Inwazja jaszczurów - Karel Čapek (gdzie można przeczytać książkę za darmo .TXT) 📖
Kapitan van Toch to typ bohatera jak z powieści Conrada: łączący w sobie cechy nieco gburowatego mizantropa i nieco infantylnego romantyka. Wiedziony swoistym poczuciem misji cywilizacyjnej, zmieszanym z rozczuleniem czy współczuciem, postanawia pomóc pewnym istotom żyjącym u wybrzeży jednej z wysp w pobliżu Sumatry i sprawić, aby mogły obronić się przed napaściami rekinów. Sytuacja zaczyna rozwijać się zgodnie z prawami powszechnie rządzącymi psychiką ludzką i mechanizmami społecznymi: wkrótce świat staje u progu apokalipsy…
Futurystyczna wizja Karela Čapka była odczytywana jako odpowiedź na drapieżną ekspansję faszyzmu, nacjonalizmu, kolonializmu i kapitalizmu lat 30. Przede wszystkim jednak Inwazja jaszczurów wiele mówi o uniwersalnych problemach ludzkości. Poruszając istotne problemy, pisarz nie traci poczucia humoru i charakterystycznego pogodnego dystansu, właściwego zresztą w ogóle literaturze czeskiej.
Wydana w 1936 r. Inwazja jaszczurów (wcześniej w odcinkach publikował ją dziennik „Lidové noviny” w l. 1935–1936) to nie tylko klasyka światowej powieść fantastycznonaukowej (fantazmatyczne związki ze współczesnym reptilianizmem niech ocenią czytelnicy). Karel Čapek dał w niej również wyraz awangardyzmowi epoki: wykorzystał różne gatunki (depesza, sprawozdanie, reportaż), umieszczając szereg komentarzy również w rozbudowanych przypisach. Tworzy to połączoną dynamicznym montażem całość polifoniczną i błyskotliwą.
- Autor: Karel Čapek
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Inwazja jaszczurów - Karel Čapek (gdzie można przeczytać książkę za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Karel Čapek
Zdaje się, że tymczasem kapitan James Lindley, który został na „Montrose”, usłyszał tę strzelaninę dochodzącą z wyspy. Czy myślał, że doszło tam do jakiegoś starcia z tubylcami, czy też że są tam inni handlarze Płazami, w każdym razie wziął kucharza i dwóch mechaników, którzy byli jeszcze na statku, kazał załadować na pozostałą łódź karabin maszynowy, który przezornie, choć wbrew surowemu zakazowi, ukrywał na statku, i popłynął swej załodze na pomoc. Był na tyle ostrożny, że nie wyszedł na brzeg; przybił tylko do niego łodzią, na której dziobie umocowany był ów karabin, i stanął „z założonymi rękami”. Oddajmy teraz głos marynarzowi Kelly’emu.
„Nie chcieliśmy wołać kapitana, żeby nas Płazy nie znalazły. Pan Lindley stanął w łodzi z założonymi rękami i zawołał: »Co tu się dzieje?«. Wtedy Płazy zwróciły się ku niemu. Na brzegu było ich kilkaset i wciąż nowe wypływały z morza i otaczały łódź. »Co się tu dzieje?« — ponownie spytał kapitan. Wtedy jeden wielki Płaz podpłynął bliżej i powiedział: »Odpłyńcie stąd!«.
Kapitan spojrzał na niego, przez chwilę nic nie mówił, a potem zapytał: »Jesteś Płazem?«.
»Wszyscy jesteśmy Płazami — powiedział ten Jaszczur. — Niech pan stąd odpłynie!«.
»Chcę wiedzieć, co zrobiliście z moimi ludźmi« — powiedział nasz stary.
»Nie powinni nas byli atakować — odparł Płaz. — Wracajcie na wasz statek!«.
Kapitan znowu przez chwilę milczał, a potem całkiem spokojnie rozkazał: »Jenkins, ognia!«.
I mechanik Jenkins zaczął strzelać do Płazów z karabinu maszynowego”.
(Przy późniejszym badaniu całej sprawy urząd morski oświadczył dosłownie: „W tym względzie Capt. James Lindley postępował tak, jak należy oczekiwać od brytyjskiego marynarza”).
„Płazy były zbite w gromadę — opisywał dalej Kelly — więc padały jak ścięty łan żyta. Niektóre strzelały z tych swoich pistoletów do pana Lindleya, ale on stał z założonymi rękami i nawet nie drgnął. Wtedy wynurzył się z wody za łodzią czarny Płaz, który trzymał w łapie coś jakby blaszaną puszkę do konserw, drugą ręką coś z niej oderwał i rzucił ją do wody pod łódź. Po paru sekundach wytrysnął w tym miejscu w górę słup wody i słychać było stłumiony, ale silny wybuch, aż ziemia zatrzęsła nam się pod nogami”.
(Na podstawie relacji Kelly’ego prowadzący dochodzenie urząd uznał, że chodziło o materiał wybuchowy W 3, który dostarczano Płazom pracującym przy umocnieniach Singapuru do rozbijania skał pod wodą. Ale to, w jaki sposób te ładunki dostały się z rąk tamtejszych Płazów na Wyspy Kokosowe, pozostało zagadką. Jedni przypuszczali, że przewozili je ludzie, inni uważali, że Jaszczury już wtedy musiały mieć jakiś sposób kontaktowania się na odległość. Opinia publiczna domagała się wówczas, by zabronić dawania Płazom do rąk tak niebezpiecznych materiałów wybuchowych. Jednakże odpowiedni urząd oświadczył, że na razie nie można „wysoce skutecznego i stosunkowo bezpiecznego” materiału wybuchowego W 3 zastąpić innym. I tak już zostało).
„Łódź wyleciała w powietrze — kontynuował Kelly swe zeznanie — i rozpadła się na kawałki. Na miejsce zbiegały się Płazy pozostałe jeszcze przy życiu. Nie widzieliśmy, czy pan Lindley żyje, ale wszyscy trzej towarzysze — Donovan, Burke i Kennedy — wyskoczyli i pobiegli mu na pomoc, żeby nie wpadł w ręce tym Płazom. Ja też chciałem pobiec, ale miałem zwichniętą kostkę, usiadłem więc i obiema rękami ciągnąłem za stopę, żeby nastawić skręcony staw. Nie wiem, co się w owej chwili działo, lecz kiedy spojrzałem w tamtą stronę, Kennedy leżał twarzą w piasku, a po Donovanie i Burkem nie było śladu. Tylko pod wodą coś się jeszcze kotłowało”.
Marynarz Kelly uciekł potem w głąb wyspy, gdzie trafił do wioski tubylców. Ci jednak zachowywali się względem niego dziwnie i nie chcieli nawet udzielić mu schronienia. Może bali się Płazów. Dopiero po siedmiu tygodniach jakaś łódź rybacka znalazła dokumentnie splądrowaną i opuszczoną „Montrose”, zakotwiczoną przy Wyspach Kokosowych, i uratowała też Kelly’ego.
Kilka tygodni później przypłynęła na Wyspy Kokosowe brytyjska kanonierka Jego Wysokości „Fireball” i na kotwicy wyczekiwała nocy. Była to jasna noc przy pełni księżyca. Z morza wyszły Płazy, usiadły na piasku w wielkim kręgu i zaczęły swój uroczysty taniec. Wtedy okręt Jej Wysokości wystrzelił pierwszy szrapnel w środek kręgu. Jaszczury, o ile nie zostały rozszarpane na strzępy, na moment zdrętwiały, a potem rzuciły się ku wodzie. W tej chwili zagrzmiała straszliwa salwa z sześciu dział, i tylko kilka rannych Salamander pełzło jeszcze ku morzu. Potem rozległa się druga i trzecia salwa.
Następnie okręt Jego Wysokości cofnął się mniej więcej pół mili i zaczął strzelać pod wodę, płynąc powoli wzdłuż brzegu. Trwało to sześć godzin i wystrzelono jakieś osiemset pocisków. Potem okręt „Fireball” odpłynął. Jeszcze przez dwa dni powierzchnia morza w pobliżu Wysp Keelinga pokryta była tysiącami ciał rozszarpanych Płazów.
Tej samej nocy holenderski okręt wojenny „Van Dijck” oddał trzy salwy do gromady Płazów na wysepce Goenong Api. Japoński krążownik „Hakodate” trzykrotnie wystrzelił z armaty w kierunku wysepki Płazów — Ailinglaplap. Francuska kanonierka „Bechamel” rozproszyła trzema uderzeniami taniec Płazów na wyspie Rawaiwai. Było to ostrzeżenie pod adresem Płazów. Nie było ono daremne: podobny przypadek (nazwano go Keeling-killing) już więcej się nie powtórzył i zarówno legalny, jak i nielegalny handel Płazami mógł nadal kwitnąć bez przeszkód.
Inny charakter miał konflikt w Normandii, do którego doszło nieco później. Tamtejsze Płazy, pracujące głównie w Cherbourgu i zamieszkujące okoliczne wybrzeże, bardzo polubiły jabłka. Ponieważ jednak pracodawcy nie chcieli im ich dostarczać oprócz zwykłego pożywienia dla Płazów (ponoć zwiększyłoby to koszty budowy ponad ustalony budżet), Płazy organizowały złodziejskie wyprawy do pobliskich sadów owocowych. Wieśniacy skarżyli się na to w prefekturze i Płazy dostały surowy zakaz włóczenia się po wybrzeżu, poza tak zwaną jaszczurczą strefą, ale to nic nie pomogło. Ginęło coraz więcej owoców w sadach, ginęły też ponoć jajka z kurników, i każdego rana znajdowano coraz więcej zabitych psów stróżujących. Wtedy wieśniacy zaczęli sami pilnować swoich sadów, uzbrojeni w stare strzelby, i strzelali do kłusujących Płazów. Ostatecznie pozostałoby to jedynie lokalną sprawą, ale normandzcy wieśniacy, rozgoryczeni między innymi również tym, że podniesione zostały podatki i podrożała amunicja, zapałali do Płazów śmiertelną nienawiścią i organizowali na nie najazdy całymi uzbrojonymi zgrajami. Gdy zaczęli masowo zabijać Płazy także w ich miejscach pracy, poskarżyli się prefektowi przedsiębiorcy prowadzący budowy wodne i prefekt zarządził, żeby wieśniakom odebrać ich zardzewiałe pukawki. Wieśniacy jednak bronili się przed tym i dochodziło do nieprzyjemnych konfliktów z żandarmerią. Zaciekli Normandczycy oprócz Płazów zaczęli zabijać też żandarmów. Do Normandii ściągnięto posiłki policyjne, które przeszukiwały na wsiach dom po domu.
Właśnie w tym czasie wydarzyła się bardzo nieprzyjemna historia. W okolicy Coutances wiejskie chłopaki napadły na Płaza, który ponoć podejrzanie kręcił się w pobliżu kurnika, otoczyły go, przypartego plecami do ściany stodoły, i zaczęły rzucać w niego cegłami. Ranna Salamandra zamachnęła się i rzuciła na ziemię coś podobnego do jajka. Nastąpił wybuch, który rozerwał na kawałki Płaza, ale także trzech chłopców: jedenastoletniego Pierre’a Cajusa, szesnastoletniego Marcela Bérarda i piętnastoletniego Louisa Kermadeca. Oprócz tego pięcioro dzieci zostało lżej lub ciężej rannych. Wieść o tym rozniosła się po całej okolicy. Około siedmiuset ludzi zjechało się zewsząd autobusami; napadli oni na osadę Płazów w zatoce Basse Coutances, uzbrojeni w strzelby, widły i cepy. Jakieś dwadzieścia Płazów zostało zabitych, zanim żandarmom udało się zapanować nad rozwścieczonym tłumem. Wezwani z Cherbourga saperzy otoczyli zatokę Basse Coutances ogrodzeniem z drutu kolczastego. Lecz w nocy Salamandry wyszły z morza, ręcznymi granatami rozwaliły kolczaste zasieki i najwyraźniej szykowały się do wypadu w głąb lądu. Ciężarówki wojskowe przywiozły w pośpiechu kilka kompanii piechoty z karabinami maszynowymi i kordon wojska starał się oddzielić Jaszczury od ludzi. Tymczasem wieśniacy demolowali urzędy skarbowe i posterunki żandarmerii, a jeden nielubiany poborca podatkowy został powieszony na latarni z tabliczką „Precz z Płazami!”. Gazety, zwłaszcza niemieckie, pisały o rewolucji w Normandii. Rząd w Paryżu ogłosił jednak stanowcze dementi.
Podczas gdy krwawe starcia wieśniaków z Płazami rozszerzały się na wybrzeże Calvadosu, Pikardię i Pas-de-Calais, z Cherbourga wypłynął stary francuski krążownik „Jules Flambeau” w stronę zachodniego wybrzeża Normandii. Chodziło tylko o to, jak później zapewniano, żeby jego obecność wpłynęła uspokajająco zarówno na tamtejszych mieszkańców, jak i na Płazy. „Jules Flambeau” zatrzymał się półtorej mili od zatoki Basse Coutances. Gdy zapadła noc, dowódca statku rozkazał, by dla większego wrażenia puszczano kolorowe race. Wielu ludzi na wybrzeżu przyglądało się temu pięknemu widowisku. Nagle usłyszeli syczący pomruk i przy dziobie okrętu wystrzelił w powietrze ogromny słup wody. Okręt przechylił się i w tej chwili nastąpił potężny wybuch. Widać było, że krążownik tonie. W ciągu kwadransa z okolicznych portów przybyły na pomoc łodzie motorowe, ale okazały się niepotrzebne. Oprócz trzech mężczyzn zabitych przy samym wybuchu, cała załoga ocalała, a „Jules Flambeau” zatonął pięć minut po tym, jak jego kapitan jako ostatni opuścił pokład ze słowami: „Nic się nie da zrobić”.
Urzędowy komunikat, wydany jeszcze tej samej nocy, głosił, że „stary krążownik »Jules Flambeau«, który w najbliższych tygodniach miał zostać wyłączony z eksploatacji, najechał podczas nocnego rejsu na podwodne skały i wskutek wybuchu kotłów zatonął”. Ale gazety nie dały się tym uspokoić. Podczas gdy półoficjalne organa twierdziły, że statek natknął się na niemiecką minę nowoczesnej produkcji, opozycyjne i zagraniczne gazety przynosiły bijące w oczy tytuły:
Francuski krążownik storpedowany przez płazy!
Zagadkowe zdarzenie u wybrzeży Normandii!
Bunt Płazów!
„Wzywamy do odpowiedzialności — pisał żarliwie w swej gazecie poseł Barthélemy — tych, którzy uzbroili zwierzęta przeciw ludziom; tych, którzy dali Płazom do rąk bomby, żeby nimi zabijały francuskich wieśniaków i bawiące się niewinne dzieci; tych, którzy dali morskim potworom najnowocześniejsze torpedy, żeby mogły nimi zatapiać francuską flotę, gdy tylko się im zachce. Powtarzam, wzywamy do odpowiedzialności: niech zostaną oskarżeni o zbrodnię, niech zostaną postawieni przed sądem wojennym za zdradę ojczyzny, niech zostanie zbadane, ile dostali od producentów uzbrojenia za to, że zaopatrują morskie kanalie w broń przeciwko cywilizowanej ludzkości!”. I tak dalej. Po prostu zapanowała powszechna panika, ludzie zbierali się na ulicach i zaczęto stawiać barykady. Na paryskich bulwarach stali senegalscy strzelcy z karabinami ustawionymi w kozły, a na przedmieściach czekały czołgi i auta pancerne. Wówczas na sali sejmowej powstał minister żeglugi morskiej, François Ponceau, blady, ale zdeterminowany, i przemówił: „Rząd bierze na siebie odpowiedzialność za to, że uzbroił Płazy na francuskim wybrzeżu w strzelby, podwodne karabiny maszynowe, baterie dział podmorskich i wyrzutnie torped. Lecz podczas gdy francuskie Płazy mają tylko lekkie działa małego kalibru, niemieckie Salamandry uzbrojone są w podmorskie moździerze kalibru 32 cm. Podczas gdy na francuskim wybrzeżu jeden podmorski skład granatów ręcznych, torped i materiałów wybuchowych wypada średnio na dwadzieścia cztery kilometry, na włoskim wybrzeżu głębinowe arsenały broni rozmieszczone są co dwadzieścia, a w wodach niemieckich co osiemnaście kilometrów. Francja nie może pozostawić i nie pozostawi swych wybrzeży bez ochrony. Francja nie może zrezygnować ze swych Płazów. Minister polecił już jak najdokładniej zbadać, kto jest winien fatalnych nieporozumień na wybrzeżu Normandii. Wydaje się, że Płazy wzięły kolorowe race za sygnał do interwencji wojskowej i chciały się bronić. Na razie zarówno dowódca okrętu »Jules Flambeau«, jak i prefekt miasta Cherbourga zostali odwołani ze swych stanowisk. Specjalna komisja bada też, jak przedsiębiorcy realizujący zlecenia na prace wodne traktują Płazy. W przyszłości będzie w tym względzie nakazany ścisły dozór. Rząd ubolewa głęboko z powodu strat w ludziach. Młodzi bohaterowie narodowi — Pierre Cajus, Marcel Bérard i Louis Kermadec zostaną odznaczeni i pochowani na koszt państwa, a ich rodziny otrzymają rentę honorową. W najwyższym dowództwie marynarki nastąpią istotne zmiany. Kwestią udzielenia rządowi wotum zaufania Wysoka Izba zajmie się, gdy tylko rząd będzie w stanie przedstawić dokładniejsze informacje”.
Następnie gabinet zapowiedział stałe posiedzenie.
Tymczasem prasa — zależnie od zabarwienia politycznego — proponowała karną, likwidacyjną, kolonizacyjną albo krzyżową wyprawę przeciw Płazom, strajk generalny, dymisję rządu, aresztowanie przedsiębiorców zatrudniających Płazy, aresztowanie komunistycznych przywódców i agitatorów i wiele innych podobnych działań ratunkowych. Słysząc pogłoski o możliwym zamknięciu wybrzeży i portów, ludzie zaczęli gorączkowo zaopatrywać się w artykuły spożywcze i ceny wszystkich towarów rosły w zawrotnym tempie. W miastach przemysłowych wybuchły zamieszki antydrożyźniane. Giełdę zamknięto na trzy dni. Była to najbardziej napięta i najgroźniejsza sytuacja w ostatnich trzech, czterech miesiącach. Wówczas do całej sprawy zręcznie wmieszał się minister rolnictwa Monti. Zarządził mianowicie, żeby na francuskim wybrzeżu dwa razy w tygodniu wsypywano do morza tyle i tyle set wagonów jabłek dla Płazów, ale na koszt państwa. To rozporządzenie niezwykle zadowoliło Płazy i uspokoiło sadowników w Normandii i gdzie indziej. Ale Monti poszedł jeszcze dalej w tym kierunku: ponieważ już od dłuższego czasu poważnie wrzało w regionach winiarskich, cierpiących na brak zbytu, minister zarządził, by państwo dopłacało do Płazów w taki sposób, że każda Salamandra będzie dostawać dziennie pół litra białego wina. Płazy początkowo nie
Uwagi (0)