Finek - Jan Grabowski (darmowa biblioteka TXT) 📖
Co robi pies w pustym mieszkaniu? Co cennego skrywa kuchenny kosz na śmieci? Czemu miotła wydaje się niebezpiecznym wrogiem, a z pończochą trzeba stoczyć wielką bitwę? Na te i wiele innych pytań odpowie Finek autorstwa Jana Grabowskiego — opowieść o energicznym szczeniaczku dorastającym do roli poważnego psa, jego troskliwej opiekunce Dzidzi i ich niesamowitych przygodach.
- Autor: Jan Grabowski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Finek - Jan Grabowski (darmowa biblioteka TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jan Grabowski
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-6296-8
Finek Strona tytułowa Spis treści Początek utworu I II III IV V VI VII VIII IX X XI XII XIII XIV XV XVI XVII XVIII XIX XX XXI XXII XXIII XXIV XXV XXVI XXVII XXVIII XXIX XXX Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjnaDzidzia była chora. Dokuczał jej złośliwy ból w kolanie. Lekarz uprzedzał rodziców Dzidzi, państwa Rosochackich, że choroba potrwa dłużej. Zalecał bezwzględny spokój. I Dzidzia wiedziała dobrze, że będzie musiała długo, długo leżeć w łóżku.
Czy kto z was lubi chorować? Czy komukolwiek z was wypadło leżeć w łóżku długie, długie, tak strasznie długie tygodnie?
Boże, co to za nuda! Prawda?
Godziny wloką się i wloką. Dnie wydłużają się tak, że się zdaje, iż nigdy się nie skończą! Niczym porządnym zająć się nie można. Bo jak tu na przykład bawić się w pociąg i jechać koleją do cioci w odwiedziny?
Każdy wie, że do takiej jazdy potrzebna jest paka. Lub chociażby krzesło. Ale jechać na łóżku to bardzo trudno, prawie niepodobna.
Dzidzia próbowała wprawdzie robić z łóżka pociąg. Sapała jak lokomotywa. Ale gdy tylko zaczęła podskakiwać na materacu, w takt sapania (każdy wie, że wagon trzęsie), natychmiast mama wołała z drugiego pokoju:
— Dzidziu, leż spokojnie, kochanie! Nie wolno ci skakać ani poruszać chorą nogą!
I rób co chcesz! Trzeba było leżeć spokojnie i ani się poruszyć. Dzidzia próbowała czytać, bo już czytać umiała. Ale czyż można cały dzień patrzyć na litery? Zresztą bardzo trudno o tak ciekawą książkę, która zajęłaby na długo, bardzo długo, na całe tygodnie, prawda?
Kiedyś wpadła Dzidzi do rąk ciekawa książeczka. Była to opowieść o małej dziewczynce, sierotce, opuszczonej przez wszystkich. Jedynym jej przyjacielem i nieodstępnym towarzyszem był piesek Wiernuś. Psina nie opuszczała nigdy swej małej pani. Wyświadczała jej tysiączne przysługi, ogrzewała własnym ciałem, broniła.
Dziewczynka z bajki była samotna, ale czuła się na świecie dobrze, zupełnie dobrze. Miała przecież oddane sobie, poczciwe psie serce, swego Wiernusia.
Powiastka ta wywarła na Dzidzi wielkie wrażenie. Poczęła ona rozmyślać nad dziejami sierotki z bajki. Porównywała siebie do tej opuszczonej przez wszystkich dziewczynki. I choć ani sierotą, ani opuszczoną nie była, uznała, że pomiędzy losami jej, Dzidzi, a dziewczynki z bajki zachodzi wielkie podobieństwo. Obydwie są jednakowo samotne.
Czasem, gdy ojca nie było w domu, a matka i Katarzyna zajęte były w kuchni, wyobrażała sobie wtedy, że jest noc. I ciemno. Bardzo ciemno. Zupełnie ciemno. Nawet latarnie się nie palą! A ona, Dzidzia, błąka się ulicami wielkiego miasta sama, samiutka!
— Żeby tak mieć psa! Małego pieska! Choćby nawet nie tak mądrego jak Wiernuś! — wzdychała.
I rozmyślała nad tym, ile to szczęścia, ile uciechy mieć można, posiadając psa! Małe szczeniątko! Takie wesołe, figlarne! Które można pieścić! Z którym można się bawić!
Postanowiła sobie, że musi mieć pieska. Wiedziała jednak, że nie przyjdzie to łatwo.
Słyszała, że pan Rosochacki mówił nieraz:
— Po co skazywać biedne stworzenia na ciągłe przebywanie w mieszkaniu? Gdybyśmy nie mieszkali w Warszawie, to co innego. Ale trzymać psa tu, w tej kamienicy? Na tym podwóreczku małym, ciemnym jak dno studni? Za bardzo lubię psy, żebym je miał skazywać na taką niewolę!
Dzidzia znała swego ojca. Wiedziała, że byle go serdecznie poprosić, to można od niego uzyskać wiele, bardzo wiele.
Spodziewała się więc, że może teraz właśnie, gdy jest chora, kiedy musi tak długo leżeć w łóżku, jej kochany ojczulek ulegnie łatwiej prośbom swej małej, chorej dziewuszki.
Postanowiła spróbować. A nuż się uda? A nuż ojczulek się zgodzi! I Dzidzia będzie miała pieska, własnego małego psiaka. To dopiero będzie uciecha!
Któregoś poobiedzia pan Rosochacki siedział koło łóżka Dzidzi. Dziewczynka rozejrzała się po pokoju. Westchnęła i powiada:
— Czy nie uważasz, ojczulku, że u nas jest pusto w mieszkaniu?! I tak jakoś bardzo smutno?
Ojciec spojrzał na Dzidzię, pogładził ją po głowie.
— Pewnie Krakowianka skarżyła ci się po cichu, że jej się nudzi i że rada by mieć jeszcze jedną lalkę za towarzyszkę?
— Nie, ojczulku! — zaprzeczyła żywo Dzidzia. — Ja teraz nawet nie rozmawiam z Krakowianką!
— Pogniewałyście się? O co?
— Nie! — zaprzeczyła żywo Dzidzia. — Ja ją zawsze bardzo, bardzo lubię. Tylko ja teraz myślę, ciągle myślę...
— No, proszę! O czym tak ciągle myślisz, dziecino?
— Jakby to było dobrze, gdyby tu, u nas, był ktoś żywy! Naprawdę żywy! Nie tak na niby jak Krakowianka albo inne lalki. Tak bym chciała mieć kogoś, z kim można by się bawić! Naprawdę bawić! Chciałabym, żeby ten ktoś żył, biegał, skakał!
Ojciec spojrzał na Dzidzię. Dziewuszka patrzyła mu w oczy bardzo przymilnie.
— Któż to ma skakać koło ciebie? Może żaba, co? — spytał.
— Fe! Któż by tam myślał o żabie! — obruszyła się Dzidzia.
— No, więc o czym myślisz? — dopytywał się pan Rosochacki.
Dzidzia uniosła się na łóżku. Objęła ojca za szyję mocno, mocno. Pocałowała. Nachyliła się do ojcowego ucha. I szepnęła:
— Proszę! Bardzo proszę o małego pieska!
Ojciec, zdziwiony, odsunął ją nieco od siebie. Dzidzia zaczęła
Uwagi (0)