Charaktery i anegdoty - Sébastien-Roch Nicolas de Chamfort (gdzie można czytać za darmo książki txt) 📖
Charaktery i anegdoty to zbiór miniatur o charakterze aforystycznym autorstwa Sebastien-Rocha Nicolas de Chamforta.
Krótkie zapiski przedstawiają codzienność francuskiej arystokracji, dowcipnie komentują różne sytuacje, wyśmiewają wady, puentują zdarzenia. Doskonale zachowują swój wdzięk w tłumaczeniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
Sebastien-Roch Nicolas de Chamfort był XVIII-wiecznym francuskim literatem, aforystą i wolnomularzem. Pisał komedie, poezje, listy, pisma krytyczne i teksty polityczne. Był uważany za następcę Woltera, a jego aforyzmy porównywano do zbiorów myśli François de La Rochefoucaulda.
- Autor: Sébastien-Roch Nicolas de Chamfort
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Charaktery i anegdoty - Sébastien-Roch Nicolas de Chamfort (gdzie można czytać za darmo książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Sébastien-Roch Nicolas de Chamfort
Przechadzałem się raz z jednym z przyjaciół, któremu ukłonił się człowiek o bardzo podejrzanej minie. Spytałem go, kto to jest; odparł, że człowiek, który robi dla swej ojczyzny to, czego Brutus nie byłby zrobił dla swojej. Prosiłem mego przyjaciela, aby zniżył tę wysoką myśl do mego poziomu. Dowiedziałem się, że ów człowiek jest szpiclem.
Pewien filozof, żyjący z dala od świata, napisał do mnie list rozumny i zacny. Zakończył tymi słowami: „Żegnaj, przyjacielu; strzeż, jeśli możesz, więzów, które cię łączą ze społeczeństwem, ale hoduj uczucia, które cię od niego dzielą”.
Diderot, mając sześćdziesiąt dwa lata i zakochany we wszystkich kobietach, mówił do jednego z przyjaciół: „Powiadam często sam sobie: stary wariacie, stary dziadu, kiedy przestaniesz się narażać na wstyd odmowy lub śmieszności?”
Pan de C... mówił raz o rządzie angielskim i o jego zaletach w towarzystwie, gdzie było kilku biskupów i kilku księży. Jeden z nich, nazwiskiem Seguerrand, rzekł: „Proszę pana, z tego co wiem o tym kraju, nie miałbym najmniejszej ochoty w nim żyć; mam wrażenie, że czułbym się tam bardzo źle. — Proszę księdza, odparł naiwnie pan de C..., właśnie dlatego, że ksiądz by się tam źle czuł, kraj jest bardzo sympatyczny”.
Kilku oficerów francuskich udało się do Berlina; jeden z nich przedstawił się królowi bez munduru i w białych pończochach. Król zbliżył się do niego i spytał go o nazwisko: „Margrabia de Beaucour. — Z jakiego pułku? — Z szampańskiego. — A tak, to ten pułk, gdzie mają w d... regulamin”. I zwrócił się do oficerów, którzy byli w uniformie i w butach.
Hrabia de... i margrabia de... pytali mnie, jaką widzę różnicę między nimi co się tyczy zasad; odparłem: „Różnica między wami jest ta, że jeden z was wylizałby warzechę46, a drugi by ją połknął”.
Baron de Breteuil, po ustąpieniu z ministerstwa w r. 1788, krytykował postępowanie arcybiskupa Sens. Mienił47 go despotą i mówił: „Co do mnie, żądam, aby władza królewska nie wyradzała się w despotyzm i aby pozostała w granicach, jakie obowiązywały ją za Ludwika XIV”. Mówiąc tak, sądził, że spełnia czyn obywatela i że ryzykuje niełaskę u Dworu.
Kiedy pani d’Esparbes była w łóżku z Ludwikiem XV, król rzekł: „Puszczałaś się ze wszystkimi mymi poddanymi. — Och, Najjaśniejszy Panie! — Miałaś księcia de Choiseul. — Jest taki jurny. — I marszałka de Richelieu. — Taki dowcipny! — Monville’a. — Ma taką ładną nogę. — Przypuśćmy; ale książę d’Aumont, który nie ma nic z tego wszystkiego? — Och, Najjaśniejszy Panie, on jest taki przywiązany do ciebie”.
Pani de Maintenon i pani de Caylus przechadzały się nad stawem w Marly. Woda była przeźroczysta, widać było karpie, poruszały się z wolna, zdawały się równie senne jak chude. Pani de Caylus zwróciła na to uwagę pani de Maintenon, która rzekła: „One są tak jak ja, żałują swego błotka”.
Ambasador angielski w Neapolu wydał bal uroczy, ale niezbyt kosztowny. Dowiedziano się o tym i zaczęto obgadywać jego bal, mimo że bardzo ładny. Zemścił się jak prawdziwy Anglik i jak człowiek, który nie stoi o gwinee48. Oznajmił drugi bal. Sądzono, że chce się poprawić, i że bal będzie wspaniały. Wszystko spieszy. Wielki ścisk. Żadnych przygotowań. Wreszcie, wnoszą maszynkę spirytusową. Wszyscy oczekują jakiegoś cudu. „Panowie, rzekł, widzę, że chodzi wam o koszt, nie o zabawę. Patrzcie, panowie, rzekł rozchylając ubranie i pokazując podszewkę. To jest obraz Dominikina, wart pięć tysięcy gwinei. Ale to nie wszystko; patrzcie na tych dziesięć banknotów; każdy jest po tysiąc gwinei, płatnych w banku amsterdamskim”. Zwinął je i położył na zapalonej maszynce. „Nie wątpię, panowie, że ten bal was zadowoli i że opuścicie mój dom radzi ze mnie. Żegnam panów, feta skończona”.
„Potomność, mówił pan de B..., to jest nie co innego, tylko nowa publiczność, która następuje po dawnej; otóż, sam pan wie, czym jest dzisiejsza publiczność”.
„Trzy rzeczy, powiadał N..., mierżą mnie, tak w znaczeniu moralnym, jak fizycznym, w przenośni i dosłownie: hałas, wiatr i dym”.
Z powodu dziewczyny lekkiego życia, która zaślubiła człowieka dotąd uważanego za dość przyzwoitego, pani de L... powiadała: „Gdybym była ladacznicą, byłabym jeszcze bardzo uczciwą kobietą, bo nie chciałabym za kochanka człowieka, który byłby zdolny mnie zaślubić”.
Nieboszczka księżna Orleańska w początkach swego małżeństwa była bardzo zakochana w mężu: mało było zakątków w Palais-Royal, które by nie były tego świadkami. Jednego dnia małżonkowie udali się z wizytą do księżnej-matki, która była cierpiąca. Podczas rozmowy stara księżna zasnęła; książę i młoda księżna uznali za właściwe wygodzić sobie u stóp łóżka chorej. Spostrzegła to i rzekła do synowej: „Pani jednej było dane okryć wstydem małżeństwo”.
Duclos, który bez ustanku mówił obelgi księdzu d’Olivet, powiadał o nim: „To jest taki łajdak, że mimo sposobu, w jaki go traktuję, nienawidzi mnie nie bardziej niż kogo innego”.
Duclos mówił raz o raju, który każdy sobie wyobraża na swój sposób. Pani de Rochefort rzekła: „Dla pana, panie Duclos, oto z czego składałby się pański raj: chleb, wino, ser i pierwsza lepsza”.
Nie wiem, kto taki powiadał: „Chciałbym widzieć ostatniego króla uduszonego jelitami ostatniego księdza”.
Był zwyczaj u pani de Luchet, że kupowało się dobrą historię u tego, kto ją opowiadał... Ile pan za nią żąda... Tyle a tyle. Zdarzyło się, że pani de Luchet kazała się służącej wyrachować ze stu talarów; ta wyliczyła się dokładnie, z wyjątkiem trzydziestu sześciu funtów; naraz wykrzyknęła: „A, proszę pani, a ta historia, dla której pani zadzwoniła na mnie. Kupiła ją pani od pana Coqueloy, wypłaciłam za nią trzydzieści sześć funtów”.
W porze gdy pan de Bissy chciał zerwać z prezydentową d’Aligre, znalazł na kominku list, w którym ona pisała do swego nowego kochanka, że chce oszczędzać pana de Bissy i urządzić się tak, aby on zerwał pierwszy. Zostawiła nawet umyślnie w tym celu ów list. Ale pan de Bissy zachował się jakby nigdy nic, ciągnął rzecz jeszcze pół roku, zamęczając ją swoimi względami.
Pan d’Espremesnil żył od dawna z panią Tilaurier, która chciała wydać się za niego. Posłużyła się Cagliostrem, który łudził pana d’Espremesnil odkryciem kamienia filozoficznego. Wiadomo, że Cagliostro łączył zabobon i fanatyzm z niedorzecznościami alchemii. D’Espremesnil skarżył się, że ten kamień filozoficzny się nie zjawia; otóż, kiedy pewna formuła zawiodła, Cagliostro wytłumaczył rzecz tym, że on żyje w występnym stosunku z panią Tilaurier. „Aby rzecz się powiodła, musi pan być w harmonii z niewidzialnymi potęgami i z ich najwyższą głową. Albo się pan ożeń z panią Tilaiurier, albo z nią zerwij”. Pani Tilaurier zdwoiła zalotność, d’Espremesnil ożenił się z nią, i jedynie jego żona znalazła kamień filozoficzny.
Powiedziano Ludwikowi XV, że jeden z jego strzelców umiera, połknąwszy, dla głupiego konceptu, dubeltowego talara. „Och, dobry Boże, wołajcież moich lekarzy. — Najjaśniejszy panie, rzekł książę do Noailles, tu nie lekarzy trzeba wołać. — A kogo? — Księdza Terrier. — Księdza Terrier, po co? — Przyjdzie, obłoży tego talara jedną dziesięciną, drugą dziesięciną, trzecią dziesięciną, talar skurczy się do trzydziestu sześciu su jak nasze, wyjdzie zwyczajną drogą, i chory będzie zdrów”.
Pan d’Ormesson, będąc generalnym kontrolerem, powiadał wobec dwudziestu osób, że długo zastanawiał się, na co mogli się zdać ludzie tacy jak Corneille, Boileau, la Fontaine, i nigdy nie mógł zgadnąć. Pan Pelletier de Mortfontaine, jego teść, rzekł łagodnie: „Wiem, że takie jest twoje mniemanie; ale miej ten wzgląd na mnie, abyś go nie zdradzał. Rad bym tyle uzyskać, abyś się nie przechwalał tym, czego ci brakuje. Zajmujesz miejsce człowieka, który często zapraszał do swego gabinetu Boileau i Racine’a, który ich sprowadzał do siebie na wieś, a który, dowiadując się, że przybyło doń w gości paru biskupów, powiadał: „Niech im pokażą zamek, pałac, ogrody, wszystko, wyjąwszy mnie”.
Źródłem niechęci kardynała de Fleury do królowej, żony Ludwika XV, była rekuza49, z jaką się spotkał u niej w swoich miłosnych zapałach. Znaleziono dowód tego po śmierci królowej w liście króla Stanisława, w odpowiedzi na list, w którym prosiła go o radę co do tego, jak się jej należy zachować. Kardynał miał wówczas siedemdziesiąt sześć lat, ale parę miesięcy wprzódy zgwałcił dwie kobiety. Marszałkowa de Mouchy i inna dama widziały list króla Stanisława.
Ze wszystkich gwałtów z końca panowania Ludwika XIV pamięta się tylko dragonady50, prześladowania hugenotów51, których dręczono, a zarazem zatrzymywano siłą w kraju, masowe więzienia jansenistów52, molinizm53 i kwietyzm54. To dosyć, ale zapomina się o inkwizycji tajnej, a często jawnej, jaką bigoteria Ludwika XIV nękała tych, którzy jedli z mięsem w post, szpiegostwo uprawiane w Paryżu i na prowincji przez biskupów i intendentów w stosunku do mężczyzn i kobiet podejrzanych, że żyją z sobą, szpiegostwo, które spowodowało ujawnienie wielu tajnych małżeństw. Woleli ludzie narazić się na szkody przedwczesnego ujawnienia małżeństwa, niż na skutki prześladowań królewskich lub księżych. Czy to nie była chytrość pani de Maintenon, która chciała w ten sposób dać do poznania, że jest królową?
Wezwano na Dwór słynnego Levret, do porodu nieboszczki Następczyni. Następca tronu rzekł: „Musi pan być rad, panie Levret; to panu da reputację. — Gdybym już nie miał reputacji, odparł spokojnie położnik, nie byłbym tutaj”.
Duclos powiadał raz do pani de Rochefort i do pani de Mirepoix, że „z kurtyzan robią się świętoszki, które nie ścierpią najmniejszej bodaj trochę pieprznej anegdoty. Są (powiada) bardziej uważające niż uczciwe kobiety”. Na to kropi historyjkę bardzo swobodną, potem drugą nieco pieprzniejszą; wreszcie, przy trzeciej, która zaczynała się jeszcze ostrzej, pani de Rochefort przerywa mu i powiada: „Hola, Duclos, pan nas ma za zanadto uczciwe kobiety”.
Woźnica króla pruskiego wywrócił go; król wpadł w straszny gniew. „No i cóż! rzekł woźnica: ot, nieszczęście, a wyście, królu, nigdy nie przegrali bitwy?”
Kiedy pan de Choiseul-Gouffier chciał na swój koszt pokryć swoim chłopom chaty dachówką z obawy pożaru, podziękowali mu za dobroć, ale prosili, aby zostawił je jak są, powiadając, że gdyby chaty były kryte dachówką zamiast słomy, poborcy podwyższyliby im podatek.
Marszałek de Villars hołdował Bachusowi, nawet na starość. Udając się w r. 1734 na czele armii do Włoch, przedłożył swoje służby królowej Sardynii, tak pijany, że nie mógł się utrzymać na nogach i upadł na ziemię. Mimo to, nie stracił głowy i rzekł: „I oto, jak przystało, znalazłem się u stóp Waszej Królewskiej Mości”.
Lord Rochester napisał poemat na pochwałę tchórzostwa. Był w kawiarni; zjawił się człowiek, którego obito kijem bez jego protestu. Lord Rochester, po wielu komplementach, rzecze doń: „Skoro pan znosi kije tak cierpliwie, czemu mi pan tego nie powiedział? Byłbym ja pana wygrzmocił, aby poprawić swoją reputację”.
Ludwik XIV skarżył się u pani de Maintenon na przykrość, jaką mu sprawia rozłam wśród biskupów. „Gdyby można (powiadał) zjednać sobie dziewięciu oponentów, uniknęłoby się schizmy; ale to nie będzie łatwo. — Więc cóż, królu, rzekła śmiejąc się księżna de Caylus, czemu W. K. Mość nie powie tym czterdziestu, aby przeszli na stronę tamtych dziewięciu? Nie odmówią królowi tego”.
W jakiś czas po śmierci Ludwika XV król kazał wcześniej skończyć koncert, który go nudził, i rzekł: „Dosyć tej muzyki”. Koncertanci usłyszeli to, jeden rzekł do drugiego: „Och, Boże, co za panowanie nas czeka!”
To sam hrabia de Grammont sprzedał za półtora tysiąca funtów rękopis Pamiętników, gdzie go tak wyraźnie potraktowano jako hultaja. Fontenelle, cenzor dzieła, nie chciał go puścić, przez wzgląd na hrabiego. Ów poskarżył się kanclerzowi, któremu Fontenelle wyłuszczył racje odmowy. Hrabia, nie chcąc stracić półtora tysiąca funtów, zmusił Fontenelle’a, aby zatwierdził książkę Hamiltona.
Marszałek de Belle-Isle, widząc, że pan de Choiseul zbyt rośnie w potęgę, kazał sporządzić przeciw niemu memoriał do króla, piórem jezuity Neuville. Umarł, nie przedłożywszy tego memoriału; tekę z papierami oddano panu de Choiseul, który znalazł ów memoriał przeciw sobie. Robił, co mógł, aby rozpoznać pismo, ale nadaremnie. Zapomniał już o tym, kiedy pewien znaczny jezuita poprosił go o pozwolenie odczytania mu pochwały, jaka znajduje się na jego cześć w mowie pogrzebowej dla marszałka de Belle-Isle, napisanej przez ojca Neuville. Czytanie odbyło się z rękopisu autora: pan de Choiseul poznał wówczas pismo. Jedyną zemstą, na jaką sobie pozwolił, było to, że powiedział ojcu de Neuville, iż lepiej mu się udają mowy pogrzebowe niż memoriały do króla.
Pan d’Invault, będąc kontrolerem generalnym, prosił króla o pozwolenie ożenienia się. Król, usłyszawszy nazwisko panny, rzekł: „Nie jesteś dosyć bogaty”. Pan d’Invault powołał się na swoją posadę, jako na coś, co zastępuje poniekąd majątek. „Och, rzekł król, posada może prysnąć, a żona zostaje”.
W czasie wojny amerykańskiej Szkot pewien mówił do Francuza, pokazując mu paru jeńców amerykańskich: „Pan się biłeś dla swego pana, ja dla mojego, ale ci ludzie dla kogo się biją?” To jest na wysokości owego króla Pegu, który omal nie umarł ze śmiechu, dowiadując się, że Wenecjanie nie mają króla.
Starzec pewien, widząc, że jestem zbyt czuły na jakąś niesprawiedliwość, rzekł: „Moje dziecko, trzeba uczyć się od życia znosić życie”.
Ksiądz de La Galaisière żył bardzo blisko z panem Orry, zanim ten został generalnym kontrolerem. Po nominacji odźwierny pana Orry, zmieniony w szwajcara, zaczął go nie poznawać. „Mój przyjacielu, rzekł ksiądz de la Galaisière, o wiele za wcześnie zrobiłeś się arogancki; uprzedzasz swego pana”.
Kobieta dziewięćdziesięcioletnia mówiła do pana de Fontenelle, który miał lat dziewięćdziesiąt pięć:
Uwagi (0)