Cztery kobiety - Paul Heyse (książki czytaj online za darmo txt) 📖
Cztery kobiety, cztery wstrząsające dramaty. Splot niemożliwych do pogodzenia racji, godny pióra Sofoklesa lub Shakespeare'a, wyraża się tutaj w zwięzłych nowelach.Cztery bohaterki cierpią za nie swoje winy, cztery historie pięknej, czystej miłości kończą się jakże nieszczęśliwie. Beatrice w odludnej willi na obrzeżach małego włoskiego miasteczka, Garcinda wezwana przez ojca z klasztornej szkółki, Filomena naznaczona tragicznym losem starszej siostry, wreszcie Lotka samodzielnie próbująca przezwyciężyć rodzinną hańbę.
Można te opowieści potraktować jako okazję do wzruszeń, ale dziś, kiedy minęła moda na łzawe, nieszczęśliwe zakończenia, widać wyraźnie, że celem Paula Heyse nie było wyłącznie dostarczenie czytelnikowi pożywki dla osobistego katharsis.
W tych tragediach nie mają udziału bogowie ani czary, każda z nich mogła się wydarzyć i na pewno wielokrotnie wydarzała się — niedaleko i niedawno. Każda z nich obnaża bowiem okrucieństwo i obłudę tradycyjnego europejskiego społeczeństwa, w którym „obyczajowość nie ma nic wspólnego z moralnością”. Ofiarą jest kobieta, ale cierpi także mężczyzna, jeżeli jest uczciwy wobec swoich uczuć — taki przekaz płynie z nowel przyszłego noblisty.
- Autor: Paul Heyse
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Cztery kobiety - Paul Heyse (książki czytaj online za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Paul Heyse
Krzyk oburzenia i rozpaczy dobył się z piersi młodzieńca. Potem jednak ciało jego jakby znieruchomiało, głos uwiązł w gardle... W izbie zapanowała cisza...
— Nienawidzisz mego ojca, wiem o tym — rzekła wreszcie dziewczyna. — Wiem o tym od wielu lat i zawsze srodze się tym martwiłam. Ale to, co ci teraz powiedziałam, niech nie pomnaża twej nienawiści. Gdyż jeśli istnieje na świecie nieszczęśliwiec, który już tu znosi wszystkie udręki piekła i pokutuje za swe grzechy, to jest nim, wierz mi, Geoffroy, pan de Malaspina, który chętnie zamieniłby się z każdym żebrakiem u bramy zamku przystającym, gdyby mógł cofnąć to, co się stało. Wijąc się jak wąż rzucony do ognia, kryjąc twarz w poduszce, by nie spojrzeć mi w oczy, ojciec opowiedział mi, jak się to wszystko stało, jak go na zamku de Gaillac spojono winem, jak mu wciśnięto w rękę puchar z kośćmi. Gdy usłyszał szyderczy śmiech hrabiego, oprzytomniał i ujrzał przepaść, w którą wtrącił swe ostatnie dobro: szczęście jedynego dziecka... Usiłował na wszelkie sposoby odwieść zwycięzcę od domagania się wygranej, ofiarował mu się za pachołka, jeśliby tym mógł okupić długi... Na próżno. Hrabia roześmiał się szyderczo. Co? — powiedział — chcesz wdać się ze mną w handel? Chcesz mi dać starego koguta za młode kurczątko? Mam dosyć pachołków; brak mi młodej żony; starzeję się, a żadnej z mych przyjaciółek tak nie miłuję, bym jej zapisał moje ziemie i zamki; a zresztą wiem, że każda z mych kochanek z młodszymi ode mnie chłopakami wychyliłaby kielich na wiadomość o mym wczesnym zgonie. Wasza córka, panie de Malaspina — mówił de Gaillac — jest pobożna i cnotliwa; dobrze w klasztorze chowana, nawróci mnie, starego grzesznika, skłoni do bogobojnego życia. Nie oddałbym skarbów całego świata za jej rękę, która otworzy mi wrota niebiańskie. I dlatego wzywam was, hrabio de Malaspina, byście w ciągu trzech tygodni z nią tu przybyli i byli świadkiem naszego ślubu. Jako upominek ślubny dla mej narzeczonej a waszej córki ofiaruję wam z powrotem wszystkie pola i lasy, dwory i zagrody, które w ciągu lat od was wygrałem, byście nie jako biedak wydawali córę swą za mąż i na stare lata żyli znowu w dostatku... Po tych słowach pan de Gaillac wezwał służącego, aby mu poświecił w drodze do sypialni, i zostawił mego ojca samego.
Geoffroy poruszył się, jakby chciał coś powiedzieć, Garcinda wstała, przystąpiła do niego i położyła swą drżącą rękę na jego dłoni.
— Kuzynie — rzekła — wiem, co chcesz powiedzieć: że lepiej jest opuścić zamek i uciec w świat daleki niż znosić hańbę i oddać diabłu ciało i duszę. Ale zważ, że ojciec mój nie posiada nic więcej prócz swego honoru, swego słowa rycerskiego. Czy wolno mi, córce jego, nakłaniać go do złamania słowa? Żywię jednak nadzieję, mój przyjacielu, że zdołam zapobiec nieszczęściu. Mam zamiar napisać list do tego, który do mnie nabył prawo, a ty... ty, jeśli mi dobrze życzysz, musisz list ten osobiście wręczyć panu de Gaillac... i to dziś jeszcze; nie mogłabym bowiem spokojnie zasnąć, zanim nie otrzymam odpowiedzi. Wypocznij tu nieco i pokrzep się jedzeniem. Ja pójdę i napiszę list... W klasztorze zawsze chwalono mój kunszt pisania... oby Bóg zezwolił, by teraz mi się ten kunszt przydał! Patrz, odchodzę stąd o wiele spokojniejsza, niźli przyszłam, chociaż nie powiedziałeś mi ani słowa pocieszenia. Ale tu, w tym miejscu, gdzie jako dzieci byliśmy tak szczęśliwi, tu nie mogę sobie wyobrazić, aby ten szatański plan mógł się ziścić i honor ojca okupiony został hańbą córki!
Geoffroy głęboko westchnął, przycisnął jej rękę do swych ust na znak, że godzi się na wszystko, co mu zleciła.
Wtedy Garcinda położyła swą rękę na jego ramieniu i rzekła:
— Aigleta przyniesie ci list. Żegnaj, przyjacielu, oby Bóg cię prowadził!
Potem przystąpiła do obrazu Matki Boskiej, wiszącego na ścianie, złożyła ręce i szeptem modliła się:
Po czym wyszła.
*
Dzień i noc minęły; znowu minął dzień i noc. Geoffroy nie wracał.
Pan Hugo niezbyt się tym przejmował. Był przyzwyczajony do tego, że młodzian chadzał własnymi drogami i przez całe tygodnie był nieobecny. A teraz nienawistny był mu widok ludzi w ogóle. Godzinami całymi siedział nieporuszony na jednym miejscu w swej izbie; pokarmów, które mu przynoszono, prawie nie tykał, pił natomiast wiele wina, jakby w nim szukał zapomnienia tego wszystkiego, co się stało i stać się miało w najbliższej przyszłości.
Wieczorem pierwszego dnia przyszła do niego Garcinda. Nie odważył się spojrzeć na swe własne dziecko; gdy przystąpiła i dotknęła lekko ręką jego ramienia, całe jego ciało wstrząsnęło się, zsunął się z krzesła na podłogę i, czoło przyciskając do jej stóp, objął rękami jej kolana; z trudem zdołała go podnieść i odprowadzić na łoże. Odtąd nie przestępowała progu jego komnaty.
Trzeciego dnia o świcie Garcinda obudziła spoczywającą obok niej Aigletę.
— Słyszysz? Moja droga, słychać na moście dudnienie kopyt... tak... coraz bliżej... słyszę, otwierają bramę... to on! Matko Boska, co mi przyniesie? Życie czy śmierć?
Wyskoczyła z łóżka i szybko wdziała płaszcz. Również Aigleta pośpiesznie opuściła łoże.
Do izby sączyło się czerwone światło wschodzącego słońca i barwiło blade policzki hrabianki.
Byłaby wybiegła naprzeciw Geoffroy, gdyby miała na tyle sił; nagle uczuła bezwład w nogach; jakby je obciążono i przykuto do podłogi.
Stała na środku izby, gdy wszedł.
Również i on był blady, a gdy na powitanie pochylił głowę, Aigleta zauważyła, że nie zdjął skórzanej czapki, która sięgała do połowy czoła. Natomiast Garcinda nic nie widziała prócz jego smutnych, głęboką melancholią owianych oczu...
— Wracasz ze złymi wiadomościami... — rzekła.
Potem usiadła na ławce obok okna i słuchała jego relacji:
Tego samego wieczora przybył do zamku Gaillaka; popędzał konia do szybkiego biegu, by czasu nie tracić. Gdy go wprowadzono do sali, hrabia siedział właśnie przy wieczerzy: towarzyszyło mu kilku kompanów i jedna z jego przyjaciółek. Na niskim stołeczku u stóp hrabiego siedział karzeł. Piękna kobieta nalewała wciąż do srebrnego puchara czerwone wino i spijała odrobinę słodkiego napoju, po czym podawała puchar hrabiemu, który go wychylał do dna.
— Wręczyłem hrabiemu list — ciągnął Geoffroy — nie mówiąc ani słowa; podczas gdy czytał, myślałem, jak by przy tym stole wyglądała ta, która list napisała... Na tę myśl krew uderzyła mi do twarzy, czułem, że mąci mi się w głowie; musiałem oprzeć się na rękojeści miecza, by nie upaść. Jeden z gości spostrzegłszy to, zawołał, by mię odprowadzono do izby zajmowanej przez służbę i tam nakarmiono, gdyż zapewne jestem wygłodzony po całodziennej jeździe. Na to rzekłem: — Poczekam tu na odpowiedź i natychmiast wrócę do domu. — Tymczasem hrabia przeczytał list. Podał go, nie mówiąc ani słowa, sąsiadce. Ledwo ta przeczytała pierwsze słowa, poczęła się głośno śmiać.
— Kazanie! — zawołała. — Hrabio, dostajesz za żonę świętą kobietę!
Po czym zaczęła głośno odczytywać list. Słowa, które kamienie wzruszyłyby do łez, w sali tej wywołały tylko szydercze śmiechy. Po odczytaniu listu kobieta ta dumnym wzrokiem powiodła po całej sali i rzekła:
— Niech przyjedzie tu ta świętoszka! Nienawidziłam jej, gdyż myślałam, że opanuje cię, hrabio, i będzie tu władała. Ale jeśli jest podobna do listu, który napisała, nie lękam się jej! Nie tobie, Peire de Gaillac, przystoi włosiennica i pas nabity kolcami. Przywykłeś do żaru piekielnego, marzłbyś w atmosferze niebiańskiej. W piekle radość wielka panuje, gdy szatan widzi ludzi grzeszących, kipiących życiem! Piję za twe zdrowie, hrabio, oby twa cnotliwa i święta bogdanka niebawem pomnożyła nasze grono!
List, który krążył tymczasem po wszystkich obecnych, dostał się teraz w ręce karła.
— Nie tak trzeba ten list odczytać! — zawołał błazen. — Zważcie, jak to zrobić należy!
I począł wyśpiewywać głowo w słowo tonem, jakim w kościele odczytuje się litanię.
Nie mogłem się więcej opanować. Przyskoczyłem do bezwstydnika, wyrwałem mu list z ręki i uderzyłem z taką siłą w głowę, że potoczył się i upadł na podłogę.
— Jeśli nie mam otrzymać odpowiedzi godnej damy, która mnie wysłała, to niechby zamilkły bezczelne usta, naigrawające się z szlachetnej dziewicy i ściągające w błoto jej słowa.
Przez chwilę panowała w sali cisza. Potem przyskoczyli do mnie pachołkowie... Oprzytomniałem znowu w lochu, na wilgotnej słomie; krew spływała mi po twarzy, czułem dotkliwy ból na całym posiniaczonym ciele; dziękowałem jednak Bogu, że nie muszę więcej słyszeć bezecnych słów miotanych na ciebie, Garcindo.
Nie wiem, co się działo w ciągu nocy i następnego dnia. Popadłem bowiem w ciemnym lochu w głęboki sen. Około godziny dwunastej następnej nocy obudził mnie nagle blask pochodni; uczułem dotknięcie miękkiej ręki kobiecej. Obok mego łoża stała kochanka hrabiego i uczyniła znak, bym milczał i szedł za nią. Poprowadziła mnie przez kamienne schody, a potem przez wiele krużganków i komnat do małych drzwi, które otworzyła kluczem.
— De Gaillac postanowił, byś w lochu zginął z głodu — szepnęła. — Chcę cię uratować. Uciekaj! Za tymi drzwiami stoi osiodłany koń; przytroczyłam do siodła kosz z jadłem i napojem dla ciebie. Gdybyś kiedy zapragnął kobiety, przybądź do Carcassonne i pytaj o Agnieszkę z Sardynii; wskażą ci, gdzie mieszkam...
Czekała, co na to powiem; widocznie spodziewała się słów podziękowania i czułego pożegnania. Kiedy jednak milczałem, uchyliła drzwi i dotknąwszy ustami rany na mym czole rzekła:
— Biedny chłopcze, zasłużyłeś na lepszy los...
Wskoczyłem na siodło i ruszyłem w cwał. Chłód nocy orzeźwił mnie, czułem, że gorączka ustępuje. Popędzałem konia do coraz szybszego biegu i oto jestem tu... Tak skończyła się moja misja...
Garcinda wstała z ławki i przystąpiła do młodzieńca, jakby mu chciała coś powiedzieć. Nie mogła jednak dobyć głosu z gardła; ze spuszczonymi oczyma stała naprzeciw niego.
Natomiast Aigleta powiedziała:
— Pójdę i przyniosę balsamu i płótna, byśmy mogły opatrzyć ranę.
Ledwo poszła, gdy Geoffroy padł na kolana przed milczącą dziewicą, ujął jej ręce i zawołał:
— Rozkaż, co mam czynić! Życie moje ma dla mnie tylko tę wartość, że mogę je dla ciebie poświęcić. Nigdy nie wypowiedziałbym tego, co przepaja moje serce, gdyby nie to nieszczęście, które cię spotkało. Nie jesteś hrabianką, dumną córą pana de Malaspina, którą w snach mych przyrównywałem do dalekiej gwiazdy, hen w niebotycznych wysokościach. Jesteś biedną, nieszczęśliwą, udręczoną istotą i nie pogardzisz sercem miłującym cię nad życie. Najdroższa, rzeknij słowo, a wskoczę na koń i popędzę do Gaillaku16, by ten sztylet zatopić w piersi człowieka nastającego na twą cześć, choćbym ten czyn okupić miał natychmiastową śmiercią.
Po raz pierwszy uśmiech wy kwitł na jej bladej twarzy.
— Geoffroy — rzekła zbliżywszy swe wargi do krwawej rany na jego czole — twe słowa są podyktowane gorączką. Pójdź, połóż się, Aigleta, która zna się na, tym, obmyje twą ranę i przyłoży lekarstwo. Musisz pokrzepić się jedzeniem i snem. Przyjmuję bowiem to, co mi ofiarujesz... życie twe... Kiedy opowiadałeś o tym, co cię spotkało, zastanawiałam się nad tym, co mi należy uczynić. Ale nie pora teraz mówić o tym... Patrz, oto przychodzi twoja lekarka, oddaję cię pod jej opiekę, nie pożałujesz, jeśli będziesz posłuszny, i jak najprędzej odzyskasz siły... A ty, Aigleto, zajmij się gorliwie moim kuzynem i bacz, aby mógł jak najlepiej wypocząć...
Młodzieniec z podziwem patrzał na hrabiankę; nie mógł pojąć, że zachowywała taki spokój, kiedy przecież wrócił z Gaillaku z odmowną odpowiedzią i wszelkie próby odwrócenia nieszczęścia były z góry skazane na niepowodzenie.
Aigleta zaprowadziła go do jego izby w odosobnionej wieży, opatrzyła ranę, zmusiła do pokrzepienia się napojem i jadłem i opuściła wreszcie, gdy zauważyła, że zasypia.
Niedługo spał Geoffroy. Obudził się po kilku godzinach wypoczęty, nie czujący bólu głowy, który mu przedtem silnie doskwierał; czoło miał dzięki balsamowi Aiglety chłodne, a serce dzięki tajemniczym zapowiedziom Garcindy gorące. Usiadł obok okna, wpatrywał się w promienie słoneczne, powoli przesuwające się coraz bardziej na zachód, i w ptactwo okrążające wieżę. Nikt mu przez wiele godzin nie zmącił: spokoju. Pachołkowie siedzieli na kamiennych ławkach obok bramy zamkowej; dziewczęta znajdowały się widocznie w swej komnacie, gdyż nie zjawiły się ani razu. Na chwilę tylko ujrzał Geoffroy pana Hugona, który zbliżył się do swego okna i wpatrywał w głęboką fosę zamkową, jakby się zastanawiał, czy nie należałoby położyć kres męce... Włosy i broda hrabiego stały się śnieżnobiałe, twarz wychudła. Po chwili znikł z okna jak widmo...
Wreszcie słońce zaszło, nad lasem wzniósł się sierp księżyca i osrebrzył ogródek róż przed wieżą. Zamilkło ptactwo, słychać było rechot żab w fosie zamkowej. Było talk jasno w wieży, że młodzieniec mógł odczytać każdą literę w oprawnym w pergamin śpiewniku swego ojca. Nie wiedział jednak, co czyta...
Minęło sporo czasu — i oto z zamyślenia obudziły młodzieńca kroki. Przypadł do drzwi, otworzył je i ujrzał na progu obie dziewczyny. Powitały go tylko skinieniem głowy; dopiero gdy weszły do ciasnej izdebki, rzekła Garcinda:
— Widzisz... dotrzymuję słowa... Ale czy ty przez dzień nie powziąłeś innego postanowienia? Czy nie żal ci się uczyniło,
Uwagi (0)