Jego zasady - Adolf Abrahamowicz (biblioteka w .txt) 📖
Rodzicom dziewczyny, o której rękę stara się Anzelm, zapowiada się z wizytą wuj młodzieńca. Anzelm ostrzega, że krewny ma swoje dziwne zasady — nie chce jednak do końca zdradzić, jakie.
Spotkanie z wujem, który niedawno wrócił z Ameryki, przerywa przybycie innego mężczyzny. Ten przedstawia się jako wuj Anzelma. Okazuje się również, że młodzieniec nie do końca porozumiał się z przyszłymi teściami, którą z córek ma zamiar pojąć za żonę…
Adolf Abrahamowicz był polskim komediopisarzem pochodzenia ormiańskiego, tworzącym w drugiej połowie XIX wieku. Zasłynął jako autor dramatów popularnych, atrakcyjnych ze względu na doskonałe prowadzenie obserwacji przez autora oraz dobrze wyważony komizm. Komedia Jego zasady została po raz pierwszy wydana w 1882 roku.
- Autor: Adolf Abrahamowicz
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Jego zasady - Adolf Abrahamowicz (biblioteka w .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Adolf Abrahamowicz
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-2996-1
Jego zasady Strona tytułowa Spis treści Początek utworu SCENA I SCENA II SCENA III SCENA IV SCENA V SCENA VI SCENA VII SCENA VIII SCENA IX SCENA X SCENA XI SCENA XII SCENA XIII SCENA XIV SCENA XV SCENA XVI SCENA XVII Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjnaNie wiem czy jest na świecie podlejsza służba, jak być lokajem; nieraz już sobie myślałem, co gorsze: lokaj, fiaker czy kominiarz? Jeszcze to lokaj u wielkiego pana, to pół biedy, ale tak jak ja, u urzędnika, co ma żonę jędzę i trzy córki, których wydać nie może, djabeł by nie wytrzymał!... to jedno tylko podoba mi się tutaj, że jestem z moim panem całkiem za pan brat. Często się też zdarza, iż jak nas razem widzą, to nie wiedzą, kto z nas pan, a kto lokaj; z tego wnoszę, że albo my obadwa do lokajów podobni albo do panów.
WINCENTYCzy to szanowny i kochany gospodarz?
JANA co? nie mówiłem, ja przecież na pana stworzony. Do Wincentego zwracając się. Nie gospodarz proszę pana, ale lokaj gospodarza.
WINCENTYMój kochany, czy tu mieszka pan Filc?
JANA mieszka.
WINCENTYCzy go zastałem?
JANWyszedł, powiedział, że wnet powróci — ale pani jest w domu — jak mam oświadczyć?
WINCENTYO nie! broń Boże! chciałbym koniecznie widzieć się z samym panem; proszę cię mój kochany... jak ci na imię?
JANJan, proszę Wielmożnego pana.
WINCENTYZatem mój drogi Jasiu... rozglądając się po pokoju widzę, że z ciebie porządny służący; ani jednej muchy w pokoju.... nie mógłbyś mi powiedzieć, twój pan nie otrzymał przed tygodniem listu?
JANCo to, to nie wiem.
WINCENTYNiespodziewano się tu wuja?
JANI owszem — państwo ciągle mówią o jakimś wuju, niecierpliwie oczekują jego przyjazdu.
WINCENTYCzy być może? Powiadasz, że niecierpliwie go oczekują? ale czy z radością?
JANO! z wielką...
WINCENTYMój Jasiu, kto tu jest główną osobą w domu?
JANUmie człowieka sobie ująć. Do Wincentego Kto tu główną osobą w domu, to trudno powiedzieć. Panu się zdaje, że to on, mnie się zdaje, że ja, ale co pani powie na tem zawsze się kończy. Ale pójdę obaczyć, może już pan powrócił.
Na mój list nie odebrałem odpowiedzi, a tu oczekują mnie z niecierpliwością? Dwie sprzeczności; mam przytem wszelkie prawo przypuszczać, że mnie przyjmą nie najlepiej. Mam dwa kardynalne błędy: pustą kieszeń i zdrowy żołądek. Rzecz dziwna, wszyscy w Ameryce robią fortuny, ja pojechałem, straciłem resztę grosza i wracam podszyty wiatrem. Sprzysięgły się na mnie losy; nic mi się nie wiedzie. Mówią ludzie, że kto ma nieszczęście w kartach, jest szczęśliwym w miłości i odwrotnie; gdzietam, nawet i z tem przysłowiem jestem w niezgodzie. Ile razy zgrawszy się w karty biegiem do ukochanej, aby się pożalić, tyle razy zastałem ją nie samą; ile razy szedłem się odbijać przy zielonym stole, po zdradzie ze strony ulubionej, tyle razy zgrywałem się jak skrzypce. W końcu zachciało mi się Ameryki. Siadłem na statek i na początek dostałem... morskiej choroby. Przybywam wreszcie do Ameryki i po długiej kampanii z muchami, bąkami, z obrzydłémi gadami i całem iście amerykańskiem zoologicznem plugastwem znów powracam jak syn marnotrawny na łono rodziny — i znów miota mną niepewność czy i jak mnie tu przyjmą? Słowem ciągle mnie coś trapi. Ktoś nadchodzi.... pewno Filc, siostrzeniec w którym sobie upodobałem; ciekaw jestem jak wygląda — nie widziałem go nigdy. Oho! głos kobiecy? Pewno: żona.... wolałbym wprzód z nim się zobaczyć; może jaka jędza. Lepiej będzie dać drapaka i nadejść później; zawsze z mężczyzną sprawa łatwiejsza. Strzeżonego pan Bóg strzeże.... umykajmy!
Proszę Wielmożnego pana, mój Wielmożny Pan nie powrócił jeszcze. rozgląda się Cóżto? już go niema? Ulotnił się jak kamfora! Podejrzana figura. Czy tylko co nie świsnął?
SCENA IIIle razy chcę na czczo pozałatwiać interesa, tyle razy wszystko pozapominam, a do tego zawsze porządnie zziębnę. zwraca się do służącego Cóż ty gapiu, śniadania jeszcze nie przygotowałeś?
JANZaraz przyniosę. Cóż ja temu winien, że nie gotowe?
Wychodzi. SCENA IIICodziennie jadam o pół godziny później; wkrótce do tego doprowadzą, że śniadanie dostanę po obiedzie, obiad po kolacyi, a kolacyę na drugi dzień zamiast kawy. Przysłowie powiada: Chcesz być szczęśliwym, miej skromne żądania. A któż mógł mniej żądać odemnie? Pamiętam gdyby dziś, a lat temu z górą trzydzieści, będąc nieodżałowanej pamięci kawalerem, byłem najszczęśliwszy; pragnąłem jedynie spokoju. Rano kawka z rogalkiem, świeże masełko, później gospodarski ale smaczny obiadek, połyka ślinkę następnie poobiednia drzemka, wieczorem kilka robrów wista, a na dobranoc partja szachów. Najlepsi przyjaciele mawiali mi wówczas: ożeń się, nie szukaj posagu, lecz dobrej gosposi. Otóż nie szukałem posagu i ożeniłem się, lecz zamiast upragnionego spokoju odbywam w domu trzydziestoletnią wojnę. W małych i wielkich utarczkach, zawsze pokonywany, zmuszony jestem nieraz stawać do bitwy z próżnym żołądkiem.
SCENA IVHerbatka dla Wielmożnego pana.
FILCCóż ty niedołęgo na starość ogłupiałeś, wszak wiesz, że zawsze kawę piję ze śmietanką i kożuszkiem?
JANHa, cóż ja na to poradzę, kiedy pani powiedziała, że od dnia dzisiejszego ci co kawę pili dostaną herbatę, a służba — niewyłączając proszę Wielmożnego pana nawet mnie i guwernantki — zamiast herbaty, mleko, i to na wpół z wodą rozpuszczone... bawarka.... Wielmożny panie, popatrz się... wskazuje na surdut dawniej zaledwie wlazłem w pańskie rzeczy, a teraz tak leżą na mnie jak stary worek; ja mleka pić nie mogę.
FILCAni ja herbaty.
JANAha! Zapomniałem panu powiedzieć; był tu jakiś pan.
FILCKto taki.
JANWłaśnie że tego nie wiem, nie chciał powiedzieć jak się nazywa, rozpytywał się tylko o pana i...
FILCI....?
JANKto głową w domu? Ja mu powiedziałem, że to jak czasem.
FILCByłeś gap, zostaniesz gapiem.
JANDziękuję. E! to jakaś podejrzana figura, dobrze, że czego nie świsnął.
FILCA cóż to znów do kata; jeden wyschnięty rogalek i dwa małe kawałeczki cukru? A! to wściekłość porywa! O moja luba pani małżonko dość już tej sekatury wywraca filiżankę, rzuca rogalkiem Wolę pozostać na czczo. Gdybym był lepiej żywiony, dalipan dostałbym z irytacyi apoplektycznego ataku!
Cóż pan tak hałasujesz? wiesz dobrze, że ja tego nie znoszę, że lubię spokój.
FILCTo wyborne, ona lubi spokój! gł. Chcesz mnie pani zagładzić, pogrzebać, zamiast ulubionej mojej kawki, dajesz mi płukankę do ust?
AGNIESZKATylko nie irytuj się pan i nie zakłócaj porządku domowego. Jestem zmuszoną wprowadzać nowe oszczędności,
Uwagi (0)