Darmowe ebooki » Powieść » Klasztor i morze - Stefan Grabiński (czytać po polsku online TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Klasztor i morze - Stefan Grabiński (czytać po polsku online TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Stefan Grabiński



1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19
Idź do strony:
we wnękach brzegu, kędy spokojniejsza woda i łagodniejsze zaloty fali, czyhały na zdobycz chytrze zastawione żaki i więciorki, wątony, pławnice i sanie, w zatoczkach cichych, fioletową wstęgą mikołajków obwiedzionych drzemały pomiędzy jazami podstępne kłonie; a dalej, poza klinami paliszcz głęboko pod wodą na potyczy rozpięte wahały się trójdzielne dargi, waty, cezy, klepy i mreże.

Po wiosennych sztormach i nawałnicach nastał czas głady. Morze zrobiło się ciemnoszafirowe i ciche jak dzewus na piersi miłośnika a wiodro243 czyste jak kryształ na turkusowym tle nieba. Przy brzegach zaczęły brodzić kulingi, pływać kaczki morskie i dzikie kiełpie-łabędzie.

W głębi kraju, po jarach i wądołach jęły rozglądać się przezorne jaźwce, przekradać się między krzewami janowca i drzonów mądre i sprytne lisy.

Zmężniała zieleń charszczu po dunach, rozzłocił się jerk-sarnowiec, zawoniały mlecznobiałe, laskonogie tawuły. Po wydmach i osypiskach przeginały się w pieszczotach wiatru strądowe stróżki — sosny, godowały w świeżych przyodziewach jesiony i jarzębiny, porastał w liście buk. Wiosenka dościgała na kaszubskim brzegu, wiosenka — latu nena244...

W któreś słoneczne, świętojańskie245 popołudnie przyszli Józk Pioch i Heda Dorszówna na schadzkę do Borsuczego Jaru. Czas był gorący, miejsce zaciszne, dobrze przed wzrokiem ludzkim zakryte, a oni młodzi i siebie spragnieni; nigdy jeszcze nie nadarzyła się sposobniejsza chwila.

Toż gdy on owinął sobie dookoła szyi jej jasne, polem i macierzanką pachnące warkocze i przywarł wargami do ust jej pąsowych, do brzadu246 wiśni podobnych, zawrzała im krew w żyłach i długo tłumione miłowanie wybuchnęło pożarem. Cały w dreszczach lubej ciągoty przechylił ją Józk ku ziemi na trawę. Wtem krzyk jej nagły i błysk strachu w oczach odtrąciły go od niej jak czyjeś nieubłagane ramię. Poszedł spojrzeniem za oczyma Hedy, odwrócił się i ujrzał o dwa kroki za sobą Zygmę Kurra z nożem podniesionym do ciosu...

Zamigotało w słońcu ostrze i opuściło się ku jego piersi. Lecz zanim zdołało przeszyć mu serce, Heda jak lwica rzuciła się między nich i zasłoniła swym ciałem ukochanego. Cudem jakimś ześliznął się nóż po stalce dziewczyńskiego gorsetu i rozpruwszy tylko głęboko stanik na piersi, wypadł z brzękiem z dłoni napastnika.

Pioch blady jak ściana odsunął lekko dziewczynę i popatrzył wzgardliwie w oczy rywala.

— Te zbóju! — rzekł niskim, rozdrganym z wściekłości i wzruszenia głosem. — Chyłkiem chcesz ludzi dżgać? Jak to bedło, he?

Tamten milczał ponury i czarny jak tamcza gradowa; jeno po licu chmurnym chodziły mu złe błyski. Nie darmo ponoś wywodził się z Północy, od twardych, normańskich wikingów.

Nagle spojrzał na Piocha w szczególny sposób i uczynił ręką gest tajemniczy. Józk zrozumiał go i pochylając głowę na znak zgody, szepnął mu do ucha:

— Pod zachód za szpyrkiem.

— Gwes. A te Heda pódź tera se mnom do checze!

— Nie pójdę z woma — stawiła mu się hardo.

Łypnął na nią groźnie oczyma, lecz widząc nieustępliwą postawę obojga, machnął ręką i rzekł na odchodnym ze złością:

— Ninia! Obaczeme wnet, gdze ci jiść sądzono.

I odwróciwszy się od nich, zbiegł ścieżyną w dół jaru i wkrótce zniknął między krzewami leszczyny. Józk i Heda ujęli się za ręce i długą, długą chwilę wpatrywali się w siebie rozkochanymi oczyma. Potem milcząc, poszli ku domostwu Piochów.

W chałupie i na obejściu nie było nikogo; stary pewnie gdzieś wałęsał się po płaskoci i krzewał247 onegdaj zastawione żaki. Józkowi było to bardzo na rękę; pragnął uniknąć rozmowy z ojcem o tym, co zaszło między nim a Kurrem. Heda smutna błąkała się po izbach, nie śmiąc zagadnąć go wręcz o tajemnicę znaku i porozumienia z ojczymem; jeno serce, nieomylne serce białki mówiło jej, że zanosi się na sprawę ważką, że zimny spokój, jaki nagle zagościł na twarzach przeciwników, niedobrze wróży. Toteż w checzy zapanował nastrój przygnębiający; na wszystkim zaciążyła duszna atmosfera zbliżającej się burzy.

Heda jak senna przechodziła z kuchni do świetlicy, ze świetlicy do alkierza, jak pijana czepiała się ścian, imała sprzętów. Aż zdjęta trwogą i lękiem nie do zniesienia przypadła mu do piersi z pytaniem:

— Co on ce ręką pokazował, Józk? Na Krysta rane litość nade mnom miej! Nie skrywoj nic! Przeciem ci twojo miło.

— At, przywidzioło ci sę — uspokajał ją, tuląc mocno do siebie. — Cos se zbiero na dmę — rzekł po chwili, patrząc w stronę morza.

— Ninia, od mniedzemorza wiater kanie248 — przytwierdziła wpatrzona w rozkołysane od pewnego już czasu przez bryzę bujowisko. — Ciejbe249 je chto mlekiem poloł.

— Gwes, wieczorowe kurzysko. Hej, bedze sztorm te noce, belny sztorm! Patrzaj Heda, jak douka250 idze s morza ku dunom251 i słońce ćmi. Pójde jo wyciągnąc bot z wode na wywłoke; dma porwie sznure i poniesie na bystrz. No, bywoj me zdrowo, Heda! Za mały czas wróce; uwarz tam dlo nos trochę ciepłe strawy; ojc lubi smażoną pomuchle z golcami.

Objął ją, przycisnął mocno do piersi i zanim zdołała coś odpowiedzieć, wypadł za próg. Zakłuło ją coś nagle pod sercem i zemdliło, że aż zatoczyła się z osłabienia na nogach. Gdy zabrała się do gotowania wieczerzy, jakoś nie szło; jak mara zwidywał jej się wciąż tajemniczy znak ojczyma. Targana złym przeczuciem zarzuciła na plecy szal i zamknąwszy dom, zbiegła na płaskoć. Instynkt kierował ją ku szpyrkowi koło cumowiska.

Tymczasem wiatr wzmógł się; biała kurzawka przemieniła się we wzdętą przelewę. Od morza szedł groźny, ostrzegający pomruk. Heda ujrzała na wzburzonej piani dwa dobrze sobie znane boty skwapliwie odsadzające się od strądu: Józk i ojczym odbijali od brzegu, jakby idąc na spotkanie sztormowi; płynęli pobok siebie jak na wspólny łów, trzymali się blisko jak rodzeni bracia-przyjaciele. Ta bliskość ich, to szukanie siebie na schełbionej dziko roztoczy miało w sobie coś okropnego, coś, przed czym wzdrygała się cała jej istota.

Upadła na kolana u wylotu piaszczystego języka i dygocąc ze strachu, zaczęła modlić się. Tymczasem oni oddalali się w kierunku Rozewia; w blaskach zachodzącego ponuro słońca zjeżdżali z deneg252 w bruzdy, wdzierali się z powrotem na grzbiety przewałów i znów zapadali w rozdoły. Aż zniknęli jej z oczu za przylądkiem...

Zaryczał wicher, zahuczała fala i zjeżywszy się przyłbicą pian i warów, zaczęła wdzierać się na strąd. Przemoczona do nitki Heda schroniła się pod opiekę spychów. Wciśnięta w niszę wanty, pod okapem zwisu klęczała nieruchoma jak przydrożny świątek. Zbielałe usta szeptały słowa litanii, wylękłe oczy błądziły po rozchylach.

— Boże, bondze noma miłościw! Boże, ulituj se nad noma!

Tak minęła długa godzina. A gdy już słońce zapadło pod ziemię i na chwilę przycichł sztorm, wielka, grzywiasta denega przyniosła jej i złożyła u stóp łódkę z rozciągniętym na dnie martwym ciałem Józka.

Wyglądał okropnie; z pokrwawionej, pociętej nielitościwie razami wiosła i pięści twarzy wyzierał siny, obrzękły język.

Z cichym jękiem rzuciła się na zwłoki i straciła przytomność.

Gdy się zbudziła z omdlenia i podniosła ociężałe powieki, uderzył ją w oczy żółty, schorzały blask świec. Pełgotały gdzieś w górze naprzeciw i zaglądały jej prosto w twarz smutkiem gromnic...

Przypomniała wszystko. Rozpacz porwała ją od nowa za włosy i zwlókłszy z posłania, jęła znęcać się nad nią bez litości. Heda zaparła się ręką o odrzwia i patrzyła w głąb żałobnej świetlicy.

Tam, na marach, zwyczajem ojców, z dwóch botów dnem wywróconych, kirem pokrytych leżał on: Józk Pioch — jej ukochanie. Leżał cichy i spokojny jak dziecko na łonie nenki. Trzy krzyżyki mu na piersi położyli, trzy krzyżyki z osiny — by nie mógł krewnym i powinowatym szkodzić po śmierci.

— Głupie ludzie! Józk szkodzić?!... Ten dobry, jasny knop, ten böb jej kochany, co robaczki zdybane pod nogą podnosił i na liściu kładł, co pisklęta ptasie w gniazdach karmił — on „szkodzić” po śmierci?

Uśmiech goryczy przewinął się po ustach i rozlał po zbolałej twarzy.

A tam za oknami głucha, czarna noc, ryk sztormu i jęk wichru...

Heda patrzy na mary jak na jakieś nieprawdopodobne, trudne do wiary dziwowisko i widzi starą, siwą głowę pochyloną nad Józkiem i palce drżące, powęźlone przesuwające się bolesną pieszczotą po jego włosach.

„Ojc — myśli — jego ojc...”

Z kąta izby błyszczy para złośliwych, zakisłych od starości oczu i płynie nuta ponurej jak noc ta pieśni. Na tle huczącej nawałnicy, skowytu wichrów i drzew zawieruchy brzmi zawodzenie płaczki żałobnym, beznadziejnym wtórem. A gdy na chwilę ścichnie wiatr, milknie posępna piosenka i słychać szept niezrozumiałych zaklęć zmieszanych ze słowami modlitwy:

— Wojcze nasz, chtory jes niebie, świanceno bondzie imio twoi, przijdze krolejstwo twoi...

To Ota w zgrzebnej koszuli i czarnej, podartej kiecce odprawuje przy zmarłym straż „pustej nocy”. Od czasu do czasu przerywa sowie pacierze, zbliża ku marom swój rozczochrany, popiołem posypany łeb czarownicy i przenikliwym okiem przygląda się nieboszczykowi: szuka zmian na jego twarzy, bada, czy przypadkiem nie nabiera rumieńców „wieszczego253”. Dziś jęczy i zawodzi jak złowróżbny puchacz-zwiastun żałoby a jutro, po pogrzebie rej będzie wodziła przy „przepijaniu skórki254”.

Gniew nagły zdjął Hedę na tę starą, rozmiłowaną w cudzym nieszczęściu wiedźmę. Odepchnęła ją szorstko i sama zajmując jej miejsce, przylgnęła ustami do ręki Józka...

Cień jakiś długi padł w poprzek mar i ramiona czyjeś mocne, zachłanne jak żądza oplotły kibić nieszczęsnej dziewuchy.

— Teroz ty ju mojo — szepcze jej nad uchem głos znany, nienawistny — mojo no zawsze.

Wydarła mu się z objęć, splunęła w twarz i pomknęła w noc z checzy śmierci. Zakląwszy głośno, Kurr rzucił się w pogoń za pasierbicą. Lecz zanim opatrzył się, w którą ścigać stronę, wyprzedziła go o duży kawał drogi. Rozpoczęła się dzika gonitwa. Heda uciekała zrazu brzegiem spychów w kierunku północnym. Śmigła jak łania prawie nie dotykała w biegu ziemi. Prześladowca — krępy i trochę przyciężki — nie dorównał jej w lekkości i zwinności ruchów, lubo255 górował siłą i wytrwałością. Toteż losy ciągle ważyły się: raz ona wysforowała się naprzód i ginęła mu z oczu w ciemnościach, to znów on zdawał się już, już dosięgać ją kazirodczą ręką.

Tak okrążyli Borsuczy Jar, minęli Lisie Rozdoły i wpadli pomiędzy pola; Heda wyraźnie już zmierzała ku klasztorowi. Kurr zaniepokoił się na dobre; wiedział, że jeżeli ona zdoła dotrzeć tam w porę, wszystko stracone. Postanowił przeto przeciąć jej drogę i dlatego rzucił się na przełaj przez księżą pażycę. Łąka w tym miejscu była torfiasta i nie podeschła należycie po wiosennych ulewach; zrobiwszy parę kroków Zygma zapadł się po kolana w jakimś zdradzieckim zasiąklu. Zaklął brzydko i z biedą wydobył się z zapadni. Tymczasem Heda wyprzedziła go znacznie i chyża jak sarna pędziła ścieżyną prosto już ku klasztornej bramie; nadzieja dodawała jej sił, uskrzydlała śmiertelnie znużone już nogi. Wreszcie dopadła zbawczych podwoi, szarpnęła za dzwonek i obsunęła się ciężko na stopnie u wejścia. Zegar na wieży dzwonowej zaczął bić godzinę drugą po północy. Na kamiennym chodniku, co wiódł z drogi do klasztornej furty, zadudniły kroki Kurra.

— Boże ulituj se nade mnom! Nie doj me na pohańbenie! — jękła, trzęsąc się ze strachu i zaczęła bić rękoma o drzwi.

Zygma był już od niej o parę kroków, gdy wtem zazgrzytał klucz w zamku i Heda oparta całym ciężarem ciała o bramę runęła do wnętrza.

— Jezus, Maria! — krzyknęła siostra odźwierna, podnosząc w górę latarnię. — Co tu się dzieje?!

— To jo, Heda Dorszówna — wyjąkała dziewczyna, słaniając się pod ścianą korytarza. — Ratunku! Ratunku!

Kurr usiłował wtargnąć za nią do środka, lecz nagle jak tknięty piorunem zatrzymał się na ostatnim stopniu schodów. Pomiędzy nim a Hedą wyrosła dostojna postać ksieni Anastazji. Piękne, surowe oczy spoczęły badawczo na twarzy zabójcy i gwałtownika. Pod mocą tego spojrzenia Kurr zachwiał się i spuścił głowę. Przeorysza podniosła rękę i władczym ruchem wskazała mu drogę. Usłuchał bez słowa sprzeciwu. Gdy ciężkim krokiem odchodził ku polom, doszedł go zgrzyt klucza i głuchy łoskot zasuwanych z powrotem wrzeciądzów...

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Obłóczyny

Grono Morskich Panien powiększyło się o jedną jeszcze oblubienicę Chrystusa: Heda Dorszówna znalazłszy u stóp Pana przytułek przed burzami życia, postanowiła na zawsze pozostać w murach klasztoru i poświęcić się odtąd wyłącznie miłości Boga, modlitwie i dobrym uczynkom.

Dla dopełnienia ceremonii obłóczyn zjechał do monasterza opat kartuzów i wezwał do asysty księdza kapelana Pszenickiego wraz z wikarym z Odargowa. Obrzęd odbył się w czasie uroczystej missa pontificalis virginum.

Po komunii opat celebrujący w białym habicie z mitrą i krzyżem na piersi zasiadł na tronie prałatów na stopniu górnym Wielkiego Ołtarza, a ksiądz proboszcz jantarowski jako mistrz ceremonii zaintonował wyjątek z paraboli „O dziesięciu pannach”:

— Dziewice roztropne, przynieście swe lampy! Oto Małżonek się zbliża; wyjdźcie Mu na spotkanie!

Chór mniszek za kratą prezbiterium odpowiedział mu hymnem św. Ambrożego: „Jezu, corona virginum”.

Zagrały uroczyście dzwony i szpalerem wiernych w towarzystwie druhen weszła do kościoła Heda. W stroju białym, weselnym, w koronie z kwiatów pomarańczy, z welonem przesłaniającym słodkie jej, zamyślone oblicze wyglądała jak jedna ze świętych dziewic na obrazach szkoły prerafaelickiej.

Z zapaloną świecą zbliżyła się nowicjuszka do ołtarza i uklękła na najniższym stopniu. Wtedy opat, powstawszy z tronu, wezwał ją w imieniu Niebieskiego Małżonka:

— Przyjdź, oblubienico moja!

— Oto jestem — zabrzmiała cicha, pokorna odpowiedź. I podeszła ku niemu o jeden stopień. Z głębi odezwał się śpiew mniszek:

— Przyjdź, oblubienico moja! Zima już minęła, synogarlica grucha, winogradu kwiaty napełniają powietrze

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19
Idź do strony:

Darmowe książki «Klasztor i morze - Stefan Grabiński (czytać po polsku online TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz