Kiedy znów będę mały - Janusz Korczak (czytaj ksiazki on line TXT) 📖
Cudownie by było stać się znowu dzieckiem… Bohaterowi tej książeczki się to udaje: odzyskuje rodziców i radość z biegania, chodzi do szkoły i odbiera świat emocjonalnie jak w dzieciństwie.
Janusz Korczak w tej niezwykłej opowieści przypomina, jak mocno dzieci czują, jak głęboko przeżywają świat — i jak łatwo ich uczucia zranić. Przedszkolaki i uczniowie zawierają przyjaźnie i sojusze, a nawet zakochują się, muszą też sami radzić sobie z wrogami, mocno współczują bohaterom książek i bezdomnemu psu, silnie odczuwają każdą niesprawiedliwość i zniewagę. Dziecięcy świat tylko z pozoru wydaje się prosty i wesoły.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kiedy znów będę mały - Janusz Korczak (czytaj ksiazki on line TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
A ja:
— Bez łaski. Może jutro ci jeszcze oddam.
A on:
— Jak masz być zły, możesz go nie dawać.
Ja:
— Chodź, piesiunio, pożegnamy się.
A Łatek się wyrywa i nawet nie rozumie, że to jest rozstanie. Potem dopiero oparł mi się łapkami na piersiach i niby wesoło macha ogonkiem (z tą czarną kitką) — i patrzy — — — prosto — — — w — — — oooczy!
Aż mi się łzy zakręciły.
I dopiero — — — liznął mnie w same usta. Że przeprasza.
I ja go przytuliłem ostatni raz!
Aż Mundek leciutko pociągnął mnie za kieszeń.
— No już chodź.
I prędko poszliśmy, i nawet się nie obejrzałem.
Mundek przez całą drogę mówił o gołębiach, królach69, o srokach, jeżach. A ja tylko jakie słowo wtrąciłem. I droga do domu przeszła niepostrzeżenie. Bo jest tak: niby godzina na zegarze zawsze taka sama, ale w człowieku jest jakby inny zupełnie zegar, inaczej zupełnie pokazuje. Czasem godzina przeleci, ani się spodziejesz, czasem wlecze się, że już chyba nigdy nie skończy. Czasem ledwo wejdziesz do szkoły, już dzwonek i powrót do domu. A jeżeli się źle powiedzie, czekasz, zanim się cały ten kram skończy, i wychodzisz jak więzień, i nawet już sił nie ma, żeby się cieszyć.
No i żegnam się z Mundkiem, ale coś mnie skusiło, że się pytam:
— A czy twój stary urżnął się wczoraj znowu?
Mundek się zaczerwienił i mówi:
— Myślisz, że mój ojciec co dzień pije?
Tak prędko odszedł, że nic już nie zdążyłem. Po co mi to było? Przez brak zastanowienia powie się coś czasem, a potem już nic nie poradzisz.
Raz mi ojciec powiedział przysłowie:
— „Jest to cnota nad cnotami trzymać język za zębami”.
Bardzo mądre przysłowie. Wtedy nawet byłem zły i nie podobało mi się. Bo coś powiedziałem, co było prawdą, a krzyczeli na mnie, jakbym nie wiem jakie kłamstwo powiedział. Nikt się nie pytał, więc mogłem nie mówić. Ale byłaby nieszczerość, że się prawdę w sobie kryje.
Dużo jest w życiu fałszu. Kiedy byłem dorosły, przyzwyczaiłem się, już mnie nie obchodziło. Jest — no to jest — trudno — a żyć trzeba. Teraz inaczej czuję — znów boli, że człowiek nie może powiedzieć człowiekowi, co naprawdę myśli. Tylko ciągle trzeba udawać.
Bo kłamstwo może być takie sobie — ani złe, ani dobre. Ale człowiek fałszywy — to już chyba najgorszy. Co innego myśli, co innego mówi, w oczy tak, za oczy inaczej. Już wolę stawiaka70, kłamczucha, każdego wolę niż fałszywego, bo jego najtrudniej poznać. Tamtemu powiem:
— Kłamiesz.
Albo:
— Nie stawiaj się.
I skończone.
Jakoś prościej, szlachetniej.
A fałszywy taki słodki, miły, że go trudno przyłapać na gorącym uczynku.
No i co? Przykrość sprawiłem Mundkowi. Ma żal do mnie. Na ojca powiedziałem — stary — i że się urżnął. Tak ordynarnie powiedziałem jak człowiek dorosły, co to zawstydzi dziecko, urazi i nawet nie czuje.
Ale wchodzę do bramy, a na schodku siedzi ten sam kot co wczoraj. Żal mi się go zrobiło i chciałem pogłaskać, a on w nogi. Więc pamięta. Może za kota Bóg mnie skarze, że mi Łatka wziąć do domu nie pozwolą?
— No, jak ci tam poszło w szkole? — pyta się mama.
Łagodnie się zapytała. Może czuje, że niesłusznie mnie wczoraj skrzyczała?
Mówię:
— Nic takiego.
A mama się pyta:
— A w kącie nie stałeś?
I dopiero przypominam sobie, że naprawdę.
Mówię:
— Stałem w ławce.
A mama:
— No i mówisz, że się nic nie stało.
Mówię:
— Zapomniałem.
Biorę nóż i zaczynam kartofle z mamą obierać.
A mama:
— Za co?
Mówię:
— Nie uważałem.
— Dlaczego nie uważałeś?
— A tak zamyśliłem się.
— A o czym?
Prędko obieram — niby zajęty — i nie odpowiadam.
— Widzisz, niedobrze, że zapomniałeś. Dziecko porządne wstydzi się stać w kącie i stara się już więcej tego nie robić. Przecież pani stawia w kącie dla nauki, dla przykładu: żebyś lepiej wszystko zrozumiał. A jak zapominasz, to cała nauka z kary idzie w las. Trzeba swoje kary pamiętać.
Spojrzałem na mamę i myślę:
„Biedna, dobra mama, ona nic nie wie i nic nie rozumie”.
I pomyślałem:
„I biedna, i stara”.
Bo jak mama siedziała pochylona, zobaczyłem, że ma siwe włosy i zmarszczki. Może niestara jeszcze, ale życie ma ciężkie.
I myślę:
„Dobrze, że znów mam matkę. Kłopot z rodzicami mają dzieci, ale bez rodziców gorzej — źle — bardzo smutno i źle”.
— A może ty co jeszcze zmajstrowałeś w szkole?
Mówię:
— Nie, nic.
— A nie kłamiesz?
— Co mam kłamać? Jakbym nie chciał, i o kącie nic bym nie powiedział.
Mama mówi:
— No, pewnie.
I już cicho. Ale tak jakbyśmy dalej rozmawiali. Bo ja w myśli mam prośbę o mojego Łatka, a mama wie, że czegoś nie mówię, że coś tam ukrywam.
My, dzieci, lubimy gawędzić z dorosłymi. Oni lepiej wiedzą. Ale żeby nie mieli do nas tyle pretensji. Żeby byli z nami łagodni. Nie tylko ciągle burczeć, zrzędzić, fukać, krzyczeć, besztać.
Żeby mama innym razem tak się zapytała:
— A może kłamiesz?
Tobym się zirytował i może tak samo bym odpowiedział, tymi samymi słowami, ale w tych słowach byłaby już złość.
Dorośli nie chcą zrozumieć, że dziecko na łagodność odpowiada łagodnością, a na gniew zaraz się w nim budzi — jakby odwet, zemsta. Że niby:
„Taki jestem i już inny nie będę”.
Przecie każdy, nawet najgorszy z nas, chce się poprawić.
I może złe dzieci najbardziej tym się różnią od złych ludzi dorosłych, że wyście już probowali71 — probowali — a nic z tego nie wyszło, więc trudno. A my się borykamy, my się zmagamy ze sobą, staramy się, postanawiamy, a jak nam się znów raz nie uda — wy zaraz — huzia na nas! To okropnie przeszkadza. Im się człowiek więcej wysili — już zdaje się, że dobrze — masz — zaczynaj znów od początku! Taka złość bierze, taki ból i zniechęcenie! A wy zamiast pomóc, dodać otuchy — zaraz bij, zabij. Dlatego mamy takie feralne dni, złe tygodnie. Że jak się jedno nie powiedzie, zaraz drugie, trzecie — wszystko się z rąk wali.
A najgorsze, jeśli się nie uda, a wy podejrzewacie złą wolę. Czasem nie dosłyszy się albo przesłyszy, zapomni, nie zrozumie albo źle zrozumie. A wy myślicie, że na złość. Czasem chce się właśnie coś dobrze, jaką niespodziankę, przyjemność wam zrobić, a że nie mamy doświadczenia, więc wyjdzie źle — szkoda jaka, strata. Sami czujemy przecie, więc po co zaraz robić awantury?
Źle człowiekowi, który mocno czuje.
No i kręcę się po izbie. Doniczki z okna pozdejmowałem i kurz wytarłem. A potem w całym pokoju zacząłem wycierać. A mama się dziwi. I takeśmy się z mamą przeprosili za wczorajsze. Bo kto wie? Może tam i mojej winy było trochę? Nie powinno się na obiad spóźniać. Przecież nawet święci grzeszyli.
— Idź, polataj trochę — mówi mama. — Co będziesz tu siedział?
A ja:
— Pójdę do ochronki72 po Irenę.
Mama:
— Ano, idź.
Ubrałem się, ale idę, sam nie wiem, dlaczego. Pewnie przez Łatka. Bo małymi dziećmi też trzeba się opiekować.
Niedobry jestem brat. Nad psem się lituję, a dla rodzonej siostry nie mam prawdziwej miłości. Co tam miłości — nawet wyrozumienia.
Takie małe dziecko musi przecież przeszkadzać, musi z nudów naprzykrzać. Jeśli się z nią pobawię — jak z łaski. A tak to fukam na nią i potrącam. Zupełnie jak dorośli z nami, starszymi dziećmi. Widać od nich idzie dla nas taka nauka.
Trzy są najgorsze rzeczy, przez które nie lubimy malców:
Pierwsze, że dorośli każą nam ustępować, czy mają słuszność, czy nie.
Drugie, że każą im dawać dobry przykład.
Trzecie, że każą się z nimi bawić, kiedy nam przeszkadzają.
Czyli, że przez młodsze rodzeństwo często otrzymujemy bury. Więc się podwójnie cierpi: przez siebie i przez malca.
Na przykład coś mam, a ona się napiera. Jeżeli zechcę, sam dam, bo wiem, co dać można, co nie. A czy dorośli nam ustępują, jak się napieramy? Jeszcze skrzyczą, a jak dadzą dla świętego spokoju, to jeszcze gorzej, bo nauczą, że dobrocią się nic nie dostanie. A taki mały pieszczoch widzi, że się za nim ujmują, i uczy się krzyczeć, jak czego chce. To strasznie gniewa.
Niech płacze. Ale nie: ono się drze głośno, najgłośniej — właśnie, żeby wszyscy słyszeli, żeby zaraz było zbiegowisko.
Bo jak tu jedni tacy mieszkali, co mąż nie chciał jej czego dać, to narobiła krzyku na całe podwórko.
A on tylko mówi:
— No, cicho już, bo wstyd robisz mnie i sobie.
A ona:
— Właśnie chcę ci wstydu narobić! Niech ludzie wiedzą, niech się cały dom zleci! Niech policja przyjdzie, niech pogotowie przyjedzie, niech w kurierze napiszą!
Ona się pewnie z maleńkości przyzwyczaiła. Bo tak robią małe. Drze się, a dorosłym nie chce się dowiedzieć, jak naprawdę było, tylko chcą, żeby cicho. I dopiero:
„Ona mała, powinieneś ustąpić”.
Dorosłym ustępuj i malcom jeszcze także.
Dorosły da klapsa, nie zawsze sprawiedliwie, ale jak brat uderzy, zaraz się litują i biorą pod opiekę.
Zrobiłem sobie wiatraczek. Pół dnia się mordowałem.
— Daj.
Zaczyna mi wyrywać.
— Odejdź, bo dostaniesz!
A ona:
— Daj, daj!
A mama co?
— Zrobisz sobie drugi.
Zrobię albo nie zrobię. I niech poprosi, poczeka, a nie wyrywa i:
— Maaaamooooo!
Ledwo się człowiek wstrzymuje w tej złości. A ona chce nawet, żeby uderzyć, bo wtedy już na pewno poleci na skargę. I masz awanturę:
— Taki brat! Taki duży (chłop?).
Niby moja wina.
Jak wygodnie — jestem mały, jak wygodnie — tom73 duży.
Albo znów.
Już nie tylko za to odpowiadam, co sam zrobię, ale i za nią.
„Ty ją nauczyłeś. Ty jej pokazałeś. Od ciebie słyszała. Twój przykład”.
Czy ja kazałem po sobie małpować? Jeżeli daję zły przykład, niech za mną nie łazi, niech do mnie nie mówi, niech się ze mną nie bawi.
Aleeee! Właśnie mam się z nią bawić. I to jak?
„Ubierz palto, bo i ona też zechce bez palta. Nie dostaniesz piwa albo kiełbasy, bo i ona będzie chciała. Idź spać, bo sama nie pójdzie”.
Tak ci obrzydzą to małe dziecko, że nie chcesz mieć z nim nic do czynienia. Ale nie: musisz iść się bawić.
No dobrze.
Są zabawy, gdzie mały może się przydać. Ono też może coś robić. Ale niech słucha, niech zabawy nie psuje, niech rozumie, że nie może tego wszystkiego co my.
I mówi mu się:
— Usiądź tu, będziesz to i to.
A ono nie chce. Chce latać. A przecież ja odpowiadam, jak się przewróci i guza nabije albo podrze. No i plącze się przecie i przeszkadza.
Dla dorosłych dziecko — wszystko jedno, czy ma pięć lat, czy dziesięć. Jak wygodnie — to nie ma różnicy.
— Dzieci, idźcie się bawić.
A jak wygodnie, to jesteś starszy i masz być opiekunem, i ustępować, i dobry przykład dawać.
Sami sieją waśń między rodzeństwem i dlatego nie może być zgody. Dlatego staramy się unikać małego i wtedy tylko się zbliżyć, kiedy bardzo się nudzi albo chce od młodszego wypętać74.
Bo i my nie bez winy. Dużo jest między nami oszukaństwa. Niech tylko ma coś mały, zaraz znajdzie się przyjaciel, co sprobuje75 wymanić76. Niby się bawi, aż dostanie, co chce, a potem ani spojrzy. A mały dumny, że go proszą, albo się wstydzi upomnieć, żeby oddał.
Bo różni są i starsi, i mali.
Dlatego, co porządniejszy, nie zadaje się z malcem, żeby go nie mieli w podejrzeniu, a garną się do nich najgorsi.
I naprawdę starsi dają małym zły przykład i psują. I tak od najmniejszego już cudak jakiś rośnie. A potem, jak ma rozum, trudno się odzwyczaić, trudno się poprawić.
Idę przez ulicę i myślę. Aż patrzę, a tu mój Łatek. Ażem przystanął. Ale tak mi się tylko zdawało. Nie bardzo był nawet podobny. Więc teraz znów myślę o Łatku.
„Może go nie odbierać? Może lepiej mu tam będzie? Może mama pozwoli, a potem się będzie gniewała? Przecie jakby chcieli, toby był pies i beze mnie. Zaczekam chyba parę dni, co powie Bączkiewicz, jak on się tam sprawuje. Bo nabrudził w komórce. Był co prawda zamknięty”.
I nie wiem, czy chcę, żeby mnie było z nim weselej, czy żeby Łatkowi lepszą przyszłość zapewnić. Bo co? Uratowałem mu życie i o miejsce się wystarałem. Może się teraz więcej zająć Ireną?
Ano, przychodzę do ochronki, do tego przedszkola, a tam się malcy bawią w koło. Trzymają się za ręce, kołują i śpiewają.
A pani mówi:
— Masz stać, to się baw z nami.
I wyciągnęła rękę, a ja się przyłączyłem.
Innym razem pewnie bym się wstydził i nie chciał, ale teraz nikt przecie mnie nie zobaczy. Zacząłem się bawić. Z początku zacząłem żartować, żeby było więcej śmiechu. To przykucałem, że jestem malutki, to kulałem, że mnie noga boli. I chciałem panią wypróbować, czy nie zacznie się gniewać. Bo jak co, mogę przecie odejść. Ale pani też się śmiała, więc już się naprawdę bawiłem.
Malcy byli zadowoleni, każdy chciał ze mną, żeby trzymać za rękę. No, nie każdy,
Uwagi (0)