Darmowe ebooki » Powieść » Inwazja jaszczurów - Karel Čapek (gdzie można przeczytać książkę za darmo .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Inwazja jaszczurów - Karel Čapek (gdzie można przeczytać książkę za darmo .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Karel Čapek



1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 35
Idź do strony:
dokąd go doprowadzi jego rozwój gatunkowy, którego jesteśmy świadkami”.

To były uwagi i obserwacje, które profesor Vladimír Uher notował, siedząc nad pożółkłym wycinkiem ze starej gazety i upajając się intelektualnym zachwytem odkrywcy. „Dam to do gazety — pomyślał — ponieważ czasopism naukowych nikt nie czyta. Niech wszyscy się dowiedzą, jakiego wielkiego przyrodniczego spektaklu jesteśmy świadkami! I dam temu tytuł: Czy salamandry mają przyszłość?”.

Jednakże redaktorzy „Lidových novin” popatrzyli na artykuł profesora Uhera i potrząsnęli głowami. Znowu te salamandry! Nasi czytelnicy mają już ich powyżej uszu. Czas na coś innego. A zresztą, taka naukowa gadanina nie pasuje do gazety.

W efekcie tego artykuł o rozwoju i przyszłości salamander w ogóle się nie ukazał.

12. Salamander-Syndicate

Prezes G. H. Bondy zadzwonił i wstał.

— Szanowni zebrani — zaczął — mam zaszczyt otworzyć to nadzwyczajne walne zgromadzenie Kompanii Eksportowej Pacyfiku. Witam wszystkich obecnych i dziękuję wam za wasz liczny udział. Panowie — kontynuował poruszony — przypadł mi w udziale przykry obowiązek przekazania wam smutnej wiadomości. Kapitana Jana van Tocha nie ma już wśród nas. Umarł nasz, powiedziałbym, założyciel, ojciec szczęśliwej idei nawiązania kontaktów handlowych z tysiącami wysp dalekiego Pacyfiku, nasz pierwszy kapitan i najgorliwszy współpracownik. Zmarł na początku tego roku na pokładzie naszego statku „Šárka” niedaleko atolu Tabuaeran, dotknięty apopleksją w czasie pełnienia służby. („Pewnie wszczął jakąś awanturę, biedak” — pomyślał przelotnie pan Bondy). Proszę was, abyście uczcili jego świętą pamięć powstaniem z miejsc.

Panowie podnieśli się, szurając krzesłami, i stali w uroczystej ciszy, ogarnięci jedną myślą: czy to walne zgromadzenie nie będzie trwało zbyt długo. („Biedny przyjaciel Vantoch — myślał ze szczerym wzruszeniem G. H. Bondy. — Jak może teraz wyglądać? Prawdopodobnie wrzucili go na desce do morza... ale musiał być plusk! Dobry był z niego człowiek; i miał takie niebieskie oczy”).

— Dziękuję wam, panowie — dodał krótko — że z takim pietyzmem wspomnieliście kapitana van Tocha, mojego osobistego przyjaciela. Proszę pana dyrektora Volavkę, żeby zapoznał nas z wynikami ekonomicznymi, na jakie może liczyć KEP w tym roku. Liczby nie są jeszcze ostateczne, ale proszę, byście nie oczekiwali, że mogą się do końca roku zasadniczo zmienić. Zatem oddaję panu głos.

— Wielce szanowni zebrani — zaczął bełkotać pan dyrektor Volavka, no i się zaczęło. — Sytuacja na rynku pereł jest obecnie wielce niezadowalająca. Po ubiegłym roku, kiedy to produkcja pereł była niemal dwudziestokrotnie większa w porównaniu do pomyślnego roku tysiąc dziewięćset dwudziestego piątego, perły zaczęły katastrofalnie tracić na wartości, aż do sześćdziesięciu pięciu procent. Dlatego zarząd postanowił, że nie rzuci w ogóle tegorocznych zbiorów pereł na rynek, lecz zmagazynuje je na czas większego popytu. Niestety, ubiegłej jesieni perły wyszły z mody, prawdopodobnie dlatego, że tak bardzo potaniały. W naszej filii w Amsterdamie jest aktualnie zmagazynowanych ponad dwieście tysięcy pereł, na razie trudnych do sprzedania.

Z drugiej strony — ciągnął dalej Volavka — w tym roku produkcja pereł znacznie spadła. Trzeba było zrezygnować z szeregu łowisk, ponieważ ich wydajność nie pokrywała kosztów dojazdu do nich i eksploatacji. Łowiska uruchomione przed dwoma lub trzema laty wydają się być w mniejszym czy większym stopniu wyczerpane. Dlatego zarząd postanowił zwrócić uwagę na inne płody morskich głębin, takie jak korale, muszle i grzyby morskie. Udało się wprawdzie ożywić targ biżuterii i innych ozdób z koralowca, ale ta koniunktura dotyczy na razie raczej korali włoskich, nie pacyficznych. Dalej, zarząd bada możliwości intensywnych połowów ryb w głębinach Oceanu Spokojnego. Chodzi głównie o to, jak dostarczać tamtejsze ryby na europejskie i amerykańskie rynki. Zebrane dotychczas informacje nie nastrajają zbyt optymistycznie.

Nieco wyższe obroty — czytał dyrektor lekko podniesionym głosem — wykazuje natomiast handel różnymi produktami ubocznymi, takimi jak eksport tekstyliów, naczyń emaliowanych, aparatów radiowych i rękawiczek na wyspy Pacyfiku. Handel ten można rozbudowywać i pogłębiać. Już w tym roku przyniesie on jedynie nieznaczny spadek dochodów. Wykluczone jest jednak, żeby na koniec roku KEP wypłaciła jakąkolwiek dywidendę ze swych akcji. Dlatego zarząd z góry oświadcza, że tym razem rezygnuje z jakichkolwiek tantiem i nagród...

Nastała dłuższa kłopotliwa cisza. („Jak może wyglądać taki atol Tabuaeran — zastanawiał się G. H. Bondy. — Poczciwiec Vantoch, umarł jak prawdziwy marynarz. Szkoda go, dobry był z niego chłop. Przecież nie był jeszcze taki stary... nawet nie był starszy ode mnie...”). O głos poprosił doktor Hubka. Dalej przytaczamy protokół nadzwyczajnego walnego zgromadzenia Kompanii Eksportowej Pacyfiku:

Doktor Hubka pyta, czy nie rozważa się likwidacji KEP.

G. H. Bondy odpowiada, że zarząd uchwalił, by zaczekać w tej kwestii na inne propozycje.

M. Louis Bonenfant wypomina, że odbioru pereł na łowiskach nie dokonywano za pośrednictwem umiejscowionych tam stałych przedstawicieli, którzy kontrolowaliby, czy połów pereł odbywa się w sposób dostatecznie intensywny i fachowy.

Dyrektor Volavka wyjaśnia, że zastanawiano się nad tym, stwierdzono jednak, że za bardzo wzrosłoby przez to obciążenie finansowe przedsiębiorstwa. Trzeba byłoby zatrudnić co najmniej trzystu regularnie opłacanych agentów. Dalszą kwestią wymagającą wówczas rozwiązania byłoby to, w jaki sposób kontrolowano by tych agentów, czy odprowadzają wszystkie znalezione perły.

M. H. Brinkelaer pyta, czy można polegać na salamandrach, że faktycznie dostarczają wszystkie perły, jakie znajdą.

G. H. Bondy konstatuje, że tu po raz pierwszy pojawia się publicznie wzmianka o salamandrach. Dotychczas regułą było nie podawanie w tym miejscu żadnych bliższych szczegółów o tym, w jaki sposób odbywa się połów pereł. Zwraca uwagę, że właśnie dlatego wybrano niepozorną nazwę Kompania Eksportowa Pacyfiku.

M. H. Brinkelaer stawia pytanie, czy jest czymś niedopuszczalnym mówienie w tym miejscu o sprawach, które leżą w interesie Kompanii, a poza tym są już od dawna powszechnie znane.

G. H. Bondy odpowiada, że jest to nie tyle niedopuszczalne, co nowe. Cieszy go, że możemy teraz mówić bardziej otwarcie. Odpowiadając na pierwsze pytanie pana Brinkelaera, może poinformować, że wedle jego wiedzy nie trzeba wątpić w absolutną uczciwość i przydatność do pracy salamander zatrudnionych przy połowie pereł i korali. Musimy jednak liczyć się z tym, że dotychczasowe łowiska pereł są albo w bliskiej perspektywie będą zasadniczo wyczerpane. Jeśli idzie o nowe łowiska, nasz nieodżałowany współpracownik, kapitan van Toch umarł właśnie podczas rejsu w poszukiwaniu wysp dotąd niewyeksploatowanych. Na razie nie możemy zastąpić go człowiekiem o podobnym doświadczeniu i równie niezachwianej uczciwości oraz zamiłowaniu do sprawy.

Col. D. W. Bright uznaje w pełni zasługi zmarłego kapitana van Tocha. Zwraca jednak uwagę na to, że kapitan, którego odejścia wszyscy żałujemy, zanadto cackał się ze wspomnianymi salamandrami. (Głosy aprobaty). Nie trzeba było przecież dostarczać salamandrom noży i innych narzędzi tak doskonałej jakości, jak to czynił zmarły kapitan van Toch. Nie trzeba też było karmić ich tak kosztownie. Można byłoby znacznie obniżyć koszty utrzymania salamander, a tym samym zwiększyć zysk naszych przedsiębiorstw. (Głośna owacja).

Wiceprezes J. Gilbert zgadza się z pułkownikiem Brightem, ale zauważa, że za życia kapitana van Tocha było to nie do przeprowadzenia. Kapitan van Toch twierdził, że ma wobec salamander osobiste zobowiązania. Z różnych przyczyn nie było możliwe ani wskazane nierespektowanie w tym względzie życzenia starego pana.

Kurt von Frisch pyta, czy nie można by zatrudnić salamander inaczej i może bardziej dochodowo niż do łowienia pereł. Należałoby wziąć pod uwagę ich naturalne — podobnie jak u bobrów — zdolności do robienia tam i innych budowli pod wodą. Może dałoby się je wykorzystać do pogłębiania portów, budowania mol i do innych technicznych zadań w wodzie.

G. H. Bondy informuje, że zarząd intensywnie się nad tym zastanawia. W tym kierunku faktycznie otwierają się duże możliwości. Podaje, że liczba salamander w posiadaniu Kompanii wynosi obecnie w przybliżeniu sześć milionów. Zważywszy, że para salamander miewa rocznie, powiedzmy, sto kijanek, w przyszłym roku możemy dysponować trzystoma milionami salamander. W ciągu dziesięciu lat to będą liczby wprost astronomiczne. G. H. Bondy pyta, co Kompania zamierza począć z taką masą salamander, które już teraz musi się w przepełnionych farmach dokarmiać koprą, ziemniakami, kukurydzą i tym podobnymi produktami.

K. von Frisch pyta, czy salamandry są jadalne.

J. Gilbert:

— W żadnym razie. Również ich skóra do niczego się nie nadaje.

M. Bonenfant kieruje zapytanie pod adresem zarządu, co w tej sytuacji zamierza przedsięwziąć.

G. H. Bondy (wstaje):

— Szanowni panowie, zwołaliśmy to nadzwyczajne walne zgromadzenie po to, żeby was uczulić na skrajnie niekorzystne perspektywy naszej Kompanii, która, pozwólcie sobie przypomnieć, w ubiegłych latach wykazywała dywidendę w wysokości dwudziestu, dwudziestu trzech procent, nie licząc solidnych rezerw i odpisów. Teraz stoimy na krawędzi. Sposób prowadzenia interesów, który sprawdzał się nam w minionych latach, praktycznie się skończył. Nie pozostaje nam nic innego, jak szukać nowych dróg. (Doskonałe!)

Powiedziałbym, że jest to być może zrządzenie losu, iż właśnie w tym momencie odszedł od nas nasz znakomity kapitan i przyjaciel J. van Toch. Z jego osobą związany był ów romantyczny, piękny i — powiem wprost — nieco szalony handelek perłami. Uważam to za zamknięty rozdział naszego przedsiębiorstwa. Miał on, by tak rzec, egzotyczny urok, ale nie pasował do dzisiejszych czasów. Szanowni panowie, perły nie mogą być przedmiotem szlachetnego, rozrastającego się i pogłębiającego biznesu. Dla mnie osobiście ta historia z perłami była tylko małym divertissement32. (Zaniepokojenie). Tak, panowie — ale divertissement, które wam i mnie przynosiło przyzwoite zyski. Poza tym, w początkach naszej firmy te salamandry miały jakiś urok nowości. Trzysta milionów salamander już tego uroku mieć nie będzie. (Śmiech).

Powiedziałem o nowych drogach. Dopóki żył mój dobry przyjaciel, kapitan van Toch, nie można było nawet pomyśleć o tym, żeby nadać naszemu przedsiębiorstwu inny charakter niż ten, który nazwałbym stylem kapitana van Tocha. — (Dlaczego?) — Dlatego, że mam zbyt dobry gust, żeby mieszać różne style. Styl kapitana van Tocha to był, powiedziałbym, styl powieści przygodowych. To był styl Jacka Londona, Josepha Conrada i innych. Stary, egzotyczny, kolonialny, niemal heroiczny styl. Nie przeczę, że mnie on na swój sposób oczarowywał. Ale po śmierci kapitana van Tocha nie mamy prawa kontynuować tej przygodowej i młodzieńczej epiki. To, co przed nami, nie jest nowym rozdziałem, lecz nową koncepcją, panowie, zadaniem dla nowej i zdecydowanie innej wyobraźni. — (Mówi pan o tym jak o powieści!) — Tak, proszę pana, ma pan rację. Mnie biznes interesuje jako artystę. Bez swoiście rozumianej sztuki, drogi panie, nie wymyślimy nigdy nic nowego. Musimy być poetami, jeśli chcemy utrzymać świat w ruchu. (Oklaski).

G. H. Bondy ukłonił się.

— Panowie, z żalem zamykam ten rozdział, by tak rzec, vantochowski. Wykorzystaliśmy w nim to, co w nas samych było dziecięcego i awanturniczego. Czas zakończyć tę bajkę z perłami i koralami. Sindbad umarł, panowie. Pytanie, co teraz. — (O to właśnie pana pytamy!) — Więc dobrze, proszę pana. Niech pan będzie łaskawy wziąć ołówek i pisać. Sześć milionów. Napisał pan? Niech pan to pomnoży przez pięćdziesiąt. To jest trzysta milionów, prawda? Proszę znowu pomnożyć to razy pięćdziesiąt. To piętnaście miliardów, zgadza się? I teraz, panowie, poradźcie mi łaskawie, co będziemy za trzy lata robić z piętnastoma miliardami salamander. Gdzie je zatrudnimy, czym będziemy je żywić i tak dalej. — (Więc dajcie im zdechnąć!) — Tak, ale czy to nie szkoda, proszę pana? Czy nie sądzi pan, że każda salamandra przedstawia jakąś wartość pod względem ekonomicznym, wartość siły roboczej, która czeka na wykorzystanie? Panowie, z sześcioma milionami salamander możemy jeszcze jakoś gospodarować. Z trzystoma milionami będzie trudniej. Ale piętnaście miliardów salamander, panowie, to już nas absolutnie przerośnie. Salamandry pożrą Kompanię. Tak to wygląda. — (Pan będzie za to odpowiedzialny! To pan zaczął całą tę historię z salamandrami!)

G. H. Bondy podniósł głowę.

— Ja tę odpowiedzialność w pełni przyjmuję, panowie. Kto chce, może się natychmiast pozbyć akcji Kompanii Eksportowej Pacyfiku. Gotów jestem za każdą akcję zapłacić... — (Ile?) — Pełną wartość, proszę pana. — (Poruszenie. Prezydium zezwala na dziesięciominutową przerwę).

Po przerwie prosi o głos H. Brinkelaer.

— Pragnę wyrazić zadowolenie z tego, że salamandry tak gorliwie się mnożą, dzięki czemu rośnie majątek Kompanii. Ale, panowie, nonsensem byłoby hodować je nadaremno. Jeśli sami nie mamy dla nich odpowiedniego zajęcia, w imieniu grupy akcjonariuszy proponuję, żeby salamandry były po prostu sprzedawane jako siła robocza komukolwiek, kto chciałby prowadzić jakieś prace w wodzie lub pod wodą. — (Oklaski). — Wykarmienie salamandry kosztuje dziennie kilka centymów. Gdyby sprzedawać parę salamander, powiedzmy, za sto franków i gdyby pracująca salamandra wytrzymała, dajmy na to, tylko rok, taka inwestycja będzie się każdemu przedsiębiorcy szybko amortyzować. (Przejaw aprobaty).

J. Gilbert konstatuje, że salamandry dożywają znacznie dłuższego wieku niż jeden rok. W kwestii tego, jak długo właściwie żyją, nie mamy jeszcze zbyt dużego doświadczenia.

H. Brinkelaer koryguje swoją propozycję w tym kierunku, aby cena jednej pary salamander wynosiła trzysta franków loco33 port.

S. Weissberger pyta, jakie prace właściwie mogłyby salamandry wykonywać.

Dyrektor Volavka:

— Z racji swego naturalnego instynktu i niezwykłej sprawności technicznej salamandry nadają się zwłaszcza do budowy zapór wodnych, nasypów i falochronów, do pogłębiania basenów portowych i kanałów, do usuwania mielizn i nanosów bagiennych i do oczyszczania dróg wodnych. Mogą umacniać i regulować morskie brzegi, rozszerzać stałe lądy i tym podobnie. We wszystkich tych przypadkach chodzi o prace zbiorowe, wymagające setek i tysięcy pracowników. O prace tak rozległe, że nawet nowoczesna technika się ich

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 35
Idź do strony:

Darmowe książki «Inwazja jaszczurów - Karel Čapek (gdzie można przeczytać książkę za darmo .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz