Darmowe ebooki » Wiersz » Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Bianka Rolando



1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24
Idź do strony:
słyszę już ich tupoty 
gęste, zbite w jednorodny pokaz siły, militarnych możliwości 
w milionach egzemplarzy powielane, odbijane boleśnie 
W kalcytowych zębach kruszą śmietanową porcelanę 
z dawnej rodzinnej zastawy wytłukiwanej regularnie 
 
Pieśń trzydziesta trzecia. Procesja
Widzisz, jak z dala posuwa się owe wygniecenie jednolite? 
Robótki ręczne, szatańskie puszczanie oczek w szlakach 
120 wzorów, by dekorować w procesji sztandary poprzerabiane 
po nocach niszczone, w zakładach sztandarów liturgicznych 
Nici drogocenne wywlekane, w nowe znaczenia je zaprzątające 
Kradzione poduszki, obrazy przemalowywane na inną modłę 
Guma spalona z opon zdartych bardziej pod naszymi stopami 
Już trzymają wstęgi czarne od proporców wklejone na siłę 
Oto występ, oto pokaz największych zbiorów kolekcji prywatnej 
oświetlanej spontanicznie żyrandolami z kryształowymi łezkami 
Rzeka Magra znowu wypełnia swój sztuczny, betonowy brzeg 
Polarna malina na ustach śpiewaczek zgnieciona w mękach 
Na dawnych strunach głosowych grają już inni, dostosowując się 
Otwarte na roścież złamania kurtynami się kłaniają przed Wijem 
Trzaskają nieznanymi instrumentami, ni z dźwięków, ni z nazwy 
Trzymają proporce połamane, sklejane klejami kostnymi 
Niosą sztandary prześmiewcze na wymiętych kręgosłupach 
Tańczą, wykrzywiając swe dusze kolorowe, ludowe, osty 
Zakreśla procesja kręgi siedmiokrotnie, zawracając szybko 
Należy przecież uzewnętrzniać uwielbienie dla Albinosa 
zapewne jest on bardziej pociągający w grubych szatach 
Oni są z obrazów pociętych, ze słów, ze zdań ściegiem skręcanych. 
jeszcze bardziej skołtunione, pełne warkocze wiszą, brzemienne 
Nie chciałbyś ich wziąć w ręce, oceniając ciężar zaraz po śmierci 
one z Jego skórą się łączą, zwinięte w sobie cierpienie noszą 
Związane są z nim jak gumką do włosów, on ich splot utrzymuje 
W klatkach niesione potwory mogą swe dusze pokazywać w procesji 
rozciągane przez te, którym zawdzięczają pokusy nieodparte 
Wyciągają je teraz jak szarfy czarne w szeregach, szturchając się 
każdy chce je przez chwilę ponieść i pochwalić się zdobyczą tłustą 
którą można dopasować, uświetniając adorację mistrza ceremonii  
 
To jest ta część procesji, która skręciła w niewłaściwym kierunku 
samozwańczo ogłosiła swe centralne uroczystości wokół siebie 
Ludowe karykatury wyciągały się w przekłamaniach liturgicznych 
Szli pielgrzymujący pod przewodnictwem samego grotowłaza 
a uczniowie jego, podczas procesji wykonywali śpiewy orientalne 
deklamowali, wygłaszali biblijno-dogmatyczne kwestie, dialogi 
Można na nich wiecznie pasożytować, czynić ich sobie poddanymi 
Przebierani za aniołów czy świętych, nieśli insygnia królewskie 
formowali żywe obrazy z historii potępień, zniszczenia, łamania 
Udział w procesji, pełnienie określonej funkcji było powodem bitwy 
posiadające imiona grzeszne, walczyły ze sobą zaciekle 
Do procesji włączyło się wojsko, ono zawsze wieńczy uroczystość 
Wypluta hostia znów stała się waflem o smaku rybnym 
Baldachim tkany z włosia arystokratek i urodzonych szlachetnie 
wyrywany im siłą, gwałtem zdobywany od tych bóstw wyniosłych 
niesiony w szaleńczym tańcu przez sześciu pojawiających się 
To wszystko miało monstrancję w czekoladzie rozpuścić 
ciągle deformować jej ślady, kształty, dawną pamięć 
Te niewypały miały straszyć wybuchami pirotechnicznymi 
litanie, aklamacje, psalmy, hymny, antyfony, responsoria niszcząc 
tępiąc wszelkie ślady po morskich i podwodnych wędrówkach 
Bojówki faszystowskie zadbają o wszelki szczegół obchodów 
obiją wszystkich, że jęcząc, będą chórami zastanymi w tłumie 
Ze mną leżą inne kwiaty wysuszone pod ich stopami szerokimi 
Nie znam ich, lecz wydają się przypominać mój układ dawnych żył 
Czarną gerberą jestem teraz, zmiażdżoną przez maskarady 
Procesja ich jedyną rozrywką w małym, przyciasnym miasteczku 
gdzie miliardy gwiazd giną razem z kwiatami rzucanymi im 
przez tych, co zwiędniętymi łodygami ciągną ciężary własne 
Mielone kwiaty tysiąckrotnie, by zniknął zapach kadzidła świętego 
którym kiedyś były napełniane, którym pachniały, kusząc piekło  
 
Pieśń trzydziesta czwarta. Wij
Przed tak strasznym sakramentem padajcie wszyscy wraz 
Wije się ten najdłuższy, ściągając do siebie wszelkie prucia 
Wszelkie zło mu się przynależy w medalach właściwie 
osnową to jego trzonu, ciągle snującego się wokół swej osi 
Straszliwe to jedwabniki snują jego zapętlenia wygodne 
Ciągle się nimi obwija, by swą dawną tuszę odzyskać 
Ściąga ze świata włóczki wielobarwne, posiadające grubość 
siniacząc nasze tyłki, krwotokami nadziewając pożegnania 
Ma w posiadaniu wielkie skarby i konta multiplikujące się 
Gardząc wszystkimi, wychodzi z torebką, w której ma złoto 
w kieszonkach najdrobniejszych kradzieże dawne 
Wije się, wije, ściągając swe fałdy po dawnym duchu 
Teraz zbiera i zmiata wszystko skrywane i grzebie w tym 
z zegarmistrzowską precyzją wydłubuje z nich, chrupie 
Jego pusta twarz odbija tylko najstraszniejsze wizerunki 
jest wśród nich cała galeria postaci, gestów do przymierzenia 
Wielkie wypukłe lustro wkuwane w niego, błyszczy innymi 
Wielkie cielsko jaka futrzanego z soplami po bokach nadciąga 
Z daleka ściąga najstraszniejsze filmy wideo, oparte na faktach 
Chce każde sekundy rozciągać w nieskończoność skończoność 
Wygrzebany wędruje ciągle przez świat, posyłając mrówki 
Zmielony chochoł nadciąga burzami, krzykami w wyładowaniach 
Diagonale go zapowiadają w swych złamaniach i zatraceniach 
kierunki błędnie wyznaczone po to, by wpaść w doły 
Słyszysz, jak szoruje swymi stopami, płaty skóry opadają 
Wielość jego naskórków niezmierzona, w głąb tylko szelesty 
Pozostawia po sobie zawsze te same ślady pachnące utwardzaczem 
Zbija zeszpecone, dawne piękności, twarze podrzucone mu pod 
Jego rozpacz skryta pod głębokimi szatami, szatanami narzuconymi 
Pewnie najlepsi krawcy zszywają mu te silikonowe odlewy cierpienia 
w jedne masywne, kinetyczne stroiki, brzęczące wokół jak kastaniety 
Co za zręczność ciągłego przeskakiwania wobec regularnej krytyki 
to chyba jednak są ruchy w tańce zakluczone, a choreografia tajemna 
Bogactwo niezliczone obciąża jego tren ciągle gubiący się, zjadający się 
W koszykach z supermarketów mu przywożą nowe ciężary z karmelu 
ciągle w nowe formy roztapiane na podwieczorek dla kolegów 
na posiedzenia rady zarządu spółek z ograniczoną odpowiedzialnością 
gdzie rozsiada się w fotelach zestawionych z ławek kościelnych 
Drzwi dwuskrzydłowe trzeba poszerzać dla niego na trzy skrzydła 
Asystentka jego, wielka nierządnica — ma napisane na wizytówce 
Wszystkie narzędzia biurowe drżą, zwiastując nadchodzenie 
dusze skulone jeszcze bardziej odwracają się od niego 
szepcząc zapomniane paciorki, na które za późno w środku nocy gęstej 
Omota wszystko swą architekturą z najtańszej blachy falistej 
skręcane rdzewiejącymi śrubami deformującymi do oporu 
Witaj nam, wielce nieurodzajny, skradający się powłóczyście 
w najgłębszych jaskiniach zdobywałeś swe liczne blizny 
lecz wśród brudu i futer zdzieranych masz tylko tanie drobiazgi 
Oto śnieżne rękawiczki na przydługie palce, uszyte na zamówienie 
Śnieżne uśmiechy, które jak guziki trzymają tłuste warstwy ze sobą 
zwijają się ciągle, utrudniając jego chód, czyniąc go strojnym 
Któż odpowiednio przywita takiego niespodziewanego gościa? 
Bajaderowy jego bałagan, zalewany wielokrotnie Cointreau 
w końcu jest on wybitnym specjalistą od organizacji tego typu eventów 
W scenografiach piekielnych cateringi z jego łojów odzyskiwanych 
w formie koreczków podawane, szczelnie się można nimi zatykać na zawsze 
Niewierni słudzy w gnilnych wieńcach, zabierający sobie jego skrawki 
łamią się nimi jak opłatkami, z jego skór wężowych, sezonowych 
wkładają je potem do wisiorków i niosą jak medaliki bluźniercze 
Przed tak strasznym sakramentem padajcie wszyscy wraz 
marszcząc swe twarze w loki na podobieństwo do splątanego sobą 
splątanego swymi niezwykle skomplikowanymi fryzurami 
kształty wieży Babel, murów dzielących, krat więziennych układanych 
Solidne są te sztuczne włosia, bardziej wytrzymałe niż naturalne 
Przesuwając się prawie majestatyczne, drąży za sobą koryto rzeki 
w której morskie tętniło życie, które zmarło wskutek oszustwa 
i wycieku ropy skrytej pod jego powiekami przydługimi 
On spowodował katastrofy tankowców, dryfujących kiedyś 
żeglowały po morzu jako możliwe li tylko ładownie nieoclone 
Z ich czarnych dziur wylały się nieczystości na odcięte tereny 
po których Wij przechadza się jak w dawnym raju, podziwiając się 
ciągle od nowa podziwiając swój wlokący się czarny masyw górski 
Spod T-shirtu wychodzi mu kark owłosiony krecim futrem 
woskowanym wielokrotnie, wielostronnie  
 
Pieśń trzydziesta piąta. Pieśń Wija
chóralnie ludzkim głosem
Padnijcie na kolana, pozdrówcie z piekła Pana, w pląsach 
Z tłustą falą me ćwierkanie zalewa wasze gardła pąsowe 
Czyż ktoś jest większy z was ode mnie, niech teraz wystąpi 
Wszystkie dusze wasze nie potrafią pełzać tak jak ja, uroczo 
Pan wielkiego majestatu, król nad króle wasze, nad królowe 
Na wszystkich scenach świata mam przystawione mikrofony 
wzburzając tłumy do pieśni wojennych oraz ekstatycznych 
Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy spragnieni mych gron jesteście 
ja was przyjmę i dam wam władzę na ziemi, nad latyfundiami 
nie wymagając od was żadnych męczeńskich gimnastyk, rozdaję 
Chcę zarobaczyć te wasze mleczne spojrzenie, różowe policzki 
zanim poznacie mą wijącą się naturę, opisującą się na sobie 
Pulchne cherubiny ludzkie, zniszczę te nóżki przebierane 
W czerniach, szarościach lub tęczach barwnych, przyjdę do was 
Znam ja te wszystkie wyrażenia nagradzające i usypiające 
aż raz niespodziewanie zdarzy się wam śmierć jak deszczowa pora 
Posypani proszkiem do pieczenia wzrośniecie wysoko, potem w dół 
strzepnę te wasze sztucznie wyciągnięcia, och, zakalcami będziecie 
Podziwiajcie, jakże wielką nienawiścią was darzę w systemie ratalnym 
Ja także, jak bóg, rozlewam się, żerując na waszym rozgnieceniu 
Na waszych zemdlałych, zaśluzionych pyskach karpiowych składam całusy 
szukające powietrza, łapcie rytmicznie śmierć w swe oskrzela płaskie 
Pan wielkiego majestatu głosi dziś całemu światu śmierć 
W mych ustach wieczna wzgarda, a w środku lepiej się nie pytać 
Lepiej o to nie pytać mych ministrantów i padlinożernych dostojników 
Oni nawet nie podejrzewają, z jakich głębokości nigdy nie zawołam 
tylko antypsalmy wyśpiewuję, bawiąc się ich odwracaniem 
Widocznie jestem nowym typem psalmisty, Dawida charczącego 
wzbudzając w sobie Saula gniewnego, niszczącego instrumenty 
Śpiewam po to, by niweczyć śpiewanie, to taka błyskotliwa gra z poezją 
Któż za to mi wręczy nagrody doroczne z okazji dożynek wojennych? 
Któż mi wypisze dyplomy uznania dla mych innowacyjnych rozwiązań? 
Cóż mi dacie na pamiątkę waszej śmierci, wazony kryształowe 
bombonierki zapakowane w wasze nekrologi ze wstęgami 
wieczny odpoczynek racz mu dać, czarny Panie, będziecie śpiewać? 
Sami wbiegacie w me pachy kudłate, uciekając od Niego 
Poczęstuję się waszymi bombonierkami, zjadając wszystko 
i was 
Oto królestwo uczynione na znak rozliczenia administracyjnego 
Jaskinia Sezama, gdzie tysiące rozbójników ciągle się tutaj chroni 
Głazy-płazy pilnują wejścia do tego pałacu, tylko ja znam hasło 
Na hasło te uchylają się szczeliny i można skraść coś z ziemi znów 
porywać was do worków jutowych, przewozić nocami zaklętymi 
Przed oblicze przychodzicie sami, szepcąc w lęku swe imiona dawne 
nadawał wam inny te imiona, emanuele męskie, nutelle żeńskie 
Ja was wytapiam, na me płaszcze, na jesionki w słodkich odcieniach 
potem przejdę się w nich po centrach handlowych, powodując zazdrość 
Po centrach świata przechadzam się, dzieląc was 
jaśnie oświecony, faszystowski gla-mór 
prawie morelowy  
 
Pieśń trzydziesta szósta. Piesń Wija do bruny
solo
A któż tu leży pod naszymi stopami? Tak, tak, już cię rozpoznaję 
Czyż to nie jest brudna bruna i cóż, me dziecię, powiesz mi teraz? 
Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie bardzo nie żałuję? 
Klęknij, szepcz, szepcz mi, coś złego uczyniła, o niebiańska córko? 
Przybliż się do mnie, niechże cię zobaczę, niech cię trochę poznam 
Wezmę cię na ręce i rozgrzebię od środka, zobaczymy, cóż jest 
Odkryjmy jeszcze, cóż za pozostałości masz w swym gardle 
w śladach twych dawnych oczu rozczytuję pokrewieństwa inne 
skryły się one za bruną, za tym kawałkiem rozpryśniętym w dal 
Więc jak to tam było z tym pryzmatem na początku, gdzie reszta 
czyżby się dostały w szpary wiekuiste inne niż nasze arkady? 
Dawna bruna uciekała przed oblubieńcem w drodze na Miąskowo 
najmocniej odpryśnięta, zawlekła się do grobowca rodzinnego 
ponieważ za życia była pieprzniętą królewną, dzierżyła władzę 
to teraz trzeba ją w odpowiednie szaty ubrać, w płaszcze purpurowe 
Ten zestaw z płaszczem udręczonym podoba mi się, mój ulubiony 
Zawijam cię jak ochłap po reszcie, która jeszcze pachnie w tobie 
Nawet nie wiesz, jak żałosne jest używanie tak słabego języka pieśni 
Gdzież jest twoje rodzeństwo, gdzież są Blu i Bianca skruszone? 
Dlaczego nie przyprowadziłaś ich do mnie, dlaczego nie oszukałaś ich 
wabikami, drzwiami wiecznie uchylonymi do mych komnat z ciepłem? 
Och, jakże ja nienawidzę tych kolorowych kształtów ludzkich główek 
Błękitne, białe i brunatne wzory podzielone wobec niego, no, no, no 
A gdzież jest ta nasza piejąca pieśni, ja także chciałbym się jej ukłonić? 
Została mi z polowania tylko bruna, już ja ją odpowiednio nauczę 
Chce śpiewać, niech śpiewa, oto włożę w jej usta wielkie ciężary 
Po cóż mi taka gerbera pod me łożysko, na co mi ten śmieć brunatny? 
Widzicie, jak muszę wachlować się cytatami, jak uczony w piśmie 
Myślałaś, że nie dostrzegę ułamania po innych w tobie? 
Będziesz więc potrójnie po nieobecnych częściach cierpieć 
jeżeli możliwe jest trzykrotnej mocniej cierpieć tutaj 
a tu mi właśnie znajomy podpowiada, że jest dawka trzykrotna 
czeka właśnie na ciebie, oczywiście, że jest możliwe dla ciebie 
wszystko jest możliwe, nie ma rzeczy niemożliwych dla mnie 
doprawdy, co za brawura czynów, do prawdy od prawdy 
Jak widzisz, mam zacięcie do muzyki i słowa, niezwykle uzdolniony 
Towarzyszy mi ciągły nadmiar kropek zakańczających te białe wiersze 
Pozwól więc, że zlepię cię mocno w zakończenie interpunkcyjne 
zatrzasnę cię w tobie z okazji tego niespodziewanego finału 
ciągle zakończając się, pozostaniesz na zawsze znakiem zamazanym 
w środku zamazanym swoim własnym kolorem, który tak lubisz 
Arriwe’ derczi, bru’ na 
 
Pieśń trzydziesta ósma. Pieśń interpunkcyjna bruny19
rondo 
 
na końcu nie ma kropki 
na końcu jest przecinek 
na końcu nie ma kropki 
na końcu jest przecinek 
na końcu nie ma kropki 
na końcu jest przecinek 
na końcu nie ma kropki 
na końcu jest przecinek 
na końcu nie
1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24
Idź do strony:

Darmowe książki «Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz