Darmowe ebooki » Poemat alegoryczny » Boska Komedia - Dante Alighieri (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Boska Komedia - Dante Alighieri (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Dante Alighieri



1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 85
Idź do strony:
ciałem robisz mur ku słońcu, 
Że promień jego skroś ciebie nie wierci, 
Jak gdybyś jeszcze nie wstąpił w sieć śmierci?» 
Jeden duch do mnie tak przemówić raczył. 
Ja bym się przed nim jasno wytłumaczył, 
Gdyby mię nowy przedmiot nie zahaczył. 
Środkiem zajętej drogi przez płomienie 
Szły drugie, pierwsze wymijając, cienie959, 
Co mię wtrąciło w podziw i zwątpienie. 
I ci, i owi gdy się spotykali, 
Przechodząc mimo wzajem się ściskali, 
Uweseleni z krótkiego uścisku. 
Tak mrówek czarne roty na mrowisku 
Gdy się spotkają, stykając nos z nosem, 
Snadź960 sobie wzajem zadają pytania, 
O swoich łupach, drogach między wrzosem. 
Cienie te kończąc czułe powitania, 
Każdy nim odszedł i biegł, ile zdołał, 
Każdy na przemian wniebogłosy wołał: 
Jeden: «Sodoma, Gomora!» wykrzyka961, 
A drugi woła: «Pazyfae w skórę962 
Wstąpiła ciołki963 i jak bydlę gore 
Lubieżną żądzą, drażniąc upał byka. 
A jak lecące naprzeciw żurawie, 
Jedne w kraj piasków, drugie w góry lodu964, 
Jedne z bojaźni słońca, drugie chłodu, 
Mijają siebie w nadpowietrznej wrzawie; 
Podobnie w ogniu obie duchów trzody, 
Szły, odchodziły ciągłymi przechody, 
A każda płacząc, swoją piosnkę śpiewa 
Znów pierwsze duchy słuchać mię gotowe, 
Podeszły do mnie zawiązać rozmowę. 
Widząc, jak pragną słów moich napoju, 
Mówiłem: «Duchy, z których się spodziewa 
Każdy dojść kiedyś do źródła pokoju, 
Ani zielone, ni jeszcze przejrzałe965, 
Jako widzicie, członki moje całe 
Tu noszę z sobą, z krwią i kością całą. 
Idę tam wyżej, by przestać być ślepym; 
Tam czeka na mnie łaskawa niewiasta, 
Łaską jej idę do bożego miasta. 
Oto dlatego w świecie waszym śmiało 
Wlokę na sobie to śmiertelne ciało. 
Największą z żądz swych ukójcie w radości, 
Oby was niebo pod swym wielkim sklepem, 
Bez dna i brzegów, a pełne miłości, 
Raczyło przyjąć za swych wiecznych gości! 
Lecz mi powiedzcie sami, kto jesteście, 
I ci, co idą za wami w płomieniu, 
Bym was mógł jeszcze spisać po imieniu». 
Góral raz pierwszy będąc w wielkim mieście, 
Błądzi jak zwierzę wypłoszone z boru; 
Nie tak się wielkim zdziwieniem zapala 
Na widok miasta dziki wzrok górala, 
Jako te duchy, sądząc z ich pozoru. 
Lecz kiedy z trwogi ochłonęły swojej, 
Która się szybko w wyższych sercach koi, 
Tak odpowiedział znajomy głos cienia: 
«Błogo ci, jeśli na korzyść sumienia 
Przychodzisz do nas szukać doświadczenia. 
Duchy, co przeszły w naglonym pośpiechu, 
Czyszczą w tym ogniu skazę tego grzechu, 
Za który Cezar szydną966 Gallów mową 
Wśród swych tryumfów zwany był: Królową967. 
Krzycząc: »Sodoma!« czerwienią swe lica, 
A ich wstyd siłę płomienia podsyca. 
Nasz grzech podwójny był przeciw naturze; 
Lecz żeśmy wstydu potargawszy pęta, 
Szli za krewkością żądzy jak zwierzęta, 
Na hańbę naszą, kiedy się tu znidą 
Nasze dwie trzody, tej imię wzywamy, 
Co się bydlęciem stała w jego skórze. 
Wiesz, jakie czyścim tu brudy i plamy; 
Jeżeli nasze nazwiska chcesz wiedzieć, 
Ja nie mam czasu, nie mogę powiedzieć. 
Imię zaś moje Gwinicelli Gwido968, 
A tu się czyszczę, bom w żalu i skrusze 
U kresu życia oddał Bogu duszę». 
Gdy sam się Gwido nazwał po imieniu, 
Mój wzór i lepszych ode mnie poetów, 
Miłosnych pieśni i dźwięcznych sonetów, 
Nie słysząc, milcząc, szedłem w zamyśleniu, 
Patrząc na niego; lecz że stał w płomieniu, 
Płomień buchając coraz to goręcej, 
Ostrzegł, ażebym nie zbliżał się więcej. 
Gdym się napatrzył, tak patrząc nań długo, 
«Odpłacę» rzekłem «moją ci posługą», 
Z zaklęciem, jakie obudza w nas wiarę 
I w oświadczeniu drugich, i w ofiarę. 
On rzekł: «Głęboko wryły się twe słowa 
W mą duszę, nawet nie zmaże ich Lete: 
Lecz jeśli prawda rządzi twym mówieniem, 
Mów, za co zdradzasz słowem i spojrzeniem, 
Żeś na byłego tak łaskaw poetę?» 
A ja: «Dopóki trwa współczesna mowa, 
Pamięć w niej słodycz twych rymów przechowa». 
— «Patrz,» mówił «ten cień z postaci surowy» 
(Tu wskazał palcem idącego ducha969) 
«Lepszym był swojej mowy robotnikiem. 
Pisząc rymowym i prozy językiem, 
Prześcignął wielu: rój głupców zaczyna 
Wynosić nadeń imię Simmussyna; 
Pozwól im bajać, wiatr im ten lub owy, 
Hałas, nie prawda, zawraca im głowy, 
Sąd ich rozumu i sztuki nie słucha. 
Z podobną wrzawą Guitona dawniej970 
Wznosili w niebo ci krytycy sławni, 
Aż w końcu zdrowszym sądem czytelników 
Prawda zgłuszyła chwalców i krytyków. 
Teraz jeżeli masz przywilej z nieba, 
Z którym ci wolno stanąć przed klasztorem, 
Gdzie jest sam Chrystus zakonu przeorem, 
Zmów tam: Ojcze nasz! tyle tylko trzeba 
Dla mnie w tym świecie, gdzie pokutą śpieszym 
Gładzić grzech przeszły, a więcej nie grzeszym». 
Duch potem miejsca chcąc ustąpić może 
Drugiemu, który za nim szedł w pokorze, 
Zniknął w płomieniu, gdzie? oczy nie zgadną, 
Jak ryba w wodzie, kiedy idzie na dno. 
Widząc cień palcem wskazany, do cienia 
Podszedłem mówiąc: «Dla twego imienia 
Znajdziesz w mym sercu miejsce honorowe». 
A cień uprzejmie tak zaczął przemowę: 
 
«Tak się mi twoja cała osoba971, 
I twe pytanie grzeczne podoba, 
Że kryć się nie chcę, milczeć nie mogę. 
Arnold me imię, wciąż po kolei 
Płacząc, to nucąc, idę w swą drogę: 
Patrząc w mą przeszłość łzą się zalewam; 
Gdy spojrzę w przyszłość okiem nadziei, 
Idąc co spieszniej, wesoło śpiewam. 
Ty, co dla wiecznych ducha korzyści, 
Idziesz, nie czując chłodu, gorąca, 
Tam, gdzie cię wzywa Moc wszechmogąca, 
Wspomnij, że moja dusza cierpiąca». 
Tak rzekł i zniknął w ogniu, co ich czyści. 
 
Pieśń XXVII

(Pochód przez ogień do raju. Noc, Sen Dantego o Lei i Racheli. Wirgiliusz odchodzi.)

Punkt, skąd promienie pierwsze słońce miota 
Na Jeruzalem, na krwawe Golgota972, 
(Kiedy nad Ebro stoi Waga złota 
W samym zenicie, a Gangesu fale 
Grzeją się, płynąc w południm973 upale,) 
Punkt ten był wtenczas zajęty przez słońce; 
Więc dla nas nikło dnia światło gasnące, 
W chwili, gdy anioł zjawił się wesoły. 
Na zewnątrz ognia wystając na poły, 
Stał i: Beati mundo corde śpiewał, 
A z piersi głosu strumienie wylewał. 
Potem: «Iść wyżej nie wolno wam, duchy, 
Póki was płomień nie ugryzie zrazu; 
Idźcie w płomienie, biada, kto jest głuchy 
Na pieśń, co śpiewa z bożego rozkazu». 
Tak mówił anioł: stojąc blisko niego, 
Takem się uląkł głosu potężnego, 
Jakby kto grzebał mnie za życia w grobie. 
Patrząc na ogień wzniosłem ręce obie, 
Myśl wystraszona wciąż wyobrażała 
W ogniu, com widział, gorejące ciała. 
Wtem do mnie oba wodze się zwrócili: 
«Synu, tu nie ma śmierci!» rzekł Wirgili, 
«Tylko jest męka czasem określona. 
Jeśli, przypomnij, nie zdjęła mię trwoga, 
Gdym cię na barki wsadził Geryjona974, 
Czegóż się lękać będąc bliżej Boga? 
Gdybyś lat tysiąc stał wśród tych płomieni, 
Jednego włosa żar ci nie wyleni975. 
Sprawdź to, co mówię, próbą doświadczenia, 
Połę twej sukni przytknij do płomienia. 
Śmiało, przez ogień bezpieczna twa droga». 
Lecz ja pomimo przekonania w duchu, 
Stałem jak wryty w ziemię głaz, bez ruchu. 
Upór mój z mojej czytając źrenicy, 
Wirgili do mnie rzekł trochę zmieszany: 
«Jeden mur tylko, wierzaj, mój kochany, 
Przedziela ciebie tu od Beatrycy976». 
Jak na głos: «Tisbe!» Pyram konający977 
Otworzył oczy i obraz jej mżący 
Widział pod morwą, która odtąd nowe 
Jęła owoce rodzić rubinowe; 
Głos mego wodza, czułem, jak mi kruszy 
Kamienny upór wspomnieniem imienia, 
Co zawsze iskrą wybłyska z mej duszy. 
Wódz potrząsł głową, mówiąc: «Czyliż mamy 
Stać tu, tak blisko będąc raju bramy?» 
Wtem się uśmiechnął jak matka troskliwa, 
Co dziecka upór jabłkiem pokonywa. 
I wszedł przede mną w pośrodek płomienia, 
A Stacyjusza, który nas rozdzielał 
W tej drodze, prosił, aby mię ośmielał 
Idąc w krok za mną i robił zasłonę978. 
W tym ogniu usta tak czułem spalone, 
Że chętnie piłbym szkło warem stopione, 
Takim upałem płomień mię dogrzewał. 
A mistrz mnie ciesząc wesół i ochoczy, 
O Beatrycze wciąż rozmowę toczy, 
I mówił: «Zda się, już widzę jej oczy!» 
Głos nas prowadził i nad nami śpiewał; 
Wyszliśmy z ognia na schody odkryte. 
Benedicti Patris mei, venite!979 
Głos mówił z światła takiego, co przemógł 
Wzrok mój, że dłużej nań patrzeć już nie mógł. 
«Zniża się słońce!» mówił, «blisko zmroku, 
Nie zatrzymujcie, lecz przyśpieszcie kroku, 
Nim jeszcze zachód nie jest zaczerniony». 
Ścieżka przez skałę szła od wschodu strony, 
Więc przerywałem przed sobą w tę stronę 
Promienie słońca niskie i zniżone980. 
Jeszcześmy szczebli przebiegli niewiele, 
Zgadłem po moim cieniu, jak się ściele, 
Że już za nami zagasał blask słońca. 
I nim widnokrąg od końca do końca 
Noc osiągnęła sieciami ciemnoty, 
Każdy z nas, jakby zmrok do snu już morzył, 
Jak stał, na szczeblu swoim się położył; 
Iść dalej brakło siły, nie ochoty. 
Jak głodne kozy, wesołe i śmiałe, 
Rwąc trawę skaczą ze skały na skałę, 
A w żar południ leżąc przy strumieniu, 
Spokojnie żują, albo w groty cieniu: 
A pasterz, stojąc na swej lasce wsparty, 
Od zwierza trzyma wokoło nich warty; 
I jako pasterz w noc u drzwi zagrody, 
Czuwa, by zwierz mu nie rozegnał trzody; 
Ja byłem kozą, oni pasterzami, 
Skały zagrody naszej ostrokołem. 
Przez błękit widny pomiędzy skałami 
Widziałem gwiazdy jaśniejsze daleko981 
Od tych, co widzim śmiertelną powieką. 
Tak rozważając i patrząc usnąłem 
Snem, który często ma wieści uprzednie 
O tym, co być ma, jakby przepowiednie. 
W godzinie, myślę, gdy Wenus płomienna982 
Ogniem miłości od wschodu przez chmurę 
Pierwsze promienie rzucała na górę, 
Przyśniła mi się cudna mara senna: 
Niewiasta młoda idąca przez błonie, 
Zbierała kwiaty, to wieńce z nich wiła, 
A śpiewającą pieśnią tak mówiła: 
«O! jeśli wiedzieć chce ciekawość czyja, 
Kto jestem? powiedz, nazywam się Lia983, 
Że idąc, gdzie mię woń kwiatów owionie, 
Wszędzie wyciągam moje białe ręce, 
Aby je uszczknąć dla siebie na wieńce. 
Chcąc się podobać przed zwierciadłem sobie, 
Tu zbieram kwiaty i wieńce z nich robię; 
Lecz moja siostra Rachela dzień cały 
Siedzi i patrzy w zwierciadeł kryształy: 
Ona swe piękne lubi widzieć oczy, 
Ja pracę rąk mych, lubię strój uroczy; 
Ją poglądanie, mnie czyn zadowolą». 
Już brzask, dnia goniec, powietrze przeniknął, 
(Dla wracających tym milszy pielgrzymów, 
Blisko ich kraju, gdy rodzinne pola 
Brzask ten oświeci, kłąb rodzinnych dymów984). 
Ciemność pierzchała, a z nią sen mój zniknął. 
Wstałem, przede mną wstali mistrze moi: 
«Ten słodki owoc985, za którym wciąż ludzie 
Po tylu drzewach gonią w takim trudzie, 
Dzisiaj zupełnie twój głód zaspokoi». 
Wirgili do mnie mówił tymi słowy. 
Żadne kolędne, podarek gotowy, 
W pociesze słowom takim nie wyrówna. 
A chęć iść wyżej tak była gwałtowna, 
Że z każdym krokiem stóp moich łoskotu, 
Czułem, jak rosły mi skrzydła do lotu. 
Gdy całe schody przeszliśmy pod nami, 
Najwyższy stopień dotknąwszy stopami, 
Wirgili mówił, wzrok utkwiwszy we mnie: 
«Ogień mający czas i ogień wieczny986 
Widziałeś synu; to kres ostateczny 
Drogi przebytej z tobą tak przyjemnie, 
To punkt, za którym nic widzieć nie mogę. 
Aż tu mój rozum wskazywał ci drogę987, 
Teraz sam musisz próbować sił własnych, 
Za przewodniczkę obierz własną wolę; 
Ty już wyszedłeś z dróg stromych i ciasnych. 
Patrz, oto słońce błyszczy na twym czole, 
Patrz, krzewy, trawy kwiatem szachowane 
Same z tej ziemi wschodzą niezasiane 
Nim ci radością błysną piękne oczy, 
Co przyjść do ciebie znagliły mię łzami, 
Tymczasem siadaj, chodź między kwiatami, 
Niech cię pieszczota ich woni otoczy. 
Odtąd nie słuchaj mych rad i rozmowy, 
Masz wolnej woli sąd prosty i zdrowy: 
Byłby zaiste w tym błąd rozumowy, 
Gdybyś nie działał, jak chce twoja wola; 
Więc koronuję cię na twego króla988. 
 
Pieśń XXVIII

(Oddział III. Raj ziemski. Szósty poranek podróży. Gaj. Strumień. Matylda.)

Żądny obejrzeć wewnątrz i wokoło 
Wdzięk boskiej, wonnej i gęstej dąbrowy989, 
Co łagodziła blask dnia porankowy, 
Z niecierpliwością rzuciłem brzeg skały990 
I szedłem z wolna przez pole i z wolna, 
Aż mię owiała woń kwiatów okolna. 
Powietrze słodkie musnęło mi czoło, 
Niezmienne, świeże jak powiew majowy991; 
Liście drżeć skore w tym lubym powiewie, 
Wszystkie się na wstecz w tę stronę skłaniały. 
Gdzie pierwszy cień swój rzuca góra święta. 
Jednak zagięte gałęzie i chrusty 
Tak nie zboczyły od liniji992 prostej, 
Ażeby na ich wierzchołkach ptaszęta 
Przestały śpiewać i ćwiczyć się w śpiewie. 
Wesołe siedząc i nucąc na drzewie, 
Witały ranek pomiędzy liściami, 
Mieszającymi swój szmer z ich pieśniami. 
Taki szmer szumi na pola i lasy, 
Z gałęzi sosen nad brzegiem Chiassy993, 
Kiedy dmie Eol duszące Siroko994. 
Choć z wolna idąc, w las wszedłem głęboko, 
Aż w leśnych błędach gubiło się oko. 
I oto krok mój w chaosie zadumień 
Nie mógł iść dalej, zatrzymał mię strumień995, 
Którego drobne fale w lewą stronę 
Zginały
1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 85
Idź do strony:

Darmowe książki «Boska Komedia - Dante Alighieri (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Podobne książki:

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz