Darmowe ebooki » Nowela » Cztery kobiety - Paul Heyse (książki czytaj online za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Cztery kobiety - Paul Heyse (książki czytaj online za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Paul Heyse



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 25
Idź do strony:
że w ogóle wystarałem się o to, by zostać wprowadzony do jej domu, interpreto­wała sobie zapewne na swoją korzyść. Chwaliła moją włoską wymowę, a dla nabrania wprawy w konwer­sacji radziła, bym co wieczora ją odwiedzał.

— Proszę o to — mówiła. — Chciałabym, by się pan tu czuł dobrze. Moje życie zaczyna się dopiero wieczorem... Jest pan taki młody i nie wiem, czy roz­mowa z melancholijną, przedwcześnie postarzałą ko­bietą sprawi panu przyjemność... Jest pan taki podo­bny do mego brata, którego tak kochałam, a niestety w młodym wieku straciłam. Podobieństwo uderzyło mnie już w kościele... Dlatego też dziękuję panu ser­decznie, żeś raczył mnie odwiedzić...

Po tych słowach uśmiechnęła się i podała mi rękę, którą zbliżyłem oczywiście na moment do mych ust.

— Jestem pewna, że będziemy przyjaciółmi... — rzekła szeptem.

Na szczęście nowi goście weszli w tej chwili do sali; pojawił się też znowu młody hrabia. Niebawem wszy­scy wyszliśmy do sali, w której stał fortepian. Przy akompaniamencie swego cicisbea5 odśpiewała kil­ka pieśni. Zauważyłem, że kilkakrotnie spojrzała w stronę, gdzie stałem oparty o ścianę. Przysłuchi­wałem się jej dźwięcznym, wspaniale wyuczonym trelom, ale myślałem wciąż o młodym, subtelnym głosie, który słyszałem tam, za miastem, w dworku otoczonym drzewami granatowymi.

Weszli lokaje i na srebrnych tacach obnosili sorbety i lody. Pojawił się generał, wsparty na lasce, i opo­wiadał, że wygrał z rzędu sześć partii; zapytał mnie, czy też gram. Gdy powiedziałem, że chętnie grywam w domino, zaprosił mnie, bym następnego wieczora był jego partnerem. Potem wezwał kamerdynera, gdyż nadszedł czas, w którym zwykle szedł spać. Był to sygnał dla gości, by się pożegnali.

Nazajutrz, również w godzinach popołudniowych, wybrałem się znowu w stronę willi. Wprawdzie zabroniono mi przestąpić próg domu — ale przecież wolno zajrzeć przez sztaby bramy żelaznej... A nuż dojrzę choćby wstążkę jej kapelusza... I oto: zastaję ją na balkonie, samą, wpatrzoną w gościniec, jakby mnie oczekiwała... Zrobiła znak ręką, bym się zatrzymał u bramy, sama zaś opuściła balkon, by się za chwilę pojawić na pokrytej żwirem drodze wio­dącej od willi do bramy. Twarz jej promieniała ra­dością. Podała mi rękę poprzez sztaby. Gdy zapyta­łem, czy muszę zostać za bramą, położyła rękę na sercu i rzekła:

— Tak, ale jesteś tu!

Począłem opowiadać o wczorajszej wizycie u jej rodziców. Gdy serdecznie wyraziłem się o jej biednym ojcu, chwyciła moją rękę i ucałowała ją, zanim zdoła­łem temu zapobiec. O macosze nie wspomniałem oczy­wiście; sądzę, że zrozumiała moje milczenie.

— Pójdź tam znowu — rzekła — i staraj się przypo­dobać memu ojcu. Jestem pewna, że cię polubi. A te­raz... żegnaj... nie możemy się tu widywać...

Oczywiście punktualnie stawiłem się wieczorem u ge­nerała, który natychmiast zasiadł ze mną do gry. Przy­szło dziś mniej osób w odwiedziny niż wczoraj. Stary kanonik usiadł koło okna, a że go zluzowałem przy dominie, zasnął smacznie w fotelu. Tym razem gene­rałowa znajdowała się również w pokoju męża: sie­działa na kanapie niedaleko naszego stolika; młody lowelas, widocznie w cierpkim humorze, naprzeciw niej. Dała mu do ręki jakiś romans, z którego musiał odczytywać na głos całe ustępy. Wreszcie cisnął książ­kę na kanapę, mruknąwszy jakieś przekleństwo. Generałowa wstała i skinęła palcem, by wyszedł za nią do sąsiedniego pokoju, skąd doleciały niebawem echa ożywionej rozmowy. Słyszałem, że zagroziła mu zaka­zem bywania w jej domu, jeśli nie zmieni swego zachowania. Stary generał przerwał na chwilę grę, przy­słuchiwał się swarom w sąsiednim pokoju, potem głę­boko westchnął... Kanonik obudził się, zażył tabaki i podał staremu tabakierkę. Teraz generał począł zno­wu grać i niebawem ożywił się; zapomniał widocznie o scenie, która rozegrała się tuż obok.

Gdy się żegnałem, poprosił, bym go znowu odwie­dził, gdyż chętniej gra ze mną niż z kanonikiem. Pani domu była przy pożegnaniu o wiele chłodniejsza niż wczoraj; miałem wrażenie, że udawała obojętność ze względu na hrabiego, z którym tymczasem się prze­prosiła.

Nie myliłem się. Następnego wieczora bowiem nie zastałem u niej młodego hrabiego; ponoć wyjechał na jeden dzień do krewnych; natomiast generałowa po­dwoiła wysiłek, by mnie skaptować. Zacząłem grać rolę niewiniątka nie rozumiejącego zgoła, o co chodzi; widziałem jednak, że mi nie wierzy. Wszyscy obecni mogli oczywiście doskonale zauważyć jej intencje, gdyż zachowywała się zupełnie bez żenady i niczym się nie krępowała, ani obecnością męża, ani kanonika. Zrozumiałem, że nie wolno mi ani dnia dłużej zwle­kać, że muszę ojcu Bicetty najszybciej wyznać moje zamiary.

Nazajutrz wieczorem, gdy znowu wróciłem od generałostwa do hotelu, przybył do mnie młody hrabia. Oświadczył, że daje mi do wyboru: albo zaprzestanę bywania w domu generała, albo narażę się na poważne starcie z nim, jako przyjacielem pani domu.

Odparłem, że proszę go, by przeczekał dwadzieścia cztery godziny; po ich upływie przekona się, że nie jestem bynajmniej jego rywalem. Spojrzał na mnie wielce zdziwiony; ponieważ jednak nie otrzymał żadnych dalszych wyjaśnień, pożegnał się zimno i wy­szedł.

Następnego dnia wczesnym rankiem — wiedziałem, że generał wstaje o świcie — kazałem się u niego za­meldować. Zastałem go w sypialni, z wielką przyje­mnością wciągającego dym z długiej tureckiej fajki. Na mój widok ucieszył się, podał mi serdecznie dłoń do uścisku i pochwalił mój zamiar odwiedzania go ró­wnież i w godzinach porannych.

Gdy tylko wspomniałem o córce, wyraz jego twa­rzy zmienił się zupełnie. Spoważniał dziwnie; czo­ło pokryło się bruzdami; widać było, że starzec usiłuje skupić się i nie uronić ani słowa z tego, co mówię. A nie zataiłem przed nim niczego od chwili naszego pierwszego spotkania po dzień dzisiejszy. Gdy mówi­łem o mojej miłości, oczy jego błyszczały; spoglądał ku niebu z jakimś uroczystym wzruszeniem, uszla­chetniającym jego rysy. Opisałem mu potem mój za­wód, stosunki majątkowe i rodzinne, oświadczyłem, że gdyby mi powierzył swe dziecko, byłbym gotów pozo­stać we Włoszech przez kilka lat, by go nie pozbawiać widoku córki.

Ujął moje ręce i potrząsał nimi z taką siłą, jakiej bym zaprawdę nie przypisywał zgrzybiałemu inwa­lidzie. Potem przyciągnął mnie do siebie i serde­cznie ucałował. Następnie poprosił, abym mu pomógł wstać. Gdy przy mej pomocy podniósł się z fotela, rzekł:

— Klejnot mój będzie do ciebie należał, synu mój; dziękuję Panu Bogu, że dożyłem tej chwili. Chodź! Powiem to mojej żonie. Od razu gdy cię ujrzałem, miałem wrażenie, że masz dobre serce. A gdybym miał dziesięć córek, nie życzyłbym sobie dla żadnej lepsze­go zięcia. Ach, ta Bicetta! Poza plecami papy wysta­rała się o amanta! Ale takie są one wszystkie. Gdy chodzi o miłość, żadnej nie można ufać...

Potem znowu mnie ucałował, nazwał uwodzicielem, zdrajcą, obłudnikiem — i powiódł mnie do swej żo­ny, której pokoje znajdowały się po drugiej stronie domu.

Do pokoju swej małżonki wszedł oczywiście gene­rał sam. O tak wczesnej porze nie mogłem pojawić się przed obliczem przyszłej teściowej. Nie słyszałem te­go, co mówiono za drzwiami. Od czasu do czasu tylko głos starca podnosił się i dolatywały tony tak stano­wcze, jakich nigdy jeszcze z ust jego nie słyszałem. Potem znowu długie chwile szeptu; wreszcie drzwi się otwarły i pojawił się generał wyprostowany, pewny siebie, jakby po zwycięskiej bitwie.

— Bicetta będzie twoją — rzekł. — To rzecz posta­nowiona. Moja żona kazała cię pozdrowić. Początkowo stawiała opór. Mamy kuzyna w Rzymie, młodego chło­paka; przed rokiem, odjeżdżając stąd, powiedział: pil­nujcie mi Bicetty, chcę ją poślubić. Ale to był żart, a ja i ty traktujemy sprawę poważnie. Będziesz ją miał, Amadeo! To prawda — rzekł, głęboko wzdycha­jąc — niejedno tu w domu nie jest tak, jak być po­winno. Gdy się człowiek zestarzeje, wypadają mu cu­gle z rąk. Ale co się tyczy mojej córki, nikt tu nie ma nic do gadania, tylko ja. Masz moją rękę, że Bicetta będzie twoją. Przyjdź dziś wieczorem, spotkasz ją tu. Uściśnij mnie, synu!

Gdy zjawiłem się wieczorem, zastałem dom oświe­tlony rzęsiściej niż zwykle. Już w przedpokoju ujrza­łem mnóstwo osób, które przypatrywały mi się z cie­kawością. W salonie na zwykłym miejscu siedział ge­nerał, naprzeciw kanonik, ale kamyki domina leżały na marmurowym stoliku nie tknięte. Na kolanach ojca siedziała Bicetta; obejmowała ramieniem jego szyję, jakby w tym środowisku szukała schronienia u swego jedynego przyjaciela. Gdy mnie ujrzała, wstała z ko­lan ojca i stanęła przed nim spokojnie, czekając, aż po­dam jej ramię.

Na otomanie siedziała generałowa w strojnej toalecie, przyozdobiona bardzo bogatą biżuterią; Bicetta nato­miast nie miała na sobie żadnych klejnotów, a tylko we włosy wetkniętą drobniutką gałązkę kwitnącego granatu. Obok generałowej siedział młody hrabia z mi­ną triumfatora; skinął mi głową, a nawet raczył się lekko uśmiechnąć. Generałowa złożyła mi z udaną ży­czliwością życzenia i ucałowała Bicettę w czoło.

Potem wszyscy obecni przystępowali do nas i skła­dali nam życzenia; podziwiałem takt, z jakim moja umiłowana odpowiadała każdemu z osobna. Ojciec przypatrywał się nam uszczęśliwiony, potem zasiadł z kanonikiem do zwykłej partii. Bicetta i ja schronili­śmy się do kąta salonu, w którym znajdowały się dwa fotele. Wkrótce zapomnieliśmy o całym otoczeniu. Z ulicy padało światło latarni. Ale świeciło dość jasno, bym mógł rozkoszować się uśmiechem mej umiłowa­nej...

Później niż zwykle goście opuścili dom. Wypito spo­ro butelek szampana i toastowano na szczęście i po­wodzenie narzeczonych.

Ustaliliśmy termin ślubu na październik, a więc za dwa miesiące. Po kilku dniach zacząłem się niepokoić tym, że nie otrzymuję wcale odpowiedzi na moje do­niesienie o zaręczynach, jakie wysłałem do siostry. Wiedziałem, że ani siostra, ani szwagier nie sprzeci­wią się temu. Milczenie tłumaczyłem sobie albo wy­padkiem choroby, albo innym zmartwieniem, którego chcą mi zaoszczędzić. Wreszcie po trzech tygodniach oczekiwania nadszedł list; napisał go szwagier. Siostra moja po połogu bardzo ciężko zachorowała; dotych­czas stan jej jest taki, iż nie można jej było donieść o mych zaręczynach; lekarz przykazał, by niczym nie mącić jej spokoju. „Jeśli możesz — pisał szwagier — przyjedź tu choćby na kilka dni”.

— Musisz pojechać — rzekła Bicetta, gdy dałem jej do przeczytania ten list. — Jutro musisz wyjechać. Będziesz codziennie pisywał. Ach, gdybym mogła z tobą pojechać! Ale to niemożliwe. Pozdrów siostrę ode mnie, powiedz jej, że ją kocham...

Po tych słowach ucałowała moje usta; był to pier­wszy nasz pocałunek. Nawet wtedy, gdy byliśmy sami i nalegałem, by pozwoliła się pocałować, była nieubła­gana. Teraz, na wiadomość, że wyjeżdżam na czas krótki, z własnej inicjatywy spełniła to, o co ją przez długi czas na próżno prosiłem.

Rozstałem się więc z nią w tej pewności, że zastanę wszystko tak jak w chwili wyjazdu. Stary generał po­żegnał mnie z widocznym smutkiem. Żona jego obja­wiła żywe zainteresowanie stanem zdrowia mojej sio­stry i zdołała mnie tak bardzo omamić, że ilekroć w cią­gu podróży o niej pomyślałem, przepraszałem ją w duchu za to, że ją dawniej krzywdziłem, źle osą­dzając jej charakter.

Część moich bagaży zostawiłem w willi, gdyż tam wprowadziłem się; nazajutrz po zaręczynach stary odźwierny i Nina bardzo troskliwie się mną zaopie­kowali.

Spodziewałem się, że wrócę najwyżej za cztery ty­godnie; możliwe, że sprowadzę z sobą szwagra i sio­strę, by rodzina moja wzięła udział w ceremonii ślu­bnej.

Gdy wróciłem do Szwajcarii, zastałem siostrę w o wiele lepszym stanie, niżli sobie podczas długiej podróży wyobrażałem — Niebezpieczeństwo minęło; ra­dość ujrzenia mnie po długiej rozłące podziałała do­datnio na jej stan psychiczny. Oczywiście mowy być nie mogło, by ruszyła w tak daleką podróż na mój ślub. Również i szwagier nie mógł pojechać; interes nasz rozwinął się tak bardzo, iż równoczesna nie­obecność obu nas była wykluczona. Siostra i szwagier nalegali, bym jak najszybciej wracał do Włoch. Choć bowiem umówiliśmy się z Bicettą, że będziemy mo­żliwie najczęściej do siebie pisywali — ja spełniałem pilnie obietnicę i nie pomijałem żadnej sposobności wysłania listu — jednakże z Włoch nie otrzymałem ani słowa. Przez przeszło tydzień snułem rozmaite przypuszczenia, by wytłumaczyć sobie w sposób na­turalny to milczenie. Ale gdy po czternastu dniach ani od ukochanej, ani od kogokolwiek z Bolonii nie nadszedł znak życia, zacząłem się bardzo niepokoić. Pocieszałem się jeszcze, że chyba nie zaszła żadna nagła katastrofa, byłby mnie o tym powiadomił ów kupiec boloński, z którym pozostawałem w stosunkach handlowych. Ale — myślałem znowu — a nuż nie ma go właśnie w Bolonii? A może zarówno listy Bicetty, jak i jego ulegają konfiskacie?

Musiałem więc wybrać się w drogę, gdyż niepokój mój wzmagał się z każdym dniem. W jakim nastroju, jakimi uczuciami miotany odbyłem długą podróż — nie będę opisywał.

Był wczesny poranek, gdy pocztylion zatrzymał się przed bramą podmiejskiej willi. Wypadłem z powo­zu i zadzwoniłem. Niebaiwem pojawił się stary po­czciwy Fabio. Ujrzawszy mnie przybrał tak strapio­ną minę, że przerażony krzyknąłem:

— Czy ona nie żyje?

Zaprzeczył ruchem głowy i otworzył żelazną bra­mę. Był zmieszany, tak że z trudem i bardzo powoli zdołałem wydobyć zeń prawdę. Chciał widocznie oszczędzić mnie, a w rzeczywistości zadręczał tylko, ociągając się z szczegółową relacją. Co prawda, nie znał wszystkich szczegółów, gdyż Nina opowiedzia­ła mu o wielu rzeczach tylko w ogólnych zary­sach.

Oto — wedle jego słów — zaledwie wyjechałem z Bolonii, pojawił się ów kuzyn bawiący dotychczas w Rzymie, a roszczący sobie prawo do ręki mej na­rzeczonej. Czy go wezwano, czy też byłby się zja­wił, gdybym nie był wyjechał — nie wiadomo!

— Bardzo to mizerna figurka ten kuzyn — mówił Fabio. — Rozpusta, awanturki, karty i miłostki sprawiły, że ledwo trzyma się na nogach. Ale że po­chodzi ze starej szlachty i jest siostrzeńcem kardyna­ła, uważany jest wciąż jeszcze za dobrą partię. Bi­cetta nigdy go ścierpieć nie mogła. Przypominam so­bie, że tu, w ogrodzie, przed trzema laty wymierzyła mu siarczysty policzek, gdy ośmielił się pocałować swą kuzynkę. Roześmiał się wtedy głośno i przysiągł, że zemści się, gdy Bicetta będzie jego żoną. A mo­żliwe, że spełni swą groźbę... Ma po swej stronie macochę dziewczyny. Stary generał nie

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 25
Idź do strony:

Darmowe książki «Cztery kobiety - Paul Heyse (książki czytaj online za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz