Skarby - Zofia Żurakowska (barwna biblioteka .TXT) 📖
Żywy obraz świata, którego już nie ma.
Polowanie na duchy, zagadkowa grota i najprawdziwszy skarb! — to tylko niektóre z atrakcji, które czekaja na Olka, Martę, Nika, Toma i Anię podczas wakacji w rodzinnym Niżpolu. Tajemnice, produkcja konfitur, trudny wybór, czy bawić się w atak Tatarów, czy potop szwedzki — Zofia Żurakowska bez lekceważenia opisuje dziecięcy świat z jego radościami i smutkami.
Lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce się dowiedzieć, co czytała młodzież w okresie 20-lecia międzywojennego. Książki Zofii Żurakowskiej, choć dziś nieco zapomniane, cieszyły się wtedy dużą popularnością — trafiły na listę lektur szkolnych, a sama autorka otrzymała nagrodę ministerialną za twórczość dla młodzieży.
Żurakowska zmagała się z gruźlicą, podczas pobytu w sanatoriach zaczęła pisać. Skarby i Pożegnanie domu to dwie części nieukończonej trylogii opartej na jej wspomnieniach. Trzecia, Nieporozumienie, nigdy nie wyszła poza sferę notatek — autorka zmarła w 1931 roku.
- Autor: Zofia Żurakowska
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Skarby - Zofia Żurakowska (barwna biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zofia Żurakowska
Nie kuszę się nawet opowiedzieć, jakie uczucia dumy, radości i triumfu rozpierały serca dzieci.
Radość zapanowała taka, że Olek z Nikiem rzucili się sobie w objęcia i ślubowali dozgonny pokój. Renia ofiarowała Alemu swego oswojonego jeża, a Tom obiecał Ani, że się z nią zabawi w czerwonoskórych.
Wieczorem w oficynach cała służba domowa i folwarczna została suto obdarowana i przyjęta wspaniałą ucztą na uczczenie pamiętnego dnia. Każda bowiem radość w Niżpolu ogarniała nie tylko dwór, lecz i oficyny i zaglądała przez kwadratowe szybki do czworaków i chat.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Jesień przyszła późno i taka cudna, taka złocisto-czerwona, że prawie nie żal było lata. Kasztany stały się miedziane, a ich owoc brązowy i lśniący zaścielał wraz z liśćmi aleje. Srebrne wierzby strząsały do wody długie, jasne łzy swoich liści, a klony pokrywały się taką królewską purpurą i złotem, że aż w promieniach ukośnych jesiennego słońca wydawały się wcale nie rzeczywiste, a jakby z bajki.
Ale najpiękniejsze ze wszystkiego było dzikie wino, taką różnorodnością pokryło się barw: malinowe, wpadające w ciemny fiolet, gdzie indziej znów dukatowo-złote, a zaś tuż obok były jeszcze gałązki zupełnie zielone przy miedziano-rudych.
Chryzantemy kwitły na rabatach, w domu, cieplarniach, wszędzie. Wszędzie było pełno ich rozczochranych, kolorowych, fryzowanych główek. Ciągle ktoś wracał z inspektów lub parku, z pełną naręczą tych cudnie dorodnych kwiatów i rozmieszczał je w urnach lub wazonach, w każdym kąciku domu. Wkrótce nie było już gdzie ich stawiać.
Wszystko to było tak smętnie poetyczne, że aż Nik, idąc aleją lipową pod dywanem kolorowych liści, ułożył następujący wierszyk:
Wprawdzie dzieci strasznie się wyśmiewały z tej „czapki i chrapki” nie mniej jednak odtąd ile razy które z nich szło aleją, szeleszcząc nogami w zeschłych liściach, mimowolnie szeptało sobie z cicha: „Idę po złocie i purpurze i patrzę na jesienne róże” itd.
Nastrój do pisania wierszy udzielił się wszystkim. Marta napisała, co następuje:
Było to krótkie i nic niemające wspólnego z jesienią, ale wydało się dzieciom niezłe. Tomek zaś napisał następujący poemat:
Daremnie Nik starał się wytłumaczyć, że „chłopcy” i „klopsy” to zupełnie marny rym i że zresztą wierszyk nie ma ani sensu, ani nastroju. Tom był przekonany, że przez Nika przemawia zazdrość autorska, czuł się ze swego wiersza zadowolony i nic nie chciał w nim ani zmienić, ani dodać.
Nawet Ania, nasłuchawszy się o tym wszystkim, razu pewnego, odnalazłszy zagubioną piłkę, rzekła: „Là — voilà29” i była najmocniej przekonana, że to jest wiersz i nawet że jest bardzo ładny, bo francuski.
Olek tylko nic nie chciał skomponować. Nawet nie robił w tym kierunku żadnych usiłowań. Powiedział, że za dużo jest roboty w polu, aby czas tracić na podobne głupstwa. Kopią buraki i kartofle. Orka idzie w całej pełni, wożą nawozy w pole, sieją oziminy, z lasu się zwozi drzewo na zimę. Słowem pełno najciekawszych zajęć! Czyż jest czas o wierszach myśleć?
— Zrobiła się już zupełna jesień! — rzekł Tom, rozpłaszczając melancholijnie nos o zalaną deszczem szybę.
— To nic! Zaraz będzie śnieg i można będzie robić bałwany i jeździć sankami! — wesoło przypomniała Ania, której humoru niezdolne było zepsuć nawet czarne od chmur, żałośliwe niebo.
— Phii... kiedy to będzie? A tymczasem Gabro już nawet łabędzie zabrał ze stawu i nie ma komu bułki nosić. Trzeba w domu siedzieć i uczyć się. Myślisz, że to przyjemnie się uczyć? Mała jesteś i nic prawie nie wiesz.
Umilkli. Za oknem szarzało gwałtownie. Na tle pociemniałego nieba coraz groźniej rysowały się bolesne sylwety odartych z liści, zapłakanych drzew parku. Wiatr chwytał niekiedy ich bezbronne konary i trząsł, i szarpał, i wyginał nielitościwie, i naigrawał się z ich nagości, naśmiewał z utraconej urody, natrząsał z nędzy i martwoty.
Na parterze kwiatowym jedne za drugimi, długim szeregiem róże, przygięte do ziemi i pokryte zeschłym liściem i świerczyną, wyglądały jak smutne, małe mogiłki cmentarza.
Z urn labradorowych, z których dawno już powyjmowano przekwitłe pelargonie, przelewała się deszczowa woda, kapiąc jednostajnie na marmur schodów.
Widać było poprzez nagie gałęzie drzew, jak daleko, daleko po drodze wiejskiej sunął wóz, raz po raz grzęznąc w błocie, zmokły i zmęczony na tle czarnej drogi.
Wszystko wokoło było monotonne, bolesne, umierające i zalane łzami. Chciało się płakać razem z niebem albo zasnąć cichutko z głową wtuloną w poduszkę.
Z daleka, poprzez pokoje doleciały tony muzyki.
— Mama grla! — krzyknęła Ania i frunęła z okna jak ptaszek. Tom statecznie, acz krokiem przyspieszonym poszedł za nią.
Mama grała nie na fortepianie, a na pianinie stojącym w bibliotece.
Palił się tam na kominku ogień i cała przeciwległa ściana zalana była czerwonym, pełzającym światłem.
Przed kominkiem w fotelu siedział ojciec i patrzał w ogień, paląc fajkę.
Na otomanie naprzeciw ognia siedzieli Olek, Nik i Marta.
Tom i Ania wtulili się między nich, opierając głowy o poduszki.
Mama grała Szopena. Dzieci znały go dobrze, z tym większą tedy rozkoszą słuchały tej przedziwnej muzyki, a każdy ton zapadał głęboko w serce i stawał się jego cząstką drgającą.
Mama grała długo nokturny, etiudy i preludia, aż Tom zdrzemnął się nieco, z głową na ramieniu Marty i zbudził się dopiero w chwili, gdy to usłużne ramię usunęło się znienacka, a głowa jego trafiła w siedzenie kanapy. Ocknąwszy się, zobaczył, że dzieci stoją przy fortepianie i śpiewają. Wobec tego zlazł z otomany i przyłączył się do chóru.
Po tej ulubionej pieśni zaśpiewano: „Na szerokim polu”. Potem znów bretońską piosnkę, drogą dzieciom, pełną melancholii:
Żeby się rozweselić po tych wszystkich smutkach zaśpiewano: „Zesłał Pan Bóg kozę, żeby gruszki trzęsła”, w której to piosence Tom cudów dokazywał zupełnie wstrząsającym basem. Potem zaś przyszła kolej na piosnki Noskowskiego,31 a cały koncert zakończył się jesienną nutą:
Zakończywszy, mama zamknęła pianino i siadłszy przed kominkiem w ogromnym fotelu, wzięła Anię na kolana. Dzieci rozsiadły się na dywanie wokół ognia. Nik siadł tuż obok matki, oparł głowę o jej kolana i zadumał się.
Z początku słyszał jeszcze, jak mama mówiła do ojca: „Jak to dobrze, że nie jedziemy w tym roku do Warszawy, tak nam dobrze w Niżpolu” — ale już odpowiedź ojca utonęła w półsennych marzeniach.
Było mu niewypowiedzianie dobrze. Patrzał na syczące, złote płomienie drgające w głębi kominka, czuł dobroczynne ich ciepło i cieszył się z ich radosnego światła.
Na dworze wicher jęczał, a deszcz bił w szyby.
Serce Nika stało się ogromne, bijące; ogarnęło wszystko na ziemi, dla wszystkiego czuło gorącą miłość. „Daj Boże, daj Boże, abym mógł kiedyś spełnić wielki, bohaterski czyn, uszczęśliwić miliony ludzi, umrzeć za ojczyznę, poświęcić się, zwyciężyć!” — snuło mu się przez myśl.
A potem nagle siadł wyprostowany i zastanowił się głęboko:
„Dlaczego mi jest tak dobrze?” I oto zrozumiał nieomylnie, że szczęście, które odczuwał, nie wypływało z miękkiej ciszy pokoju ani z gorących i jasnych płomieni kominka, ale miało swoje siedlisko w kochających, niezawodnych sercach matki, ojca i tej całej gromadki najdroższych istot, bliższych niż wszystko na świecie.
Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska – organizacji pożytku publicznego działającej na rzecz wolności korzystania z dóbr kultury.
Co roku do domeny publicznej przechodzi twórczość kolejnych autorów. Dzięki Twojemu wsparciu będziemy je mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.
Jak możesz pomóc?
Przekaż 1% podatku na rozwój Wolnych
Uwagi (0)