Słowa cienkie i grube - Tadeusz Boy-Żeleński (darmowa biblioteka online .TXT) 📖
Tadeusz Boy-Żeleński w swoich felietonach porusza przeróżną tematykę — potrafi zabierać głos w ważnych sprawach społecznych i politycznych, jest wybitnym znawcą literatury francuskiej i w doskonały sposób opowiada o artystycznym światku polskich literatów.
Felietony dotyczące najróżniejszych spraw obyczajowych, niekiedy uzupełnione wątkami autobiograficznymi lub autotematycznymi, to kolejny popis pióra Boya. W felietonach z publikacji Słowa cienkie i grube mówi o szkole i relacjach nauczyciel-uczeń, opowiada o szarytkach, o używanych słowach, o zarzutach czytelników, a także zastanawia się, dlaczego podczas całowania należy wydać charakterystyczne cmoknięcie.
Słowa cienkie i grube, wydane po raz pierwszy w 1931 roku, to kolejny zbiór felietonów jednego z najwybitniejszych polskich publicystów przełomu XIX i XX wieku.
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Słowa cienkie i grube - Tadeusz Boy-Żeleński (darmowa biblioteka online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
Drugie następstwo, to większa inicjatywa w przyjmowaniu utworów. Skoro wystawa kosztowała niewiele, skoro aktor przywykł wciąż uczyć się czegoś nowego, kalkulowało się zaś przeciętnie na trzy wieczory, teatr mógł wystawić wszystko, każdy mógł bez trudu docisnąć się, przebyć próbę sceny. Ileż w tym diariuszu widzimy takich sztuk granych na stracenie, ileż nazwisk, których w ogóle potem nie widać ani śladu. Ale w zamian cóż za wspaniałe zdobycze, co za atmosfera!
Bo, pracując w ten sposób, aktor nie był utalentowanym urzędnikiem teatru, ale zespoloną z nim jedną duszą. Był zresztą takim chudeuszem, że przy ówczesnych gażach mógł w istocie tylko siedzieć w teatrze i grać.
To zupełne oddanie się aktorów, zupełne wchłonięcie ich przez teatr, tworzyło z nich jakieś odrębne społeczeństwo, świat złudy, coś, co stwarzało poezję teatru, jego murów. Z tych kulis teatru krakowskiego, z ich poezji, urodziło się Wyzwolenie: wystarczyło Wyspiańskiemu przenieść na papier rozmowy swoje ze starym „Stępcem”, aby stworzyć postać „aktora”; z rozmów z Kamińskim urodziła się jego książka o Hamlecie. Bezpośrednim promieniowaniem tej atmosfery było otwarcie Teatru Polskiego w Warszawie Irydionem; w niej wychowali się Osterwa i Schiller...
Jakże się to wszystko wydaje odległe, fantastyczne! Dziś, w Warszawie, teatry przywykły do tak wygodnych norm pracy, że kiedy sztuka idzie mniej niż trzy tygodnie, wydaje się to katastrofą. Nie znaczy to oczywiście, aby wzdychać do owego systemu improwizacji; warunki, w jakich rozwijał się teatr krakowski, były czymś wyjątkowym, czymś, co się nigdy i nigdzie zapewne nie powtórzy. Ale w epoce, gdy ten i ów skłonny jest widzieć zbawienie teatru w maszynowej centralizacji, dobrze jest przypomnieć sobie, że sztuka chętnie chodzi zgoła innymi drogami, że nieraz w najgorszych, najbardziej paradoksalnych warunkach duch płonie wielkim ogniem, a w najpomyślniejszych i najracjonalniejszych usypia głębokim snem... Teatry nasze w Warszawie są poniekąd w fazie takiej zamożnej drzemki; dlatego przeglądanie raptularza kochanego „pana Józefa”, mimo że w istocie przenosi nas ledwo o ćwierć wieku wstecz, robi wrażenie egzotycznej lektury z innych wieków.
Przyznam się, że nie bardzo lubię podróżować. Przede wszystkim życie w Polsce jest dziś tak interesujące, że szkoda tracić z niego choć jednego dnia. Przy tym same podróże wydają mi się rzeczą mocno przechwaloną. Zmieniać hotele i obwozić swoją samotność, albo rozmawiać z obcymi ludźmi o obojętnych rzeczach, to rzecz dosyć męcząca. Krajobraz... zapewne; klimat... owszem; ale jakim kosztem! Przyjemnie jest grzać się na słońcu w lutym; ale jechać trzy doby na Sycylię dlatego, że tam ciepło, to już wolę napalić w piecu i też będzie ciepło.
Lubię natomiast bardzo „podróże w czasie”. Przede wszystkim, są takie wygodne! Bierze się starą książkę, starą gazetę i jazda, nie ruszając się z własnego łóżka. Cała podróż w sleepingu.
Świeżo odbyłem zupełnie przypadkowo taką podróż. Szukałem jakiegoś artykułu w „Kłosach”109 z r. 1877 i szukałem go... dwa dni. Co chwila coś mnie zatrzymywało, co chwila gdzieś wstępowałem. Miałem uczucie, że istotnie podróżuję; ileż charakterystycznych rzeczy, ludzi, zdarzeń!
Ach, te „Kłosy”, te litery tytułu przekładane snopkami zboża, te ilustracje Andriollego110, Pilatiego111, Kostrzewskiego112, te aktualne wierszyki Adama Pługa113 na każdy miesiąc, do ryciny! O, na styczeń: jest wierszyk, oczywiście o rzeszy skrzydlatej, która opuściła nasze pola, aby odlecieć do ciepłych krajów:
Indziej Pan sypnął jej ziarno — indziej ją wezwał na gody — i tylko wrony się garną — zgłodniałe w nasze zagrody. — Poczciwy ptak to, zaiste! — Bo znosząc nędzę cierpliwie — woli swe zimy ojczyste — niż wiosnę na obcej niwie...
Wrona jako polska patriotka... Poczciwy Pług! (A propos Pługa: prof. Ignacy Chrzanowski114 podaje ustnie, że w czasie pogrzebu Deotymy115, Henryk Sienkiewicz szepnął mu do ucha następującą improwizację: „Wlazł kotek na płotek i mruga — mam w d...e Deotymę i Pługa”. Prof. Chrzanowski miał tego udzielić redaktorowi Lechoniowi, a red. Lechoń udzielił mnie).
*
Relacja116 ta, jak się okazało, niezupełnie ścisła, wywołała szereg sprostowań, które przytaczamy tutaj w kolejnym porządku:
*
Sprostowanie własne
W cytowaną w felietonie Boya relację o nieznanym wierszu Henryka Sienkiewicza wkradła się nieścisłość: nie Sienkiewicz szepnął ten wiersz profesorowi Chrzanowskiemu na pogrzebie Deotymy, ale prof. Chrzanowski powtórzył na pogrzebie Deotymy ten słyszany z ust Sienkiewicza wiersz Stefanowi Żeromskiemu, który z kolei udzielił go redaktorowi Lechoniowi.
Sprostowanie to skrzyżowało się z listem prof. I. Chrzanowskiego, który na ręce Boya-Żeleńskiego pisze co następuje:
Szanowny panie Doktorze!
Udaję się do pana doktora z następującą prośbą:
W felietonie z dnia 12 maja r. b. podał pan doktór wiadomość, żem w rozmowie z Lechoniem przytoczył ów wierszyk Sienkiewicza. Istotnie jest to wierszyk, który ułożył Sienkiewicz, jak mi to sam opowiadał, dodając żartobliwie: „to mój pierwszy wiersz godny pamięci”. Lecz ułożył go Sienkiewicz w młodości, będąc studentem Szkoły Głównej117, a nie jak pan doktór pisze, na pogrzebie Deotymy — co nie jest przecie wszystko jedno: bo, jeśli się nie mylę, powiedzieć coś podobnego na pogrzebie Deotymy, trąciłoby jednak cynizmem, którego w Sienkiewiczu nie było ani źdźbła.
Otóż prośba moja polega na tym, żeby pan doktór podaną przez siebie wiadomość łaskawie sprostował.
Proszę przyjąć, panie doktorze, wyrazy rzetelnego szacunku i poważania z jakim pozostaje
Ignacy Chrzanowski
Czynimy najchętniej zadość życzeniu szanownego Profesora; nieścisłą wiadomość sprostowaliśmy już poprzednio; zarazem korzystamy ze sposobności, aby zwrócić uwagę czytelników, ile nieraz trudu kosztuje historię literatury ustalenie drobnych na pozór okoliczności. Dla ścisłości podajemy tu jeszcze raz tekst wiersza Sienkiewicza:
*
Jeszcze o wiersz Sienkiewicza
Jakiś szatan nieścisłości prześladuje naszą relację o nieznanym wierszu Sienkiewicza: wczoraj, gdy z całą lojalnością pośpieszyliśmy zamieścić sprostowanie prof. Chrzanowskiego, wkradł się fatalny błąd drukarski w drugi wiersz samego tekstu Sienkiewicza; mianowicie, zamiast „Ma w... Deotymę i Pługa”, powinno być „Mam w... Deotymę i Pługa”, w tym sensie, że nie kotek ma, ale sam Henryk Sienkiewicz.
Tym razem jest już kwestia tego wiersza chyba definitywnie ustalona.
*
W sprawie cytowanego przez nas przygodnie żartobliwego dwuwiersza H. Sienkiewicza, otrzymujemy pismo od p. Zenona Pietkiewicza118 (bratanka śp. Adama Pługa), protestujące przeciw tej wersji i podające w wątpliwość jego autentyczność.
Ani logika, ani wielkie imię Henryka Sienkiewicza (pisze p. Z. Pietkiewicz), ani znany jego wysoki poziom etyczny, ani dowody, które poniżej podaję, nie pozwolą chyba nikomu na chwilę uwierzyć w prawdopodobieństwo tego wielce niesmacznego dowcipu, wypowiedzianego rzekomo przez Sienkiewicza na pogrzebie Deotymy?
W dalszym ciągu, jako kontrdowód, przytacza p. Pietkiewicz brzmienie pisma, jakie Sienkiewicz przesłał Adamowi Pługowi w dniu jego 80-tych urodzin, oraz to, iż ilekroć spotkał się Sienkiewicz z panem Zenonem Pietkiewiczem, zawsze pytał go o zdrowie stryja i przesyłał mu dlań pozdrowienie.
Uprzejmie proszę, szanowny panie redaktorze (kończy pan Z. Pietkiewicz), o umieszczenie tych wyjaśnień, które, mam nadzieję, rozwieją opary anegdotki, przyćmiewające pamięć ludzi, którzy swym życiem i pracą zasłużyli na nietykalność...
Jest nam niezmiernie przykro, że mimo woli dotknęliśmy pana Zenona Pietkiewicza w jego uczuciach rodzinnych; każdy jednak, kto stykał się z kołami literackimi — a p. Z. Pietkiewicz wszak sam jest literatem! — ten wie, że swobodny, choćby nawet przyostry żarcik, wypowiedziany w chwili przekory czy pustoty, nie osłabia w niczym szacunku i uznania, jakie żartujący żywi dla ofiary swego konceptu. Sprawę tę zresztą ustaliliśmy dostatecznie na podstawie listu prof. Ignacego Chrzanowskiego do p. Boya-Żeleńskiego, w którym prof. Chrzanowski stwierdza, że sam Sienkiewicz przyznawał się do tego wierszyka popełnionego za studenckich czasów w Szkole Głównej i sam go prof. Chrzanowskiemu powtórzył.
Od takich żartów i konceptów roiło się po wsze czasy w życiu literackim, zwłaszcza ze strony młodych (a takim był wówczas Sienkiewicz) wobec starszych, i doprawdy byłoby przeczuleniem dopatrywać się w nich jakiejś ujmy dla osób skądinąd czcigodnych i otoczonych powszechnym szacunkiem.119
*
Przeglądam dalej: narzekania na brak salonów literackich; zabija je deklamacja amatorska, przed którą wszyscy tłumnie uchodzą. Narzekania na upadek wielkiej własności. Narzekania prenumeratorów:
Spotkała nas od jednej z prenumeratorek wymówka, że obok poezji, powieści, nie umieszczamy żadnych łamigłówek zaciekawiających i zaostrzających umysł młody...
Wiadomości: Wynaleziono machinę mówiącą, która potrafi mówić głośno lub cicho, a nawet śmiać się... Z literatury: Hodi120 pisze o Olizarowskim121: „...Olbrzymi samorodny talent, prześcigający w chwilach szczęśliwych samego Mickiewicza”... Pisze to Hodi z powodu poematu Olizarowskiego w 12 pieśniach pod tytułem Woźna albo złote jabłka...
Kto dziś pamięta o Woźnie, czyli złotych jabłkach? A kto o Olizarowskim? A kto o Hodim? Niewdzięczny naród!
Z Krakowa (wiadomości z Krakowa i ze Lwowa znajdują się w rubryce Wiadomości zagraniczne; pod tym nagłówkiem widnieją sprawozdania z Akademii Umiejętności, z Zakładu im. Ossolińskich122, etc.). Zatem, korespondencja z Krakowa donosi, że pierwszą nagrodę na konkursie wzięła sztuka Pan Damazy123, zaś na benefis Hoffmanowej124 odegrano „nowy płód chorobliwego Dumasa pt.: Cudzoziemka”.
Ale bardziej zajęła mnie inna wiadomość: otwarcie zakładu dla małoletnich przestępców w Studzieńcu125; właśnie w tym r. 1877 uroczyście go poświęcono. Oto wrażenia korespondenta:
...Całość nader miły przedstawia widok... wzorowy porządek, schludność prawdziwie wytworna... nieświadomy celu nigdy by z pewnością nie poznał, że znajduje się w obrębie zakładu karnego...
Sprawozdawca kwestionuje tylko pedagogiczną trafność nagród pieniężnych, „od jednej kopiejki do czterech za każdy dzień dobrze spełnionej pracy”. Troska się, że „system nagród budzi chciwość i, jako zachęta do dobrego, sprzeciwia się samemu pojęciu dobra, ku któremu jakoby ma skłaniać młodociane umysły”.
Razi go też „przesadny w niektórych szczegółach wykwint, przechodzący miarę najuczciwszej pensji obywatelskiej”; ale to jest (powiada) kwestia do dyskusji. Dyskusja ta odbyła się w istocie... na procesie karnym w 52 lat potem.
Tu znów co innego: Rossi126 przyjechał! Któregoż z czytelników, wychowanego jak ja na Lalce Prusa, nie zelektryzuje ta wiadomość? Teatr przepełniony wykwintną publicznością, w parterowej loży panna Izabela Łęcka, opuściwszy rękę w długiej rękawiczce z wachlarzem przez parapet, pożera oczami Rossiego...
Cała Warszawa ciśnie się oglądać Rossiego, Warszawa szaleje. „Na Otellu kilka dam zemdlonych wyniesiono”, notuje kronikarz. A potem ironizuje piękne słuchaczki:
Przypatrzcie się tym damom nie widzącym i nie patrzącym na artystę, ale przez cały czas czytającym pilnie tekst tragedii. Jakże im pięknie w tym zaczytaniu — jak znać zaraz panie wielkiego świata, które nie miały czasu w całym swoim życiu ani na dzień jeden przed przedstawieniem, dowiedzieć się o tym, co to był za jeden ten Murzyn awanturujący się na scenie, lub ten Hamlet, który tyle ludzi kładzie trupem...
Nowa sensacja: premiera Wielkiego człowieka do małych interesów127. Recenzent charakteryzuje bohaterów:
Karolowi przypatrzywszy się bliżej, dopiero poznajemy ten grunt szlachetny, na którym, przy stosunkach szczęśliwszych, mogłaby wyróść128 chluba dla ogółu: każda nawet z jego śmieszności usprawiedliwia o nim to zdanie, kiedy np. nie mając żalu do Jenialkewicza, którego niedołęstwu, zapewne wprawdzie przy własnej nieoględności, zawdzięcza utratę majątku, szuka po starych herbarzach jakiej prababki ciotecznej, aby zbogacony jej spadkiem mógł stanąć do konkursu o rękę Matyldy...
Oryginalne mieli wówczas w kołach ziemiańskich pojęcia o „chlubie dla ogółu”; bardzo pouczające!
Ale oto znów dobroczynność: w ogóle dużo jest mowy o dobroczynności; tu i ówdzie jakaś piękna rycina, na której dama jadąca na bal wysiada z karety, aby podnieść zemdloną z głodu sierotę o szlachetnych rysach twarzy. Tu znów statystyka: wykaz urzędowy domu podrzutków:
Na 265 dzieci, zmarłych w ciągu czterech tygodni, 171 pożegnało się z tym światem w domu podrzutków. Trzeba obmyślić sposób zaradczy... Nie zapominajmy ile w ten sposób ubywa corocznie sił krajowi!... Jeżeli dzieci podrzucone dają tak ogromny procent śmiertelności, to kto wie, czy utrudnianie podrzucenia czy oddawania nie umożliwiłoby lepszego wyżywienia, a więc i utrzymania przy życiu mniejszej ilości dzieci? Lepiej mniej przyjmować i te odchować, aniżeli nie ograniczać się w liczbie, ale kazać im umierać z głodu.
Bardzo logicznie, ani słowa; tylko co się stanie z tą resztą?
Z podrzutkami jeszcze pół biedy, cala bieda natomiast jest z socjalizmem:
W Berlinie wciąż odbywają się zebrania i posiedzenia socjalistów... Nowe mrzonki i ułudy nęcą nieszczęśliwych... głód, chłód, troska i nędza nie są dobrymi doradcami, nie pozwalają trzeźwo na świat patrzyć. Ze złudną nadzieją, że jakoś to będzie lepiej, ubogi podaje rękę apostołom przewrotowych idei i tym sposobem szeregi socjalistów rosną w oczach...
Ale nie trzeba Berlina: i w Warszawie dzieją się dziwne rzeczy, dziś nawet nie do pomyślenia:
Że się tak dzieje w Warszawie, że p. X. tu urodzony, wykładający historię powszechną pannom, poniewiera religię katolicką, a prawiąc o Papieżach nie używa innego wyrażenia jak „ci durnie” — to jest rzecz pewna, krwawymi głoskami zapisana w sercach słuchaczek.
Kto to mógł być taki ten pan X.? Może Świętochowski129?
I znów teatry. W ówczesnych pismach skneblowanych cenzurą teatr zajmuje olbrzymie miejsce. O tym samym Rossim całe rozprawy, analizujące każdy gest, każde drgnienie brwi wielkiego tragika. Zrozumiałe też poruszenie wywołała wieść o pożarze kilku teatrów. W Paryżu odbywają się próby środków zaradczych:
Wynaleziono płyn chemiczny, którym napojone tkaniny nie palą się, ale trawią się powoli. W łóżku drewnianym z siennikiem i firankami muślinowymi położono dużą lalkę, przybraną w różnokolorowe jedwabne materie napuszczone rzeczonym roztworem i podłożono ogień pod łóżko...
Wyborny pomysł, tylko po co ta lala? Wystarczyłoby
Uwagi (0)