Finek - Jan Grabowski (darmowa biblioteka TXT) 📖
Co robi pies w pustym mieszkaniu? Co cennego skrywa kuchenny kosz na śmieci? Czemu miotła wydaje się niebezpiecznym wrogiem, a z pończochą trzeba stoczyć wielką bitwę? Na te i wiele innych pytań odpowie Finek autorstwa Jana Grabowskiego — opowieść o energicznym szczeniaczku dorastającym do roli poważnego psa, jego troskliwej opiekunce Dzidzi i ich niesamowitych przygodach.
- Autor: Jan Grabowski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Finek - Jan Grabowski (darmowa biblioteka TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jan Grabowski
Gdy Dzidzia wchodzi za kratkę, kaczki zbijają się w ciasną gromadę. Na przodzie staje Józio, pochyla łebek do ziemi i patrzy groźnie spod oka.
Wystarczy się obrócić, a już Józio jak kula toczy się ku dziewczynce i stara się uszczypnąć ją w gołą łydkę.
Te nie dość przyjazne stosunki trwają zresztą tylko przez kilka pierwszych dni! Później Józio i reszta jego rodziny wybiegają już na spotkanie Dzidzi. Bo nigdy nie przychodzi ona do kaczek z próżnymi rękoma!
Po lewej stronie podwórza, przy samej kuchni, stoi taki sam kurnik, tylko większy. Podzielony jest na dwie izby z piękną okratowaną werandą.
Ten pałac zamieszkują kury. Panuje tam niepodzielnie kogut Bielak. Ma on olbrzymi koralowy hełm na głowie i biały pióropusz na ogonie. Łysucha z gołym podgardlem, Białka, Siemieniatka, Czerwona, Krasa, Fila — stanowią jego dwór.
Czarnuszka jest jego ukochaną żoną. Wodzi17 mu ona w tej chwili piętnaścioro dzieci — złotopuchów.
Mieszka też tam inna kura, Łapcia. Nie miała się ona gdzie podziać ze swoim potomstwem, niby jej własnym, a tak obcym — z siedmioma kaczętami!
Biedna Łapcia! Co ona ma kłopotów! Nie może ani rusz trafić do ładu ze swoimi dziećmi! One chcą czego innego niż ona, a wcale nie robią tego, co ona uważa za konieczne! Nie chcą na przykład jeść smacznych robaczków, które trzeba wygrzebać z ziemi! I w ogóle ani myślą o uczeniu się trudnej sztuki grzebania! Za to jak oszalałe rzucają się w wielką kadź z wodą wkopaną w ziemię! Choć Łapcia krzykiem i kuksańcami odwodzi je od tych niebezpiecznych figlów!
Po podwórzu spaceruje też Maciuś — czarny, rosły kot, utykający na tylną nogę.
Wielki to mruk. Zły jest i zgorzkniały. Śpi po całych dniach na słońcu, a budzi się tylko wtedy, gdy słychać zmywanie naczyń w kuchni. Zeskakuje wówczas z daszka drwalki i co sił sadzi do kuchni. Boi się spóźnić na wylizywanie różnych przysmażanek, które zlewają dla niego do okrągłej miski stojącej przy rogu.
Oprócz Maciusia jest drugi kot, Femcia. Jest to bura kocica, pieszczotliwa i przymilna. W paczce w drwalni ma ona legowisko. Opuszcza je rzadko. Bo karmi teraz pięcioro małych, z których jedno jest białe, trzy są czarne, a jedno bure jak matka.
No i powiedzcie sami, czy Dzidzia mogła się była nudzić na takim ciekawym podwórku?
Finek zniósł podróż nadspodziewanie spokojnie. Nie dokuczał nikomu swoim towarzystwem.
Z dworca aż do domu państwa Witkowskich szedł godnie na smyczy. Dzidzia spuściła go dopiero w ogrodzie i zamknęła za sobą furtkę.
Przez pierwszy dzień pobytu u cioci Musi Dzidzia była zajęta ogrodem i tym, co się działo na podwórzu. Finek był więc zupełnie osamotniony.
Lecz bynajmniej nie brał sobie do serca tego osamotnienia. Był jedynym psem na całym podwórzu, to prawda! Ale tyle dokoła widział nowych rzeczy, ludzi, zwierząt! Wszystko trzeba było przecież poznać, zbadać! Czyż można się było nudzić?
Pierwszego dnia po przyjeździe nie puszczono psa na podwórze. Finek zaznajamiał się więc z ogrodem.
Wpadł w trawę. Wytarzał się. Zobaczył wróbla. Podskoczył za nim. Gdy mu znikł nagle z oczu, usiadł i szczekał raz po raz:
— Wróć! Wróć! Chcę ci się przyjrzeć jak należy!
Nawoływał też i inne ptaki. Nadziwić się nie mógł, skąd się ich tyle bierze! Wytarzał się jeszcze raz na trawniku.
— Rozkosznie! Zawsze będę się tarzać po tym chłodnym, wilgotnym futrze! — zapowiedział sobie.
Wstał, otrząsnął się. Spojrzał na niego.
Zastanowiła go ciemna, brzęcząca kula. Zjawiała się ona na wielkim kwieciu piwonii, to znów znikała. Raz kula ta znalazła się tuż, tuż! Finek kłapnął na nią zębami. Złapał. Ale co rychlej18 wypluł. I parskał, biegał po trawniku, trąc nosek o trawę.
Bąk uciął Finka nie na żarty. Nos spuchł mu z jednej strony w olbrzymią górę! Dzidzia zaniepokoiła się tym bąblem. Wzięła psa na ręce i zaniosła do cioci, prosząc o ratunek.
Spuchnięty Finek wyglądał dość zabawnie. Ciocia Musia na widok skancerowanego19 psiego nosa parsknęła śmiechem.
— A to cię uciął! — śmiała się głaszcząc psa po głowie. — Po coś gonił osę czy bąka! Nic mu nie będzie! Za godzinę opuchlizna zejdzie! — pocieszała Dzidzię.
Dzidzia spojrzała na psa i również się zaśmiała. Bo Finek wesoło i łobuzersko patrzył na swoją panią. Widać było od razu, iż niewiele co robi sobie ze spuchlizny, z bąka, z całego świata!
Wyrwał się Dzidzi z rąk.
— Mam nos jak bania! To prawda! Ale puśćcie mnie, bo nie mam czasu. Życie jest takie ciekawe! — szczeknął.
I wypadł do ogrodu. Zobaczył, że furtka na podwórze jest niedomknięta. Ostrożnie przesunął się przez szparę. Stanął w podwórzu. I oniemiał!
„Co za zapachy! Co za zapachy! — myślał, a raz po raz podnosił pyszczek do góry i zaciągał się łapczywie. — Świat jest cudowny! Życie jest urocze!” — ucieszył się i ruszył przed siebie.
Zobaczył słup pośrodku podwórza! I zaczął go obiegać. Zrazu wokoło, później w ósemkę. Wreszcie przysiadł, spojrzał na słońce i szczeknął. Raz, drugi, trzeci!
Od razu zrobił się rejwach na podwórzu.
Zagdakały kury:
— O, a to co? A to co? Co to, co to, co to?
Odpowiedziały im kaczki.
— Strach! Strach! Strach!
A Finek wolniutko, ostrożnie, unosząc wysoko łapki w górę, zbliżał się już do kaczek.
Zatrzymał się przy siatce.
Józio spojrzał na psa jednym okiem, spojrzał drugim i kwaknął do kaczek:
— Nie bać się! Nie takim dawałem radę! Dalej do zielska! Ja mu zaraz nagadam co należy!
I wolno, ociężale, przewalając się na boki, przytelepał się do kraty.
— Idź precz!! Ty bezskrzydły powsinogo! Nie zbliżaj się, bo cię uszczypnę, zobaczysz! — kwaknął groźnie kaczor.
Finek wysunął przed siebie opuchnięty nosek. Podsunął się ostrożnie do kraty!
Józio cap go za nos!
Pies odskoczył kilka kroków! I, trzeba to wyznać ze wstydem, naszczekał na Józia tak brzydko, że aż stary Maciuś, który się znał dobrze z psami, otworzył jedno oko, zastrzygł uszami i mruknął:
— Ładnie wychowany ten warszawiak!
Wyciągnął się. Wygiął grzbiet. I zwrócił się w stronę drwalki:
— Femcia! A pilnuj tam dzieci! Pies jest w podwórzu!
Finek to usłyszał. Stanął pod drwalką i jeszcze gorzej niż na kaczora naszczekał na Maciusia.
Kot z wysokości daszka patrzył na psa bursztynowymi oczyma. I pomrukiwał:
— Małe to! Od ziemi nie odrosło! A jakie zuchwałe! Będzie tu z nim kłopot, zanim się go moresu20 nauczy!
Finek nagadał głupstw Maciusiowi i zwrócił się w stronę, gdzie gdakały kury.
Drzwi od kurnika były niedomknięte. Jednym skokiem wpadł więc do wnętrza. Nie namyślając się wiele, zaprosił Łysuchę do biegania w ósemkę.
Bielak spojrzał na niego groźnie! Trzepnął skrzydłami!!
— Precz! Co to jest? Co to ma znaczyć? Ja ci tu dam, ty taki, owaki! Oho, ho, ho! — krzyknął z góry na psa.
I ani się Finek obejrzał, jak już leżał na ziemi! A Bielak kuł go twardym dziobem, gdzie trafił!
— Aaj! Aj! Aj! Co to jest? Boli! Boli! — skowyczał Finek.
— Masz! Masz! — wołał Bielak nie przestając kuć.
A kury przyglądały się rozprawie z psem z wysoko wyciągniętymi szyjami. I dogadywały:
— To, to, to, to! To, to, to, to! Dobrze mu! Tak, tak, tak!
Finek, gdy się tylko mógł poderwać, wyskoczył z kurnika jak oparzony! Odbiegł o kilka kroków. Siadł na ziemi.
Wszystko go bolało! Wylizywał więc starannie obolałe miejsca.
A od czasu do czasu naszczekiwał na koguta! Ale ostrożnie, z daleka! Położył się później na słońcu. I zdrzemnął się rozkosznie, bo dzień był ciepły i słońce przygrzewało uczciwie.
Finek się obudził. Spojrzał na kurnik. Postanowił, że całej tej sprawy z kogutem płazem puścić nie może. Przecież taki kogut gotów pomyśleć sobie, że pies dostał lanie i schował do kieszeni.
Nigdy!
Wpaść do kurnika i stłamsić koguta porządnie? Na to Finek nie mógł się odważyć. Zbyt dotkliwie czuł jeszcze uderzenia koguciego dzioba!
Ale trzeba mu nagadać! Powiedzieć, co dobrze wychowany pies myśli o tak gwałtownym i niegrzecznym postępowaniu.
Podskoczył więc Finek do kurnika! Trzymał się wprawdzie w przyzwoitej odległości od wejścia! Ale za to naszczekiwał tak groźnie, jak tylko mógł, przez kratę kogutowi:
— Cham, cham, cham! Nie boję się! Nie! Nie! Nie!
Kogut nie zwracał na te powrzaskiwania Finka uwagi. Grzebnął nogą raz, grzebnął drugi i gdaknął na kury.
— Dość tych gadań po kątach! Do ro-bo-ty! Tak, tak, tak!
Finka zabolała ta zatwardziałość serca koguciego.
„Groch o ścianę! — pomyślał. — Nie ma się co z nim wdawać! Idziemy dalej! Świat jest taki ciekawy! Szkoda czasu!”
Szczeknął ostatni raz na cały kurnik! Wyraził najgłębszą pogardę całemu rodowi kurzemu, bo wytarł szybko tylnymi nóżkami, jakby coś zasypywał za sobą.
— Skończyłem z wami! — oświadczył na zakończenie.
I już sunął ku drzwiom w drwalce, która przytykała do spiżarni. Wszedł. Było ciemno. Finek pociągnął nosem.
— Hm, hm! Co to może być? — zastanawiał się.
Rozejrzał się. Zobaczył, że tuż przy ścianie leży Maciuś, ten stary kocur, którego Finek widział już na podwórzu.
„To tak czuć kota? — pomyślał Finek zdziwiony. — No, żeby też można było używać takiego odrażającego zapachu! Kręci w nosie jak tabaka! I zęby od niego świerzbią!” — Co ty tu robisz, stary? — spytał Maciusia.
— Milcz, smarkaczu! Nie przeszkadzaj! — odmruknął Maciuś. — Jeżeli się odezwiesz albo poruszysz, dostaniesz ode mnie takiego klapsa, że ci się rodzona babka przypomni!
Finek nie odpowiedział nic na te niegrzeczności, tylko ciekawie rozglądał się dokoła. Upatrywał, na co czatuje stare kocisko.
Nagle dojrzał dziurę w podłodze. Zobaczył maleńką myszkę. Toczyła się ona jak szara kulka.
Biegała po drwalce. Kołowała. Zmierzała w stronę nory. Wprost w pazury czatującego na nią Maciusia!
— Nie będziesz miał, kocie, tej zabawki! — postanowił Finek. — Mam! Mam! Mam! — szczeknął i skoczył do myszy.
Mysz jednym skokiem dopadła nory!
I przepadła!
Finek osłupiał. Dopiero co była mysz i już jej nie ma! Jakże to się stało?
Przecież był najpewniejszy, że już ją trzymał w zębach!
— Dostaniesz ty ode mnie dobrego klapsa! Nauczę ja cię słuchać starszych! — mruczał gniewnie Maciuś.
Patrzył zjadliwie na Finka i skradał się ku niemu.
— Wcale się ciebie nie boję, ty stara mufko — szczeknął mu w sam nos Finek i wypadł z drwalki na podwórze.
Maciuś wysunął się również z drwalki. Usiadł na słońcu tuż przy progu. Nie spuszczał oczu z Finka, który obskakiwał go, szczekał, przypadał do ziemi, dogadywał przy tym niegrzecznie i nawet zgoła brzydko kotu.
— No i co? No i co? Myślisz, że się ciebie boję? Nie boję się! Nie! Nie! Nie! Ty stara szczotko! Ty łazidachu!
Maciuś ani drgnął. Udawał, że wcale nie słyszy tych psich nagadywań. Patrzył przed siebie. Ale spod oka uważnie śledził skoki Finka.
Zacietrzewiony pies znalazł się nagle tuż przy kocie. Maciuś jednym skokiem dopadł Finka.
Parsknął raz, parsknął drugi. I odskoczył.
Pies poczuł tępy ból w szczękach. Skóra na pyszczku bolała go tak, jakby go kto mocno pokłuł szpilkami.
— Aj! Aj! Aj! Zabił mnie! Zabił! — zaskomlił boleśnie i z podwiniętym ogonem uciekał co sił. Nawet nie obejrzał się za siebie.
— A widzisz? — mruknął za nim Maciuś. — Nauczysz się szanować starszych! Popamiętasz ty mnie, nie bój się!
I jakby nigdy nic usiadł, owinął się ogonkiem. Naślinił mocno prawą przednią łapkę. Zaczął się wycierać po uszach, po pyszczku.
— Ciepło! Dobrze! Słońce świeci! Umyjemy się, a potem spać! — pomrukiwał do siebie.
I skończywszy z głową, zabrał się do mycia boków i puszystego ogona.
W kilka dni potem Finek znalazł się znów na podwórzu.
Dopiero co zjadł obiad. Wylizał wszystkie wyborne przysmażanki, jakie dostał w kuchni. Był najedzony tak, że brzuszek wypęczniał mu jak bania. Czuł się nieco ociężały i rozkosznie senny. Oczy same mu się przymykały.
Dowlókł się do płotu. Leżała tam kupa piasku. Wygrzebał sobie dołek. Rozłożył się w samym słońcu. I drzemiąc, przyglądał się jednym okiem Maciusiowi. Kot leżał jak zwykle na daszku drwalki.
Finek rozmyślał nad tym, że nawet z takim czarnym diabłem dał sobie radę! I że się nie boi kota! Że w ogóle nie boi się niczego! Nawet tego krzykacza Bielaka! Że pobyt tu jest cudowny! Że jest o wiele milszy niż mieszkanie w Warszawie! Dlaczego? No, choćby dlatego, że nareszcie nie ma tu Katarzyny!
Na wspomnienie Katarzyny Finek się wstrząsnął. Podniósł się, okręcił w kółko i znów położył się w piasek. Ale tym razem głowę umieścił tak, by słońce nie prażyło go wprost w oczy. I usnął.
Obudził go brzęk miski. Otworzył więc jedno oko. Rozejrzał się. Nie zobaczył nic ciekawego.
„Zapewne mi się coś przyśniło” — pomyślał, bo
Uwagi (0)