Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖
Wiadomo, jak uniwersalnym zjawiskiem jest nuda w podróży. Wiadomo też, jak powszechnie ludzie przeglądają się w sobie nawzajem, odczytują się wzajemnie (niekiedy fałszywie) i grają przed sobą improwizowane role. Pierwsze kroki Balzaka to niemal humoreska — wyrastająca z obserwacji tych zjawisk. Jednakże tło społeczne, zarysowane ręką mistrza z lekkością i swadą, nadaje temu obrazkowi obyczajowemu z pierwszej połowy XIX w. zaskakującą głębię.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Przedstawię pana margrabinie d’Anglade mojej przyjaciółce...
I podeszła z Oskarem do ładnej Fanny Beaupré, która zastępowała od dwóch lat nieboszczkę Koralię w sercu Camusota. Ta młoda aktorka wybiła się świeżo w roli margrabiny w Porte-Saint-Martin w melodramacie Rodzina d’Anglade, mającym ogromne powodzenie.
— Pozwolisz, droga — rzekła Florentyna — że ci przedstawię to miłe dziecię, które weźmiesz może do spółki.
— Ślicznie — odpowiedziała z czarującym uśmiechem aktorka, mierząc Oskara spojrzeniem — przegrywam, będziemy grali do połowy, prawda?
— Pani margrabino, jestem na pani rozkazy — rzekł Oskar, siadając przy aktorce.
— Niech pan da pieniądze, ja będę grała, przyniesie mi pan szczęście! O, oto moje ostatnie sto franków...
I fałszywa margrabina wyjęła pięć sztuk złota z sakiewki, której rogi zdobne były brylantami. Oskar wydobył swoich sto franków w samych pięciofrankówkach, już zawstydzony, że miesza te nędzne talary między złoto. W dziesięć obrotów aktorka przegrała dwieście franków.
— Nie, to za głupie — wykrzyknęła — ja dam sama bank. Trzymamy razem, prawda? — rzekła do Oskara.
Fanny Beaupré wstała, a młody dependent, który wraz z nią uczuł się przedmiotem uwagi całego stołu, nie śmiał się cofnąć, powiadając, że jego sakiewka świeci dnem. Nie mógł wydobyć głosu, zdrętwiały język przylepił się do podniebienia.
— Pożycz mi pięćset franków — rzekła aktorka do tancerki.
Florentyna przyniosła pięćset franków, wziąwszy je od Jerzego, który osiem razy z rzędu przeciągnął w écarté.
— Natan wygrał tysiąc dwieście franków — rzekła aktorka do dependenta — bankier wygrywa zawsze, nie dajmy się kiwać — szepnęła mu do ucha.
Ludzie, którzy mają serce, wyobraźnię i temperament, zrozumieją, że biedny Oskar wyjął pugilares i dobył zeń banknot pięćsetfrankowy. Patrzał na Natana, sławnego pisarza, który zaczął z Floryną grubo stawiać przeciw bankowi.
— No, mały, zgarniaj — krzyknęła doń Fanny Beaupré, dając znak Oskarowi, aby zgarnął dwieście franków postawionych przez Florynę i Natana.
Aktorka nie szczędziła żartów i drwin tym, co przegrywali. Podsycała grę konceptami, które Oskarowi wydały się dość osobliwe; ale radość zdławiła te refleksje, bo pierwsze dwa rozdania dały bankowi dwa tysiące franków. Oskar miał ochotę udać, że zasłabł i uciec, porzucając partnerkę, ale honor przykuł go do miejsca. Trzy następne rozdania wydarły ten zysk. Oskar uczuł zimny pot na grzbiecie, wytrzeźwiał zupełnie. Dwa ostatnie rozdania zabrały tysiąc franków wspólnej stawki; Oskar uczuł pragnienie i wypił duszkiem trzy szklanki mrożonego ponczu. Aktorka pociągnęła go do sypialni, szczebiocząc coś do niego. Ale poczucie winy tak żarło Oskara, który widział jak we śnie twarz Desroches’a, że usiadł na wspaniałej otomanie, w ciemnym kącie, przyłożył chustkę do oczu: płakał! Florentyna spostrzegła tę rozpaczliwą pozę, która miała charakter szczerości i musiała uderzyć aktorkę; podbiegła do Oskara, odjęła mu chustkę, spostrzegła łzy i pociągnęła go do buduaru.
— Co, tobie, mały? — spytała.
Na ten głos, na to słowo, na ten akcent, w którym Oskar uczuł macierzyńską dobroć dziewczyny, odparł:
— Przegrałem pięćset franków, które patron mi dał, aby jutro wykupić wyrok; nie pozostaje mi nic, jak rzucić się do wody, jestem zhańbiony...
— Czyś ty zwariował? — rzekła Florentyna. — Zaczekaj tutaj, ja ci przyniosę tysiąc franków, spróbujesz się odegrać, ale nie ryzykuj więcej niż pięćset, aby zachować pieniądze patrona. Jerzy gra byczo w écarté, trzymaj za nim...
W rozpaczliwym położeniu Oskar przyjął propozycję.
„A — pomyślał sobie — więc są margrabiny zdolne do podobnych uczynków... Piękna, szlachetna i bogata, szczęśliwy ten Jerzy!”
Wziął od Florentyny tysiąc franków w złocie i poszedł się zakładać za swoim mistyfikatorem, Jerzy przeciągnął już cztery razy, kiedy Oskar stanął przy nim. Gracze ujrzeli z przyjemnością nowego partnera, gdyż wszyscy z instynktem graczy stanęli po stronie starego napoleończyka Giroudeau.
— Panowie — rzekł Jerzy — będziecie ukarani za waszą niewierność, czuję wenę. Dalej, Oskarze, do ataku.
Jerzy i jego partner przegrali pięć partii z rzędu. Strwoniwszy swoich tysiąc franków, Oskar, którym owładnął szał gry, chciał wziąć karty. Trafem dosyć częstym u tych, który grają pierwszy raz, wygrał, ale Jerzy obałamucił go swymi radami, kazał mu zrzucać karty i często wydzierał mu je z rąk, tak iż ta walka dwóch woli, dwóch natchnień, zaszkodziła wenie. Toteż około wpół do czwartej rano, po niespodzianych obrotach fortuny i zyskach, Oskar, który wciąż pił poncz, doszedł do tego, że miał już tylko sto franków. Wstał z ciężką głową, wpółprzytomny, odszedł kilka kroków i padł w buduarze na sofę, z oczyma zamkniętymi ołowianym snem.
— Marieto — rzekła Fanny Beaupré do siostry Godeschala, która przyszła o drugiej po północy — czy przyjdziesz na obiad jutro, mój Camusot będzie tutaj ze starym Cardot, będziemy ich nabierać!
— Jak to! — wykrzyknęła Florentyna. — Ależ mój szympans nie uprzedził mnie.
— Ma przyjść dziś rano, aby cię uprzedzić, że chce dziś śpiewać swoje Alleluja — odparła Fanny Beaupré. — Tyle należy się choć nieborakowi, aby oblał swoje mieszkanie.
— Niech go diabli porwą z jego orgiami! — wykrzyknęła Florentyna. — On i jego zięć, to gorsze niż sądowniki albo dyrektorowie teatru. Ostatecznie jada się tu bardzo przyzwoicie, Marieto — rzekła do primabaleriny — Cardot zamawia zawsze obiad u Cheveta, przyjdź ze swoim księciem de Maufrigneuse, pośmiejemy się, każemy im tańczyć taniec trytonów.
Słysząc nazwiska Cardot i Camusot, Oskar uczynił wysiłek, aby pokonać sen, ale zdołał wybąkać tylko kilka słów, których nikt nie zrozumiał, i padł z powrotem na jedwabne poduszki.
— O, ty masz, widzę, zapasy na noc — rzekła śmiejąc się Fanny Beaupré do Florentyny.
— Och, biedny chłopak, pijany jest ponczem i rozpaczą. To drugi dependent z kancelarii, gdzie pracuje twój brat — rzekła Florentyna do Mariety — przegrał pieniądze, które patron mu powierzył na sprawy kancelarii. Chciał się zabić, pożyczyłam mu tysiąc franków, które ci bandyci Finot i Giroudeau mu wydarli. Biedne niewiniątko!
— Ależ trzeba go obudzić — rzekła Marieta — mój brat nie żartuje, ani jego patron też.
— Obudź go, jeśli możesz, i zabierz go — rzekła Florentyna, wracając do salonu pożegnać odchodzących.
Zaczęto tańczyć tańce tak zwane ekscentryczne, o świcie Florentyna położyła się zmęczona, zapominając o Oskarze, o którym nie myślał już nikt, a który wciąż spał głębokim snem.
Około jedenastej rano straszliwy głos obudził dependenta, który, poznając wuja Cardot, sądził, że się ocali z kłopotu udając, że śpi, i topiąc twarz w bogatych aksamitnych poduszkach, na których spędził noc.
— Doprawdy, moja Florentynko — mówił czcigodny starzec — to nie jest ani rozsądnie, ani ładnie; wczoraj tańczyłaś w Ruinach i hulałaś całą noc? Ty chyba zupełnie chcesz sobie cerę zniszczyć, nie mówiąc, że to jest doprawdy niewdzięcznie oblewać te wspaniałe salony beze mnie, z obcymi ludźmi, bez mojej wiedzy!... Kto wie, co się tu działo?
— Stary potworze! — wykrzyknęła Florentyna. — Czyż nie masz klucza, aby wchodzić do mnie o każdej porze i o każdej chwili? Bal skończył się o wpół do szóstej, a ty masz okrucieństwo budzić mnie o jedenastej!...
— Wpół do dwunastej, Tytyńciu — zauważył pokornie Cardot. — Wstałem wcześnie, aby zamówić u Cheveta obiadek godny prałata... Ależ oni zniszczyli dywany, coś ty za ludzi tu przyjmowała?...
— Nie powinieneś się żalić, bo Fanny Beaupré powiedziała mi, że przyjdziesz z Camusotem i, aby ci zrobić przyjemność, zaprosiłam Tulię, du Bruela, Marietę, księcia de Maufrigneuse, Florynę i Natana. Tak więc, będziesz miał pięć najpiękniejszych istot, jakie kiedykolwiek oglądano przy świetle rampy! I zatańczą ci taniec Zefirów.
— Ależ to samobójstwo podobne życie! — wykrzyknął stary. — I co kieliszków potłuczonych! Co za zniszczenie! Przedpokój wygląda strasznie...
W tej chwili miły staruszek stanął osłupiały i jakby oczarowany, podobny ptakowi urzeczonemu przez węża. Spostrzegł profil młodego ciała odzianego w czarne sukno.
— A, panno Cabirolle!... — rzekł w końcu.
— No co? — odparła.
Oko tancerki pobiegło w kierunku spojrzeń starowiny; kiedy poznała dependenta, chwycił ją szalony śmiech, który nie tylko zdumiał starca, ale zarazem zmusił Oskara do pokazania twarzy, Florentyna bowiem wzięła go za ramię i parsknęła śmiechem, widząc zakłopotane miny wuja i bratanka.
— Ty tu, mój bratanku?...
— A, to twój bratanek? — wykrzyknęła Florentyna, na nowo wybuchając szalonym śmiechem. — Nigdy mi nie mówiłeś o tym bratanku. Więc Marieta nie wzięła cię z sobą? — rzekła do Oskara, który stał skamieniały. — Co on pocznie, ten biedny chłopiec?
— Co zechce — odparł sucho stary Cardot, który skierował się ku drzwiom.
— Chwileczkę, papuśku, musisz wydobyć bratanka z nieszczęścia, w które popadł z mojej winy. Grał pieniędzmi swego pryncypała i przegrał, nie licząc tysiąca franków, które mu dałam, aby się odegrał.
— Nieszczęśliwy, przegrałeś tysiąc pięćset franków? W twoim wieku!
— Och! Wuju, wuju! — wykrzyknął biedny Oskar, którego te słowa zepchnęły na samo dno rozpaczliwego położenia. Rzucił się przed wujem na kolana ze złożonymi rękami. — Jest południe, jestem zgubiony, zhańbiony... Pan Desroches będzie bez litości! Chodzi o ważną sprawę, o honor kancelarii. Miałem dziś rano iść do sądu wykupić wyrok Vandesessów! Co się stało?... Co ja pocznę?... Ratuj mnie przez pamięć mego ojca i mojej ciotki!... Chodź ze mną do pana Desroches, wytłumacz mu to, znajdź jakąś wymówkę!...
Zdania te były zmieszane z płaczem i szlochem, które byłyby wzruszyły sfinksa z pustyni Luksoru.
— I co, stary sknero — wykrzyknęła tancerka, która płakała — czy pozwolisz zhańbić własnego bratanka, syna człowieka, któremu zawdzięczasz majątek, bo on się nazywa Oskar Husson! Ratuj go albo Titina nie chce cię za milorda!
— Ale skąd on się tu wziął? — spytał stary.
— Ech! Czyż nie widzisz, że się upił i że padł tutaj ze snu i zmęczenia? Jerzy i jego kuzyn Fryderyk podejmowali dependentów Desroches’a wczoraj w Rocher-de-Cancale.
Stary Cardot patrzał na tancerkę z wahaniem.
— Ech, ty stara małpo, czyż nie byłabym go lepiej ukryła, gdyby było inaczej? — wykrzyknęła.
— Masz tutaj swoich pięćset franków, nicponiu! — rzekł Cardot do bratanka. — Ale to wszystko, co dostaniesz kiedy ode mnie! Idź załatwić się z pryncypałem, jeżeli zdołasz. Oddam tysiąc franków, które pani ci pożyczyła; ale nie chcę już słyszeć o tobie.
Oskar wybiegł, nie chcąc słyszeć więcej, ale raz znalazłszy się na ulicy, nie wiedział, gdzie iść.
Przypadek, który gubi ludzi, i przypadek, który ich ocala, zmagały się z sobą za Oskarem i przeciw niemu w ciągu tego straszliwego ranka: ale musiał ulec wobec pryncypała, który nie znał co to pardon. Wróciwszy do domu, Marieta, przerażona tym, co się może zdarzyć pupilowi brata, napisała do Godeschala słówko, do którego dołączyła banknot pięćsetfrankowy, uprzedzając brata o pijaństwie i nieszczęściach Oskara. Poczciwa dziewczyna usnęła, zalecając pokojówce, aby zaniosła list do Desroches’a przed siódmą. Ze swej strony Godeschal, wstawszy o szóstej, nie zastał Oskara. Odgadł wszystko. Wziął pięćset franków ze swoich oszczędności i pobiegł do pisarza po wyrok, aby o ósmej przedłożyć akt notyfikacji do podpisu Desroches’owi. Desroches, który zawsze wstawał o czwartej, wszedł do kancelarii. Pokojówka Mariety, nie zastawszy brata swojej pani w jego izdebce, zeszła do kancelarii, gdzie ją przyjął Desroches. Oczywiście oddała mu przesyłkę. „Czy to w sprawie kancelarii? — spytał adwokat — ja jestem Desroches”. „Niech pan zobaczy” — odrzekła pokojówka. Desroches otworzył list. Widząc banknot pięćsetfrankowy, wrócił do gabinetu wściekły na Oskara. Usłyszał o wpół do ósmej Godeschala, który dyktował notyfikację wyroku swemu zastępcy; w kilka chwil później poczciwy Godeschal wszedł tryumfalnie do pryncypała.
— Czy to Oskar Husson był dziś rano u Simona? — spytał Desroches.
— Tak, proszę pana — odparł Godeschal.
— A któż mu dał pieniądze? — rzekł adwokat.
— Pan sam — rzekł Godeschal — w sobotę.
— Więc tu z nieba spadają pięćsetfrankówki? — wykrzyknął Desroches. — Słuchaj, Godeschal, ty jesteś dobry chłopiec, ale ten smarkacz Husson nie wart jest tyle. Nienawidzę głupców, ale bardziej jeszcze nienawidzę ludzi, którzy popełniają błędy, mimo ojcowskich starań, jakimi się ich otacza.
Podał Godeschalowi list Mariety i banknot w nim zawarty.
— Darujesz, że otwarłem — dodał — ale pokojówka siostry powiedziała mi, że to w sprawie tyczącej kancelarii. Odprawisz Oskara.
— Nieszczęsny chłopak kosztował mnie dużo trudu! — rzekł Godeschal. — Ten wałkoń Jerzy Marest jest jego złym duchem, powinien go unikać jak zarazy, bo nie wiem, co by się stało za trzecim spotkaniem.
— Jak to? — spytał Desroches.
Godeschal odpowiedział w krótkości mistyfikację w czasie
Uwagi (0)