Darmowe ebooki » Aforyzm » Wędrowiec i jego cień - Friedrich Nietzsche (biblioteki internetowe darmowe .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Wędrowiec i jego cień - Friedrich Nietzsche (biblioteki internetowe darmowe .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Friedrich Nietzsche



1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 53
Idź do strony:
można by nawet zapytać, czy w ogóle jest dlań rzeczą możliwą, choćby na chwilę zatrzymać mechanizm swego popędu tworzącego i wymyślającego osoby. Obcuje bo nawet z myślami, choćby były najbardziej oderwane, tak jak gdyby były indywiduami, z którymi trzeba walczyć, łączyć się, które trzeba ochraniać, którymi trzeba się opiekować, które trzeba odżywiać. Podpatrzmy i podsłuchajmy tylko siebie samych, w owych chwilach, kiedy słyszymy lub odkrywamy nowe jakieś dla siebie twierdzenie. Zdarzyć się może, że się nam nie podoba, ponieważ występuje tak dumnie, tak pysznie: nieświadomie zapytujemy się siebie, czy byśmy nie mogli postawić mu u boku jego przeciwieństwa, niby wroga, czy byśmy nie mogli doń doczepić jakiegoś „może”, lub „niekiedy”, już słówko „prawdopodobnie” jest dla nas zadośćuczynieniem, ponieważ niweczy przykrą tyranię osobistą bezwzględności. Przeciwnie, kiedy owo nowe zdanie występuje w formie łagodniejszej, delikatne, cierpliwe i pokorne, niby samo padające w objęcia przeczeniu, tedy za pomocą innej próby doświadczamy swego samowładztwa: jakżeż to, czyż możemy tej słabej istocie odmówić pomocy, nie pieścić jej i nie karmić, nie udzielić jej siły, pełni, prawdziwości, ba, nawet bezwzględności? Czyż nie możemy obejść się z nią po ojcowsku, po rycersku, ze współczuciem? — Kiedy indziej znowu spostrzegamy tu pewien sąd i tam pewien sąd, które ani patrzą na siebie, ani ku sobie się nie zbliżają: wtedy łaskocze nas myśl, czy by się nie udało urządzić tutaj małżeństwa, wyciągnąć wniosku, i z góry już doznajemy przyjemnego uczucia, że jeśli by z tego wniosku wypłynęły skutki, tedy by honor przypadł nie tylko obu sądom, pozostającym w związku małżeńskim, lecz także i swatom. Jeśli jednak z ową myślą nie można sobie poradzić ani drogą oporu i niechęci, ani też drogą życzliwości (i jeśli uważa się ją za prawdziwą) — tedy poddajemy się jej, i hołd składamy jako wodzowi i księciu, umieszczamy ją na tronie i nie mówimy o niej inaczej jak z uroczystością i dumą: gdyż w jej blasku błyszczymy i my. Biada temu, kto by ją chciał przyćmić. Niech się jednak zdarzy, że pewnego dnia ta sama myśl wyda się nam podejrzaną: wtedy niezmordowani twórcy królów (king-makers) w dziejach ducha strącamy ją z tronu i pośpiesznie wznosimy jej przeciwniczkę. Nie wadzi to rozważyć i pomyśleć jeszcze głębiej; z pewnością nikt nie będzie mówić wtedy o „popędzie naukowym samym w sobie”! — Czemu więc człowiek przekłada prawdę nad nieprawdę w tej potajemnej walce idei osób, w tym najczęściej ukrytym kojarzeniu małżeństw między myślami, w tym budowaniu państw w dziedzinie myśli, w tym wychowywaniu, pielęgnowaniu myśli i udzielaniu im pomocy, jakiej się udziela ubogim i chorym? Z tego samego powodu, dla jakiego się rządzi sprawiedliwością w obcowaniu z osobami rzeczywistymi: dziś, z przyzwyczajenia, dziedziczności i przyuczenia, pierwotnie, ponieważ prawda — tak jak słuszność i sprawiedliwość — jest pożyteczniejsza i zaszczytniejsza od nieprawdy. Albowiem w państwie myśli niełatwo zachować władzę i sławę, jeśli się opierają na błędzie lub kłamstwie: poczucie, iż taka budowa zawsze kiedyś zwalić się może, jest upokarzające dla świadomości budowniczego; wstyd mu kruchości materiału i chciałby, ponieważ sam siebie bierze poważniej, niż cały świat pozostały, nie robić nic, co by nie było trwalsze niż cały świat pozostały. W żądzy prawdy obejmuje wiarę w nieśmiertelność osobistą, to znaczy najdumniejszą, najwznioślejszą myśl, jaka kiedykolwiek istniała, albowiem wiąże się ona najściślej z ukrytą myślą: „pereat mundus, dum ego salvus sim18”. Dzieło własne przekształca się w ego, sam przekształca się w rzecz nieprzemijającą, stawiającą czoło przeciw wszystkiemu. Jego to niezmierzona duma wymaga, żeby do dzieła używać tylko najlepszych, najtwardszych kamieni, a więc prawd lub tego, co za prawdy uważa. Słusznie po wszystkie czasy wymieniano pychę jako „występek wiedzących” — jednak bez tego płodnego występku źle by było z prawdą i jej znaczeniem na ziemi. W tym jednak, że czujemy strach przed swymi własnymi myślami, pojęciami, wyrazami, lecz że zarazem siebie samych w nich czcimy, mimowolnie przypisujemy im prawo nas samych nagradzać, potępiać, chwalić i ganić, w tym więc, że obcujemy z nimi jako z wolnymi osobami duchowymi, z siłami niezależnymi, jako równi z równymi — w tym kryje się korzeń tego rzadkiego zjawiska, które nazwałem „sumieniem intelektualnym”. — Tak więc i w tym wypadku coś moralnego w najlepszym znaczeniu zakwitło z „korzenia czarnego”. 27.

Obskuranci. — Rzeczą zasadniczą w czarnej magii obskurantyzmu19 nie jest to, że chce przyćmić głowy, lecz że obraz świata chce zaczernić, nasze wyobrażenie o bycie przyciemnić. Do tego wprawdzie używa często środka polegającego na tym, żeby przeszkodzić oświacie umysłów, niekiedy jednak używa środka wprost przeciwnego i przez najwyższe wysubtelnienie intelektu stara się wywołać przesycenie jego owocami. Subtelni metafizycy, przygotowujący sceptycyzm i wywołujący swą nadmierną bystrością umysłu niedowierzanie do bystrości umysłu w ogóle, są dobrymi narzędziami tego bardziej subtelnego obskurantyzmu. — Jestże20 możliwe, że samego Kanta można użyć w tym celu? Co więcej, że według jego własnego osławionego oświadczenia on sam, przynajmniej przez pewien czas, chciał czegoś podobnego: utorować drogę dla wiary przez wytknięcie szranek21 dla wiedzy? — Co mu się wprawdzie nie powiodło; ani jemu, ani jego następcom na wilczych i lisich ścieżkach tego nadzwyczaj wysubtelnionego i niebezpiecznego, ba, najniebezpieczniejszego obskurantyzmu: ponieważ czarna magia ukazuje się tutaj w aureoli świetlnej.

28.

Jakiego rodzaju filozofia jest zgubna dla sztuki. — Kiedy mgłom metafizyczno-mistycznej filozofii powiedzie się wszystkie zjawiska estetyczne uczynić nieprzezroczystymi, wypływa stąd, że nie można ich oceniać między sobą, ponieważ żadne oddzielne zjawisko nie daje się wyjaśnić. Lecz jeśli nie można porównywać ich ze sobą dla oceny, w końcu zjawia się zupełna bezkrytyczność, ślepe zgadzanie się na wszystko: stąd jednak znowu stałe zanikanie rozkoszy, jakiej dostarcza sztuka, która tylko przez najbardziej zaostrzony smak i rozróżnianie różni się od surowego zaspakajania potrzeby. Im bardziej jednak zanika rozkosz, tym bardziej pragnienia artystyczne przekształcają się w pospolity głód, który artysta stara się zaspokoić przez coraz bardziej ordynarny pokarm.

29.

W Getsemane. — Najboleśniejsze, co myśliciel rzec może do artystów, brzmi: „nie możecie przeto czuwać ze mną nawet jednej godziny?”

30.

Za warsztatem tkackim. — Wobec nielicznych, którzy znajdują uciechę w rozwiązywaniu węzłów i rozsnuwaniu wątków, wielu pracuje w kierunku odwrotnym (na przykład wszyscy artyści i kobiety), żeby je coraz na nowo związywać i plątać, a tak żeby rzeczy zrozumiane przekształcać w niezrozumiane, a jeśli można w niedające się zrozumieć. Co wreszcie na tym się kończy — że oczka i tkaniny zawsze muszą być cokolwiek zbrukane, ponieważ za wiele rąk pracuje nad nimi i ciągnie je do siebie.

31.

W pustyni nauki — Człowiekowi naukowemu w jego skromnych i mozolnych wędrówkach, które, niestety, dość często muszą być wędrówkami przez pustynię, ukazują się owe świetlne miraże, które nazywają się „systemami filozoficznymi”: z czarowną siłą złudzenia migają rozwiązaniem wszystkich zagadek i obiecują w pobliżu najświeższy napój prawdziwej wody życia; serce upaja się radością, a znużony dotyka niemal już wargami celu całej naukowej wytrwałości i trudu, tak że mimowolnie porywa się naprzód. To prawda, niektóre natury stają jak ogłuszone przed pięknym złudzeniem: pustynia pochłania je, dla nauki są umarłe. Inne znowu, które doświadczyły już nieraz owych pociech subiektywnych, doznają niezmiernego zniechęcenia i przeklinają słony smak, jaki owe zjawiska pozostawiają w ustach, i z którego powstaje wściekłe pragnienie — kiedy tymczasem ani o jeden krok nie zbliżamy się do żadnego źródła.

32.

Rzekoma „rzeczywistość rzeczywista”. — Przedstawiając oddzielne typy zawodowe, np. wodza, tkacza, marynarza, poeta przybiera pozory takiego, który te rzeczy zna do gruntu i jak gdyby był człowiekiem wiedzącym; więcej jeszcze, wykładając czyny i losy ludzkie, zachowuje się tak, jak gdyby był obecny przy zakładaniu osnowy świata: w tym znaczeniu jest oszustem. I oszustwa swoje popełnia przed ludźmi nieoświeconymi — wskutek czego miewa powodzenie: ci nie szczędzą mu swych pochwał dla jego prawdziwego i głębokiego znawstwa i doprowadzają go w końcu do idei obłędnej, że rzeczywiście zna te rzeczy tak dobrze, jak znawcy i specjaliści, ba, jak sam twórca światów. W rezultacie przeto oszust staje się uczciwym i wierzy w swoją prawdomówność. Ludzie wrażliwi dochodzą do tego, że mu to mówią nawet w oczy, iż posiada prawdę i prawdomówność wyższą — oni bowiem bywają czasami znużeni rzeczywistością i marzenie poetyckie jest wtedy dla nich wytchnieniem i odpoczynkiem nocnym, dobroczynnym dla głowy i serca. To, co się ukazuje w marzeniu, wydaje się im teraz, iż jest więcej warte, ponieważ, jak się rzekło, odczuwają je, jako rzecz bardziej dobroczynną: a ludzie zawsze sądzili, iż to, co wydaje się posiadać większą wartość, jest prawdziwe, rzeczywiste. Poeci, świadomi tej władzy, rozmyślnie zmierzają do tego, żeby to, co zwykle nazywa się rzeczywistością, oczernić i w niepewne, pozorne, nieprawdziwe, grzeszne, bolesne, zwodzicielskie przekształcić, korzystają z wszystkich wątpliwości co do granic poznania, ze wszelkich wykroczeń sceptycznych, żeby rozciągnąć nad rzeczami fałdzistą zasłonę niepewności, a przez to, żeby w tym przyćmieniu ich czarnoksięstwo i magia duchowa bez ochyby22 były rozumiane jako droga do „prawdziwej prawdy”, do rzeczywistej rzeczywistości!

33.

Chcieć być sprawiedliwym a chcieć być sędzią. — Schopenhauer23, którego wielkie znawstwo rzeczy ludzkich i arcyludzkich, pierwotny zmysł faktyczny nie mało ucierpiały od pstrokatej skóry leopardziej jegoż metafizyki (tę trzeba zeń ściągnąć, żeby pod nią odkryć prawdziwy geniusz moralisty), Schopenhauer czyni doskonałą różnicę, przez którą ma więcej słuszności, niż to sobie sam przyznaje: „wniknięcie w ścisłą konieczność postępków ludzkich jest linią graniczną, oddzielającą głowy filozoficzne od innych”. To potężne wejrzenie, na które przez pewien czas miał oczy otwarte, sam paraliżował w sobie wskutek owego przesądu, wspólnego mu jeszcze z ludźmi moralnymi (nie: moralistami), które tak niewinnie i z wiarą wypowiada: ostateczne i prawdziwe rozwiązanie wewnętrznej istoty całości rzeczy koniecznie musi być w związku ścisłym z rozwiązaniem etycznego znaczenia postępków ludzkich — co właśnie zgoła nie jest konieczne; przeciwnie, raczej zostaje obalone przez owo twierdzenie o ścisłej konieczności postępków ludzkich, to jest bezwarunkowej niewolności i nieodpowiedzialności woli. Głowy filozoficzne będą się tedy różnić od innych tym, że nie wierzą w metafizyczne znaczenie moralności: i to wytworzy między nimi przepaść tak głęboką i nieprzebytą, iż przepaść, istniejąca obecnie między „wykształconymi” a „niewykształconymi”, na którą się tak uskarżają, zaledwie daje o niej pojęcie. Wprawdzie tylne furtki, jakie sobie zostawiają „głowy filozoficzne”, podobnie jak sam Schopenhauer, muszą zostać uznane za bezpożyteczne: żadna nie prowadzi na wolność, na powietrze wolnej woli; poza każdą, przez którą wymykano się dotychczas, ukazuje się spiżowo spoglądająca ściana fatum: w więzieniu jesteśmy, wolnymi możemy wyobrażać się tylko, nie zdołamy uczynić się nimi. Że temu poznaniu niedługo już opierać będzie się można, ukazują zrozpaczone i nieprawdopodobne pozycje i szamotania się tych, którzy je atakują, żeby walkę przedłużyć. — Oto co się obecnie mniej więcej dzieje w ich obozie: „a więc nikt nie jest odpowiedzialny?” I jednak wszędzie grzech i poczucie grzeszności. Ależ musi ktośkolwiek być grzesznikiem: niemożliwa i odtąd nie wolno oskarżać i potępiać jednostki, tej biednej fali stawania się — dobrze więc: niech będzie grzesznikiem sama igraszka fal: stawanie się: tutaj działa wolna wola, tutaj można oskarżać, potępiać, pokutować i czynić skruchę: niechaj tedy Bóg będzie grzesznikiem, a człowiek jego odkupicielem: niechaj historia świata będzie zarazem winą, potępieniem siebie i samobójstwem; złoczyńca niechaj się stanie swym sędzią, sędzia własnym katem. — Ten chrześcijanizm odwrócony do góry nogami — bowiem cóż to jest innego? — to także ostatni sztych w walce doktryny o bezwarunkowej moralności z doktryną o bezwarunkowej niewoli — rzecz straszliwa, jeśli by była czymś więcej niż grymasem logicznym, więcej niż odrażającym wykrzywieniem dogorywającej myśli — być może, skurczem śmiertelnym zrozpaczonego i szukającego ratunku serca, któremu obłęd podszeptuje: „Oto jesteś baranek, który nosi grzechy boskie na sobie”. — Błąd tkwi nie tylko w poczuciu: „jam jest odpowiedzialny”, lecz również w owym przeciwieństwie: „jam nie jest odpowiedzialny, lecz ktoś musi nim być przecież”. — To także nieprawda: filozof przeto powinien rzec, jak Chrystus: „nie sądźcie”, i ostatnia różnica między głowami filozoficznymi i pozostałymi byłaby ta: że tamte chcą być sprawiedliwe, a te pragną być sędziami.

34.

Poświęcenie. — Sądzicie, że cechą czynu moralnego jest poświęcenie? — Pomyślcie tedy cokolwiek nad tym, że w każdym czynie, spełnionym po namyśle, zawiera się poświęcenie, zarówno w najgorszym, jak w najlepszym.

35.

Przeciw tym, co badają moralność przez mikroskop. — Trzeba znać czyny najlepsze i najgorsze, do jakich człowiek jest zdolny, jak w wyobraźni, tak w rzeczywistości, żeby móc osądzić, jak silna jest jego natura moralna. Ale dowiedzieć się tego jest rzeczą niemożliwą.

36.

Ząb żmii. — Czy ma się, czy się nie ma zęba żmii, nie wie się o tym, dopóki ktoś na nas nie nastąpił. Kobieta lub matka powiedziałaby: dopóki ktoś nie nadepnął na nasze ukochanie lub dziecko. — Charakter nasz bardziej jeszcze zależy od tego, czego nie przeżywamy, niż od tego, co się przeżywa.

37.

Oszustwo w miłości. — Niejedno zapomina się z przeszłości i rozmyślnie wyrzuca z pamięci, to znaczy, chcemy, żeby obraz, spoglądający ku nam z przeszłości, okłamywał nas, schlebiał naszej mglistości — pracujemy bez przerwy nad tym oszukiwaniem samych siebie. — I wy, co tyle „o zapominaniu o sobie w miłości”, „o rozpływaniu się

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 53
Idź do strony:

Darmowe książki «Wędrowiec i jego cień - Friedrich Nietzsche (biblioteki internetowe darmowe .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz