Darmowe ebooki » Opowiadanie » Z pamiętnika - Władysław Stanisław Reymont (czytanie ksiązek online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Z pamiętnika - Władysław Stanisław Reymont (czytanie ksiązek online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Stanisław Reymont



1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 14
Idź do strony:
od opuszczonej, drogiej ziemi rodzinnej i od Ciebie, Najdroższa, czego Ci życzy

Twoja Hala

P. S. Ucałuj ode mnie Nacię.

P. S. Zajrzyj do nas i powiedz cioci, że zapomniałam grzebyka, leży na stole w stołowym, żeby go Rozalia nie ściągnęła...

P. S. Jeśli Ci łyżwy nie będą potrzebne, to odeślij”.

Wsiadł jakiś gruby pan z dwiema walizami i wyżłem. Jezus, Stokrotki się rzucały na wyżła! Myślałam, że umrę ze strachu...

Ten straszny człowiek złapał Stokrotki za grzbiety i wyrzucił je na korytarz! Ma zemdlała. Pa przyniósł Stokrotki. A ten straszny człowiek kłóci się z Pa, że nie ma gdzie swoich waliz postawić, i powiada, że kto wiezie tyle łachów, to powinien je oddać do wagonu bagażowego!... Pa się strasznie rozgniewał i krzyczy:

— Pan wyrzucasz moje Stokrotki! to ja kopię w brzuch pańskiego wyżła i wyrzucam pańskie walizy, psiakość nóżki baranie! — I tak kopnął psa, że ten zaczął wyć...

Dobrze, że zaraz była jakaś stacja, bo byłoby się stało coś okropnego!

A jednak nigdy mnie przeczucia nie zawodzą... Przyszedł zawiadowca. Pa chciał, żeby pisali protokół na służbę, że puszczają do wagonów takich ludzi i psów podobnych do wilków. Straszny człowiek wysiadł i tak wymyślał, że Pa wołał żandarma, żeby go pociągnąć do sądu za obelgi.

Pociąg ruszył, a rzeczy nasze mają wziąć na granicy do opłaty! Ma nawymyślała Pa, że jest safanduła112 i zły ojciec rodziny, że pozwala robić krzywdę Stokrotkom.

Biedne pieski jeszcze drżą z przerażenia i tak piszczą żałośnie! Niegodziwi są ludzie, żeby krzywdzić takie biedactwa... Ledwie się uspokoiłam. Biłabym takich ludzi!

Przed Granicą

Lasy... ogromne lasy... Prawie tak wielkie, jak w Otwocku...

Pa chce, abym część papierosów schowała przy sobie... na p..., bo jestem tutaj dosyć szczupła, to nie poznają... Wstydzę się trochę, bo jak ja będę wyglądała? Schowałam i poszłam się przyjrzeć... nie, niemożliwe... Poznają, bo jestem taka... wypukła... jak ta, co Zdzisia karmiła... Ciekawam, czyby się to podobało panu Henrykowi?

Granica!

Przesiedliśmy się do wagonów austriackich!

Ma wzięła Stokrotki pod suknię, bo konduktor nie chciał ich puścić.

Wyjrzałam oknem, ale nie wiem, w której stronie ta Austria. Jacyś robotnicy wsiadają do wagonów! Więc i robotnicy jeżdżą za granicę?... Ale chyba nie do Włoch?

*

Szyldwachy113... most... woda... woda... piasek... przejechaliśmy granicę!

To już tutaj „za granicą”?! Dziwne, ale tego nie widać! Nie rozumiem, takie same lasy, taki sam wieczór i to jest za granicą?! A ja myślałam!...

Trzebinia, w nocy

Awantura! Sądny dzień. Boże, jak się to skończy! Pa skonfiskowali w Szczakowej papierosy, Ma herbatę, a mnie cukierki! Potem Stokrotki zginęły, że ledwieśmy je znaleźli... Nie daruję sobie nigdy, że ich nie zjadłam przed granicą... Całe trzy pudełka zabrali!

Pa tak krzyczał, tak wymyślał im za to, że chcieli go zatrzymać!

Ma płacze i modli się, Stokrotki się gryzą, a mnie tak smutno, tak strasznie smutno, żebym chociaż miała cukierki!... Musimy czekać do rana w Trzebini, bo pociągu nie ma do Krakowa! Co za nieszczęście! Musimy spać na krzesłach! A może Pa jeszcze wezmą do więzienia?... Nie, takiej hańby bym nie przeżyła.

Dopisek Pa

Ulżyło mi trochę, myślałem, że mnie już szlag trafi!... A szelmy, żeby mnie tak zirytować! Mnie, Jana Gwalberta, mnie, obywatela, mnie, porządnego ojca i obywatela ciągać do protokółów jak jakiegoś zbrodniarza!...

I te gałgany mają takie piwo!

Boże, Boże, Ty widzisz wszystko, co się dzieje. Jadę wesoły, szczęśliwy, i tu zaraz w Szczakowej pytają mnie, czy czego nie deklaruję?... czy czego nie wiozę?... A zjadłeś sto par diabłów, psiakość nóżki baranie! Cóż to, będę im głupie papierosy, cukierki albo herbatę deklarował, czy ja to tym handluję, obywatel jestem!... A ci robią rewizję i mnie z żoną biorą na osobność!!! Świat się kończy czy co?... Rewizja, konfiskują — kara, protokół! Do samego cesarza pójdę, świat cały poruszę, a swojej krzywdy nie daruję! To ja mam nie palić, moje dziewczątko ma cukierków nie jeść, matka i Stokrotki, i my wszyscy mamy herbaty nie pić...

Zrozum, kto w Boga wierzy, bo ja, Jan Gwalbert, nie potrafię.

Przyjeżdżamy tutaj, nie ma połączenia z Krakowem, nie ma hotelu, nie ma gdzie spać!...

I pytam się raz jeszcze, gdzie ta konstytucja?... gdzie ta wolność?

Nie, spać na krzesłach w zimie, nawet bez szlafroka!

Zgroza! Zgroza!

Gdzież jest ta wolność? Proszę mi ją pokazać! Psiakość nóżki baranie! Ja, Jan Gwalbert, chcę widzieć tę wolność!...

Pójdę się chyba napić czegoś, bo czuję, że mnie znowu złość chwyta, a doktór114 zabrania mi wzruszeń wszelkich...

28 marca rano. Za granicą...

No, nareszcie jesteśmy w Krakowie. Stanął mi zegarek, że nie wiem, o której godzinie przyjechaliśmy do hotelu...

Umyślnie napisałam tytuł u góry, bo to bardzo ładnie brzmi: Za granicą! Nie wiem tylko, czy to właściwie, bo tutaj tak wszystko po polsku, jakby to nie było jeszcze za granicą, a w pociągu to tylko z jednym konduktorem mogłam się rozmówić po niemiecku, a i on w końcu powiedział, że będzie mi wygodniej mówić po polsku... Także się wybrał. Nie po to się chyba jeździ za granicę, żeby rozmawiać po polsku... Ale kiedy w tym Krakowie to prawie inaczej nie rozumieją.

Zażądałam od pokojówki wody ciepłej, ma się rozumieć, mówiłam po francusku — nie rozumiała! Dopiero jak jej po polsku nawymyślałam, to zrozumiała.

Pa i Ma już śpią, a i Stokrotki także, biedactwa, takie były zmęczone drogą, że je Pa z wagonu musiał wynosić.

Deszcz pada i takie błoto, takie zimno! Z okna nic nie widać, tylko takie same domy, jak u nas, ale tak odrapane... że też to na to pozwala policja.

Pierwszy raz w życiu mieszkam w hotelu...

Trzeba iść spać, bo kuzynek Jaś ma przyjść o drugiej...

Byłam na korytarzu; długi i ciemny, drzwi koło drzwi, a prawie przed każdym stoją buty... Jak to zabawnie wygląda! A przed sąsiednimi drzwiami stoją długie buty z ostrogami i damskie buciki, ogromne, powykrzywiane i takie niezgrabne, to pewnie jaki oficer z żoną! Ale żeby szanująca się kobieta miała takie pokrzywione buciki?...

Służba tu ogromnie grzeczna w tym hotelu, wszyscy mówią: „Całuję rączki” i „Jaśnie panienka”. Tutaj umieją cenić ludzi. A u nas, to nawet nasz stróż tak nie mówi. Ale, bo też u nas... Boże się zmiłuj — chamstwo.

Ach, żeby to już prędzej być w tym Neapolu, Rzymie, Florencji, tam to dopiero śliczne mieć muszą ansichtskarty!

U nas tam już wstają, Rozalia pewnie nastawia samowar albo poszła po bułki, a ciocia zaczyna się wypychać... tapicerka!

Także pomysł... jadę do Włoch, jestem już za granicą i będę sobie jakąś tam głupią Rozalię przypominała...

Ciekawam, co pan Henryk robił wieczorem?...

Dziwne, ale jeszcze jakoś za nim nie tęsknię. Chociaż, kto mi teraz będzie przynosił cukierki?...

Wieczorem

Ale ten kuzyn Jaś, od czasu jak został dekadentem i mówi samemu Przybyszewskiemu „Stachu”, to ogromnie wyprzystojniał. A taki dowcipny i tak dziwnie patrzy, że... coś okropnego. Ubrany tylko tak jakoś, że w Warszawie tobym się wstydziła z nim iść na ulicę, boby wszyscy zwracali uwagę... Ale tutaj to mi wszystko jedno, nikt mnie nie zna! I ogromnie dobrze wychowany, przyniósł mi pudełko cukierków... gorsze co prawda niż u nas w Warszawie, ale już tak byłam stęskniona!

Ma już śpi, zmęczona pewnie, bo tyleśmy dzisiaj się nachodziły i po sklepach, po kościołach i muzeach, że już nóg nie czuję. Pa z kuzynkiem Jasiem wyprowadzili Stokrotki na spacer, bo biedne pieski prawie cały dzień przesiedziały w hotelu...

Jutro mamy iść do teatru, bo dzisiaj nie grają. To dopiero prowincja! Ale ansichtskarty mają śliczne! Napisałam z piętnaście i szkoda, że już nie mam więcej do kogo pisać!... Aha, mam, tak, napiszę nawet do Rozalii, to może grzebyk się znajdzie i zaraz cały dom będzie wiedział, że jesteśmy już za granicą — i jak ja pamiętam o naszej służbie.

Wstaliśmy już po drugiej, kuzynek Jaś zaraz przyszedł i z zaproszeniem od swojej matki, która jest cioteczno-stryjeczną siostrą Pa, na obiad na jutro. Kuzynek Jaś przyjeżdża do nas często. Obiecał, że jutro w teatrze pokaże mi Przybyszewskiego. Już o tej znajomości napisałam Ceśce.

Byliśmy na obiedzie u tego sławnego Hawełki. Boże! Jakaż to obrzydliwa nora! U nas w Warszawie toby policja zaraz zamknęła taki brudny zakład, a tutaj to wszyscy chodzą i jest sławny! A jak obrzydliwie jeść dają... bez serwet, na bibułkach, jak dla dorożkarzy. A takie podawali potrawy, że majonezu nie można było odróżnić w smaku od kurcząt! Wstrętna garkuchnia115! A Pa tak był zachwycony, że temu, co odbierał pieniądze, podał rękę... Jak ci mężczyźni na niczym się nie znają i nie umieją się szanować, to coś okropnego! Aż Ma musiała mu powiedzieć: „Janie!”.

Muszę notować po kolei, żebym miała o czym pisać panu Henrykowi.

Wyszliśmy od Hawełki i chciałam, abyśmy pojechali w tutejsze Aleje Ujazdowskie, ale Pa twierdził, że mu radca tego nie zanotował. A kuzynek Jaś powiada, że nie ma.

— A gdzież jeżdżą i chodzą na spacer?

— Spaceruje się po Plantach116 i po Linii Analfabetów.

Także miasto i wartoż było wstępować?

O, mnie nigdy przeczucia nie zawodzą: najpierw grzebień, potem ta historia na granicy, a teraz, że nie ma gdzie zobaczyć tutejszego towarzystwa! Naprawdę, ale żeby nie Przybyszewski, toby tutaj zupełnie nie było co oglądać!

I zaprowadził nas na Planty! Błoto chyba po kolana, jak u nas na Pradze, jakieś podejrzane osoby i trochę księży, to całe towarzystwo!

Kuzynek pokazywał nam „Rondel”117, śmieszna nazwa, i tę Bramę Floriańską, ale to nic szczególnego, brudne, odrapane i wcale nieładne. Pa powiedział, że to tylko szkoda tak porządnego placu, bo w tym miejscu mogłyby stać porządne domy o czterech frontach, ze sklepami na dole, toby się lepiej opłaciło miastu niż te rumowiska!... No, i z pewnością byłoby ładniej.

Floriańską poszliśmy na A–B118, którą kuzynek Jaś nazywa Linią Analfabetów, ale nie wiem, dlaczego, bo mnie się podoba ta nazwa A–B — to jakoś tajemniczo brzmi... jak z romansu.

Obejrzeliśmy wystawy! Boże zmiłuj się, ja nie wiem, ale naprawdę to tutaj kupują chyba same pokojówki i kucharki! Takie wszystko ordynarne, bez gustu, taka tandeta... u nas na Nalewkach to sto razy lepsze rzeczy sprzedają!... tylko że ogromnie tanio. Weszłyśmy do paru sklepów... ogromnie tanio i wszędzie można mówić po niemiecku. Ma kupiła mi śliczną matinkę119 i tylko za 25 guldenów, u nas to by kosztowało ze 20 rubli.

Rynek taki sobie, u nas plac Teatralny znacznie ładniejszy, tylko Sukiennice ładne, ale na ulicach prawie nikogo, ani jednej sukni, ani jednego możliwego kapelusza i nigdzie nie widać studentów, u nas to przecież zawsze można ich spotkać na ulicy.

A kuzynek Jaś powiada, że i tutaj nie robią nic innego, tylko się włóczą po mieście, ale że nie noszą mundurów, to się nie odznaczają.

Jak to? Studenci nie noszą mundurów!

To nie do uwierzenia, to coś okropnego!

Ależ to barbarzyńskie, obrzydliwe, to nie do uwierzenia, żeby studenci chodzili bez mundurów i wyglądali na pierwszych lepszych!... Żeby nikt tego nie widział, że są studentami! Nie, nigdy bym tutaj nie chciała być studentem...

Jestem przekonana, że i pan Henryk by nie chciał, bo jemu jest bardzo dobrze w mundurze.

Wstąpiliśmy potem do kościoła Mariackiego. Ma i Pa zostali modlić się w ławkach, a myśmy z kuzynkiem oglądali!...

Istotnie duży kościół, ale ciemny i brudny...

Kuzynek pokazywał mi te ściany malowane przez Matejkę120 i powiada, że to arcydzieła... Nie znajduję... mnie się wydają bez gustu, jak w jakim chłopskim kościele... mogliby odnowić szykowniej! Trochę się znam przecież, bo mamy duży dom i wiem, jak się odnawiać powinno, żeby wyglądało elegancko! A już te kolorowe okna121, to dobre na schody, do przedpokojów, ale żeby w kościele...

Chociaż na taką dziurę, jak Kraków, to dobry i taki kościół... Ale u nas w Warszawie toby go nikomu nie pokazywali, mamy tyle piękniejszych, czystych, porządnie wymalowanych.

Pan Henryk mówił, że koniecznie trzeba zwiedzić Wawel i groby królewskie, więc pojechaliśmy. Ale nie widziałam jeszcze ani jednej dorożki na gumach, pewnie i tego nie ma w tym Krakowie.

Groby były już zamknięte, to i lepiej, bo ja się strasznie boję umarłych, no i przecie jeszcze kiedyś będę w Krakowie... Chociaż co może być interesującego nawet w grobach królewskich! Nie leżą przecież na wierzchu, w płaszczach i koronach, z berłami!...

Katedry małośmy widzieli, bo się już szaro robiło i tak była zastawiona rusztowaniami... a przy tym Ma, to zamiast oglądać, przed każdym prawie ołtarzem klęka i modli się... a naprawdę, mnie tak kolana bolą od klęczenia, że to coś okropnego...

Naprawdę, ale widzieliśmy prawdziwego i żywego kardynała!

Wychodzimy z katedry, mija nas jakiś wysoki ksiądz! A nasz przewodnik powiada: „To kardynał”.

Wróciliśmy za nim, ale już się gdzieś podział. Ma koniecznie chciała go widzieć... ledwie jej Pa wytłumaczył, że przecież jedziemy do Rzymu, to ich tam zobaczymy.

Byliśmy i na zamku. Ogromny, ale też odrapany i taki smutny, i tak tam czuć żołnierzami122... że to coś okropnego...

Mają z niego robić mieszkanie dla cesarza123, chciałabym go wtedy zobaczyć! Dopiero to muszą być wspaniałości!

Pa miał łzy w oczach i tak klął, tak wymyślał, że bałam się, aby kto nie usłyszał, a Ma ciągle nos wycierała!

Tylko nie rozumiem, dlaczego? No, bo że dawny zamek i że teraz mieszkają żołnierze

1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 14
Idź do strony:

Darmowe książki «Z pamiętnika - Władysław Stanisław Reymont (czytanie ksiązek online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz