Darmowe ebooki » Epos » Niedola Nibelungów - Autor nieznany (biblioteka przez internet txt) 📖

Czytasz książkę online - «Niedola Nibelungów - Autor nieznany (biblioteka przez internet txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Autor nieznany



1 ... 22 23 24 25 26 27 28 29 30 ... 39
Idź do strony:
 
«Hej, przewieź mnie co prędzej — wołał — przewoźniku! 
A złoty naramiennik dostaniesz w nagrodę. 
Przewieź mnie, bo koniecznie przebyć muszę wodę». 
 
Nie służył za pieniądze przewoźnik bogaty 
I nie brał od wędrowców za przewóz zapłaty, 
A pana obyczajem parobcy zuchwali. 
I Hagen wciąż samotnie stał z tej strony fali. 
 
Więc krzyknął głosem wielkim, aż zadrżały wełny  
Daleko, bo miał rycerz głos silny i pełny: 
«To ja, Amalryk! Słuchaj, to ja, druh Elsego, 
Co mnie wrogi wygnali z kraju ojczystego». 
 
Naramiennik na mieczu zatknął i do słońca 
Migał, a obręcz była piękna i błyszcząca, — 
Tą nagrodą za przewóz w oczy mu zaświecił, 
A przewoźnik zuchwały wnet wiosło pochwycił. 
 
Człek był przykry, a z ludźmi niełatwo się zgadza, 
Lecz zbytnia chciwość często zły koniec sprowadza. 
Skusiło go Hagena złoto, ale dożył 
Tego, iż miecz rycerza trupem go położył. 
 
Przybył spiesznie na łodzi ku wybrzeżu blisko;  
Nie widząc tego, czyje usłyszał nazwisko, 
Rozgniewał się, ujrzawszy Hagena nad rzeką; 
Wołał gniewnie, a głos się rozlegał daleko: 
 
«Nie przeczę, abyś ty się Amalryk nazywał, 
Ale nie jesteś owym, kogom oczekiwał! 
On mi z ojca i matki brat przecież rodzony! 
A skoroś mnie oszukał, zostańże z tej strony». 
 
«Nie, nie! — zawołał Hagen — na Boga cię proszę,  
Jam rycerz obcy, z miecza żyję, co go noszę! 
Przewieź mnie, a w nagrodę weź oto me złoto 
Za twój trud! Proszę ciebie po przyjaźni o to!» 
 
Lecz przewoźnik odrzecze: «Nie będzie nic z tego!  
Pan mój ma z tamtej strony wroga niejednego, 
Więc z mą wolą na drugi brzeg nikt nie przechodzi. 
Jeśli ci życie miłe, wyłaźże mi z łodzi!» 
 
«Cicho! — rzekł Hagen — nie mam do żartów ochoty; 
Weź sobie na pamiątkę naramiennik złoty 
I przewieź tysiąc ludzi nas i tysiąc koni». 
Lecz przewoźnik rzekł gniewnie: «Niech mnie Pan Bóg broni!» 
 
I porwał silne, grube i szerokie wiosło 
Na Hagena, (stąd biedy wiele mu urosło), 
Zamierzył się, z zamachu w łodzi się potyka. 
Hagen zapalczywszego nie znał przewoźnika. 
 
Bo ten, chcąc, aby karę odniósł gość zuchwały, 
Uderzył go drygawką, aż pękła w kawały 
Na szyszaku Hagena; siły był niezmiernej, 
Lecz gorzko to przypłacił Elsego mąż wierny. 
 
Hagen, gniewem zapalon, bez namysłu sięga 
Do pochwy, klinga w pochwie spoczywała tęga, 
Błysnął nią, zdjął łeb z szyi, rzucił do topieli — 
A wnet się Burgundowie o tem dowiedzieli. 
 
W tej chwili, kiedy to się z przewoźnikiem stało, 
Prąd mu statek pochwycił; miał biedy niemało, 
Dobrze zmachać się musiał, nim go nakierował, 
Potężnie też on rycerz Guntera wiosłował. 
 
Zwraca więc statek wprawna wojownika ręka, 
Aż gruby drąg od wiosła na kawałki pęka; 
Rad by na bok ku brzegom statek poprowadzić — 
Nie miał wiosła. Lecz umiał i na to poradzić. 
 
Wiąże je silnie wąskim od puklerza pasem 
I statek w dół kieruje, gdzie czekał pod lasem 
Król Gunter niecierpliwie, stojąc u wybrzeży, 
Więc biegło mu naprzeciw niemało rycerzy. 
 
Hej, jakże go druhowie witali gorąco! 
Ale w statku ujrzeli krew jeszcze dymiącą, 
Co z rany przewoźnika strugą się polała. 
Co to znaczy, drużyna ciekawie pytała. 
 
Także Gunter, gdy ujrzał krwi kałużę na dnie  
Statku, zdumiony obces Hagena zagadnie: 
«Powiedzże mi, gdzieś twego przewoźnika zgubił? 
Domyślam się, iżeś go własną ręką ubił». 
 
Hagen skłamał: «Tam w górze, gdzie wierzby i łozy, 
Był statek, a jam jeno odwiązał powrozy. 
Przewoźnika szukałem wokoło daremnie, 
A nikt dziś jeszcze krzywdy nie doznał ode mnie». 
 
Na to się ozwał znowu głos króla Gernota: 
«Otóż mnie towarzyszy miłych los kłopota, — 
Cóż po statku? Nie mamy przewoźnika przecie. 
Jak przejedziemy? Wyznam, że mnie troska gniecie». 
 
Hagen głośno zawołał: «Chłopcy, rąk dołożyć!  
Zdjąć zaraz rzędy z koni i na trawie złożyć! 
Jam niegdyś przewoźnikiem był najlepszym prawie, 
Toć i dziś was do ziemi Gelfrata przeprawię». 
 
Więc aby się na drugi brzeg przeprawić raźniej,  
Wpędzili konie w wodę, płyną bez bojaźni, 
Iż żadnego z nich siła nie uniosła prądu 
I zmęczone, choć niżej, dobiły do lądu. 
 
Znieśli w statek zapasy w odzieży i złocie,  
Bo już myśleć nie można było o powrocie, 
Hagen wziął się do steru, do drugich wybrzeży 
W kraje nieznane powiózł burgundzkich rycerzy. 
 
Najprzód przeprawił tysiąc królewskich wojaków, 
Potem z swojej drużyny wytrawnych junaków,  
Pachołków dziewięć razy, tysiąc za tysiącem. 
Zwija się Hagen, potem oblany gorącym. 
 
A gdy na drugim brzegu wszystkich wreszcie zoczy, 
Przypomniał sobie słowa przemowy proroczej, 
Co mu dzika boginka powiedziała z rana. 
O mało nie pozbawił życia kapelana. 
 
Stał biedak, gdzie kościelne położono sprzęty,  
Przy skrzyni (w niej przybory były do mszy świętej); 
Jednak swego zamiaru Hagen nie zaniecha, 
I niemało stąd biedy doznał biedny klecha. 
 
Porwał go i ze statku wyrzucił w odmęty.  
«Stój! — wołano — Hagenie, stój! To człowiek święty!» 
Przypadł Giselher młody, chciał jeszcze przeszkodzić, 
Zawrzał gniewem, Hagena nie mógł ułagodzić. 
 
A Gernot temu zaraz gorzki wyrzut czynił:  
«Cóż ci, Hagenie, biedny kapelan zawinił? 
Gdyby to inny zrobił, nie uszedłby kary! 
Z jakiegoż to powodu ma tonąć ksiądz stary?» 
 
Pływał klecha jak umiał, chciał się uratować,  
Gdyby mu kto pomocy nie chciał pożałować; 
Lecz Hagen nie pozwolił, by go kto ocalił, 
I sam go na dno spychał. Nikt tego nie chwalił. 
 
Gdy biedak się przekonał, iż mu nie pomogą.  
Obrócił się do brzegu, mękę wyznał srogą, 
Lecz chociaż pływał licho, jakoś to się stało, 
Iż się z pomocą bożą lądu dobił cało. 
 
Stał nieborak na brzegu, otrząsał się z wody,  
A Hagen poznał, czemu nie uwierzył wprzódy, 
Iż prawdą, co mu morskie mówiły boginie, 
Myślał: «Ot, rzesza cała do nogi wyginie!» 
 
Kiedy rycerze wreszcie opuścili statek 
I na lądzie swój cały złożyli dostatek, 
Hagen łódź rąbie, woda wnet kawałki bierze. 
Bardzo się tem zdziwili odważni rycerze. 
 
A Dankwart spytał: «Bracie, nie szkodaż to promu? 
Jakże będziemy mogli dostać się do domu, 
Kiedy z Hunnów krainy pojedziem z powrotem?»  
Lecz Hagen mówił, żeby nie myśleli o tem. 
 
Rzekł zuchwały Tronejczyk: «Dlatego to czynię:  
Jeżeli by tchórz jaki znalazł się w drużynie, 
Co by trwożnie uchodził, niech sobie ucieka! 
Tu nad rzeką go pewnie śmierć haniebna czeka». 
 
A był jeden towarzysz w tej trudnej wyprawie,  
Volker zwał się, wytrawny rycerz w każdej sprawie: 
Pięknie umiał swe myśli słowami ubierać 
A w każdej rzeczy lubił Hagena popierać. 
 
Czekały ich rumaki: władowano juki,  
Nie mieli już przeszkody żadnej w drodze, póki 
Nie przybyli do celu z całą swoją rzeszą, 
Tylko kapelan króla wracał nad Ren pieszo. 
 
XXVI. Jak Dankwart zabił Gelfrata
A kiedy się już cała przeprawiła świta,  
«Któż nam drogę pokazać zdoła — król zapyta — 
Abyśmy po manowcach nie musieli błądzić?» 
Więc dzielny Volker rzecze: «Pozwólcież mi rządzić!» 
 
Hagen mówił: «Słuchajcie druhy i czeladzi!  
Zawsze przyjąć należy, co przyjaciel radzi, —  
A oto wam dziś przykre mam powiedzieć słowo: 
Już do burgundzkiej ziemi nie wrócimy zdrowo. 
 
To mi przepowiedziały dwie boginki wodne  
Dziś z rana. Ja zaś rady dam wam niezawodne:  
Wdziejcie zbroje, rycerze, a bądźcie ostrożni, 
Bo naokół wrogowie zagrażają możni. 
 
Chciałem im kłamstwa dowieść, bo przepowiadały, 
Iż żaden z was do domu nie powróci cały, 
Jeno kapelan króla miał wrócić do kraju, 
Dlatego ja go chciałem utopić w Dunaju». 
 
Z szeregu do szeregu pobiegły nowiny 
I pobladł wnet niejeden zuch śmiały z drużyny,  
Bo każdemu stanęło w oczach blisko śmierci  
Widmo blade, a przykra myśl aż w sercu wierci.  
 
Było to pod Mocingen, gdzie wsiedli na statek.  
Tam przewoźnik Elsego ujrzał dni ostatek.  
Hagen rzekł: «Już jednego mam na pewno wroga,  
Pewnie się bez napadu nie obejdzie droga.  
 
Jam rano przewoźnika zabił u strumienia — 
Pewnie już o tem wiedzą. Więc dzisiaj ramienia 
Nie żałujcie, gdy Elsa i Gelfrat napadną 
Czeladź naszą; niech klęskę poniosą przykładną. 
 
Zuchwalcy, oni tego nam nie puszczą płazem!  
Niech więc konie powoli idą, ale razem. 
By kto nie myślał, że my zmykamy przez pole». 
«Posłucham!» rzekł Giselher, waleczne pacholę. 
 
«Ale któż będzie drogę wskazywał czeladzi?»  
Odpowiedzieli wszyscy: «Niech Volker prowadzi. 
Zna manowce i drogi, skrzypek dzielny w wojnie». 
Nim wyrzekli, już Volker stanął przy nich zbrojnie. 
 
Dzielny grajek już szyszak przypasał na głowę, 
Jasno błyszczało jego odzienie bojowe, 
Czerwony sztandar rychło przytwierdził do grotu. 
A wnet wszyscy wielkiego doznali kłopotu. 
 
Pobieżał pewny poseł z wieścią do Gelfrata 
O zgonie przewoźnika, — wiadomość przylata 
Wnet do Elsego, jeszcze w tej samej godzinie. 
Złością zdjęci zaraz dali znać drużynie. 
 
Niedługa zbiegła chwila, a już do nich jadą 
Ze wszystkich stron krainy rycerze gromadą, 
Z których każdy już gorzko wrogom w walce szkodził, 
Wnet siedmiuset rycerzom Gelfrat już przewodził. 
 
Ruszyli zatem w pogoń raźno całą rzeszą 
Pod rozkazami panów, a ci bardzo spieszą, 
By pomsty się doczekać i wrogów dogonić.  
Lecz niejednego druha musieli uronić. 
 
Bo Hagen cały orszak dobrze uszykował,  
— (Nigdy rycerz swych druhów lepiej nie pilnował) — 
Sam z wojenną drużyną jechał w tylnej straży, 
Z nim Dankwart, pilnie bacząc na to, co się zdarzy. 
 
Już minął jasny dzionek dla nich niepowrotnie,  
Hagen o swych przyjaciół troszczył się markotnie; 
Przez całą drogę tarczy z ręki nie puścili 
W obcym kraju: wtem wroga ujrzą jednej chwili. 
 
Zatętniły kopyta z tej i z tamtej strony,  
Ku drodze nieprzyjaciel pędzi rozwścieczony, 
Więc Dankwart rzecze: «Otóż nowe udręczenie! 
Nuże, u hełmów lepiej przytwierdzić rzemienie!» 
 
Wstrzymali się w pochodzie, bo cóż robić mieli?  
Śród ciemności błyszczących puklerzy dojrzeli, 
A Hagen zmilczeć nie mógł, spytał bez wahania: 
«Któż to po drodze nocą za nami się słania?» 
 
Więc z bawarskiej dzielnicy margrabia odrzecze:  
«Szukamy nocą wroga, inaczej uciecze. 
Nie wiem, kto mi dziś rano zabił przewoźnika; 
Zuch to był, więc mnie strata niemała spotyka». 
 
A Tronejczyk: «Więc z twojej przewoźnik drużyny? 
Nie chciał mnie przewieźć, otóż przyznam się do winy: 
Zabiłem go, lecz sam mnie do tego przymusił, 
Bo inaczej mnie pewnie byłby na śmierć zdusił. 
 
Dawałem mu i złoto, i szaty w nagrodę,  
Aby nas do tej ziemi przeprawił przez wodę, 
Ale on się rozgniewał, pochwycił drąg duży, 
Nuż mnie bić, trudnoż miałem być spokojnym dłużej. 
 
Dobyłem miecza, by go powstrzymać w zapale,  
Zraniłem go, i wyszedł na tem smutno wcale, 
Więc odpowiem wam za to wedle waszej chęci!» 
Począł się bój, bo byli odważni i cięci. 
 
«Wiedziałem ja — rzekł Gelfrat — iż kiedy z drużyną 
Gunter tędy pojedzie, szkody nas nie miną 
Z ręki Hagena, ale nie ujdzie to płazem: 
Pomszczę śmierć przewoźnika na nim tem żelazem». 
 
Więc do natarcia żywo kopije obniżą 
Gelfrat i Hagen, żwawo ku sobie się zbliżą; 
Obok Else i Dankwart stawili się butno, 
By sił doświadczyć, walkę poczęli okrutną. 
 
Nigdy się lepszy rycerz swą siłą nie chwalił:  
Wnet się zuchwały Hagen w tył przez konia zwalił, 
Gdy mu ręka Gelfrata cios potężny zada, — 
Pękł rzemień, poznał Hagen, jak się z konia pada. 
 
Trzeszczą kopie, wkoło rzesza się potyka — 
Powstaje Hagen, bo od ciosu przeciwnika 
Runął jeno na trawę, a gdy się pokrzepił, 
Już znowu zapalczywie Gelfrata zaczepił. 
 
Nie wiem, kto im potrzymał konie w tej potrzebie,  
Ale Hagen z Gelfratem wkrótce obok siebie 
Znaleźli się na ziemi i znów żwawo na się 
Uderzyli, i czeladź walczyła w tym czasie. 
 
Choć Hagen całą siłą skoczył na Gelfrata, 
Lecz margrabia mu puklerz tęgim ciosem płata, 
Posypały się iskry, odpadł kawał spory, — 
Byłby Hagen bez mała śmierć poniósł tej pory. 
 
Więc na Dankwarta głośno błagalnie zawoła:  
«Pomagaj, bracie miły! Nie wytrzymam zgoła, 
Bo mnie tu rycerz jakiś wnet na śmierć zatrapi!» 
«Już idę!» — rzecze Dankwart i doń się pokwapi. 
 
Przyskoczy bliżej, mieczem ostrym się zamierzy,  
Rąbnie i już na ziemi Gelfrat trupem leży. 
Pragnął Else go pomścić, lecz się nie udało, 
Musiał pierzchnąć, by z placu ujść z czeladzią cało. 
 
Zginął brat, jemu sroga też dolega rana, 
Ośmdziesięciu druhów śmierć nieubłagana 
Położyła mu trupem; miasto75 się potykać, 
Musiał z pola przed rzeszą Guntera umykać. 
 
A kiedy uciekały bawarskie wojaki, 
Słyszano szczęk oręży jeszcze czas niejaki, 
Bo Hagena lennicy wsiedli im na karki 
Bezpiecznie już, a w pogoń lot
1 ... 22 23 24 25 26 27 28 29 30 ... 39
Idź do strony:

Darmowe książki «Niedola Nibelungów - Autor nieznany (biblioteka przez internet txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz