Darmowe ebooki » Nowela » Cztery kobiety - Paul Heyse (książki czytaj online za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Cztery kobiety - Paul Heyse (książki czytaj online za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Paul Heyse



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 25
Idź do strony:
wcale zdziwiona moim widokiem. Przyjęła też list bez ża­dnych skrupułów. Ale na moje pytanie, czy otrzymam od signoriny odpowiedź, zrobiła minę wielce dyploma­tyczną i rzekła:

— Kto to może wiedzieć?...

Powiedziałem jej, że na wszelki wypadek przybędę znowu następnego dnia, proszę, by mnie tu oczekiwa­ła; nie chciałbym bowiem dzwonić i wtajemniczać sta­rego w całą korespondencję.

— Ojca mego? — rzekła i roześmiała się. — Nie lękamy się go wcale! Wygląda tak, jakby miał zamiar kogoś połknąć, a jest łagodny jak baranek. Ale niech pan lepiej jutro przyjdzie trochę później. Mamy jutro po południu lekcję rysunków; gdy pan profesor sobie pójdzie, będziemy miały więcej czasu. Dobrze?

W tej chwili usłyszałem turkot powozu na gościńcu. Nina szybko się ulotniła, ja zaś pobiegłem wzdłuż muru i skryłem się za zakrętem. Niebawem ujrzałem, ostrożnie wychylając głowę, że powóz zatrzymał się przed bramą. Z miejsca obok woźnicy na koźle zesko­czył ojciec Niny i pomógł wysiąść z powozu wyso­kiemu, zupełnie już siwemu mężczyźnie; z oczu, czoła, nosa starca poznałem natychmiast, że to ojciec Beatrice. Szedł nieco pochylony i stawiał bardzo małe kroki. Nie doszedł jeszcze do bramy, gdy Bicetta wybiegła na gościniec i rzuciła się ojcu na szyję.

Jak spędziłem resztę dnia i noc następną, sam nie wiem. Byłem jakby oszołomiony, odurzony... A jednak zupełnie nie odczuwałem niepokoju... Dziwne! Byłem pewien serca tego dziewczęcia, tak jak pewien byłem, że nazajutrz promienie słoneczne rozproszą ciemności nocy. Tylko czas dłużył mi się w nieskończoność; nie mogłem się doczekać tego rozsłonecznionego jutra.

Muszę jeszcze wspomnieć tu o osobliwym spotkaniu, które miałem następnego poranka w jednym z kościo­łów. Udałem się tam tylko w tym celu, by skrócić czas oczekiwania; ani obrazy, ani rzeźby nie intereso­wały mnie zgoła. Byłem tak roztargniony, że zapo­mniałem stłumić kroki, mimo że właśnie odprawiano mszę. Dopiero niechętny pomruk jakiejś starej kobiety przypomniał mi, że zachowuję się niestosownie. Za­trzymałem się obok pierwszego z brzegu filara i wsłu­chiwałem się w grę organów i śpiewy na chórze. Nagle dostrzegłem, że wpatrują się we mnie uporczy­wie ciemnoniebieskie oczy... Naprzeciw mnie na bocz­nej ławce siedziała jakaś piękna kobieta i nie spu­szczała ze mnie oczu. Wyznaję, że innym razem był­bym niechybnie na to odpowiednio zareagował. Tego ranka byłem jednak zupełnie niewrażliwy; cóż mnie obchodziły spojrzenia, gdy dusza moja przepełniona była żarem płynącym od innych oczu? Gdy wreszcie po skończeniu mszy wszyscy ruszyli z miejsc, zauwa­żyłem, że piękna kobieta zbliża się do mnie. Nie była już pierwszej młodości, nieco otyła, jednak wciąż je­szcze tak świeża i piękna, że mogła wzbudzić zaintere­sowanie. W ręce trzymała mały wachlarz z rączką z perłowej masy. Otworzyła go i kilkakrotnie poruszy­ła białą ręką w moją stronę, patrząc mi przy tym wprost w oczy. Potem, gdy widziała, że stoję nieporuszony i jakbym nie rozumiał wcale wymowy jej oczu i ruchów wachlarza — dumnie podniosła głowę i prze­szła obok mnie.

Zapomniałem oczywiście natychmiast o tym spot­kaniu.

O umówionej godzinie byłem w pobliżu willi. Prze­straszyłem się bardzo, gdy zamiast Niny, którą spo­dziewałem się zastać obok bramy, ujrzałem jej ojca. Ale stary z daleka już dał mi znak, bym się zbliżył.

— Napisał pan list do signoriny — rzekł, potrzą­sając głową. — Dlaczego pan tak postąpił? Gdybym był przypuszczał, że pan to zrobi, nie byłbym pana wpuścił do domu. A obiecałem przecież panu genera­łowi, że nikt... mój Boże, co to będzie! Lękam się my­śleć o tym...

— Odwagi, stary przyjacielu — rzekłem. — Nie miałem wcale zamiaru podejść pana. Gdybyś był wte­dy, byłbym wręczył list tobie... byłbym ci pozwolił przeczytać go nawet, abyś widział, że nic w nim nie było zdrożnego...

— Chodźmy — rzekł, przerywając moje słowa. — Nie traćmy czasu. Robi pan wrażenie przyzwoitego młodzieńca, a zresztą: jakże bym mógł przeszkodzić, gdy ona tak chce. A gdy ona coś postanowi, to trudno się oprzeć. Powiedziała mi: „Przyprowadzisz do mnie tego pana, chcę się z nim rozmówić...”

Byłem odurzony tymi słowami. Spodziewałem się tylko listu... Nie marzyłem o niczym więcej.

Stary był wprost wzruszony, gdy zacząłem silnie potrząsać jego ręką; poznał, jaką radością przejęła mnie ta wiadomość.

Zaprowadził mnie, jak przedwczoraj, do sali na par­terze. Wszystkie firanki były rozsunięte, a okna otwar­te; naprzeciw kominka stały dwa krzesła; gdy weszli­śmy, z jednego z nich wstała Bicetta i postąpiła kilka kroków naprzeciw mnie. W ręce miała książkę; dojrza­łem, że wystawał z niej brzeg mego listu. Bicetta mia­ła rozpuszczone obfite pukle włosów. Na jej piersi wi­dniał mój medalion.

— Fabio — rzekła — otwórz drzwi do ogrodu i usiądź na tarasie, na wypadek gdybym cię potrzebo­wała.

Stary ukłonił się i wyszedł.

Wtedy Bicetta przystąpiła do mnie i podała mi rękę; nie miałem odwagi ucałować tej białej rączki.

— Chodź — rzekła — i siadaj. Mam ci wiele do po­wiedzenia. Widzisz ten obraz? To moja matka... dawno już zmarła... Gdy przeczytałam twój list, usiadłam tu i zapytałam ją, co mam ci odpowiedzieć. A potem mia­łam wrażenie, że matka każe mi wyznać ci całą pra­wdę... Oto prawdą jest, że od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałam w powozie, nie mogłam o niczym i nikim my­śleć, jak tylko o tobie, i że do śmierci nie przestanę o tobie myśleć.

Nie potrafiłbym zanalizować uczuć, które mną wła­dały, gdy usłyszałem te proste słowa. Ukląkłem przed nią, ująłem jej ręce i pokryłem je pocałunkami i łzami.

— Dlaczego płaczesz? — zapytała. — Czy nie jesteś szczęśliwy? Ja jestem szczęśliwa. Zniosłam już w życiu wiele cierpień, ale w tej chwili wszystko jest jakby wymazane; wiem tylko, że ty jesteś przy mnie, a ja przy tobie, i że odtąd nigdy już nie mogę być nieszczę­śliwa.

Wstała. Podniosłem się z klęczek. Chciałem ją ob­jąć, ale cofnęła się o krok.

— Nie, Amadeo — rzekła — nie wolno. Wiesz, że jestem twoja i że nigdy nie będę należała do innego mężczyzny. Ale teraz musimy być rozsądni. Wszystko obmyśliłam w ciągu ostatniej tak długiej nocy. Nie wolno ci więcej przychodzić do tej willi; obiecałam po­czciwemu Fabio, że dziś po raz pierwszy i ostatni tu się spotkamy. Gdybyś bowiem częściej tu przychodził, pewna jestem, że uległabym ci, a nie chcę przysparzać hańby memu ojcu... Musisz pójść do niego. Nie sprawi ci to trudu, by się dostać do niego; bywa tam nieste­ty wiele młodzieży... bywają też i cudzoziemcy. Gdy cię pozna, gdy zdobędziesz sobie jego zaufanie, wtedy poprosisz o moją rękę; powiesz mu, że znamy się i że nie chcę nikogo innego za męża, jak tylko ciebie. Musisz mi jednak obiecać, że wszystko to utrzymasz w tajemnicy przed moją macochą. To byłoby najfatal­niejsze, gdyby się ona przedwcześnie dowiedziała; ta kobieta nie cierpi mnie; nie byłaby rada, że jestem szczęśliwa. Ach, Amadeo, czy ty mnie tak kochasz, jak ja ciebie? Czy i ty miałeś pierwszego dnia naszego spotkania uczucie, jakby obok ciebie uderzył piorun, ziemia się zatrzęsła, a drzewa i krzaki w pobliżu sta­nęły w płomieniach? Nie wiem, jak to się stało, że zdjęła mnie chętka rzucić gałąź na obcego, śpiącego pod parasolem w powozie. Nie widziałam nawet twej twarzy. Była to psota; żałowałam jej już w chwili, gdy cisnęłam gałąź. Ale potem, gdy ujrzałam cię stojącego w powozie i pozdrawiającego mnie gałązką granatu — uczułam jakiś dziwny skurcz serca i odtąd wciąż cię mam przed oczyma...

Zaprowadziłem ją z powrotem do krzesła i, trzyma­jąc wciąż jej rękę, opowiadałem, jak spędziłem ostat­nie dni i jakie mną władały uczucia. Nie patrzała na mnie; miałem przed sobą przecudny jej profil. Potem zamilkłem i czułem, jak silnie krew tętni w żyłach rączki, którą trzymałem.

Po kilku chwilach milczenia wstała i rzekła:

— Pójdźmy do ogrodu, zanim zajdzie słońce i ście­mni się. Zerwę dla ciebie kilka pomarańcz. Teraz nie potrzebuję się już wyręczać Niną.

Wyszliśmy do ogrodu. Bicetta wypytywała mnie o moją ojczyzną, o rodziców, siostrę.

— Chcę ją zobaczyć! — rzekła. — Jestem pewna, że mnie pokocha, gdyż i ja ją już kocham. Ale nie pozo­staniemy tam długo, gdyż ojciec mój nie przeżyłby dłuższego rozstania ze mną. Nie ma on w życiu żadnej innej radości. Prawda, że wrócisz ze mną potem do Bolonii?

Oczywiście wszystko obiecałem. Bicetta poweselała, coraz głośniej śmiała się, coraz częściej powtarzała, że kocha mnie z całego serca.

— Patrz — rzekła wreszcie — jak Nina tam z da­leka krąży dokoła nas, a nie ma odwagi zbliżyć się. Biedaczka sądzi, że przeszkodziłaby nam... A czyż tego, co mamy sobie do powiedzenia, nie moglibyśmy śmia­ło powiedzieć wobec wszystkich ludzi na świecie?... Chodź, Nino! — krzyknęła. — Przedstawię ci mego przyszłego męża...

Nina podała mi rękę. Twarz jej płonęła.

— Spodziewam się — rzekła — że pan ocenia szczę­ście, jakie pana spotkało. Ale jeśli nie będzie szczęśli­wa u pańskiego boku, biada panu!

Pogroziła mi paluszkiem, po czym roześmiała się głośno.

Papa Fabio był przez cały czas mego pobytu w ogro­dzie niewidoczny.

Gdy się ściemniło, obie odprowadziły mnie do bramy.

Co za wieczór i co za noc! W mej gospodzie ludzie byli zapewne przekonani, że jestem niespełna rozumu. Przyszedłem z wielkim koszem świeżych kwiatów, któ­ry za mną niosła fioraia4; rozsypałem kwiaty po całym pokoju, na łóżku, stole, komodzie, podłodze; ka­załem sobie przynieść wina; dałem talara skrzypkowi, który przygrywał przed domem. A potem zasnąłem przy otwartych oknach...

Dopiero nazajutrz uświadomiłem sobie, że niejedno jeszcze jest do przebycia, zanim wolno mi będzie po­siąść tę, którą umiłowałem. Jak dostać się w dom jej ojca? Czy zyskam równie prędko jego zaufanie, jak zdobyłem sobie miłość córki?

Właśnie przemyśliwałem nad tym, krocząc pod arka­dami, gdy znowu przyszedł mi z pomocą przypadek. Spotkałem owego klienta naszej firmy, którego dru­giego dnia mego pobytu w Bolonii chciałem odszukać; był niemało zdziwiony, że bawię jeszcze w mieście. Z miejsca znalazłem wymówkę: powiedziałem, że ocze­kuję tu listu szwagra; firma nasza zamierza założyć filię we Włoszech; przede wszystkim wchodzi w grę Bolonia, muszę zatem wyjazd swój odłożyć na czas dłuższy i nawiązać w mieście stosunki, porobić znajo­mości. Wymieniłem prócz innych nazwisk wybitnych rodzin również i generała. Mój klient nie znał go oso­biście. Powiedział mi, że zna go jego kuzyn, młody ksiądz; ten chętnie mnie wprowadzi w dom generała. Radzi mi tylko, bym się miał na baczności przed nie­bezpiecznymi oczyma młodej pani generałowej; wła­śnie teraz pewien młody hrabia uchodzi za jej oficjal­nego adoratora; ma to być bardzo dumny, a przy tym pełen temperamentu młodzieniec; zapewne nie ścierpiałby nowego pretendenta...

Tego samego wieczora poznałem w kawiarni owego młodego księdza i natychmiast poszedłem z nim w od­wiedziny do generała. Mieszkał w cichej uliczce, w niepozornym zewnętrznie, ale wewnątrz z wielkim przepychem urządzonym pałacyku. Przez pięknie przy­ozdobiony przedsionek weszliśmy do sali, w której co wieczór zbierali się liczni goście: prałaci, wojskowi, patrycjusze miejscy; zawsze tylko mężczyźni.

Gdy wszedłem, ujrzałem generała siedzącego w fo­telu naprzeciw starego kanonika; między nimi był sto­lik marmurowy, na którym klekotały kamienie domi­na. Na taborecie obok generała leżały arkusze, na któ­rych wymalowani byli żołnierze, obok znajdowały się nożyczki, którymi zwykł był wycinać figurki, gdy nie było nikogo, kto by z nim zagrał w domino. Znowu uderzyło mnie niezwykłe podobieństwo między ojcem a córką.

Wymieniłem z nim tylko kilka zdawkowych uprzej­mości, po czym zostałem wprowadzony do małego ga­binetu, gdzie na otomanie siedziała pani domu; naprze­ciw niej na krześle młody, wyelegantowany młodzie­niec. Od razu poznać było, że są nieco znudzeni tym sam na sam. On przerzucał kartki w albumie, który trzymał na kolanach, ona haftowała jakąś pstrą poduszkę; od czasu do czasu głaskała końcem swego pan­tofelka z pstrego brokatu sierść wielkiego kota leżą­cego na dywanie obok jej nóg. W pokoju panował pół­mrok, toteż nie poznałem w niej od razu kobiety, z którą miałem tak dziwne spotkanie w kościele. Ona widocznie poznała mnie od razu, zerwała się bowiem na mój widok z otomany tak szybko, że grzebień wy­padł jej z włosów. Kot obudził się i zaczął mruczeć; młodzieniec spojrzał na mnie wyzywająco; poznawszy wreszcie w pani domu kobietę, którą już spotka­łem podczas mszy, byłem tak zdziwiony, że straciłem pewność siebie; słowa z gardła dobyć nie mogłem. Na szczęście mój księżulo zastąpił mnie, wszczynając z pię­kną damą rozmowę. A ona wciąż mierzyła mnie wzro­kiem tak samo przenikliwym i badawczym jak wczoraj w kościele. Dopiero gdy spostrzegła, że młody hrabia, którego zastaliśmy w jej buduarze, zupełnie mnie igno­ruje, twarz jej ożywiła się. Cichym, przymilnym głosem zaprosiła mnie, bym usiadł obok niej na otomanie.

— Hrabio — rzekła — niech pan tymczasem przej­rzy nuty, które przysłano mi z Florencji. Zaśpiewam potem, a pan będzie mi akompaniował.

Wtedy „lew” rzucił mi groźne spojrzenie, ale natych­miast opuścił buduar i niebawem usłyszałem pierwsze akordy wygrywane na fortepianie w sąsiednim pokoju.

Mojemu księżulkowi piękna dama poleciła, by roz­ciął — także w sąsiednim pokoju — kilka tomów ro­mansu, również świeżo z Florencji przysłanego.

Pozostałem więc sam. Bóg świadkiem, że zazdrości­łem tamtym panom, zwłaszcza kanonikowi przy mar­murowym stoliku. Od pierwszego słowa, które z tą kobietą zamieniłem, czułem do niej coraz silniej­szą antypatię; uczucie to wzmagało się, im bardziej ona starała się mnie pozyskać. Musiałem wprost wy­silać się, by zachować choćby pozory taktu i notować w pamięci to, co mówiła: wszystkie bowiem myśli moje były tam, w willi, w parku ogrodzonym murowanym parkanem; poprzez gładkie słówka siedzącej obok mnie kobiety słyszałem łagodny głos mej umiłowanej i wi­działem jej oczy wpatrujące się we mnie ze smutkiem...

Mimo to piękna generałowa była widocznie wcale zadowolona z tej pierwszej ze mną rozmowy. Prawdo­podobnie zupełnie opacznie tłumaczyła sobie moją nieśmiałość i rezerwę; fakt,

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 25
Idź do strony:

Darmowe książki «Cztery kobiety - Paul Heyse (książki czytaj online za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz