przedsiębrać przed sobą, Lupinem, zanim nastąpił ślub! I ten sławny wieczór z bankietem na pańską cześć, kiedy pan zemdlał w mych ramionach! O, piękne wspomnienia!...

Nastało milczenie. Beautrelet obserwował Rajmundę. Słuchała Lupina, nie mówiąc ani słowa, patrzyła na niego oczyma, w których widniała miłość i namiętność, i coś jeszcze, czego młodzieniec nie umiał nazwać, jakby rodzaj zakłopotania i nieokreślonego smutku.

Lecz Lupin spojrzał na nią i uśmiechnęła się do niego czule. Ich ręce spotkały się nad stołem.

— Cóż powiesz o tym, jak to tutaj urządziłem, Beautrelet? — zawołał Lupin. — Ujdzie, prawda? Nie twierdzę bynajmniej, żeby to był najwyższy komfort... A jednak niektórzy byli z niego zadowoleni, i to nie byle jacy... Zobacz no listę kilku osobistości, które były właścicielami Iglicy i uważały za godne siebie zostawić tu ślad swego pobytu.

Na ścianach, jedno pod drugim, wyryto nazwiska.

Cezar. Karol I. Roll. Wilhelm Zdobywca. Ryszard, król angielski. Ludwik XI. Franciszek, Henryk IV. Ludwik XIV. Arsène Lupin.

— Któż się teraz będzie wpisywał? — mówił dalej. — Niestety, lista jest zamknięta. Od Cezara do Lupina... i koniec. Niebawem bezimienny tłum przyjdzie oglądać osobliwą cytadelę. I pomyśleć, że bez Lupina wszystko to pozostałoby na zawsze nieznane. Ach, Beautrelet, ów dzień, w którym stanąłem w tym opustoszałym zakątku! Jakież to było uczucie dumy! Odnaleźć zagubioną tajemnicę, stać się jej jedynym panem! Dziedzicem takiego spadku. Po tylu królach zamieszkać w Iglicy...

Przerwał mu gest jego żony. Wyglądała na bardzo zaniepokojoną.

— Jakiś hałas — rzekła. — Jakiś hałas pod nami... Słyszysz?...

— To plusk wody — odparł Lupin.

— Ależ nie... nie... Znam szmer fal... to coś innego.

— A cóż by to mogło być, moja droga? — powiedział, śmiejąc się Lupin. — Zaprosiłem na śniadanie tylko Beautreleta.

I zwrócił się do służącego:

— Charolais, czy zamknąłeś drzwi na schodach za panem?

— Tak, i założyłem rygle.

Lupin wstał.

— No, Rajmundo, nie drżyj tak... Ależ ty całkiem pobladłaś!

Wyszeptał do niej kilka słów, potem do służącego, podniósł kotarę i kazał obojgu wyjść.

Hałas na dole stawał się coraz wyraźniejszy. Były to głuche uderzenia, które powtarzały się w równych odstępach. Beautrelet pomyślał:

„Ganimard stracił cierpliwość i wyważa drzwi”.

Zupełnie spokojnie i jakby nic nie słyszał, Lupin mówił dalej:

— Na przykład, jak okropnie była uszkodzona Iglica, kiedy udało mi się ją odkryć! Widać było, że nikt nie znał tajemnicy od ponad stulecia, od Ludwika Szesnastego i Rewolucji. Tunelowi groziła ruina. Schody się pozapadały. Woda wdzierała się do środka. Musiałem naprawiać, wzmacniać, odbudowywać.

Beautrelet nie mógł się powstrzymać i zapytał:

— Czy kiedy przybył pan tutaj, była pusta?

— Prawie. Królowie nie musieli używać Iglicy tak jak ja, jako składu...

— Więc jako kryjówki?

— Tak, bez wątpienia, w czasach najazdów, także w czasach wojen domowych. Lecz prawdziwym jej przeznaczeniem było służyć za... jakby to powiedzieć?... skarbiec królów francuskich.

Ciosy podwoiły się, coraz wyraźniejsze. Ganimard musiał wyłamać pierwsze drzwi i atakował drugie. Cisza, potem znowu uderzenia, jeszcze bliższe. To były trzecie drzwi. Zostało jeszcze dwoje.

Przez jedno z okien Beautrelet zobaczył barki otaczające Iglicę, a niedaleko, niczym wielka, czarna ryba, pływał torpedowiec.

— Cóż za hałas? — zawołał Lupin. — Człowiek już sam siebie nie słyszy. Chodźmy na górę, dobrze? Może cię zainteresuje zwiedzenie Iglicy.

Weszli na następne piętro, którego broniły, jak wszystkich innych, drzwi. Lupin zamknął je za sobą.

— Moja galeria obrazów — powiedział.

Ściany były pokryte płótnami, pod którymi Beautrelet od razu odczytał najświetniejsze nazwiska. Była tam Dziewica z Barankiem Bożym Rafaela, Portret Lukrecji Fede Andrei del Sarto, Salome Tycjana, Dziewica z aniołami Botticellego, dzieła Tintoretta, Carpaccia, Rembrandta, Velasqueza...

— Piękne kopie — przyznał Beautrelet.

Lupin spojrzał na niego zdumiony.

— Co? Kopie! Czyś oszalał! Ależ kopie są w Madrycie, kochany, we Florencji, w Wenecji, w Monachium, w Amsterdamie.

— Więc to?...

— Oryginały, zebrane z cierpliwością ze wszystkich muzeów Europy, gdzie je łaskawie zastąpiłem doskonałymi kopiami.

— Ale kiedyś...

— Kiedyś oszustwo wyjdzie na jaw. Dobrze. Znajdą wówczas mój podpis na każdym obrazie — z tyłu — i będą wiedzieli, że to ja darowałem swemu krajowi tyle oryginalnych arcydzieł. Zresztą nie zrobiłem nic innego, niż Napoleon we Włoszech... Ach, widzisz, Beautrelet, oto cztery Rubensy pana Gesvres.

Uderzenia nie ustawały.

— Ach, to staje się już nieznośne! — rzekł Lupin. — Idźmy na górę.

Nowe schody. Nowe drzwi.

— Sala gobelinów — oznajmił Lupin.

Nie były one rozwieszone, tylko zwinięte, związane, opatrzone etykietami, zmieszane zresztą z pakietami starych tkanin, które Lupin rozkładał. Były tam cudowne brokaty, przedziwne aksamity, subtelne jedwabie o przybladłych tonach, ornaty tkane złotem i srebrem.

Weszli jeszcze wyżej i Beautrelet zobaczył salę zegarów, salę książek (och, te wspaniałe oprawy i cenne tomy, białe kruki, unikatowe egzemplarze, skradzione z wielkich bibliotek), salę koronek, salę bibelotów.

A za każdym razem średnica sali się zmniejszała. I za każdym razem hałas ciosów oddalał się. Ganimard tracił pozycję.

— Ostatnia sala — rzekł Lupin. — Skarbiec.

Ta była zupełnie odmienna. Również okrągła, lecz bardzo wysoka, stożkowata, zajmowała szczyt budynku, a jej podstawa musiała znajdować się o piętnaście czy dwadzieścia metrów od ostrza Iglicy.

Od strony wybrzeża nie było żadnego okienka, Ale od strony morza, skąd nie trzeba się było obawiać żadnych spojrzeń, znajdowały się dwa oszklone otwory, wpuszczające dostateczną ilość światła.

Posadzkę pokryto rzadkim drewnem, ułożonym w koncentryczny wzór.

Na ścianach kilka obrazów.

— Perły mojej kolekcji — powiedział Lupin. — To wszystko, co widziałeś dotąd, jest na sprzedaż. Rzeczy przychodzą i odchodzą. To interesy. Tu, w tym sanktuarium, wszystko jest święte. Sam wybór, najlepsze z najlepszych, rzeczy bezcenne. Popatrz, Beautrelet, na te klejnoty, na te chaldejskie amulety, egipskie naszyjniki, celtyckie bransolety, arabskie łańcuszki... Patrz, Beautrelet, na te posążki, na tę grecką Wenerę62, na tego korynckiego Apollina63... Patrz na te figurki z Tanagry64... Wszystkie prawdziwe Tanagry są tutaj. Poza tą gablotką nie ma w świecie żadnej autentycznej Tanagry. Jakaż to rozkosz, móc sobie to powiedzieć! Beautrelet, czy przypominasz sobie rabusiów kościołów na Południu, Thomasa i jego bandę, moich agentów, nawiasem mówiąc? Oto prawdziwy relikwiarz z Ambazac. Mój Beautrelet, czy przypominasz sobie skandal z Luwru, tiarę uznaną za fałszywą, wymyśloną i sfabrykowaną przez współczesnego artystę?... Oto prawdziwa tiara Sajtafernesa65, Beautrelet!... Patrz, patrz dobrze, Beautrelet, oto cud cudów, oto najwyższe arcydzieło, oto myśl Boga, Mona Lisa Leonarda, prawdziwa. Na kolana, Beautrelet, masz przed sobą objawienie kobiety!

Nastąpiło długie milczenie. Na dole uderzenia zbliżały się. Od Ganimarda oddzielało ich co najwyżej dwoje, troje drzwi. Na pełnym morzu widać było czarny grzbiet torpedowca i pływające barki.

Młodzieniec zapytał:

— A skarb?

1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26
Idź do strony:

Darmowe książki «Wydrążona iglica - Maurice Leblanc (czytaj książki TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz