Kiedy znów będę mały - Janusz Korczak (czytaj ksiazki on line TXT) 📖
Cudownie by było stać się znowu dzieckiem… Bohaterowi tej książeczki się to udaje: odzyskuje rodziców i radość z biegania, chodzi do szkoły i odbiera świat emocjonalnie jak w dzieciństwie.
Janusz Korczak w tej niezwykłej opowieści przypomina, jak mocno dzieci czują, jak głęboko przeżywają świat — i jak łatwo ich uczucia zranić. Przedszkolaki i uczniowie zawierają przyjaźnie i sojusze, a nawet zakochują się, muszą też sami radzić sobie z wrogami, mocno współczują bohaterom książek i bezdomnemu psu, silnie odczuwają każdą niesprawiedliwość i zniewagę. Dziecięcy świat tylko z pozoru wydaje się prosty i wesoły.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kiedy znów będę mały - Janusz Korczak (czytaj ksiazki on line TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Bo jak śmiesznie dorośli każą przepraszać. Dopiero co zrobiłeś — i zaraz:
„Idź, przeproś!”
Nie bójcie się. Jeśli wiem, że nie mam słuszności, przeproszę, ale później kiedy. Już sobie wybiorę taką chwilę, że będzie można. Bo inaczej wychodzi tylko kłamstwo i fałsz.
A Marychna śmiesznie napisała:
„Kochany Kuzynie.
Jestem w Wilnie i nie chodzę do szkoły. Jechałam całą noc i zaziębiłam się, i miałam gorączkę. Całuję cię 1 000 000 000 razy. Kochająca cię Maria”.
Wstydzę się tę pocztówkę pokazać Mundkowi.
No i kazała pani opisać spacer po parku. Mają być cztery części opowiadania: droga do parku, pobyt w parku, powrót — i zakończenie.
Pochwaliła mnie pani, że dobrze.
Napisałem:
„Wówczas była ładna pogoda i pani zabrała nasz oddział na przechadzkę. Szliśmy przez rozmaite ulice. Po obu stronach ulicy wznoszą się wysokie domy, a w środku był ruch uliczny. Po szynach jadą tramwaje, a nie po szynach taksysy100, dorożki, wozy i temu podobne. Przechodnie się snują, a na rogach stoją milicjanci101.
W parku bawiliśmy się w różne gry. Park zasłany jest śniegiem. Drzewa są nagie, bo nie mają liści. Ich wierzchołki sięgają wysoko. Park nie ma historycznych pamiątek, tylko w lecie rośnie trawa. Krzewy pokryte są soczystymi liśćmi.
A w drodze powrotnej znów szliśmy przez most żelazny. Patrzyliśmy na lód. I szliśmy całą drogę parami.
Wycieczka do parku była bardzo przyjemna, bo słońce świeciło cały czas i w parku bawiliśmy się w różne gry”.
Nieprzyjemne są wypracowania, bo się nigdy prawdy nie pisze, tylko że w szkole kazali.
Marychna się przeziębiła i była chora. I mogła bardzo zachorować, a ja nic nie wiedziałem. I mogła umrzeć, bo dzieci też umierają. Niby się cieszę, że mam pocztówkę, a naprawdę jestem niespokojny.
I po co ona tu przyjechała?
Tylko wiedziałem dawniej, że mam w Wilnie ciotkę, może słyszałem, że ma jakieś dzieci, może nawet mówili, że to dziewczynka — Marychna. Aż nagle ją zobaczyłem.
I po co? Co mnie ona właściwie obchodzi?
Tylko daleka krewna, jakaś kuzynka?
Gdyby nie wuj, nawet bym z nią nie rozmawiał, gdyby się przyszła pożegnać, kiedy byłem w szkole, już bym więcej nie widział.
Może podrzeć pocztówkę i skończyć?
Po co się dręczyć? Po co myśleć? Po co myśleć, czy zdrowa, czy się co złego nie stało?
I tak jej już nie odpiszę, bo nie mam pieniędzy.
I właśnie, że dostałem.
— Masz, łobuzie — powiedział ojciec i dał mi złotówkę. — Kup sobie, co ci potrzebne, albo idź do kina.
A mama:
— Oj, nie dawaj chłopcu pieniędzy, bo się rozpuści.
I jakoś głupio wziąłem, niezdarnie. Tak niespodzianie się stało.
Bo ojciec liczył pieniądze; naliczył coś trzydzieści jeden czy czterdzieści jeden, tylko że jeden złoty za dużo do równego rachunku. Ja akurat stoję. Więc dał. Niespodzianie.
Jak już wziąłem, żal mi się ojca zrobiło. Przecież nie ma za wiele i dzieci dużo kosztują. Zamiast sobie kupić — musi nam — a palto, a buty — jedzenie i szkoła, i wszystko. A ma z tego tylko więcej kłopotu i zmartwień, jeżeli się źle sprawuję.
Kiedy chciałem być dzieckiem, zapomniałem zupełnie, że nie będę na siebie zarabiał, że będę ciężarem.
Nie, dzieci nie darmozjady. Pracą jest szkoła. Prawda, że więcej mamy wakacyj102, ale i nauczyciel także odpoczywa. My ciężej pracujemy niźli nauczyciel. Bo dla nas wszystko i trudne, i nowe.
A nazywa się, że dzieci nic nie robią, darmo chleb jedzą.
Kiedy chciałem być dzieckiem, zapomniałem zupełnie, jak trudno nie mieć własnych pieniędzy, jaka to niewola.
Na przykład mam złą linijkę. Ktoś mi poszczerbił. Zostawiłem całą, przychodzę po pauzie — nie ma. Szukam, aż znalazłem na innej zupełnie ławce. Cóż, kiedy brzegi poodbijane. Już się taką linijką równo nie rysuje: ołówek się zahacza. Bo są i okute żelazem, ale drogie. A nasze, jak na złość, z miękkiego drzewa. Zapomnisz się, uderzysz o ławkę, zaraz się zrobi rowek, wgłębienie.
Ile mamy szkód różnych i strat, a nic nie mówimy. Bo się poskarżysz, pani powie: „Pilnuj”.
Przecie na pauzie nie wolno być w klasie, a zresztą czy można ciągle tylko pilnować?
Teraz mam złotówkę. Już tak widać chciał Pan Bóg.
Kupię dla Marychny pocztówkę. Bączkiewiczowi oddam dziesięć groszy, zakończę z Łatkiem. Kupię linijkę, żeby mieć na zapas. Może sznurowadła? Bo jak mi się podrze, żeby od mamy przykrego słowa nie usłyszeć. Może Mundek czego potrzebuje, więc mu pożyczę.
Byłoby dobrze iść także do kina, ale co? Sam pójdę i przed Mundkiem ukryję? A powiem, że byłem, Mundkowi będzie przykro.
Niby złoty — to dużo. A zaczniesz wyliczać, przekonasz się, że i to nie starczy.
A dorośli myślą, że dzieciak jest lekkomyślny. No, są i między nami, i między dorosłymi. Dlaczego ojciec Mundka wydaje na wódkę? Są tacy, a są znów i tacy. Ojcu ukradnie i pójdzie fundować. Powie, że na zeszyt, wyda na czekoladę. Pożyczy, nie zwróci. Zgubi, bo ma kieszeń dziurawą albo z chustką do nosa wyrzuci. Ale inny wyda tylko, gdy potrzeba. Długo będzie ciułał, po parę groszy, zbierze na prezent dla ojca albo na coś, co drożej kosztuje.
Poszliśmy z Mundkiem szukać ładnej pocztówki. Aniołka już ma, niezapominajki sama mi przysłała. Była jedna, że chłopiec i dziewczynka, ale się wstydzę, bo to znaczy, że ona i ja.
Żeby można wejść do sklepu, byłoby łatwiej. Ale nieprzyjemnie. Patrzą, żeby czego nie zabrać, nie zgnieść, nie zaplamić. Spieszą się, nie lubią, żeby oglądać. Powiedzą:
„No, prędzej!”
I widać, że chcą, żeby iść sobie.
Bo dzieci mają tylko groszaki, więc zarobek z nich mały.
Dorosły też nie od razu za dużo kupuje. Dorosłemu pozwolą przejrzeć wszystkie albumy. Bo jeżeli dziś tylko pocztówkę kupi, to może jutro przyjdzie za więcej. A my co? Grosze i grosze.
Zaraz oddałem Bączkiewiczowi. Dopóki nie miałem pieniędzy, nawet nie miałem śmiałości się pytać.
— Masz dziesięć groszy, coś mi pożyczył na mleko.
— Przecie mówiłem, że ci daruję.
— Nie chcę. Co Łatek robi?
— A co ma robić?
Jakoś nie odpowiada. Może rodzice nie pozwolili, może go wyrzucił?
— Czy jest u ciebie?
— A gdzie ma być, jak go rzuciłeś?
— Nie rzuciłem go wcale, tylko tobie oddałem.
— A jak ja bym nie wziął?
— To może inny?
— A ty myślisz, że zaraz pozwolą brać psa do domu?
Zły jestem, bo taki się robi wyniosły.
Mówię:
— Dlaczego nie mają pozwolić?
— A twoi nie pozwolili.
— Bo się nie pytałem.
Zły jestem, że jemu tak łatwo, a ja dalej samotne życie wiodę. Bo pies jest przyjacielem człowieka.
Wiem, że zazdrość — brzydkie uczucie. Ale czy można nie zazdrościć, jeśli komu się dobrze powiedzie i nawet nie umie ocenić?
I ciekawy jestem, czyby Łatek mnie poznał. Więc tylko ukrywam urazę i mówię:
— A czy będę mógł go kiedy zobaczyć?
— Nnoo, jak przyjdziesz, to ci pokażę.
— A wziąć go do domu na jeden dzień aby?
— Ooo, zaraz chcesz wszystko. Jak mój, to mój. Zresztą czy myślisz, że zechce teraz iść z tobą?
— Skąd wiesz? Może zechce?
— Już do mnie się przyzwyczaił.
— No to go sobie trzymaj.
— Pewnie, że będę.
Odchodzę. Co będę z nim gadał? I tak nie zrozumie.
Bo niby ludzie mówią ze sobą, a każdy inaczej czuje. Dlatego się porozumieć nie mogą.
Już tylko jeden Mundek mi został.
Już z nim ciągle razem.
Rano się spotykamy i razem idziemy do szkoły.
Podczas przerwy razem.
I razem wracamy.
Jeden on tylko mi został.
A może grzech tak myśleć?
Mam przecie ojca, mamę, Irenkę.
Zapomniałem jeszcze, żeśmy na tej pożegnalnej wizycie zdmuchiwali kółeczko ze stołu. Bo leżało takie kółeczko, od zegarka czy czego. I Marychna powiedziała:
— Kto mocniej dmucha?
No i ona w jedną stronę dmuchała, a ja w drugą.
Irence też pozwoliliśmy parę razy.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Już druga czapka zginęła chłopakowi.
Była awantura.
Najwięcej w drugim oddziele103. Giną tam książki i zeszyty.
Miała być rewizja.
Nauczyciele mówią, że wstyd dla całej szkoły.
Każdy mówił, co zginęło, a panie zapisywały.
Mnie tam nic nie zabrali. Miałem kawałek gumy, może ćwierć. Jeszcze by na tydzień wystarczyła. Ale nie wiem: może w szkole, może na ulicy, może w domu mi się zarzuciła. A niektórzy, jak zaczęli dyktować, to jakby w całej szkole byli sami złodzieje. Co kto gdzie zgubił albo dał i zapomniał — wszystko dyktowali; aż pani nie mogła nadążyć. Pewnie który i kłamał. Bo Pancewicz mówi:
— Dlaczego nie powiedziałeś, że zginęło? Może nam szkoła odkupi?
Jeszcze większe złodziejstwo kazać sobie oddawać, jak nic nie zginęło. Niewstydny taki.
No, bo są, którym dużo ginie. Ale też głowy nie mają. Rzuci byle gdzie i nie wie. Pożyczy i nie pamięta. I przez nich mówią, że dzieci nieprzytomne. A najgorzej, że chcą, żeby — wszyscy tacy. Kto nie chce byle komu pożyczyć — zaraz:
Samolub — chciwiec — chytroń.
Często złość bierze, bo co zobaczy, zaraz:
— Daj.
Jeszcze grozi:
— Pamiętaj, pożałujesz! Poczekaj: przypomnę ci już! Przyjdzie koza do woza. Już ty mnie kiedy poprosisz!
My musimy więcej pożyczać niż dorośli. Bo każą mieć, a jak w domu nie dadzą, co robić?
Często rodzice winni, a dziecko cierpi. A najgorzej, kiedy nie wierzą. U dorosłych, jak kto uczciwy, wszyscy mu ufają, a tu najporządniejszy w podejrzeniu.
— Potrzeba mi na karton.
— Znów karton? Przecie niedawno kupiłeś?
Takie pytanie boli. Bo czy zjadłem karton?
Dorosły ma swoje pieniądze i co potrzebne, kupi. Dziecko jak z łaski dostaje. Ma czekać, aż rodzice będą w dobrym humorze, bo przykre słowo powiedzą.
Dziecko powinno mieć stałą pensję miesięczną, żeby wiedziało, co ma, żeby się nauczyło wydawać, żeby mu starczyło. A ty albo nic nie masz, albo od razu za dużo. To uczy hazardu i żebraniny. Bo umyślnie się będzie przymilał, żeby co dostać.
Gubimy, zapominamy — to prawda. Ale oni mają duże kieszenie, szuflady, do których nikt nie podchodzi. Oni powoli chodzą, pomału się ruszają. A mimo to i oni przecie gubią i zapominają.
Jak się starasz, wiesz, pamiętasz — nikt o tym nie mówi, nie widzą naszego starania, nie rozumieją wysiłku. A niech się coś jedno źle uda, zaraz awantura.
W teatrach są woźni i odzież za numerkami wydają. Więc jak ma co zginąć? W szkole każdy sam wiesza, sam bierze. A jeszcze w pośpiechu. No i trzystu uczniów porządnie powiesi, a kilkoro rzuci byle jak. Więc nie mówi się o trzystu porządnych, tylko się dzieci oskarża. I tak wygląda, że gdzie tylko dzieci, tam zawsze, wszędzie i wszystko źle. Że gdyby dorośli, byłoby inaczej.
Na jedną pochwałę tysiąc nagan, na jedno podziękowanie sto urągań i gróźb. Żeby się nie wiem jak starać, nie wiem jak pilnować.
I kiedy widzisz, że ubliżają, poniżają, podejrzewają, szkalują i karcą, więc albo odejdzie ochota się starać, kiedy i tak ich nie zadowolisz, albo nawet na złość:
— A niech sobie krzyczą — no i co mi zrobią?
Starasz się tylko unikać, żeby jak najdalej, jak najmniej z nimi. Chyba że koniecznie potrzeba.
Bo są potrzebni, jeśli coś bardzo boli. Bo jeśli trochę — w oko coś wpadło — lepiej, że kolega pomoże. Bo zaraz triumfują:
„Po co to, po co tamto?”
Jakbym sam nie wiedział.
Albo musimy się na kogo poskarżyć. Bo rzadkie są skarżypyty, a my tylko już w ostateczności. I zawsze ze strachem, że złym słowem odtrącą.
Bo pomyślcie tylko: wasi występni siedzą w kryminałach, a nasi luzem wśród nas sobie chodzą.
Tak, żyjemy obok siebie blisko, ale nie razem.
A niech się dziecko zbliży, bo lubi, zaraz podejrzenie, że lizuch, że ma interes.
I nie wiemy, co wolno i co nam się należy, nie znamy naszych praw ani obowiązków. I tu, i tam samowola.
Chciałem być znowu dzieckiem, pozbyć się szarych dorosłych trosk i smutków, a mam dziecinne, które mocniej bolą.
Niech was nie łudzi nasz śmiech.
Zajrzyjcie do naszych myśli, kiedy spokojnie idziemy i wracamy ze szkoły, kiedy spokojnie siedzimy na lekcji, kiedy rozmawiamy półgłosem lub szeptem, kiedy leżymy wieczorem w łóżku.
Inne troski, ale nie mniejsze, mocniej odczuwane — i większa, wielka tęsknota.
Wy już zahartowani w cierpieniu i rezygnacji, my jeszcze się buntujemy.
Kiedy byłem dorosły, już się tylko wystrzegałem złodzieja. A teraz boli, że kradną.
— Dlaczego jeden drugiemu zabiera? Jakże tak można?
Smutek, że nie może być dobrze.
— No, trudno — mówiłem, kiedy byłem duży.
A teraz nie chcę. Nie chcę, żeby tak było.
I nie ufam, że szkoła poradzi. Bo dorośli niby nas poprawiają, poprawiają — i nic nie wychodzi: jątrzą tylko więcej.
Czapka się nie znalazła. Mają wszyscy zapłacić. Więc trzeba w domu powiedzieć. A w domu na szkołę napadną:
„Złodziejska szkoła”.
Albo:
„Co robią nauczyciele, dlaczego nie pilnują?”
Znów niesprawiedliwie, bo co szkoła winna? Przecież panie nie mogą wszystkiego pilnować.
A najsmutniejsze, że jeden może narobić wszystkim tyle przykrości i niepokoju.
Bo Mundek czeka na mnie, bo palta znaleźć nie mogę. Szukamy:
Uwagi (0)