Darmowe ebooki » Poemat alegoryczny » Boska Komedia - Dante Alighieri (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Boska Komedia - Dante Alighieri (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Dante Alighieri



1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 85
Idź do strony:
gęste wary smolne, 
Jak klejem lepiąc jej ściany okolne. 
Wydęte bąble na powierzchni waru, 
Ciągle, widziałem, pękały od skwaru: 
Podczas gdy oczy utkwiłem w tej smole, 
Wódz mówiąc: «Strzeż się! strzeż się!» — mnie z zapałem 
Do siebie z miejsca przyciągnął, gdzie stałem. 
Jam się odwrócił, jak ów nieroztropny, 
Co bieży326 widok oglądać okropny, 
A patrząc, ledwie nie mdleje od trwogi. 
I diabeł czarny biegł mostem za nami, 
O jakże jego była postać dzika! 
Jak groźne gesta327! Ciężkimi skrzydłami 
Szumiał, a lekko biegł na obie nogi: 
Barki spiczaste, widzę, nowe cudo! 
Na ostrych barkach unosił grzesznika, 
Jak hakiem szponą trzymając za udo. 
Z naszego mostu wołał zaperzony328: 
«Oto jest jeden z radców z Santa-Zita329, 
Rzucaj go w jamę, panie Ostroszpony! 
Wracam, gdzie strona w takich dość obfita: 
Oprócz Bontura, tam każdy ladaco330,  
Nie w Tak przemieni, gdy mu za to płacą». 
Rzucił go w jamę, a sam szybkostopy 
Biegł jak pies dworny za złodziejem w tropy. 
Grzesznik dał nurka i cały zbrukany 
Wypłynął na wierzch; ukryte szatany 
Za skałą, krzycząc taką groźbę gwarzą: 
«Tu cię nie zbawi obraz z świętą twarzą331.  
Tu pływacz lekko jak w Serchio nie pierzchnie332, 
Jeśli mieć nie chcesz od naszych szpon znaków, 
Nie marszcz daremnie tej smoły powierzchnie». 
I weń wrazili więcej jak sto haków, 
Mówiąc: «Tam na dnie tańcuj sobie w koło, 
Gdy możesz skraść co, to chyba pod smołą». 
Tak kucharz swoim trójzębem w naczynie 
Zatapia mięso, gdy na wierzch wypłynie. 
A mistrz: «Oszukaj zgraję diabłów całą, 
Chyłkiem pół zgięty skryj się za tą skałą. 
Nie bój się o mnie, znam się z ich obrazą, 
Już ja w tym zgiełku byłem inną razą333». 
I ledwo przeszedł przez mostu upusty, 
Dochodząc śmiałym krokiem pod most szósty, 
W krąg pogodnymi spoglądał oczyma. 
Wtem jak huragan, jakby psiarnia jaka, 
Co się obcesem rzuca na żebraka, 
Gdy żebrząc chleba u drzwi się zatrzyma, 
Szatany biegły ze dna skałoziemu, 
Wszystkie swe haki zwróciły ku niemu, 
A wódz mój wołał: «Stój, rodzie obrzydły: 
Wpierw nim na wasze weźmiecie mię widły, 
Przyjdź który do mnie, niechaj mnie wysłucha, 
Może się gniew wasz nieco udobrucha». 
Jakby zahuczał grom jeden i drugi, 
Wszyscy krzyknęli straszliwymi wrzaski: 
«Idź sam do niego, Przeklęty Ogonie334!» 
Jeden szedł, drudzy stali nieruchomie 
Podchodząc: «Jestem» rzekł «na twe usługi». 
— «Czyżbyś mnie widział na tej skały złomie 
Zdrowym i całym, mimo wasze bronie, 
Bez woli bożej i niebieskiej łaski? 
Puść mnie! Bo niebo chce na twoją trwogę, 
Abym jednemu wskazywał tu drogę!» 
I na te słowa mistrza rozdąsana 
Tak silnie pycha zgięła się szatana, 
Że z rąk mu widły upadły pod nogi 
I rzekł do swoich: «Nie brać go na rogi!» 
A mój wódz do mnie: «Ty, co między skałą 
Siedzisz w pół zgięty, nie chyłkiem, chodź śmiało!» 
Jam biegł do wodza jak więzień z swej celi, 
A diabli wszyscy naprzód się pomknęli; 
Widząc biegnących zdjął mnie przestrach nowy, 
By nie złamali warunków umowy. 
Tak drżąc Kaprony zdała się załoga335 
Na łaskę stokroć liczniejszego wroga. 
Ja się tuliłem do wodza mojego, 
Ich gesta, twarze wciąż mając na oku, 
Którym patrzało z oczu nic dobrego. 
Spuścili haki; wtem jeden z natłoku: 
«Chcecie?» rzekł, «ja go zadrasnę tym hakiem». 
«Zgoda, idź!» całym krzyknęli orszakiem. 
Szatan, co z mistrzem zagajał rozmowę, 
Do razu zgłuszył ich pogróżki nowe, 
Wołając: «Cicho! cicho, Sowizrzale!» 
Potem rzekł do nas: «Dalej po tej skale 
Wam iść nie radzę, most szósty w ruinie; 
Jednak gdy dalej tak pilno wam w drogę, 
Tym stromym brzegiem zawróćcie swe kroki, 
Tam jest do przejścia drugi most z opoki. 
Później o godzin pięć jak w tej godzinie 
Wczora, o ile zapamiętać mogę, 
Tysiąc dwusetny sześćdziesiąty szósty 
Rok się zakończył, gdy mostu upusty 
Runęły w gruzy i drogę przerwały336. 
Szlę337 mych szatanów, ażeby patrzały, 
Czy kto nie wytknął głowy na powietrze; 
Idźcie więc z nimi, was ich moc nie zetrze, 
Przy nich was żadna nie spotka przygoda. 
A wam ja karność zalecam w pochodzie: 
Waszym naczelnym będzie Jeżobroda338, 
Sam339 Łapiduszo, Psiakrwi, Smoczypłodzie, 
Chodź Ostrohaku, Łasy, Drapigraco, 
Z wami Zęboknur, Gniewożar ladaco. 
Figlarzu, bierz mi za pas kurzą nogę, 
Ich przeprowadzić sforą, jak przystoi, 
Aż pod most, który jeszcze cało stoi». 
«O mistrzu,» rzekłem, «cóż się stanie z nami? 
Jeżeli tylko sam dobrze znasz drogę, 
Bez tej piekielnej straży idźmy sami, 
Gdy ciebie zwykły rozum nie opuszcza. 
Patrzaj, jak strasznie zgrzytają zębami, 
Złem nam widocznie przegraża ta tłuszcza». 
A mistrz: «Dlaczego trwożysz się i o co? 
Niech, jak chcą, pozwól, zębami klekocą, 
To ich grymasy zwykłe i swawole 
Z tymi, coś widział gorejących w smole». 
I szli na lewo przez kamienne zęby 
Na znak, że każdy ze swym wodzem zgodny, 
A wódz ich tyłem trąbił marsz pochodny340. 
 
Pieśń XXII

(Ciąg dalszy. Hulanka szatanów).

Widziałem jezdne na przeglądach roty341,  
Szyk ich łamany, natarcie, odwroty, 
Widziałem w mieście Arezzo przed laty, 
Jako rabują podjazdowe czaty, 
Widziałem turniej, gdy na ostre gonią, 
Gdy w kolej trąby, to dzwony gomonią342, 
Stosownie jakie hasła dają z wieży 
Dla narodowych i obcych rycerzy. 
Lecz nigdy trąba jazdę czy piechotę 
Nie poruszała na tak dziką notę, 
Nigdy tak sprzeczne tony, tak nieczyste, 
Nie brzmiały razem na morzu, na ziemi. 
Dziesięć szatanów szło w krok nasz za krokiem, 
O, towarzystwo okropne zaiste! 
Ale w kościele jestem ze świętymi, 
W sądzie z jurystą, w garkuchni z żarłokiem. 
Jednak badałem to smolne jezioro 
Z całą uwagą i tych, co w nim gorą. 
A jak grające delfiny przed burzą343 
Skaczą nad wody i majtkom źle wróżą, 
Tak niejednego grzbiet nagi grzesznika 
Dla ulgi w bólu nad smolne powierzchnie 
Błyśnie, to na dno błyskawicą pierzchnie; 
A jako w stawie, przy ścieku poników344, 
Trzoda żab z wody swe głowy wytyka, 
Podobnie głowy sterczały grzeszników. 
Lecz Jeżobroda gdy przyszedł, wespoły 
Szybko do wrzącej rzucali się smoły: 
Widziałem, myśląc teraz, czuję dreszcze, 
Jeden się spóźnił, nie dał nurka jeszcze, 
Jak widzim żabę na cichym wód łonie 
Zostaje jedna, kiedy druga tonie. 
A Drapigraca stojąc przy nim z bliska, 
Zahaczył jego osmolone włosy, 
Na brzeg jak wydrę dobył w okamgnieniu. 
Wiedziałem wszystkich szatanów nazwiska, 
Bo wybór diabli szedł na żywe głosy, 
I sami siebie zwali po imieniu. 
Wtem zagrzmiał diabłów krzyk i wrzask straszliwy: 
«Sam, Gniewożarze, twym hakiem grzesznika 
Ściągnij po grzbiecie i drzyj go na łyka!» 
A ja: «Mów, mistrzu, kto ten nieszczęśliwy? 
Mój wódz do niego zbliżył się i mówi: 
«Skąd i kto jesteś?» On odrzekł wodzowi345: 
«Jam się urodził w królestwie Nawarry. 
Matka do dworskiej oddała mnie służby; 
Ojciec mój strwonił fortunę i zdrowie, 
Z niej ledwo został kęs na życie wdowie. 
Wkrótce mnie dworskie oślepiły blaski, 
A dumny z króla Teobalda drużby, 
Kryjomie346 pańskie frymarczyłem łaski; 
Za grzech ten w smolne wrzucono mnie żary». 
Zęboknur, który jak dzik wkoło pyska 
Dwa kły zakrzywia, stojąc tuż przed nami, 
Dał jemu uczuć, jak kaleczy kłami. 
Lecz mysz trafiła na koty nieuki; 
Już Jeżobroda potężnie go ściska 
I mówi: «Odejdź, on nam nie uciecze». 
A obrócony do wodza, tak rzecze: 
«Pytaj go, jeśli co chcesz wiedzieć jeszcze, 
Ja między nogi wziąłem go jak w kleszcze. 
Niech mówi, nim go rezerwą na sztuki». 
A wódz: «Mów, duchu, czy tu, w waszym kole 
Jaki Łacinnik warzy się w tej smole347?» 
A on: «Niedawno rozstałem się z jednym, 
Gdybym z nim skrył się, zwyczajem powszednim 
Od tych by haków zakryła mnie smoła». 
— «Dość cierpliwości,» tu Ostrohak woła 
I widłą348 jego zahaczył o ramię, 
Aż kość ramienną hak na druzgi łamie. 
Chciał Drapigraca schwycić go za nogę349, 
Lecz na spojrzenie srogie dekuriona 
Orszak dziewięciu uderzył na trwogę. 
Gdy ścichła trochę gawiedź rozjuszona, 
Mój wódz znów ducha kalekiego pyta: 
«Kto jest ten, który ciebie rzucił w chwili, 
Gdyśmy przy brzegu twą postać zoczyli350?» 
On odpowiedział: «Jest to mnich Gomita351,  
Rządca Gallury, urna zabrukana; 
Mając w swym ręku wrogów swego pana, 
Tych puszcza, drugich do więzienia sadzi, 
W sposób, że z niego wszyscy byli radzi; 
Wielu dał wolność, ale brał ich złoto, 
Jak sam powiadał, i różną niecnotą 
W różnych urzędach brukał się wiek cały, 
Niemierny, był to szalbierz doskonały. 
Z nim często gwarzy Zanke z Lagodoro352; 
O Sardyniji353, choć im wargi gorą, 
Dosyć się z sobą nagadać nie mogą. 
Spojrzyj, ten drugi jak wytrzeszczył ślepie, 
Zgrzyta zębami i biciem wygraża, 
Lękam się, czy mi skóry nie wytrzepie». 
«Wara, zły ptaku!» Tak stukał Figlarza, 
Iskrząc oczyma naczelnik szatanów354. 
«Jeśli chcesz widzieć Lombardów, Toskanów,» 
Przemówił znowu cień rażony trwogą: 
«I ci, i owi przyjdą jak z rozkazu. 
Lecz niech w bok zejdzie orszak Ostroszpony, 
Strach mi ich zemsty; z miejsca niewzruszony 
Gdy świsnę, siedmiu zjawi się do razu, 
To nasze zwykłe hasło i nienowe, 
Gdy z warów smolnych wytykamy głowę». 
I na te słowa Psiakrew warknął pyskiem: 
«O! Czy słyszycie,» tak mówił z przyciskiem, 
«Jaką wymyślił złość ten nicdobrego, 
Aby mógł wskoczyć do waru smolnego?» 
Ale cień pełen figlów i wybiegów, 
«Zaiste,» odrzekł, «złość knuję bezkarnie, 
Chcę moich braci przywabić do brzegów, 
By ich na większe narazić męczarnie». 
Tu Łapidusza nie stawił oporu 
I rzekł doń, mimo towarzyszów sporu: 
«Jeśli w tę smołę przedsięwzięciem śmiałem 
Wskoczysz, za tobą nie pogonię cwałem, 
Tylko nad tobą skrzydła me zawarczą; 
Brzeg i wysokość niech będzie twą tarczą, 
Chcę tylko widzieć i przekonać siebie, 
Czy od nas wszystkich chytrzejszy bies z ciebie». 
Tu, czytelniku, poznasz figiel nowy: 
Szatani na bok odwrócili głowy, 
Nawarczyk wnet się rzucił do wybiegu, 
Skorzystał z chwili, już stanął na brzegu 
I jednym skokiem skacząc w smolne wary, 
Na nice diable wywrócił zamiary. 
Szatani stali z zasmuconą miną; 
Lecz ilem dostrzegł, między ich drużyną 
Stał najsmutniejszy sprawca ich kłopotu 
I rączym skrzydłem, myśląc, że go złapie, 
Poleciał krzycząc: «Już cię mam w swej łapie». 
Daremnie, piętna wstydu już nie zetrze, 
Strach skorsze skrzydła miał od diabła lotu, 
Ten skrył się w smołę, on wzleciał w powietrze; 
Tak czatujący jastrząb na kaczora, 
Gdy ten nurkuje przed nim dnem jeziora, 
Precz leci cały wściekły i znużony. 
Łasy, gdy stali towarzysze smutni, 
Gniewny pogonił skrzydłem rozdąsanem 
I ciągle latał za drugim szatanem, 
O cień, co zniknął, szukając z nim kłótni. 
Podczas gdy oszust znikł wśród smolnej głębi, 
W grzbiet towarzysza zatopił swe szpony, 
Lecz Łapidusza, z czystej krwi Jastrzębi, 
Łasego wyzwał na oręż ten samy 
I oba padli wśród kipiącej jamy. 
Gorąca smoła rozjęła355 walczących, 
Lecz tam ich większa spotkała przygoda, 
Nie mogli podnieść piór do smoły lgnących. 
Nierad z wypadku ich wódz Jeżobroda, 
Śle czterech swoich, by krążąc brzegami 
W skok im na pomoc śpieszyli z hakami 
Ci brzegiem jamę obiegłszy w półkole, 
Na środek jamy haki wyciągnęli, 
Ratując wpadłych do smolnej topieli; 
Tak zostawiłem zagrzęzłych w tej smole. 
 
Pieśń XXIII

(Krąg VIII. Tłumok VI. Obłudnicy: Kajfasz i inni.)

Szliśmy w milczeniu i bez towarzyszy, 
Jeden za drugim, jak dwa mnichy z celi356;  
Diabli mi swoją kłótnią przypomnieli 
Bajkę Ezopa o żabie i myszy357. 
Dwie części mowy, teraz i w tej chwili358, 
Nie tyle z sobą podobne być mogą, 
Jak z ową bajką diabla bijatyka, 
Gdy zagajali bitwę i kończyli. 
Jak z jednej myśli myśl druga wynika, 
Strach pierwszy drugą przeraził mię trwogą; 
Myślałem sobie, ci diabli, zwiedzeni 
Z przyczyny naszej i okaleczeni 
Wzajem ranami i smolnym gorącem, 
Gdy ze złą chęcią ich gniew się ożeni, 
Polecą w trop nasz jak chart za zającem. 
Strach włos mój jeżył i ziębił mię mrowiem, 
Patrzając za się rzekłem: «Ledwo dyszę, 
I mnie, i siebie skryj, mistrzu, w zacisze, 
Za ścianę skały, lękam się zawziętych 
Szatanów na nas i ich szpon przeklętych: 
Już, już za nami szum ich skrzydeł słyszę». 
Mistrz: «Gdybym szkłem był podszytym ołowiem, 
Prędzej bym twego nie odbił obrazu, 
Jak w głąb twej duszy zajrzałem od razu: 
W tej chwili myśli twoje nie spostrzegły, 
Jak jednolice przez moje przebiegły, 
Tak że z nas obu jedną wziąłem radę. 
Jeśli ta skała tak na dół się kłoni, 
Że po niej zstąpim na drugą arkadę, 
Umkniem rojonej przez ciebie pogoni». 
Ledwo swe zdanie wyrzekł mistrz kochany, 
Biegły spragnione nas dognać szatany, 
A grzmiał skrzydłami ich legijon czarny. 
Mistrz mnie co prędzej w objęcia porywa; 
Tak matka w nocy, kiedy blask pożarny 
Zaświeci w okna, z pościeli się zrywa, 
Chwyta swe dziecko i w jednej koszuli 
Wychodząc bosa, w swój rąbek je tuli. 
Mistrz w dół ze skały, jak stoczona wstęga, 
Śliznął się grzbietem do drugiego kręgu359; 
Nie jest tak szybki prąd wody
1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 85
Idź do strony:

Darmowe książki «Boska Komedia - Dante Alighieri (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Podobne książki:

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz