Darmowe ebooki » Powieść » Skarby - Zofia Żurakowska (barwna biblioteka .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Skarby - Zofia Żurakowska (barwna biblioteka .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Zofia Żurakowska



1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17
Idź do strony:
dzieci drżały.

— Ba, co tu teraz robić? — rzekła Marta.

— Jak to co robić? Pójdziemy dalej poszukiwać — wykrzyknął Nik, któremu świeciły się oczy jak dwa rozżarzone węgle.

— Tak, ale w którą stronę?

Nagle Tom wysunął się na środek i rzekł grubym głosem:

— Możecie mnie zabić, jeśli chcecie, ale wychodząc z domu, zostawiłem na stoliku kartkę z napisem: „schodzimy w dziurę w grocie, jeśli nie wrócimy, można będzie nas tam znaleźć umarnięte”.

— Zły chłopcze! Gdzieżeś zostawił tę kartkę? — wykrzyknął groźnie Olek, podczas gdy Renia pokładała się ze śmiechu.

— Na swoim stoliku, powiedziałem — rzekł niezłomnie Tom.

Olek się uspokoił:

— Nie tak prędko znajdą — rzekł i dodał po chwili — Tomie, postąpiłeś sobie samowolnie i będziesz w odpowiedniej chwili ukarany.

— Przepraszam — wykrzyknął z oburzeniem Tom, ale wtenczas jeszcze nie byłeś wodzem i nikt nie rozkazywał! Każdy robił co chciał! Owszem, możecie się znęcać nade mną, ale ukarać nie!

Olek pokiwał głową, pełen wyrozumiałej litości.

— Och, Tomku — rzekł — jesteś tak głupiutki jak Puś. Kto tam ma ochotę znęcać się nad tobą? Ale dosyć o tym. Trzeba się rozpatrzeć w sytuacji. Ten korytarz prowadzi na lewo, to znaczy w stronę rzeczki Bystryjówki i wsi. Ten na prawo, a więc w stronę lasów i zamku kamienieckiego. Najpierw idźmy na lewo. Naprzód, za mną!

Korytarz był wąski, niski, czarny. Ściany, których dzieci dotykały rękami, były miejscami kopane w ziemi twardej i wilgotnej, miejscami niby w kamieniu wykute. Na ziemi pod ścianami leżały zbite grudy i kamienie, środek jednak robił wrażenie udeptanej ścieżki. Przekop szedł równo bez zakrętów ni załamań, coraz niższy, węższy i z lekka w dół. Dzieciom szło się łatwo, prędko, niby po znanej, uczęszczanej drodze.

— Reno, czy ci się nie wydaje, że tu jest za porządnie i za łatwo, na stary, zapuszczony loch — rzekł Olek, który kroczył pierwszy, ze świecą w ręku.

— Tak — odparła smutnie — w istocie wygląda to, jakby tu ktoś często chodził.

— Naturalnie — zawołał Nik z końca — skoro widziałem kogoś w grocie! Bez tego nic dotychczas nie wiedzielibyśmy o przekopie.

— Przecież to miał być duch! — rzekł szyderczo Tomek.

— Mógł być duch, a mógł być także ktoś, kto się tędy dostawał do parku, zamiast przełazić przez mur, który jest wysoki, z drutem kolczastym na wierzchu.

— Taki świeży powiew, jak gdyby niedaleko było wyjście — zauważyła Marta.

Szli coraz dalej, szybciej i wyraźnie w dół. Ali, który miał krótkie nogi, biegł prawie między Martą a Nikiem, zamknąwszy oczy i zacisnąwszy zęby, uważał bowiem, iż jest to jedyny sposób, aby się nie bać. Ali w duchu zrezygnowany już był na śmierć i lada chwila się jej spodziewał z rąk jakichś czarnych, niewidzialnych mocy. Ściskał z całych sił w ręku warkocz Marty, za którą stąpał, i heroicznie postanawiał nie wypuścić go pod żadnym pozorem. Od czasu do czasu, potknąwszy się, szarpał go silnie, ale Marta zbyt była dobra, by żądać od Alego większej samodzielności i hartu ducha. Sama czuła się też niezbyt pewnie w tym czarnym, długim przekopie, tak podobnym do jakiegoś złego snu lub więzienia z bajki. Od czasu do czasu nadeptywała na pięty Tomka, który usuwał się z godnością i każdym krokiem wyniosłym akcentował swoje złe stosunki z resztą dzieci.

— Nastąpiłem na żabę — rzekł nagle tonem wysoce obojętnym.

— Ach, mój Boże! — skoczyła z obrzydzeniem i litością Marta, ale w tejże chwili, Olek świecą i nosem uderzył w ścianę i odwróciwszy się w bok, ujrzał, iż korytarz pod kątem prostym zawracał na prawo i prawie natychmiast kończył się bardzo wąską szczeliną, przez którą sączyło się światło.

— Korytarz zawraca na prawo — rzucił za siebie głosem ostrzegawczym. — Uwaga!

Doszedłszy do szczeliny, podał świecę Renie, a sam na czworakach wyczołgał się na zewnątrz. Za nim poszli wszyscy.

I oto znaleźli się niespodzianie w pełnym słońcu nad samym brzegiem rzeczki, między jej kamieniami na piasku. O kilkaset kroków, poprzez trawy i łozy, widniała wieś, a w dali na lewo potężne kontury ukochanego parku.

Stali więc między kamieniami, w miejscu tysiąc razy znanym, tak blisko domu, mrużąc oczy od światła, zdziwieni i zawiedzeni.

— To nic — wykrzyknął nagle Nik, wyraziciel tajnych myśli wszystkich — to nic! przecież jest jeszcze drugi przekop!

— Tak — rzekli z ulgą Olek i Renia — jest drugi korytarz i tam dopiero będą skarby.

Ale Alego opanowała nagle dzika radość. Oswoiwszy się ze słońcem i nadzieją życia, zaczął rzucać się dzieciom na szyję, skakać po piasku i wykrzykiwać na nutę: „Jeszcze Polska nie zginęła” — „tu jest rzeczka, tu są kwia...a...ty i tu są kamienie”.

— Ali, powściągnij swoją radość — rzekła Renia, gdy po raz trzeci obrywał jej kołnierz w ataku czułości — i podnieś lepiej swoje zawiniątko, które upuściłeś na ten kamień. Niku, nie powiedziałeś nam jeszcze, co jest w tej paczce?

— I nie powiem, bo jeszcze nie czas.

— Tak, ale my chcemy wiedzieć! — rzekł z naciskiem Olek.

— Pozwól mi nie mówić — poprosił Nik. — To jest coś na czarną godzinę.

— Dobrze więc — zgodził się Olek, ujęty pokorą hardego Nika. — A teraz ruszajmy z powrotem.

I pożegnawszy spojrzeniem wieś tonącą w słońcu, niebieską wstęgę rzeczki okoloną kępami drzew, pola dalekie, zielone, żółte, białe, siną dal lasu i bukiet wyniosłych, mocarnych drzew niżpolskiego parku, wsunął się pierwszy w szczelinę przekopu. Ociągając się, poszły za nim kolejno dzieci, z żalem odwracając oczy od światła i radości dnia.

Ali miał noc w sercu i rozpacz zawiedzionych nadziei. Jeden Nik zagłębił się w ciemność z radością i ochotą. Miał bowiem głęboką wiarę ujrzenia cudów.

Rozdział XV. Drugi przekop

Ciemność jest rzeczą przykrą. Pozbawia nas widoku tego, co nas otacza, zaś w każdej otaczającej rzeczy można dostrzec coś pięknego lub zajmującego. Przykro jest również nie wiedzieć, czy się lada chwila nie trafi głową w coś twardego, nie być pewnym swego kroku, który naraz może trafić w próżnię. Przy tym ciemność jest straszna i każdy się jej nieco boi, choć nie znam chłopca, który by się nie obraził śmiertelnie, gdyby mu tchórzostwo zarzucono.

A jednak są rzeczy, których się boją najodważniejsi ludzie i nie na tym polega odwaga, by się wewnętrznie nie bać, lecz na umiejętności pokonania tego uczucia. Iluż to było i jest bohaterów, którym przy wykonywaniu odważnego czynu serce biło z trwogi — a jednak nie wahali się. I to jest właśnie prawdziwa odwaga. — Boję się, bo nie w mojej mocy się nie bać, ale mimo to uczynię tak, jak gdybym się nie bał!

Ali nie powiedział dosłownie tego zdania, ale coś w tym rodzaju, powiedział bowiem:

— Boję się, ale pójdę z wami, bo muszę.

Dzieci sunęły znów naprzód ciemnym korytarzem, tym razem jednak wolniej, bo pod górę i rozglądając się uważnie wśród mroku. Każdy na swoją rękę badał ściany, sklepienie, ścieżkę, którą szli. W jakimś miejscu Rena znalazła jabłko zielone, przegniłe, gdzie indziej znów Tom podniósł z ziemi triumfalnie, choć milcząco, jakiś duży przedmiot, wokoło którego skupiły się dzieci. Była to ni mniej ni więcej tylko książka Nika: „Chata wuja Toma”, która parę tygodni temu zginęła z ławki w ogrodzie. Pokrywały ją kurz i pleśń, a wszystkie obrazki były z niej starannie powyrywane. Odkrycie to napełniło dzieci przekonaniem, iż przekop jest miejscem uczęszczanym i posiadającym właściciela. Prawdopodobnie któreś z wiejskich dzieci, pasąc bydło na nadrzecznej łące, spenetrowało otwór przekopu i tędy znalazło drogę do otoczonego murem parku.

Olek i Rena poczuli się tym prawdziwie dotknięci, ale Nik nie tracił nadziei.

— Cóż z tego — rzekł — że tutaj ktoś chodzi? Zobaczycie, że szukając, natrafimy na coś ciekawego.

— Może znów zjawi się jakiś duch albo ogórek! — rzekła zjadliwie Rena.

Tymczasem wkroczono z powrotem do piwnicy, od której rozpoczęły się poszukiwania. Zatrzymano się na środku niezdecydowanie.

— No, idźmy w prawy przekop — rzekł raźno Nik.

— Może późno już? — nieśmiało zauważyła Marta. — Może już czas na obiad?

— Ech! Jak raz stąd wyjdziemy, to już nie dadzą nam tu wrócić samym — machnęła ręką Renia.

Olek się jednak wahał.

— Ja także myślę, że już późno — rzekł niepewnie. — Po obiedzie...

— Nie, nie — wykrzyknął gorąco Nik — nie możemy przerwać tego tak pośrodku! Przecież to nie jest zwyczajna sobie zabawa! Wcale nie. Tu może chodzi o coś ważnego, może jesteśmy przeznaczeni, by zrobić wielkie jakieś odkrycie! Takie zdarzenie nie trafi nam się drugi raz w życiu, możecie być pewni!

Zapał Nika udzielił się nagle wszystkim, nawet Tom raczył powiedzieć:

— Przychylam się do zdania Nika.

Zaczem ruszono naprzód, w tej samej jak poprzednio kolei.

Ale tu sprawa była trudniejsza. Przede wszystkim przekop szedł w górę, wąski, kręty i niski. Co chwila ktoś się potykał i padał, nabijając sobie guza. Po kilkudziesięciu takich krokach idący przodem Olek stanął i rzekł:

— Tu jest koniec.

Dzieci poruszyły się niespokojnie:

— Jak to? Nie może być! Tak blisko! Ot taki sobie koniec? Cóż znowu! To niepodobna!

Nik wysforował się naprzód, wcisnął między Olka i Renię i patrzał. Był to w istocie dziwny koniec, nawał grud, kamieni, ziemi. Jakieś deski spróchniałe, potrzaskane gałęzie. Wszystko narzucone, jak gdyby pod wpływem wstrząśnienia.

— Mam wrażenie — rzekł Nik po długiej chwili niemego bezradnego przyglądania się rumowisku — mam wrażenie, że nie jest to prawdziwy koniec przekopu. Czyż byłby tak bezcelowy i krótki?

— Może roboty nagle przerwano z jakichś powodów — rzekł Olek.

— Nie — zaprotestował Nik — ja sądzę, że raczej ktoś kiedyś chciał umyślnie zamaskować dalszy ciąg korytarza albo że przekop zawalił się tu kiedyś i zrobiła się ta oto zapora.

— Głupi jesteś — rzekł spokojnie Olek — gdyby się zawalił, to byłaby z wierzchu dziura. Czy przypominasz sobie jaką dziurę na naszych polach?

— Nie ma żadnej dziury na naszych polach — kategorycznie zdecydował Tom.

Tymczasem Renia siadła na jakimś głazie i oznajmiła, iż póki się namyślą, czy jest czy też nie ma dziury, ona sobie wypocznie. Marta zaproponowała odwrót, a Ali boleśnie, aczkolwiek z rezygnacją wygłosił przypuszczenie, że pewnie już jest po obiedzie. Olek zaś rzekł z namysłem:

— Przykro mi bardzo, ale może masz rację, Niku. Przypominam sobie, że w lesie kamienieckim po drodze do zamku są wielkie nierówności gruntu, wyrwy i doły. Tam się właśnie zaczynają pokłady labradorowe. Może być, iż kiedyś zawalił się tu przekop i spowodował nierówność gruntu, która wśród dzikiego jaru i jego poszarpanych ścian nie zwróciła niczyjej uwagi.

— Tak — wykrzyknął triumfalnie Nik — Olku drogi, na pewno masz rację. Więc do roboty! — zaproponował ochoczo.

Nie zastanawiając się nawet nad niebezpiecznym trudem rozpoczynanej pracy, ani nad tym, że jeśli w istocie przekop się tu zawalił, to zniesienie zapory przechodzi ich siły i możność, dzieci nową ożywione nadzieją zabrały się do odrzucania łopatami nawalonej ziemi.

Był to trud nie lada. Ziemia twarda jak kamień, nawał śmieci, drzazg, kamieni, nieraz za ciężkich na parę dziecinnych rąk. Pracę znakomicie zorganizował Olek. W pierwszym rzędzie sam z Nikiem i Reną w pocie czoła szarpał łopatą ziemię, Marta i Tom odrzucali ją dalej Alemu, który powoli i systematycznie układał bokami przekopu. W głębokiej ciszy czarnego korytarza oświeconego tylko trzema świecami, brzęczały łopaty, z szelestem opadała ziemia i staczały się kamyki. Odpoczywając z rzadka, dysząc ciężko, przystając na chwilę, by obetrzeć pot kroplisty, pracowały dzieci.

Nikt nic nie mówił. Każde słowo zdawało się zbyteczne przy wysiłku tak wielkim.

W jakiejś chwili łopata Reni głucho stuknęła w deskę. Odgarnąwszy jeszcze trochę ziemi, Renia ujęła ową deskę obiema rękami i szarpnęła z całych sił. Ponieważ spodziewała się dużego oporu, a spróchniała deska natychmiast pękła w jej rękach, Renia straciła równowagę i z wysokości, na której pracowała, runęła w dół.

Całe szczęście, że wtenczas właśnie Marta odwrócona do niej plecami odrzucała ziemię, przyjąwszy bowiem na plecy ciężar Reni, upadła tylko na kolana, a nie na wznak. Obie jednak potłukły się boleśnie, a cała ta przygoda tak wielkiego narobiła zamieszania, iż na razie nikt nie spostrzegł, iż zza wyrwanej deski widniał czarny, wiejący chłodem otwór.

Pierwszy spostrzegł go Ali i uprzedzając starsze dzieci, wygramolił się na górkę gruzów i spojrzał ciekawie, w tejże jednak chwili wrzasnął przeraźliwie i zamknął oczy. Wszystkie dzieci skoczyły ku niemu.

— Och... tam, tam... — wyjąkał Ali, jedną ręką wskazując otwór ciemny, a drugą wciąż jeszcze zakrywając oczy.

Pięć głów spotkało się w otworze i pięć par oczu wbiło w ciemność.

— No... cóż? — rzekł po chwili jakiś pytający głos — dalszy ciąg przekopu... Cóż takiego, czego wrzasnąłeś tak okropnie?

— Widziałem, wyraźnie widziałem — jęczał Ali.

— No i my widzimy ciemny otwór! Ale czegóż wrzeszczeć? — zapytał flegmatycznie Tom, patrząc na Alego wzrokiem pełnym pogardy.

— Bo... bo ja widziałem coś strasznego!

Na takie orzeczenie wypowiedziane głosem nabrzmiałym trwogą, zrobił się maleńki popłoch! Stos gruzów pod zaporą opustoszał w ciągu sekundy. Dopiero w przyzwoitej odległości od otworu dzieci oprzytomniały i zawstydzone własnym tchórzostwem bez słowa wygramoliły się na nowo i zajrzały w dziurę.

Ale daremnie oczy otwierały się najszerzej! Nie było widać nic, jeno13 głęboką ciemność.

— Cóż to było? — zapytała w końcu Rena.

— Kościotrup!

Dzieci zdrętwiały. Po długiej, ciężkiej jak kamień

1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17
Idź do strony:

Darmowe książki «Skarby - Zofia Żurakowska (barwna biblioteka .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz