Darmowe ebooki » Poemat alegoryczny » Boska Komedia - Dante Alighieri (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Boska Komedia - Dante Alighieri (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Dante Alighieri



1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 85
Idź do strony:
class="verse">Mów, czy waleczność i uczucia szczere 
Żyją jak niegdyś pomiędzy ziomkami, 
Czy już wygnane są u nich w bezcześci? 
Bo gość niedawny Wilhelm Borsijere 256, 
Który tu przybył społem jęczeć z nami, 
Przerażające opowiada wieści». 
«Zatyli257 na twym, Florencyjo, chlebie 
Przybysze nowi (zysk nagły a lichy), 
Zrodzili tyle swawoli i pychy, 
Że już złem własnym skarżysz sama siebie258». 
Tak wykrzyknąłem z podniesioną twarzą: 
Słysząc to, cienie po sobie spojrzały, 
Jak ci, co głosem prawdy się przerażą. 
Potem samotrzeć tak odpowiedziały: 
«Jeżeli zawsze, najskąpszy z gadaczy! 
Tak małym kosztem zbywasz twych słuchaczy, 
Szczęśliwie mierzysz miarą słów twe chęci: 
Przecież gdy zdołasz wyjść z tych miejsc rozpaczy 
I ujrzysz świat twój z gwiazd światłem tak miłym, 
Jeśli ci zda się mówić: ja tam byłem —  
Chciej nas przypomnieć żyjących pamięci!» 
Wtem rozerwały koło i uciekły 
Szybko, jak gdyby skrzydłami wiatr siekły; 
I nikt tak prędko Amen nie wymówi, 
Jak znikły w stepie, pędząc w ślad swej trzody. 
Przeto iść dalej zdało się mistrzowi, 
Ja szedłem za nim, wtem — o dziwo nowe! 
Tak blisko łoskot zagłuszył nas wody, 
Że szumem naszą przerywał rozmowę. 
Jak z własnym ujściem zapieniona rzeka259 
Na wschód od Wizo do morza przecieka, 
Z gór Apeninu, zwana Aquachetą, 
Nim zstąpi w głębsze na dolinach łoże; 
Przy Forli traci to imię, a potem, 
Jak z gór kaskada spadając z łoskotem, 
Grzmi wód hałasem przy San Benedetto260, 
Gdzie z tysiąc ludzi pomieścić się może: 
Z takim łoskotem ze stromej skał ściany261, 
Staczał się strumień krwią zafarbowany, 
Ażem ogłuchnął na oboje ucho. 
A byłem w pasie sznurkiem przepasany, 
Jakim tuszyłem — daremna otucho! — 
Złowić panterę z skórą cętkowaną262. 
Sznur odpasawszy, jak mi rozkazano, 
Zwinięty w kłębek oddałem mistrzowi, 
Mistrz się na prawo zwrócił ku brzegowi 
I z brzegu, stojąc nad stromą opoką, 
Cisnął go w otchłań strumienia głęboką. 
Rzekłem więc w sobie: Pewnie coś nowego 
Na ten znak nowy odpowie, jak wróżę, 
Gdy mistrz uwagi nie zdejmuje z niego. —  
Jak ludzie przy tym powinni być baczni, 
Który najskrytszą myśl w nich zbadać może! 
Mistrz mówił: «Teraz pilno patrzeć zacznij, 
To, na co czekam, zaraz się objawi, 
O czym ty marzysz, wnet ujrzysz oczyma». 
Niech człowiek prawdę za ustami trzyma, 
Jeśli choć pozór z niej kłamstwa wynika, 
Bo sam bez winy na wstyd się wystawi. 
Lecz tu zatrzymać nie mogę języka: 
Na te poemy, czytelniku, tobie, 
Klnę się, jak chcę mieć twą łaskę po sobie, 
Że przez mgły gęste widziałem i mżące 
Jakieś w powietrzu widmo pływające 
W postaci nurka, gdy tonie w wód łono, 
Aby odwiązać kotew263 zaczepioną 
O głaz podwodny lub wynieść z wód łona 
Jakiś tam przedmiot morzem pochłonięty, 
W chwili, gdy przed się wyciąga ramiona, 
A cały sobą przysiada na pięty. 
 
Pieśń XVII

(Gerion. Ostatni z koła III: lichwiarze. Odjazd.)

«Zarażająca świat tchem jadowitym, 
Oto z ogonem stalowym bestyja264. 
Którym broń łamie i mury przebija!» 
Tak mówił wódz mój, a na zwierza skinął, 
Aby z powietrza do nas lot swój zwinął, 
Na brzeg, gdzie szliśmy nadrzecznym granitem. 
I oszukaństwa spadł obraz obrzydły; 
Wysunął głowę, pierś pod stopy nasze, 
Lecz nie położył ogona na tamie. 
Ten latający dziwoląg, nie kłamię, 
Sprawiedliwego miał oblicze męża, 
A skóra na nim błyszcząca i miękka, 
Resztą był ciała podobny do węża. 
A miał dwie łapy zakrzywione w widły, 
Podszyte puchem pod samo podpasze; 
Pierś, grzbiet i boki jak hieroglif jaki 
Były pisane w kółka i gzygzaki: 
Piękniej Arachny nie dzierzgała ręka, 
Tkań, jaką snuje piękna odaliska, 
Większym bogactwem barwy nie połyska. 
Jak czasem stoją w brzegach rzeki łodzie, 
Na pół na ziemi, a na poły w wodzie, 
Jak bóbr do walki po pas wynurzony, 
W kraju, gdzie żyją żarłoczne Teutony265, 
Tak zajmowała ta bestyja dzika 
Brzeg, co step piasków granitem zamyka. 
Całym ogonem potwór na wiatr miotał, 
Jak skorpion żądłem zatrutym migotał, 
A wódz mi mówił: «Teraz nam z wybrzeży 
Zstąpić przystoi, gdzie ten potwór leży». 
I schodząc w prawo (któż ostrożność zgani?), 
Jeszcze dwa dałem kroki tym wybrzeżem 
Z myślą, że w stepie ognia się ustrzeżem. 
Gdyśmy stanęli przed tym ptako-zwierzem, 
Nieco opodal, u progu otchłani, 
Duchy, widziałem, na piasku siedziały266. 
A mistrz: «Ażebyś poznał krąg ten cały, 
Idź, poznaj bliżej ich stan i katusze, 
Lecz z nimi długą nie baw się rozmową: 
Nim wrócisz, spytać tej bestyi muszę, 
Czy nam do jazdy grzbietu nie użyczy». 
I sam poszedłem w dolinę stepową, 
Gdzie krańcem siódmy krąg z ósmym graniczy, 
Tam gdzie siedziały nieszczęśliwe duchy. 
Boleść tryskała przez oczy ich łzami, 
Podnosząc ręce od ruchu mdlejące, 
Żar odsuwały, to piaski gorące; 
Jak psy w skwar letni pyskiem, to łapami 
Ich kąsające opędzają muchy. 
Próżno oczyma przeglądałem twarze 
Okaleczałe w tym bolesnym żarze. 
Nikogo w takiem zebraniu niemałem, 
Nie mogłem poznać, lecz zauważałem, 
Z każdego szyi zwisała kaleta, 
Godłem i barwą każda rozmaita; 
Ich oczy, zda się, że pasły się nimi. 
Podszedłszy bliżej, oczyma własnymi 
Widziałem, jak na błękitnej kalecie 
Siedział lew bury i tonął w błękicie: 
Tak robiąc przegląd, postrzegłem z daleka 
Drugą kaletę jak w krwi farbowaną, 
A na tle krwawym gęś bielszą od mleka; 
Jeden, któremu tło białego wora 
Zdobiła świnia, błękitna maciora, 
Przemówił do mnie: «Co tu robisz żywy? 
Wiedz, że mój były sąsiad Witaliano267 
Siądzie tu przy mnie, po mej lewej stronie: 
Padwianin jestem w florentynów gronie, 
Często mnie głuszy ich okrzyk wrzaskliwy: 
»Oby mąż nadszedł krokiem uroczystym, 
Który ma worek o dziobie troistym268«». 
A potem dziko żar oczyma wskrzesił, 
Wykrzywił wargę i język wywiesił 
Jako wół, kiedy swoje nozdrza liże. 
A ja z bojaźni, czy nie zabawiłem 
Dłużej nad zakres według słów przestrogi, 
Grzbiet do tych nędznych duchów obróciłem. 
Patrzę, zwierz dziki już oczyma strzyże, 
Na grzbiecie jego siedział mój wódz drogi 
I mówił: «Teraz bądź krzepki i śmiały! 
Ktokolwiek tutaj chce zstąpić z tej skały, 
Musi drabiną schodzić tylko taką. 
Siądź z przodu, moje do ogona siodło, 
Aby cię jego ostrze nie ubodło». 
Jak chory febrą zmęczony czworaką, 
Patrząc na blade paznokcie, już całem, 
Nim dreszcz chorobę poczuje, drży ciałem, 
Słowa te wstrzęły mnie drżeniem nieznanem; 
Na koniec strach mój na wstyd się przesila, 
Który przed dobrym krzepi sługę panem. 
Siadłem na barkach szerokich zwierzęcia; 
Chciałem rzec: «Trzymaj, weź mnie w swe objęcia!» 
Lecz głos nie wyszedł uwięzły w mym łonie. 
On, co mię wyrwał z niebezpieczeństw tyla, 
Gdym siadł, w ramiona tulił mnie jak dziecię 
I mówił: «Teraz ruszaj, Geryjonie! 
Tylko pamiętaj, że nie cienie duchów, 
Lecz nowy ciężar niesiesz na twym grzbiecie; 
Szerokim łukiem spuszczaj się do ziemi». 
Jak łódź od brzegu ruchy leniwemi 
Zrazu się sunął; a potem, a potem, 
Kiedy już poczuł swobodę swych ruchów, 
Podniósł się w górę i zwinnym obrotem 
Ogon ku piersi przerzucił nad nami, 
Rozciągnął ogon, jak węgorz nim miotał, 
W powietrzu dwiema wiosłując łapami. 
Czy ode mnie Faeton, nie uwierzę, 
Czuł większą trwogę, gdy rydwan zdruzgotał 
I lejc upuścił pod sferą słoneczną, 
Tor swój nieszczęsny znacząc drogą mleczną269, 
Lub Ikar widząc topniejące pierze, 
Gdy ojciec krzyczał: «Słoneczna pożoga 
Spali ci skrzydła, zuchwała to droga!» 
Jakaż w tej chwili była moja trwoga, 
Gdy wszystkie z oczu straciwszy przedmioty 
Widziałem tylko powietrze i zwierze! 
Ptak-zwierzę płynąc powoli, powoli, 
Na przemian skręcał, to zniżał swe loty, 
Ledwo odgadłem, co się działo ze mną, 
Z wiatru, co dął mi w twarz mą i pode mną. 
Otchłań na prawo, podsłuchałem potem, 
Grzmiała pod nami potężnym łoskotem; 
Na tak straszliwy łoskot mimo woli 
Z trwogą spuściłem w dół oczy i głowę: 
Wtenczas ta otchłań prawie o połowę 
Zwiększyła we mnie grozę przerażenia, 
Widziałem ognie, słyszałem jęczenia 
I cały drżący w sobie się zebrałem. 
Czegom nie widział, w tej chwili widziałem, 
Że się spuszczamy między wielkie męki, 
Słysząc zbliżone szlochanie i jęki. 
Sokół gdy długo na skrzydłach się waży, 
A sokolniczy stojący na straży 
Nie widząc długo ptaka i zdobyczy: 
«Sam tu270 sokole!» niecierpliwie krzyczy; 
Z chmur, gdzie daremnie setne kreślił koła, 
Spuszcza się skrzydło znużone sokoła 
I ptak, bo wre w nim żółć gniewem zagrzana, 
Spada z daleka od swojego pana: —  
Tak nas Geryjon wysadził na skałę 
Sterczącą na dnie głębokiego jaru 
I pierzchnął, zbywszy naszego ciężaru, 
Jak widzim z łuku pierzchającą strzałę. 
 
 
Pieśń XVIII

(Krąg VIII. Tłumok 1 i 2. Rajfury i pochlebcy.)

Jest miejsce w piekle zwane Złe Tłumoki271, 
Żelaznej barwy, a całe z opoki272, 
Okólna ściana także granitowa; 
Pośrodku jama wrzyna się opoką, 
Tworząc szeroką studnię i głęboką, 
O której będzie na swym miejscu mowa273. 
Od zrębu studni aż po skał podnoże, 
Przestrzeń okrągła, a całe wydroże 
Do dna porznięte na dziesięć oddziałów. 
A jako liczne przekopy i jamy 
Bronią przystępu do zamkowych wałów —  
Pewne schronienie od wrogów napaści —  
Na wzór ten były te kamienne tamy; 
A jako twierdza fosą otoczona 
Na brzeg jej drugi rzuca most od bramy, 
Tak od stóp skały szły kamienne zęby, 
Które przerżnąwszy fosy i przepaści, 
Końcami w studni wpierały się zręby. 
Kiedyśmy zsiedli z grzbietu Geryjona, 
W takie skaliste weszliśmy warownie. 
Z mistrzem na lewo zawróciłem kroku274, 
Na prawo zasię widziałem w pół zmroku 
I nowych katów, i nowe katownie. 
Grzesznicy nadzy w tym pierwszym tłumoku 275 
Jedni szli do nas, połowa szła bokiem 
W naszym kierunku, ale sporszym276 krokiem. 
Rzym gdy rok święci jubileuszowy, 
Przyjęto zwyczaj, by przez most zamkowy 
Dla ogromnego nacisku pątników 
Lud, idąc, na dwie dzielił się połowy. 
Jedni przechodząc, mają w Santo-Pietro 
Twarz obróconą, ci w Monte-Giordano, 
Że tłumy ludu nigdy się nie zetrą. 
Tak z stron przeciwnych szatany rogale 
Idąc z biczami po tej czarnej skale, 
Okrutnie z tyłu smagały grzeszników. 
I na trzask pierwszy bicza jakby gnano 
Trzodę ze szkody, cały tłum uciekał, 
Nikt na trzask drugi i trzeci nie czekał. 
Podczas gdy szedłem ponad jamą ciemną, 
Widzę, znajomy potępieniec kroczy, 
I rzekłem: «Znam go, nie mylą mnie oczy». 
Wstrzymałem kroku, a nie chcąc mnie smucić, 
Wódz mój łagodny zatrzymał się ze mną, 
Krok trochę na wstecz pozwolił mi zwrócić. 
Lecz duch smagany wpadł na wybieg nowy, 
Chciał mi się ukryć nachyleniem głowy; 
Ja mówię: «Ty, co wzrok spuszczasz tak dziko, 
Jeśli twych rysów wyraz niekłamany, 
Poznaję ciebie, witaj Wenediko277 
Za jaką winę jesteś tak chłostany?» 
«Ze wstrętem mówię, jaka moja wina, 
Chociaż wstręt głos twój łagodzi srebrzysty, 
Głos, co mi świat mój niegdyś przypomina. 
Jestem ten, który jako duch nieczysty 
Skusiłem piękną mą siostrę Gizolę, 
Aby się zdała na margrafa wolę. 
Różnie w powieściach brzmi ta historyja! 
Niejeden tutaj grzbiet biczami sieką, 
Pełno tu moich ziomków Bolończyków; 
Pomiędzy Reno a Saweny278 rzeką, 
Więcej nie spotkasz nawykłych języków 
Do wymawiania sipa zamiast sia279; 
Gdy chcesz świadectwo mieć tej prawdy godne, 
Wspomnij na nasze łakomstwo przyrodne. 
Gdy mówił, szatan uderzył go biczem: 
«Idź,» krzyknął, «z swoim gronem wszetecznieczem, 
Tu nie ma targów na wdzięki niewieście!» 
Ja do mojego wracam przewodnika; 
Idąc znów za nim przyszliśmy nareszcie, 
Gdzie skała ramię kamienne wytyka. 
I szliśmy lekko po skale i żwawo, 
Dalszy nasz pochód zwracając na prawo. 
Gdyśmy wstąpili na łuk jej arkady, 
Pod którą duchów przechodzą gromady, 
Mój wódz «Stój,» mówił, «daj folgę krokowi! 
Patrz, oto idą potępieńcy nowi, 
Jeszcześ ich widzieć nie mógł oko w oko, 
Bo w tym kierunku idą pod opoką». 
Z starego mostu, pod jego łukami, 
Widzę, cug duchów przeciągał przed nami280, 
Biczem jak pierwszy zarówno smagany. 
A dobry mistrz mój mówił niepytany: 
«Patrz, wyższy głową nad wszystkich cień idzie, 
A który mimo częstych razów bicza, 
Zda się, łzą jedną nie zwilżył oblicza. 
Jaka królewska w nim postać z powagą! 
To Jazon281, który mądrością, odwagą 
Zmyliwszy straże, skradł runo w Kolchidzie. 
Przez wyspę Lemnos przechodził w tę chwilę, 
Kiedy niewiasty do samych jej krańców, 
Mszcząc się okrutnie za mężów rozpustę, 
Wymordowały jej męskich mieszkańców. 
Tam przez namowy słowa złotouste, 
Zwiódł i pogwałcił młodą Hipsypilę, 
Która płeć swoją w całej okolicy 
Zwiodła zarównież zdradą niepowszedną, 
I tam ją w ciąży zostawił i jedną. 
Grzech ten go wtrącił w męki tej otchłani, 
Aby w niej poczuć mógł zemstę Medei. 
Z nim idą jemu podobni zwodnicy. 
Poznałeś pierwszy tłumok, a z kolei 
Tych, co są biczem szatanów smagani». 
Byliśmy w miejscu, gdzie wąska drożyna 
W krzyż drugą tamę kamienną przecina 
I z drugą pierwszą połączą arkadę; 
Tam nową duchów widziałem gromadę, 
Płaczącą w jamie drugiego tłumoka282. 
Każdy duch bił się własnymi pięściami, 
Zawracał głowę i dyszał nozdrzami. 
Wilgotny wyziew buchając z dna jamy, 
Jak ciasto pleśnią przylegał do tamy, 
Odrażający dla nosa i oka; 
Dna trudno dojrzeć, tak jama głęboka. 
Widziałem jednak, stojąc na tej skale, 
Na dnie ugrzęzły
1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 85
Idź do strony:

Darmowe książki «Boska Komedia - Dante Alighieri (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Podobne książki:

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz