Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖
Najsłynniejsza powieść autobiograficzna w literaturze światowej.
Nie są totypowe, znane od wieków pamiętniki i wspomnienia, w których autor jestświadkiem, a nierzadko współtwórcą historii. W tym przypadku zdarzeniahistoryczne stanowią zaledwie mgliście zarysowane tło. Rousseau bowiemzamierzył swoje Wyznania jako utwór literacki zupełnie innego, nowegorodzaju, jako bezprecedensowe w swojej szczerości studium ludzkiej duszy: „Chcę pokazać moim bliźnim człowieka w całej prawdzie jego natury; a tymczłowiekiem będę ja”. Z bezlitosną prawdomównością opowiada o swoim życiu,począwszy od dzieciństwa i lekkomyślnej młodości. Opisuje wydarzeniastawiające go w korzystnym świetle, ale nie skrywa także intymnych iwstydliwych faktów, niskich, godnych potępienia uczynków. „Powiem głośno:oto co czyniłem, co myślałem, czym byłem. Wyznałem dobre i złe równieszczerze”.
- Autor: Jean-Jacques Rousseau
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jean-Jacques Rousseau
Sądzę, iż czytelnik poznał moje serce, jego najstalsze, najszczersze uczucia, te zwłaszcza, które mnie w tej chwili sprowadzały do niej. Cóż za nagły i zupełny przewrót w całej mej istocie! Trzeba się postawić na mym miejscu, aby to ocenić. W jednej chwili, uczułem, jak na zawsze rozwiewa się szczęśliwa przyszłość, którą roiłem. Słodkie myśli, które pieściłem tak tkliwie, pierzchły. Ja, który od dzieciństwa nie byłem zdolny wyobrazić sobie egzystencji inaczej jak tylko z nią, ujrzałem się sam po raz pierwszy w życiu. Ta chwila była straszna; te, które nastąpiły, jeszcze posępniejsze. Byłem jeszcze latami młody, ale te słodkie uczucia radości i nadziei, które ożywiają młodość, na zawsze mnie opuściły. Od tej chwili istota czująca na wpół obumarła we mnie. Widziałem przed sobą jedynie smutne resztki życia bez wartości i celu; jeśli niekiedy jeszcze obraz szczęścia poigrał z mymi pragnieniami, szczęście to nie było tym, które dla mnie było stworzone; czułem, iż, zdobywszy je nawet, nie byłbym naprawdę szczęśliwy.
Byłem tak głupi i pełen ufności, że mimo bezceremonialnego tonu przybysza (ton ten uważałem jedynie za wynik swobody mamusi, która całe swe otoczenie stawiała na bliskiej stopie), nie przyszłoby mi na myśl domyślać się prawdziwych tego podstaw, gdyby ona sama nie objaśniła mnie w tej mierze. Uczyniła to bardzo skwapliwie, ze szczerością zdolną, zaiste, podsycić mą wściekłość, gdyby me uczucia zwróciły się w tym kierunku. Co do niej, przedstawiła to jako rzecz całkiem prostą, wyrzucając mi niedbanie o dom i wymawiając częste wyjazdy, jak gdyby temperament jej w istocie zdolny był odczuć te zaniedbania!
„Ach! mamusiu — rzekłem z sercem ściśniętym boleścią — jakiejż wiadomości ważysz się mi udzielić! Cóż za nagroda mego przywiązania! Czyż po to tyle razy ocaliłaś mi życie, aby mi odjąć wszystko, co mi je czyniło drogim? Umrę z tego, ale będziesz mnie żałować”. Odpowiedziała tonem, którego spokój mógł mnie doprowadzić do szaleństwa, że jestem dziecko, że nie umiera się z takich rzeczy; że nic na tym nie tracę; że mimo wszystko pozostaniemy tak samo dobrymi przyjaciółmi i tak samo blisko w każdym rozumieniu; że jej tkliwość dla mnie nie może się zmniejszyć ani skończyć, chyba z nią samą. Słowem, dała mi do zrozumienia, że wszystkie me prawa zostaną te same, i że, jakkolwiek dzieląc je z drugim, nie będę w nich pokrzywdzony.
Nigdy czystość, szczerość, siła mych uczuć dla niej, nigdy prostota, uczciwość mej duszy nie objawiły mi się lepiej niż w tej chwili. Rzuciłem się jej do stóp, obejmowałem kolana, wylewając potoki łez. „Nie, mamusiu — rzekłem z uniesieniem — nadto cię kocham, aby cię pokalać. Posiadanie ciebie jest mi zbyt drogie, bym się mógł nim dzielić. Zbyt wiele wycierpiałem wówczas, gdy je zdobyłem, a drażliwość moja wzrosła wraz z miłością; nie, nie chcę, nie mogę zachować tego szczęścia za tę samą cenę. Zawsze będziesz przedmiotem mego ubóstwienia; zostań go zawsze godną; bardziej jeszcze potrzebuję czcić ciebie niż posiadać. Tobie samej, mamusiu, ustępuję cię; dla związku naszych serc poświęcam wszystkie rozkosze. Obym raczej zginął tysiąc razy, niżbym miał ich kosztować, poniżając tę, którą kocham!”
Dotrzymałem tego postanowienia ze stałością godną, śmiem powiedzieć, uczucia, które je natchnęło. Od tej chwili miałem dla ukochanej mamusi jedynie oczy prawdziwego syna. Pośpieszam dodać, że mimo iż moje postanowienie nie zyskało jej uznania, jak się o tym aż nadto przekonałem, nigdy dla odwrócenia mnie od niego nie uciekła się ani do zalotnych słówek, ani pieszczot, ani do żadnej z owych sztuczek, które kobiety, bez narażania swej godności, zawsze mają na zawołanie i które rzadko chybiają celu. Zmuszony szukać doli niezależnej od niej, a nie mogąc jej sobie nawet wyobrazić, popadłem niebawem w przeciwną ostateczność i szukałem wszystkiego w niej! Szukałem tak doskonale, że niemal zupełnie zapomniałem siebie. Gorące pragnienie oglądania jej szczęśliwą za jaką bądź cenę, pochłaniało wszystkie me uczucia: próżno odłączyła swoje szczęście od mego, ja na przekór jej uważałem jej szczęście za własne.
Tak zaczęły kiełkować, wraz z nieszczęściami, cnoty, których siew spoczywał z dawna w mej duszy, które nauka wyhodowała i które, aby zakwitnąć, czekały jedynie zaczynu przeciwności.
Pierwszym owocem tego tak bezinteresownego zwycięstwa nad sobą było usunięcie z serca wszelkiej nienawiści i zazdrości względem intruza. Chciałem przeciwnie i szczerze chciałem pokochać tego młodzieńca, kształcić go, pracować nad jego wychowaniem, dać mu zrozumieć jego szczęście, sprawić, jeśli możebna, aby się go stał godnym: słowem, stać się dlań tym, czym był Anet dla mnie w podobnych okolicznościach. Ale po obu stronach natury były zbyt różne. Posiadając więcej łagodności i wykształcenia, nie miałem powagi i stanowczości Aneta ani tej siły charakteru, która imponowała i która byłaby tu potrzebna. Jeszcze więcej brakło temu młodemu człowiekowi przymiotów, które Anet znalazł we mnie: posłuszeństwa, przywiązania, wdzięczności, a zwłaszcza dobrej woli i gorącej chęci, aby te starania wyszły na pożytek. Wszystkiego tego nie stało tutaj. Ten, którego chciałem kształcić, widział we mnie jedynie natrętnego nudziarza, a w słowach mych puste brzęczenie. Przeciwnie, przejęty podziwem dla samego siebie, miał się za ważną figurę w domu i mierząc swe rzekome usługi hałasem, jaki przy nich robił, uważał swe motyki i łopaty jako coś nieskończenie użyteczniejszego od moich szpargałów. Pod pewnym względem mógł mieć słuszność; ale wychodząc z tego założenia, przybierał tony takie, że można było umrzeć ze śmiechu. Wobec chłopów odgrywał rolę pana, niebawem zaczął toż samo ze mną, w końcu z mamusią. Ponieważ nazwisko Vintzenried wydawało mu się nie dość szlachetne, porzucił je, przybierając miano „pana de Courtilles”; pod tym nazwiskiem znany był później w Chambéry i w Maurienne, gdzie się ożenił.
Wreszcie tyle dokazała ta znamienita osoba, że on stał się w domu wszystkim, a ja niczym. Co gorsze, kiedy miałem nieszczęście w czymś mu nie przypaść do smaku, nie mnie łajał, ale mamusię. Z obawy tedy narażenia jej na tę brutalność byłem powolny wszystkiemu, czego żądał. Za każdym razem, kiedy rąbał drzewo — czynność, którą spełniał z nieopisaną dumą — musiałem znajdować się przy tym jako bezczynny widz i admirator395 jego dzielności. Nie był to zresztą zły chłopak: był przywiązany do mamusi, bo niepodobna było nie przywiązać się do niej; i do mnie nie miał niechęci. Kiedy pauza w przejawach jego żywotności pozwoliła doń mówić, słuchał nas niekiedy dość potulnie, przyznając szczerze, że jest tylko cymbałem; co mu nie przeszkadzało popadać wnet w nowe ekstrawagancje. Zresztą inteligencja jego była tak ograniczona, a skłonności tak poziome396, że trudno było przemówić mu do rozsądku, a prawie niepodobna znajdować przyjemność w jego towarzystwie. Do posiadania kobiety pełnej uroku dodał jako zaprawę miłostki ze starą, rudą i bezzębną służącą, której wstrętne usługi mamusia znosiła nadal cierpliwie, mimo że ją to przyprawiało o mdłości. Spostrzegłem ten nowy wybryk i nie posiadałem się z oburzenia; ale spostrzegłem i inną rzecz, równie nieoczekiwaną, która przejęła mnie o wiele żywiej i wtrąciła w daleko większe zniechęcenie niż wszystko: mianowicie ochłodzenie mamusi dla mnie.
Wyrzeczenie, które sobie nakazałem i które, zdawać by się mogło, zyskało jej uznanie, jest jedną z rzeczy, których kobiety w głębi serca nie przebaczają nigdy; nie tyle dla własnego uszczerbku, ile stąd, że widzą w tym obojętność na ich wdzięki. Weźcie kobietę najrozsądniejszą, najbardziej zdolną do filozoficznego myślenia, najmniej zmysłową z natury; otóż, najtrudniejszą do odpuszczenia zbrodnią, jakiej mężczyzna, choćby najobojętniejszy, może się względem niej dopuścić, jest móc ją posiąść, a nie skorzystać z tego. Musi widocznie to prawo nie dopuszczać wyjątków, skoro tak naturalna i mocna sympatia mogła osłabnąć wskutek powściągliwości, czerpiącej pobudki w cnocie, przywiązaniu i szacunku. Odtąd przestałem znajdować w mamusi owe lube powinowactwo, które stanowiło zawsze najsłodszą radość mego serca. Wynurzała się przede mną jedynie wtedy, kiedy chciała się użalić na nowego kochanka; gdy byli dobrze z sobą, niewiele zostawało dla mnie miejsca. Słowem, przybrała stopniowo tryb życia, w którym ja nie miałem udziału. Obecność moja robiła jej jeszcze przyjemność, ale nie była potrzebna; mógłbym nie pokazywać się dnie całe, ledwie by to zauważyła.
Nieznacznie uczułem się odosobniony i samotny w tym domu, którego wprzód byłem duszą i w którym żyłem niejako zdwojonym życiem. Przyzwyczaiłem się powoli oddzielać od wszystkiego, co się tam działo, od tych nawet, którzy go zamieszkiwali. Aby sobie oszczędzić ciągłego bólu, zamykałem się z książkami albo szedłem swobodnie wzdychać i płakać w leśnym ustroniu. Życie to stało mi się niebawem nie do zniesienia. Uczułem, iż obecność realna a oddalenie uczuciowe kobiety, która mi była tak drogą, zbyt drażni mą boleść i że straciwszy ją z oczu, mniej będę czuł okrucieństwo rozdziału. Postanowiłem opuścić dom. Zwierzyłem się z tym mamusi; nie tylko się nie sprzeciwiła, ale pochwaliła zamiar. Miała w Grenoble przyjaciółkę, panią Deybens, której mąż był przyjacielem pana de Mably, wielkiego profosa397 Lyonu. Pan Deybens zaproponował mi zajęcie się wychowaniem dzieci pana de Mably; przyjąłem i pojechałem do Lyonu, nie zostawiając za sobą, ani prawie nie odczuwając najmniejszego żalu z powodu rozłąki, o której wprzódy sama myśl byłaby dla nas śmiertelną męczarnią.
Posiadałem w przybliżeniu wiadomości potrzebne do funkcji preceptora398, a sądziłem, że mam i talent po temu. W ciągu roku, który przebyłem u pana de Mably, miałem czas pozbyć się złudzeń. Łagodność mego charakteru dobrze godziłaby się z tym zawodem, gdyby nie przerywały jej burzliwe wybuchy. Póki wszystko szło dobrze i póki widziałem owoce starań i trudów, których wówczas nie szczędziłem, byłem aniołem; ale stawałem się diabłem, skoro rzeczy szły na opak. Kiedy uczniowie nie pojmowali mnie, szalałem; kiedy płatali mi figle, byłbym ich zabił — nie był to sposób napojenia ich umysłów rozsądkiem i wiedzą. Uczniów miałem dwóch, a usposobienia ich były bardzo różne. Jeden, ośmio- czy dziesięcioletni, nazwiskiem Sainte-Marie, był to ładny chłopiec, dość bystry, żywy, roztrzepany, psotny, złośliwy, ale złośliwością wesołą. Młodszy, Condillac399, zdawał się prawie tępy, roztargniony, uparty jak muł i niezdolny cośkolwiek pojąć. Można sobie wyobrazić, że przy takich dwóch uczniach życie nie było łatwe. Przy cierpliwości i zimnej krwi, byłbym może sobie dał radę; ale, nie posiadając tych cnót, nie umiałem dojść do niczego i postępy mych uczniów przedstawiały się bardzo smutno. Nie brakło mi cierpliwości, ale brakło równowagi, a zwłaszcza taktu. Pedagogia moja zażywała jedynie trzech instrumentów, zawsze nieużytecznych, a często zgubnych wobec dzieci: uczucia, rozumowania i gniewu. To roztkliwiałem się ze starszym aż do łez, pragnąc i jego rozczulić, tak jakby dziecko było zdolne do prawdziwego wzruszenia, to siliłem się przemówić mu do rozsądku, tak jakby mnie mógł zrozumieć; a ponieważ nieraz przeciwstawiał mi argumenty bardzo subtelne, brałem tę zdolność rezonowania za objaw rozumu. Drugi malec sprawiał mi jeszcze więcej kłopotu, ponieważ, nic nie rozumiejąc, nie odpowiadając, nie przejmując się niczym i okazując bezgraniczny upór, święcił nade mną prawdziwe tryumfy, skoro mu się udało doprowadzić mnie do wściekłości; wówczas on był rozumną istotą, a ja dzieckiem. Widziałem swoje błędy, czułem je; studiowałem charakter mych uczniów, przejrzałem go bardzo dobrze i sądzę, że nigdy nie dałem się oszukać ich sztuczkom. Ale na co mi się zdało widzieć złe, skorom nie umiał znaleźć lekarstwa? Przenikając wszystko, nie zapobiegałem niczemu, nie dochodziłem do niczego i postępowałem właśnie tak, jak nie było trzeba.
Równie licho jak osobami uczniów pokierowałem i własną osobą. Pani Deybens poleciła mnie osobliwie względom pani de Mably. Prosiła ją, aby się zechciała zająć ukształtowaniem mych manier i nadaniem mi światowego poloru. Pani de Mably próbowała mnie nieco w tym kierunku i chciała, bym się nauczył robić honory domu; ale zabrałem się do tego tak niezręcznie, byłem tak nieśmiały, tak niezdarny, że zraziła się i przestała się mną zajmować. To nie przeszkodziło mi, moim zwyczajem, zakochać się w niej. Robiłem, co mogłem, aby to spostrzegła, ale nie chciałem się puścić na jawne wyznanie. Nie okazała żadnej ochoty dopomożenia mi; musiałem się ograniczyć do zerkań i westchnień, które sprzykrzyłem sobie zresztą rychło, widząc, że do niczego nie prowadzą.
Straciłem zupełnie u mamusi dawny nawyk do łasowania; ponieważ wszystko było moje, nie potrzebowałem niczego ściągać. Zresztą, podniosłe zasady, jakie sobie wyrobiłem, winny były mnie odtąd uczynić wyższym nad takie podłostki. W istocie, zazwyczaj tak bywało: ale nie tyle dlatego, bym się nauczył zwyciężać pokusy, jeno że podciąłem w sobie ich korzeń; i bardzo bym się lękał, czybym nie zaczął znów kraść jak w młodości, gdybym podlegał tym samym pragnieniom. Miałem tego dowód u pana de Mably. Otoczony mnóstwem rzeczy „ściągalnych”, na które nawet nie zwracałem uwagi, zapałałem skłonnością do pewnego gatunku białego wina, nader smakowitego, którego parę kieliszków, pokosztowanych przy stole, obudziły we mnie wielką ochotę dalszej z nim znajomości. Było trochę mętne; miałem ambicję, że umiem dobrze klarować wino: pochwaliłem się mą sztuką i powierzono mi to zadanie. Sposobność skusiła mnie, iż od czasu do czasu zatajałem parę buteleczek, aby je rozkosznie sączyć w spokojnym zaciszu. Na nieszczęście nigdy nie umiałem pić bez jedzenia. Skąd tu wydostać chleba? Niepodobna było postarać się o to w domu. Kupować przez lokaja to znaczyło zdradzić się i niemal wyrządzić zniewagę gospodarzom. Kupić samemu nie odważyłbym się nigdy. Czyż można sobie wyobrazić, aby piękny pan, ze szpadą przy boku, wchodził do piekarza po kawałek chleba? Wreszcie przypomniałem sobie sposób pewnej księżniczki, która usłyszawszy skargi, iż chłopi
Uwagi (0)