Charaktery i anegdoty - Sébastien-Roch Nicolas de Chamfort (gdzie można czytać za darmo książki txt) 📖
Charaktery i anegdoty to zbiór miniatur o charakterze aforystycznym autorstwa Sebastien-Rocha Nicolas de Chamforta.
Krótkie zapiski przedstawiają codzienność francuskiej arystokracji, dowcipnie komentują różne sytuacje, wyśmiewają wady, puentują zdarzenia. Doskonale zachowują swój wdzięk w tłumaczeniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
Sebastien-Roch Nicolas de Chamfort był XVIII-wiecznym francuskim literatem, aforystą i wolnomularzem. Pisał komedie, poezje, listy, pisma krytyczne i teksty polityczne. Był uważany za następcę Woltera, a jego aforyzmy porównywano do zbiorów myśli François de La Rochefoucaulda.
- Autor: Sébastien-Roch Nicolas de Chamfort
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Charaktery i anegdoty - Sébastien-Roch Nicolas de Chamfort (gdzie można czytać za darmo książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Sébastien-Roch Nicolas de Chamfort
N... jest to człowiek zmienny, z duszą otwartą dla wszystkich wrażeń, zależnym od tego, co widzi, co słyszy, mającym łzę gotową dla pięknego czynu, który mu ktoś opowiada, i uśmiech dla śmieszności, którą głupiec stara się ten czyn obrzucić.
N... twierdzi, że najwykwintniejszy świat zupełnie zgodny jest z opisem domu publicznego, tak jak go odmalowała młoda osoba, która w nim mieszkała. Spotyka ją w Vaux-Hall, zbliża się do niej, pyta, gdzie mógłby ją zobaczyć samą. „Proszę pana, rzekła, mieszkam u pani V...; jest to miejsce bardzo przyzwoite, gdzie bywają tylko ludzie wytworni, eleganccy, przeważnie w karetach; jest brama wjazdowa, piękny salon z lustrami i żyrandolami. Czasami dają tam kolację, na porcelanie. — Bagatela! Ależ ja żyłem w wielkim świecie i nie widziałem nic lepszego. — Ani ja, odparła; a przecież znam prawie wszystkie takie domy”. N... przechodził wszystkie punkty i wykazywał, że nie ma ani jednego, który by się nie mógł odnosić do wielkiego świata.
N... bawi się serdecznie śmiesznościami, które podchwyci w świecie. Jest wręcz zachwycony, kiedy ujrzy jakąś głupią niesprawiedliwość; opacznie rozdawane stanowiska; pocieszne niekonsekwencje władzy; wszelkiego rodzaju skandale, które zdarzają się aż nazbyt często. Zrazu myślałem, że on jest zły; ale stykając się z nim bliżej, zrozumiałem, skąd płynie to dziwactwo. Jest to zacne uczucie, cnotliwe oburzenie, które długo czyniło go nieszczęśliwym, a które zastąpił ciągłym żartem, rzekomo wesołym, ale gorzkim przez swój sarkazm i zdradzającym źródło, z którego płynie.
Przyjaźnie pana de... są nie czym innym, jak tylko zgodnością jego interesów z interesami jego rzekomych przyjaciół. Jego miłostki to produkt dobrego trawienia. Wszystko, co jest powyżej tego, albo poza tym, nie istnieje dla niego. Szlachetny i bezinteresowny odruch przyjaźni, delikatne uczucie, wydają mu się szaleństwem godnym domu wariatów.
Pan de Ségur wydał rozkaz, który zalecał przyjmować do korpusu artylerii wyłącznie szlachtę; z drugiej strony, zawód ten wymagał ludzi wykształconych; stąd zdarzyła się zabawna rzecz: mianowicie ksiądz Bossut, egzaminując uczniów, dawał świadectwa jedynie plebejuszom, a Cherin tylko szlachcie. Na setkę uczniów było zaledwie kilku, którzy czynili zadość obu warunkom.
Pan de L... powiadał o rozkoszach miłości, że kiedy nie można już być rozrzutnym, trzeba stać się skąpym; w tej materii kto przestaje być bogaty, zaczyna być ubogi. „Dla mnie, mówił, skoro tylko byłem zmuszony rozróżniać między obligiem płatnym za okazaniem a obligiem płatnym w terminie, zwinąłem bank”.
Pewien pisarz, któremu magnat dał uczuć swoją wyższość, rzekł: „Mości książę, wiem, com ci powinien, ale wiem także, że łatwiej być wyższym ode mnie, niż równym mi”.
Marszałek de Noailles miał proces z jednym z dzierżawców. Ośmiu czy dziesięciu rajców uchyliło się, powiadając: „Jako krewni księcia de Noailles”, i byli nimi w istocie... dziesiąta woda po kisielu. Pewien rajca, nazwiskiem Merson, kpiąc sobie z tej próżnostki, wstał i rzekł: „Uchylam się również”. Prezydent70 spytał, w jakim charakterze. Odparł: „Jako krewny dzierżawcy”.
Kiedy sześćdziesięciopięcioletnia pani de... zaślubiła pana X, liczącego lat dwadzieścia dwa, ktoś powiedział, że to jest małżeństwo Pyrama71 i Baucis72.
N..., któremu wymawiano jego obojętność dla kobiet, mówił: „Mogę rzec o nich to, co pani de C... mówiła o swoich dzieciach: Mam w głowie syna, którego nigdy nie zdołałam urodzić. Mam w głowie kobietę, jakich mało, która mnie chroni od kobiet, jakich wiele. Dużo zawdzięczam tej kobiecie”.
Co mi się wydaje najkomiczniejsze w społeczności, powiadał N..., to małżeństwo, rola męża; a najśmieszniejsze w polityce — monarchia, rola króla. Oto dwie rzeczy, które mnie najbardziej bawią; to są dwa niewygasłe źródła moich konceptów. Ten, kto by mnie ożenił albo kto by mnie zrobił królem, odjąłby mi jednym zamachem znaczną część mego dowcipu i humoru”.
Rozmawiano o sposobach pozbycia się złego ministra, zhańbionego mnóstwem nikczemności. Jeden z jego znanych wrogów rzekł: „Czy nie można by mu podsunąć jakiegoś postępku rozumnego, uczciwego, aby sprawić, by go odpędzono?”
„Co mogą mi zrobić, powiadał N..., możni i książęta? Czy mogą mi wrócić młodość, albo też odjąć myśl, której użytek wynagradza mi wszystko?”
Pani de... powiadała raz do pana N...: „Nie może pan o mnie dobrze myśleć, ponieważ jakiś czas żyłam blisko z panem d’Ur... Powiem panu przyczynę, która stanowi zarazem moje najlepsze wytłumaczenie. Sypiałam z nim; do tego stopnia nie znoszę towarzystwa chamów, że jedynie ta racja mogła mnie usprawiedliwić we własnych oczach, a mam nadzieję i w pańskich”.
Pan de B... widywał panią de L... codziennie; mówiono, że ma się z nią żenić. Na co rzekł do jednego z przyjaciół: „Mało jest ludzi, których by nie wolała zaślubić ode mnie, i nawzajem. Byłoby bardzo dziwne, gdybyśmy w ciągu piętnastu lat przyjaźni nie zauważyli, jak dalece jesteśmy sobie antypatyczni”.
„Siła złudzeń, powiadał N..., działa na mnie w stosunku do osób, które kocham, jedynie jak szkło na pastelu. Łagodzi rysy, nie zmieniając układu ani proporcji”.
Roztrząsano w towarzystwie zagadnienie: Co jest milej, dawać czy przyjmować? Jedni twierdzili, że dawać; drudzy, że kiedy przyjaźń jest doskonała, rozkosz przyjmowania jest może równie delikatna, a żywsza. Ktoś dowcipny, spytany o zdanie, rzekł: „Nie wiem, która z tych przyjemności jest większa, ale wolałabym przyjemność dawania; zdaje mi się bodaj, że jest trwalsza, ile że73 uważałem74, iż pamięta się ją dłużej”.
Przyjaciele pana N... chcieli nagiąć jego charakter do swoich kaprysów: znając go zawsze jednakim, powiadali, że jest niepoprawny; na co rzekł: „Gdybym nie był niepoprawny, byłbym się już od dawna zepsuł”.
„Uchylam się, mówił N..., od awansów pana de B..., ile że nisko cenię zalety, dla których on szuka mego towarzystwa; gdyby zaś on wiedział, które przymioty w sobie szanuję, wymówiłby mi dom”.
Ktoś, kto odtrącił względy pani de S... (Staël), rzekł: „Na cóż ma służyć rozum, jeśli nie na to, aby nie mieć pani de S...?”
P. Joly de Fleury, generalny kontroler w r. 1781, mówił do mego przyjaciela, pana B.: „Gada pan wciąż o narodzie. Nie ma żadnego narodu. Trzeba mówić lud; lud, który nasi dawni publicyści określają terminem: Lud niewolny, pańszczyźniany i opodatkowany wedle łaski i miłosierdzia”.
Ofiarowywano panu N... zyskowne miejsce, które mu nie odpowiadało; odparł: „Wiem, że żyje się za pieniądze; ale wiem także, że nie trzeba żyć dla pieniędzy”.
Ktoś powiadał o wielkim egotyście: „Spaliłby wasz dom, aby sobie ugotować dwa jajka”.
Książę de..., niegdyś człowiek rozumny, szukający towarzystwa godnych ludzi, zmienił się w pięćdziesiątym roku w pospolitego dworaka. Obyczaj ten oraz życie w Wersalu nadały mu się w upadku jego inteligencji tak, jak gra przystoi starym kobietom.
Pan de L... powiadał, że z małżeństwem powinno by być tak, jak z domami, które wynajmuje się na trzy, sześć albo dziewięć lat, z prawem kupna domu, jeżeli się nada.
„Różnica między mną a panem, rzekł do mnie N..., to że pan powiedziałeś wszystkim maskom: Znam cię; ja zaś zostawiłem im nadzieję oszukania mnie. Oto czemu świat jest dla mnie łaskawszy niż dla pana. To jest niby bal maskowy, na którym pan zepsułeś grę innym, a zabawę samemu sobie”.
„Człowiek, powiadał N..., to jest głupie bydlę, jeśli mam sądzić po sobie”.
N... miał, na wyrażenie pogardy, ulubioną formułę: „To jest przedostatni z ludzi. — Czemu przedostatni? pytano. — Żeby nikogo nie zniechęcać, bo jest ścisk”.
N... powiadał, że dziwi się zawsze morderczym ucztom, jakie ludzie wyprawiają sobie wzajem. „To by było zrozumiałe między krewnymi, którzy dziedziczą po sobie, ale między prostymi przyjaciółmi, jaki może być cel?”
„Szczęście, powiadał N..., nie jest rzeczą łatwą. Bardzo trudno jest znaleźć je w sobie, a niepodobna gdzie indziej”.
Namawiano pana de... aby porzucił stanowisko, którego sam tytuł ubezpiecza go przeciw możnym; odpowiedział: „Można uciąć Samsonowi włosy, ale nie trzeba go namawiać, aby kładł perukę”.
Powiadano, że pan N... jest mało towarzyski. „Tak, rzekł jeden z jego przyjaciół; razi go wiele rzeczy, które w społeczeństwie rażą naturę”.
Pamiętają wszyscy pocieszną i bezmierną próżność arcybiskupa z Rheims, Le Tellier-Louvois, na punkcie stanowiska i rodu. Wiadomo, jak bardzo ta próżność była swego czasu sławna we Francji. Otóż książę d’A..., gubernator Berry, nie będąc od wielu lat na dworze, udawał się do Wersalu. Powóz się wywrócił, oś pękła. Był mróz. Oznajmiono mu, że trzeba dwóch godzin dla naprawienia powozu. Ujrzał konie i spytał, na kogo czekają; odpowiedziano, że na arcybiskupa z Rheims, który również udaje się do Wersalu. Posłał swoich ludzi przodem, zostawiając tylko jednego, któremu zabronił pojawiać się bez rozkazu. Przybywa arcybiskup. Podczas gdy zaprzęgano, książę poleca jednemu z ludzi arcybiskupa prosić go o miejsce dla godnego człowieka, któremu powóz się uszkodził i który musiałby czekać dwie godziny, aż go naprawią. Lokaj idzie i spełnia zlecenie. „Co to za człowiek? pyta arcybiskup. Czy to ktoś przyzwoity? — Tak sądzę, Wasza Dostojność, wygląda bardzo godnie. — Co nazywasz godnie? Czy dobrze ubrany? — Skromnie, Wasza Dostojność, ale dobrze. — Czy ma ludzi? — Przypuszczam, że tak. — Idź, dowiedz się”. Służący idzie i wraca. „Wasza Dostojność, posłał ich przodem, do Wersalu. — A, to już coś. Ale to nie wszystko. Spytaj go, czy jest szlachcicem”. Lokaj idzie i wraca: „Tak, Wasza Dostojność, szlachcic. — Doskonale, niech przyjdzie, zobaczymy, co to takiego”. Książę zbliża się, kłania. Arcybiskup kiwa głową, ledwie się usuwając, aby zrobić nieco miejsca w powozie. Widzi order Świętego Ludwika. „Proszę pana, mówi do księcia, przykro mi, że panu kazałem czekać, ale nie mogłem, przyzna pan sam, dać miejsca w powozie byle komu. Wiem, że pan jesteś szlachcicem. Widzę, że pan był wojskowym. — Tak, Wasza Dostojność. — I jedzie pan do Wersalu? — Tak, Wasza Dostojność. — Do jakiego biura? — Nie, nie mam nic do czynienia z biurami. Jadę podziękować. — Komu? Panu de Louvois? — Nie, Wasza Dostojność, królowi. — Królowi! (tu arcybiskup usuwa się i robi trochę miejsca). Zatem król wyświadczył panu świeżo jakąś łaskę? — Nie, Wasza Dostojność, to długa historia. — Niech pan opowie. — Jest tak: dwa lata temu wydałem córkę za mąż, za człowieka niezbyt bogatego (arcybiskup odzyskuje nieco miejsca, które ustąpił w powozie), ale bardzo wielkiego rodu (arcybiskup znów ustępuje miejsca). Książę ciągnie dalej: Jego Królewska Mość raczył interesować się tym małżeństwem... (arcybiskup robi dużo miejsca)... i nawet przyrzekł memu zięciowi pierwszy wakans gubernatora, jaki się otworzy. — Jak to? Jakieś małe gubernatorstwo z pewnością. Któregoś miasta? — Nie, Wasza Dostojność, nie miasta; prowincji. — Prowincji! wykrzyknął arcybiskup cofając się w róg powozu, prowincji! — Tak, i właśnie ma wakować teraz. — Która? — Moja własna, Berry, którą chcę oddać zięciowi... — Jak to, pan... pan jest gubernatorem... pan jest książę de...” I chce wysiadać z powozu. „Ależ, mości książę, czemuż książę nie powiedział? Ależ to nie do wiary! Na co mnie książę naraził? Przepraszam, że Waszej Wysokości kazałem czekać... Ten hultaj lokaj nie powiedział mi... Jestem bardzo szczęśliwy, iż uwierzyłem na słowo, że książę jest szlachcicem; tylu mówi, że jest, a nie jest! Przy tym ten Hozier to łajdaczyna. Och, Wasza Wysokość, jestem niepocieszony. — Niechże się Wasza Dostojność uspokoi i przebaczy swemu lokajowi, który poprzestał na powiedzeniu, że jestem godnym człowiekiem. Przebacz, Wasza Dostojność, Hozierowi, który ją naraził na przyjęcie do swego powozu jakiegoś starego wojskowego bez tytułu; przebacz i mnie, że się nie wylegitymowałem ze swoich przodków, aby się dostać do twej karety”.
W Peru tylko szlachta ma prawo do nauki. Nasza szlachta rozumie o tym inaczej75.
Ludwik XIV, chcąc posłać do Hiszpanii portret księcia Burgundii, kazał go zrobić Coypelowi; chcąc zaś mieć portret dla siebie, polecił Coypelowi zrobić kopię. Oba obrazy wystawiono równocześnie w galerii: niepodobna było ich rozróżnić. Ludwik XIV, przewidując, że się znajdzie w kłopocie, wziął malarza na stronę i rzekł: „Nie uchodzi, abym się pomylił; powiedz mi, z której strony jest oryginał”. Coypel wskazał; po czym Ludwik XIV przechodząc rzekł: „Oryginał i kopia tak są podobne, że można by się pomylić; mimo to, przy pewnej uwadze, można poznać, że to jest oryginał”.
Nieboszczyk książę de Conti, ostro potraktowany przez Ludwika XV, opowiadał tę przykrą scenę swemu przyjacielowi, lordowi Tyrconnel, którego prosił o radę. Ten, pomyślawszy chwilę, rzekł naiwnie: „Mości książę, byłoby możliwe się zemścić, gdybyś książę miał pieniądze i szacunek u ludzi”.
Król pruski, który nie traci daremnie czasu, powiadał, że nie ma człowieka, który by zrobił połowę tego, co by mógł zrobić.
„Oto chwila, w której zrezygnowałem z miłości, mówił pan N...; mianowicie kiedy kobiety zaczęły mówić: Przepadam za panem N..., szaleję za nim, etc. Niegdyś, dodał, kiedy byłem młody, mówiły: Bardzo cenię pana N..., to młody człowiek wielkich zalet charakteru”.
Zanim panna Clairon wprowadziła kostiumy do Komedii Francuskiej, znano tam w tragedii tylko jeden strój, który nazywano rzymskim i w którym grano sztuki greckie, amerykańskie, hiszpańskie, etc. Lekain pierwszy uznał kostium i kazał sobie zrobić strój grecki do roli Orestesa w Andromace. Dauberval zjawił się w garderobie Lekaina w chwili, gdy krawiec przyniósł kostium Oresta. Niezwykłość stroju uderzyła Daubervala, który spytał, co to takiego. „To się nazywa
Uwagi (0)