Darmowe ebooki » Poemat » Don Juan - George Gordon Byron (warszawska biblioteka cyfrowa TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Don Juan - George Gordon Byron (warszawska biblioteka cyfrowa TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 George Gordon Byron



1 ... 53 54 55 56 57 58 59 60 61 ... 103
Idź do strony:
1em">On też — jak wiemy, był w świątobliwości 
Chowany; więc ich pobudki miłosne 
Były te, jakie są w ptaszkach na wiosnę. 
  XX
Patrzą, jak zachód na niebie się pali. 
Miły to widok — najmilszy ich oku, 
Bo ich do tego przywiódł, czym się stali. 
Miłość z takiego raz pierwszy widoku 
Na nich spłynęła; z nieba pochop290 brali, 
Łącząc swe usta w owej nocy mroku... 
Nie dziw, że wspomnień struna drgnęła tkliwiej, 
Gdy pomyśleli, jak są dziś szczęśliwi. 
  XXI
A gdy tak marzą, a świat się im wdzięczy, 
Przeleciał niby duch pełen tęsknicy 
I zmącił barwy wymarzonej tęczy. 
Jak gdy wiatr trąci harfę albo świecy 
Płomień, blask zadrży, a struna zajęczy; 
Tak, gdy ten smętek na kształt błyskawicy 
Przeszedł, on westchnął serdecznie, głęboko, 
A łzą Hajdei zrosiło się oko. 
  XXII
Zdały się zwiększać jej prorocze oczy 
I gonić blaski niknące a drogie, 
Jak gdyby słońce, które się tam toczy 
Za góry, dni im zabierało błogie. 
Juan czuł, że go zmora jakaś tłoczy, 
W oczach jej czytał przeczucie złowrogie 
I chciał odgadnąć z źrenic rozszerzonych 
Przyczynę myśli dziwnych i tajonych. 
  XXIII
Śmiech odwołała na twarz, lecz śmiech owy, 
Co się odeśmiać nie da — i twarz skryła. 
Lecz ten niepokój był tylko chwilowy, 
Zmogła go duma lub rozsądku siła. 
Aż znów, gdy Juan z tej ócz smutnej mowy 
Zaczął żartować, nagle przemówiła 
Dziwnie: „Gdyby też?... nie — nie — być nie może, 
Prędzej ja biedna wejdę w śmierci łoże...” 
  XXIV
Juan chciał pytać, lecz ona mu usty291 
Usta zamknęła, kładąc zamiast kłódki, 
I wypędziła z serca przestrach pusty, 
Bo z wróżby całus zażartował słodki 
Bardzo skutecznie. Odmiennymi gusty 
Przenoszą wino — i w nim dobre środki. 
Ja znam oboje, a wy? Co kto woli: 
Gdy głowa boli czy gdy serce boli?... 
  XXV
Jedno i drugie — do woli waszmości; 
Kobietę, wino — Bóg dał ku uciesze, 
Zapłatą za nie są obie słabości... 
Co wybrać? Z sądem stanowczym nie śpieszę: 
I to złe, i to... — Chyba rzucać kości... 
A zresztą powiem, bo wszakże nie zgrzeszę 
Ni tym wyznaniem szkody wam narobię: 
Że niźli żadną, lepiej jest — mieć obie. 
  XXVI
Kochankom miłość z ócz do ócz przelata 
Z ową bezmowną czułością anioła, 
Z uczuciem dziecka, przyjaciela, brata, 
Co wszystkie mocy przywiązania zwoła 
W tej chwili, gdy się serce z sercem splata, 
I może kocha zbyt — lecz mniej nie zdoła, 
Uniewinniając ten nadmiar kochania 
Chęcią służenia i uszczęśliwiania. 
  XXVII
Spleceni dłońmi i sercami skuci, 
Dlaczego wtedy nie umarli? — wcześniej 
Nim od jednego drugie los odrzuci 
I zanim rozpacz poznają — boleśni! 
Nie dla nich był świat pełen brudnych chuci, 
Dla nich gorących jak Safony292 pieśni. 
Miłość się wpiła w nich związkiem tak ścisłym, 
Że się im stała duszą już — nie zmysłem. 
  XXVIII
Im było gaje zamieszkać i bory, 
Jako słowikom śpiewającym w gwarze 
Drzew, bo nie dla nich pałace i dwory, 
Gdzie mieszka troska i gniew, i potwarze... 
Samotnie żyją wszystkie wolne twory, 
Najtkliwsze ptaki mieszkają po parze, 
Orzeł sam buja... tylko kruki, sępy 
Kupą na ścierwie siedzą i drą w strzępy. 
  XXIX
W uścisku, który dwa ciała kojarzy, 
Juan z Hajdeą kiefu293 używali... 
On śpi, lecz czujnie, a widno, że marzy, 
Bo mu raz po raz drganie jak po fali 
Wiatrem trącanej prześliźnie po twarzy. 
Hajdea marzy też, bo z ust korali 
Szept czasem wyjdzie i czoło się chmurzy, 
Twarz drgnie jak wiatrem muśnięty liść róży 
  XXX
Lub jak alpejskich wód ciche jeziora, 
Gdy je chodzący w górach wiatr poruszy. 
Tak drgnęła, gdy ją przestraszyła zmora 
Senna, tajemny samodzierżca duszy, 
Z którym się próżno śpiący człowiek pora294, 
Gdy opanuje zmysły i ogłuszy. 
Dziwny byt (boć to byt, choć ruchu nie ma) 
Czuć nie zmysłami, widzieć nie oczyma. 
  XXXI
Śni, że przykuta do skał, z bólu mdleje, 
Nad morzem zwisła i że chce uciekać, 
Ale nie może, a burza szaleje, 
A fala rośnie i zdaje się szczekać 
Na nią; wciąż rośnie, usta już zaleje 
I nozdrza, już-już nad głową zawlekać 
Całun zaczyna... taki czarny... Boże! 
Sili się, dusi, a umrzeć nie może. 
  XXXII
I znów jest wolna; kamienistą drogą 
Gdzieś dąży, rani stopy o krzemiona 
I coraz potknie się zbolałą nogą; 
A jakaś mara, płachtą otulona, 
Bieży — a ona, cała zdjęta trwogą, 
Ściga ten biały, dziwny cień; w ramiona 
Chce chwycić w próżnej męczącej pogoni... 
Mara się wymknie, gdy ją trzyma w dłoni. 
  XXXIII
Sen się odmienił. Stała w jakiejś grocie; 
Ze ścian sączyły się wodne potoki 
I marzły; morze kuło przez dat krocie 
Tę grotę — niegdyś mieszkały w niej foki. 
Włos jej ku ziemi spływał cały w pocie, 
Z oczu padały jej łzy — a opoki 
Patrzały na nią dziko — a rzęsiste 
Łzy zmieniały się w krople kamieniste. 
  XXXIV
U nóg jej zimny, wilgotny, umarły, 
Biały i pianą zwalany na skroni, 
Którą jej ciepłe rączki próżno tarły — 
Dawniej pieszczotom tak chętny, dziś do niej 
Nie uśmiechnięty, bo wargi się zwarły — 
Leżał on — Juan... a z grobowej toni 
Szły jęki — niby topielicy jęki, 
A sen był długi, duszny, pełen męki. 
  XXXV
A kiedy patrzy tak, wtem się jaj zdało, 
Że twarz zaciera się i przeobraża 
W coś — niby ojca twarz i całe ciało 
Wraz295 olbrzymieje, i postać korsarza 
Wstaje tam z grecką urodą wspaniałą, 
Patrzy w nią pilnie, a patrząc przeraża. 
Aż się zbudziła drgnąwszy... Wielki Boże! 
To Lambro oczy w nich wbił jak dwa noże. 
  XXXVI
Z krzykiem porwała się i padła z krzykiem 
Pełnym nadziei, smutku, szczęścia, trwogi. 
Oto ten, który, jak mówiono, w dzikiem 
Morzu utonął — wraca groźny, srogi, 
Może, by zabić tego, który z nikim 
Zrównany tnie był, a nie więcej drogi 
Niż ojciec! Chwila dwustronnej obawy, 
Gdy myśli w duszy spór prowadzą żwawy. 
  XXXVII
Porwał się Juan na przeszywający 
Jej krzyk; podtrzymał, rzucił się ku ścianie, 
Szablę pochwycił, wzniósł, gniewem dyszący 
Na śmiałka, co się ważył niespodzianie 
Zejść ich; lecz Lambro, wzgardliwie milczący 
Dotąd, szyderczo rzekł: „Na zawołanie 
Tysiąc kindżałów tu się do mnie skupi. 
Rzuć szablę! Rzuć ją, mówię, chłopcze głupi!” 
  XXXVIII
Hajdea u nóg mu wisząc: „Juanie! — 
Woła — to Lambro, ojciec, klęknij ze mną; 
On nam przebaczy, o tak, ojcze — panie, 
Patrz! Gdy mi w oczach to jasno, to ciemno 
Z szczęścia i trwogi, gdy pocałowanie 
Na rąbku sukni składam, czyż daremno 
Proszę, czyż bać się mam ojca własnego? 
Zrób ze mną, co chcesz — lecz oszczędzaj jego!” 
  XXXIX
Stał nieugięty mąż z hardością skały, 
Spokojny wzrokiem, chłodny tonem mowy, 
Co jego duszy spokojność kłamały, 
Nie rzekł nic i wzrok zatopił surowy 
W Hajdei. Juan, to śmiertelnie biały, 
To cały w ogniu, nie pochylił głowy, 
Lecz szablę podniósł, grożąc nią, że skoczy, 
Jakikolwiek wróg stanie mu przed oczy. 
  XL
„Zdaj szablę, chłopcze! — powtórzył — bo biada!” 
„Przenigdy! Wolny jestem od kolebki!” 
Zadrgała gniewem Lambrowi twarz śniada — 
Wyjął krócicę296 w poruszeniach szybki, 
Mruknął: „Niech twa krew na twą głowę spada!” 
Obejrzał zamek, doglądnął podsypki, 
Bo z tej krócicy dawno żaden Turek 
Ani giaur297 nie padł — i naciągnął kurek. 
  XLI
Niemiłym stukiem w uchu się odciska 
To naciąganie kurka; gdy na człeka 
Wnet ma z wrogiego wypaść stanowiska 
Strzał; meta, sążni dziesięć — niedaleka, 
Szlachecka — ale nadto jeszcze bliska, 
Zwłaszcza gdy stary druh na kulę czeka, 
Kiedy tak często człowiek w dymie stoi, 
To jak Irlandczyk wnet się z nim oswoi. 
  XLII
Lambro wycelił; już-już — przestrzelony 
Miał być poemat ten mój i Juanek, 
Kiedy Hajdea między obie strony 
Wpadła wołając: „Mnie to, za mój wianek 
Zabij! On tutaj morzem wyrzucony298 
Niechcący przybył, on mój, mój kochanek!... 
Ja chcę z nim umrzeć!... O! Znam twą naturę, 
Lecz i ty dzisiaj poznaj twoją córę!” 
  XLIII
Przed chwilą była rozczulona, rzewna 
Niemym poddaniem, pokorą dziecięcia, 
A teraz dumna, roziskrzona, gniewna 
Stała — jak lwica, kiedy broni lwięcia, 
Wzrostem mąż, wielką powagą królewna — 
Wyprostowała się jak dla przyjęcia 
Strzału i wzrok swój zatopiła w oku 
Ojca, przed strasznym nie cofając kroku. 
  XLIV
Utkwili w sobie wzrok dumny i śmiały. 
Jakżeż podobni byli! Twarze równie 
Milcząco groźne, prócz różnicy małej 
W oczach, co teraz gorzały jak głownie; 
Widno i ona zna mściwości szały, 
Z dziewicy w lwicę zmieniona cudownie. 
To krew przeciwko własnej się burząca 
Krwi... rzecz niezwykła i przerażająca. 
  XLV
Jak rzekłem — wzrostu podobni smukłością 
I twarzą; różni zaś wiekiem jedynie 
I płcią; a nawet rąk delikatnością, 
Co jest dziedziczna w dostojnej rodzinie, 
Zdradzali krew swą; i ci miast z miłością 
Wzajem w objęcia paść, w takiej godzinie 
Stają naprzeciw siebie — gniewem bladzi! 
Patrzcież — do czego namiętność prowadzi... 
  XVI
Korsarz się wstrzymał, jakby co zmiarkował, 
I za szeroki pas krócicę wtłoczył, 
Ale na córkę patrzał i świdrował 
Wzrokiem. „Kto winien, że mój próg przekroczył. 
Nie jam niedolę twoję spowodował; 
Gdzież człowiek, co by krwi wroga nie toczył, 
Zhańbiony; swoje spełniłaś — więc pora 
Na mnie — dzisiaj mi odpowie za wczora! 
  XLVII
Odstąp od gaszka299, bo na ojca głowę, 
U nóg ci padnie ten łeb wymuskany!” 
Świsnął — na to się ozwało echowe 
Świśnięcie i tuż wypadło zza ściany 
Dwudziestu zbójców — chłopy trzyłokciowe, 
A uzbrojone od stóp po turbany. 
I otoczyli ich szeregiem krzywym; 
On rzekł: „Wziąć Franka umarłym lub żywym!” 
  XLVIII
Oderwał nagle córkę od chłopięcia 
I miotającą się przytrzymał siłą 
Męską; ci wpadli z szablami do cięcia. 
Próżno się ciało gibkie w Lambra wiło 
Rękach, gdy je wziął w wężowe objęcia. 
Kilku piratów na łup się rzuciło, 
Lecz pierwszy śmiałek zaraz padł na ziemię 
Z przeciętą ręką; drugi, ranny w ciemię, 
  XLIX
Padł także, brocząc krwią u stóp Juana, 
Lecz trzeci, stary praktyk w białej broni, 
Podbił mu szablę głową jatagana300 
I sam ciął, Juan puścił szablę z dłoni, 
Osłabł, zachwiał się, przypadł na kolana 
I legł — krew strugą ciekła mu po skroni, 
A druga struga spływała po karku 
Z dwóch ran: na głowie i na prawym barku. 
  L
Powiązanego z komnaty wyniosły 
Żylaste ręce. Na znak, przez dowódcę 
Dany, zniesiono go na brzeg zarosły 
I zemdlonego położono w łódce. 
Wioślarze silnie uderzyli wiosły301 
I wnet u galliot302 byli, które wkrótce 
Miały odpłynąć; tam porzuconego 
Pod pomost straże okrętowe strzegą. 
  LI
Świat nasz jest pełen dziwnych niespodzianek, 
Lecz nikt przykrzejszej nie zaznał przygody, 
Taki paniczyk, natury kochanek 
Szczęśliwy, taki przystojny i młody, 
Nim mu zabłysnął po-rozkoszny ranek, 
Ni stąd, ni zowąd wysłany na wody, 
Związany sznury303 mocnymi i ranny, 
Wszystko dla jednej rozkochanej panny! 
  LII
Zamilknę lepiej, bo tę pieśń rozpieszczę, 
Wzruszony chińską łez nimfą, herbatą, 
Co na mnie działa jak Kasandry304 wieszcze. 
Gdy Muzę uczczę potrójną obiatą, 
Zaraz poczynam czuć nerwowe dreszcze, 
Tak, że Bohei305 muszę wypić na to. 
Szkoda, że winem prędko się upiję — 
Zbyt denerwuje mnie czaj i koffije, 
  LIII
Chyba się z tobą, koniaku, zespoli, 
O, flegietońskiej306 najado307 krynice! 
Ale od
1 ... 53 54 55 56 57 58 59 60 61 ... 103
Idź do strony:

Darmowe książki «Don Juan - George Gordon Byron (warszawska biblioteka cyfrowa TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz