Darmowe ebooki » Wiersz » Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Bianka Rolando



1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 24
Idź do strony:
przygotowane na przesuwanie mas 
Smary, lepiszcza wyściełają wielkie łożyska 
by cieplej i rozkurczowo 
Stalowe skorupy leżą na śmietnikach 
Cysterny z miodem wielokwiatowym 
są roztrzaskiwane przypadkowo w pyłki 
są zaorane, zziębnięte, pokryte smołą połacie 
Pasy graniczne, pasy mistyczne, pasy cnoty 
ściskane sznurem, drutem i wazeliną 
by zawsze miały podwyższoną temperaturę 
czekały w śliskim nieokreśleniu ściśnięcia 
na przecięcie wstęgi ostateczne nożem 
Choć tego dnia raczej nikt z domu wychodzić 
nie będzie 
Wieczorem będzie ostateczna dogrywka 
podczas której pasy z kredy zamazane zostaną 
licznymi nogami przedziwnych wdzięków 
szurając, niszczą te spalone pola gry 
resztki w kątach bramek cmentarnych  
 
piano non vivace
Idę więc po linie, co za zręczność 
Idę po linie szerokiej na hektary 
kiedy ją przekroczyłam, nie wiem 
czy się bardziej oddalam, czy nie 
Szerokie połacie nieużytków czekają 
Stojąc samotnie przy pasie granicznym 
robię jeszcze listę rzeczy do rozpakowania 
Zapomnieć wszystko, bez możliwości pomyłki 
wypisuję zdyscyplinowana te rzeczy zbędne 
a ma biała dłoń rumienieje, już dnieje  
 
Pieśń trzydziesta druga. Bok
W szarości skóry jęczmiennej 
plączę swe nogi, stepując jednocześnie 
trochę nierytmicznie mi to wychodzi 
Wzrasta przede mną bok w miarę uderzeń 
konstrukcja z czarnego grafitu, magnezu 
W belkach konstrukcyjnych i wspornikach 
wielopiętrowe mieszkalnictwo komunalne 
Wybijane kamieniami otwory drzwiowe 
wilgotne ościeżnice w przeciągach 
Podwiewa mi sukienkę chłód dziwny  
 
Uderzasz mnie mocno w bok, przechodzę  
 
W ciemnym korytarzu ramiona powtórzone 
Piętra te same, podzielone tak samo na porcje 
Bądź teraz, szukaj mnie, teraz ty mnie 
Brudzę się grafitem ścian i rysuję na czarno 
z ołowianym połyskiem łapię jeszcze błyski 
Ślizgają się na mnie te larwy przejrzyste 
zależne od źródła macierzystego, zależne 
Piętro po piętrze biegnę po laur ściśnięty 
Po korytarzach wlekę swoje ciało za rękę 
ono opiera się siłą i się wyrywa do wyjścia  
 
Uderzasz mnie mocno w bok, przechodzę  
 
Jestem w ostatnim wolnym pokoju z rezerwacją 
Czuję mnożącą się obecność, tysiące nad i pod 
z boku i zewsząd czuję ich niecierpliwość 
Przede mną tylko okno, w którym ustawiam się 
we właściwym miejscu, pod właściwym kątem 
Posłusznie, z spuszczoną głową patrzę w dół 
w przepaści głębokie i tęskne, tak tęskne 
Topnieje tu popiół zmiatany pod rogi dywanu 
Kto tu zagląda zgięty do środka, ten tak wygląda  
 
Uderzasz mnie mocno w bok, przechodzę  
 
W milionach okien stoją poeci z otwartymi usty 
żadnych dźwięków samodzielnie nie wydają już z siebie 
Zgarniani, zbawiani grupowo w pośpiechu przypływów 
Rozgrzeszenie w tłumie przeoczą ich dawne pozdrowienia 
dla szatana z wakacji, listy, które wysyłali spod swych ud 
bo się im dziwnie pomylił adresat, może to wina poczty 
Ramionami tak szerokimi zbierani z głębokich wykopów 
wyżłobionych w wapieniach przybrzeżnych, podmytych 
w ramach stawki, którą zabiera zwycięzca za partię 
gry w kości za kości  
 
Uderzasz mnie mocno w bok, przechodzę  
 
Pieśń trzydziesta trzecia. Rysunek II
Czuję za sobą tupanie z uwiądem w tle 
Zniszczony rysunek od paru dni 
stoi w wodzie niezmienionej, pełnej soku 
Grzebiąc łapami w błocie pogrzebowym 
wyszukuję korzeni wyhodowanych przez wilgoć 
Kształt jakiś nieokreślony śledzi me postępy w nauce 
Rysunek określają punkty kaligrafowane, początkowe 
gdy je połączysz linią, to się ujawni graf skryty 
Używałam cyrkla na tej lekcji geometrii, kreśląc 
łuki zewnętrzne nieba, oba ich końce to błędy 
Kontrasty się wzmacniają, jest tylko czerń i biel 
Me ciało niedoskonałym instrumentem kreślarskim 
Przestrzeni wielkiej nie zmierzyłam łokciami suchymi 
nie pokonałam jej za pomocą skruszonej ekierki 
w rogach prawie diabelskich, nie pokonałam czyśćca 
Droga krzyżowa stacja 51, autobus się tu nie zatrzyma 
niebezpieczna tu okolica i w rozkładzie jazdy 
brak twego rozkładu, brak 51 kości skruszonych 
na tarce z orzechami, z daktylowymi opłatkami 
Mielę punkty drobnoziarniste na plamę barwną 
byle się nie zmieściła w tych właściwych skalach 
Sama rysuję me granice walcami wynajętymi 
w bryłach geometrycznych przechowują łona 
Potajemnie wychowują w swym chłodzie mioty 
z margaryny poczynione, by straszyć nimi innych 
 
Uciekajcie w popłochu przed mym rysunkiem 
Nawołujcie i w popłochu tatuujcie me imię 
pod pachami chowane, na lepsze momenty 
załóżcie głębokie dekolty na kolacje uroczyste 
może się uchronicie przed rysunkiem kolczastym 
przed siatką ogrodową, wrastają w nią pnie ciężarne 
w ich cielskach powoduje to bolesne przypominanie 
Ale teraz rozcieram swe granice restrykcyjne 
rozmazuję linie na włochate strzępy miękkie 
Rysunek drugi ukryty jest pod spoconą dłonią 
ma być bowiem trzecia jego cześć zmazana 
a ten środkowy fragment ciągle walczy między 
nieprzekreśleniem a przekreśleniem śliskim 
Spoczywa on wkopany w ziemię częściowo 
Część jego wystaje w postaci płyt granitowych 
z wykutym liternictwem jednostajnie osobliwym 
z dawnymi datami śnieżnobiało precyzyjnymi 
z imionami osób śpiących, ułożonych na boku 
Sen o złożeniu do grobu w garniturach brokatowych 
Kroki do wieczności pomylone w tańcu z podskokami 
na trampolinach z błony śluzowej wyścielającej 
wnętrza eleganckich wnęk z buku, z brzozy 
Wtopiona druga część zawsze w okolicach ziemi 
rysuje się na glebach nawożonych łajnem 
Rysunek ciernisty okrawa kształt pusty, zastany 
Określa mój kształt bolesny plątanina bluźnierstw 
słodkie, pozostawione w ścianie, dla płaczliwych raczej 
w miękkich kamieniach wetknięte, trwale się utleniają 
Pluję w siebie, analizując reakcje chemiczne zachodzące 
Znów obrastają moją mordę liszaje i pleśniawki kwitną 
hodowlane, nawilżane stale mą gęstą śliną, w głębokości 
uniemożliwiają mi bezkrwawe szemranie i lamenty 
Hultajskie ich zwyczaje w zdobywaniu nowych pól 
na mej twarzy w okolicach ust walczą nieustannie 
o przewodnictwo i wpływ na śpiewy wulkaniczne 
Zalana lawą swego głosu zbyt głośnego podkurczam się 
czekając na wykopanie z asfaltu z pobocza autostrad 
po których mkną, miękko świszcząc w pędzie, One 
Rysunek rozpada się, z trudem podnoszę ręce 
nadając mu formułę nieczytelnego i niechcianego 
odrzuconego przez budowniczych rysunku węglem 
 
Pieśń trzydziesta czwarta. Wiatr od morza
Nasze gardła wysuszone, wzmocnione 
resztkami nut impregnowane wielokrotnie 
Stoimy w oknach pokutującej i grzesznej Prory10 
Największa ruina w okolicy nadająca się na eventy 
czekając na Jego ruch na lękliwym postumencie 
Fundamenty dawnej budowli siłą były gwałcone 
Teraz to miękkie wszystko nareszcie i bezzębne 
tylko przewiewa przez nią wiatr, hula niezłapany 
Wszyscy mają otwarte gardła na roścież 
Kąciki ust są nadcięte jak krocza przy porodzie 
by się poszerzyć, by się nie rozerwać w sumie 
gdy doda się wszystko i wyjdzie wynik bez reszty 
Z otwartymi gardłami czekamy, pokalani 
Wielkie organy z pociętymi otworami 
puste, wydrążone, wyrestaurowane bardziej 
tylko gardła pozostaną, po nas tylko gardła 
Wiatr od morza powiewa spokojnie w naszą stronę 
owiewa nasze policzki sine od wysiłku, od czasu 
wwiewa się do naszych ust powoli i leniwie 
porusza naszymi archeologicznymi szczątkami 
strun głosowych, utkanych w węzły żeglarskie 
drążąc te nasze tunele podziemne, podmorskie 
wszystkie czyni gładkimi szlakami dla siebie 
Przez drgnięcie wydobywają się z nas głosy 
nieznane dotąd dźwięki, melodie, niewyśpiewywane 
miliardowe organy brzmiące nie sobą, lecz Jodem 
Nie pozwala nam śpiewać siebie, związuje nas 
zabiera nasz ciężar z portu, wyprowadza w Pełne 
Grube liny jedwabne, splotem krzyżykowym snute 
ich wątki naprzemienne w porządku nieodgadnionym 
Wciąga nas w głębokość, do której tęskniliśmy 
Ten statek rozpruwa się w zetknięciu z wodą 
Żyrandole roztrzaskują się, i marmury, i zaplecza 
my w nim idziemy na dno, osnuci planktonem 
po to, aby nie być już, by nie bywać i się nie pojawiać 
zatracić się w tym dostojnym opadaniu w ramiona 
które zaciskając się w pozdrowieniu, uwalniają nas 
od śpiewania pieśni czyśćcowych  
 
A ze zdziwienia otworzą się nam dzioby nienasycone  
 
Pieśń ostatnia. Dolepienie do Nieba
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
(((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((( 
((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((  
 
Piekło
Pieśń pierwsza. Pieśń przekreślona11
Przekreślam się na początku i linie przecinają mnie 
Przekreślam wszystko, nie wybieram jasnej czystości 
liter jasnych między rytmiką nad linią, tylko je ścinam 
na wieczną pamiątkę nieczytelności i nieważności 
Linie jak wykres kłamstwa — prawdy przekreślają mnie 
Zagrzebana w błocie, uduszona plwocinami, laudacjami 
do fałszywych proroków ze słoniny, ze złota, drewna 
namaszczanych bez odpowiednich procedur i pieśni 
olejami zbeszczeszczanymi i gestami udawania, grają 
dla mnie, bawią mnie w moim ogrodzie odrzuconym 
Oto Jestem, nie dla ciebie boże, teraz nie szukaj mnie 
Oto jestem, zagrzebana głęboko w sobie niegotowa 
niechętna na konfrontację z tym, co jest litościwy zbyt 
Przecinam wyrzuty sumienia, żale zasmarkane 
Skomlę, przeczuwając rozstrzygnięcie i pochód śmierci 
Ja pies jej, syty-żyr, obwieszczam swym gardłem piekło 
potępienie wieczne dla wielu czarnoustnych wśród nas 
Znam wszelkie prawdy nieobjawione i apokryficzne  
Historie cynicznie wymyślam, paląc papierosy z liści 
z drzew prawdy, okolicznych jemu złączonych korzeniami 
Nieobrzezana jestem i zresztą już za późno, za późno 
na te ceremonie poświęcenia przerośniętego, nienowego 
Jak pisać o piekle, co jest bardziej niż cokolwiek we mnie 
Redzie je schować i je ukarać za to, że ciągle jest tutaj? 
Nic nie zgniecie nas na czyśćcowy proszek sprzedawany 
w porcjach, w torebkach plastikowych za 30 srebrnych 
skrytych przed rodziną i znajomymi z najbliższej parafii 
Wymyślam sobie swoje bóstwo bałwochwalcze ciągle 
Ja na szczycie Mont Blanc czy górze gówna wie czego 
Jednak wysoko stoję objawiona sobie, promieniuję 
Wywyższam się ponad horyzonty, gwiazdy gniotę 
Wszystko gniotę mymi pozłacanymi nogami i ogonami 
te kruche, niewiadome byty liche, proste, dobre 
przekreślam je, by przekreślić ostatecznie siebie też 
Milionami skreśleń stapiam wszystko dookoła mnie 
Niech świat wraz ze mną cierni i zdechnie w ukryciu 
Długie me szaty, brzęczące, zaprojektowane dla tyranii 
zżerającej wszystko, nawet siebie z głodu ciągłego 
Odrzuć mnie i skreśl, teraz jest dobry moment na to 
Spróbuj rozcieńczyć mój grzech wbrew mej woli, wolę 
jak jego kształt zamieszkujący we mnie poszerza się 
Niech więc linie przekreślające mnie będą tłuste i łakome 
Szpetne pieśni szepczę, odrzucając inne w nad nad miarach 
Niewłaściwe pieśni na niedziele pańskie, na święta kościelne 
Skreślaj mnie, skreślaj, a ja i tak będę trwała pod spodem 
na znak przeciwko miłosnym piosenkom, modlitwom 
nawet za cenę mojego pomnika, co zostanie strącony 
bo sezon skończył się na mój charakter bóstwa i na imię 
Pokreślone mam rysy twarzy, lecz nie jestem twą maryjką 
choć czarną, najczarniejszą wśród wszystkich kobiet 
Na dachach świata siedzę, niszczę pieśni święte 
Obcinając im głowy, ręce, łamię śpiewających 
Przekreślam wszystko, nie ucieknie mi żadne słowo 
Zatrzymam ich słodkie poloty kontekstu i zniweczę 
Przekujcie aureole święte, co mogły kiedyś być na mnie 
te, które w moim rozmiarze, przekujcie na naszyjniki 
dla mnie na wernisaże i spotkania autorskie w piekle 
na które już teraz wszystkich serdecznie zapraszam 
Przekreśl mnie teraz, proszę, i uczyń nieczytelną 
niech me słowa pisane w zmęczeniu i uniesieniu 
zostaną precyzyjnie zmazane na wieki przewlekle 
Powołani do skreśleń i potępień, wystąpcie teraz 
Niezmierzona czerń tablicy, po której kredą mażę 
znaki ochronne, znaki ucieczki, ukrycia gdzieś tu 
niewielu się uchroniło przedostatnią litością 
Są tacy, którym się to udało i skreślili się z listy 
Na liście nieobecności teraz tak bardzo są obecni 
w niwecz się nie obracają, nie zapominają się 
Najmniejsze skupienie wszystkiego złego 
Zatykam swe usta w pieśni przekreślone 
pieśni skurczliwości do środka własnego 
ściśnięcia i zmiażdżenia doszczętnego 
Patrz, jak się boję, wkładam tyle do buzi 
Nie rozczytasz mnie w myleniu się moim 
pokusa pozostaje, to przebicie dla oczu 
będzie przedzierać się do czytelności mozolnie 
Czarne wersy nadciągają w szyku osobliwym 
Boję się tego, jak zakradają się armią na mnie 
Przekreślam te judaszowe pianie wyleniałych 
Zagęszczam się w swych bluźnierstwach mocniej 
wykrzykiwanych w dorner kebabach o świcie 
w kierunku wschodzących zewsząd księżyców 
stękających z każdą minutą przedzierania się 
przez ciemność oczu skulonych i zawiedzionych 
Lubię śpiewać te pieśni odrzucone przez siebie 
nieudane, skazane na to, by się kotłowały w byciu 
nieważne, zbite w kartki, zmięte do środka truchleją 
 
Czemu więc tak potrząsasz biodrami w moim kierunku 
marcepanowy wrogu w przeczeniach wykrywany 
czemu? 
 
Pieśń druga. Zmierzchy bogów naszych
Nasze wielkie procesje nadciągają burzą 
miodnych i szaleńczych mów na naszą cześć 
Powiewają nasze sztandary mnogie, tkane 
Sztyletujemy krawędziami naszych języków 
Zabijmy tych, rzucających w nas jabłkami 
z mostów rozpostartych nad naszymi przejściami 
Jesteśmy Bogami zabierającymi ciągle dla siebie 
tylko dla naszych czarownych przydomków 
one wywoływać mają strach i ukrycie 
Otoczeni dziećmi, kobietami w bukietach 
oddają swe lenna w nasze kosze i kufry 
Zabieramy im wszystko jednym gestem ręki 
Podcinają nasze kryształowe koturny wysokie 
a my ściskając pięści, odchodzimy, grożąc temu 
który niby-wszechmocny i nie zgwałci nas kolorem 
taki niby-wszechmocny i nie zabarwi nas kolorem 
Nasze pięści zwinięte w siebie przechowują 
groźby, nienawiść do wszystkiego, do Niego 
Nasze armie już szykują się zdobyć jego terytoria 
Siła nasza ogromna, zabierająca wszystko w tajemnicy 
Niech on przyjdzie, składając nam pokłony na dywanach 
przenośnych, składanych, które wędrują wraz z nami 
Rozrzucamy kości zamiast kwiatów przed antyhostią 
Piszemy Tylko Wielkimi Literami Te Zdania Nadrzędne 
zgniecione zostaną wraz z nami w pyły alergiczne 
rozpadają się w naszych, kwaśnych, cytrusowych rękach 
 
Mordercy prasują nam koszule wyjściowe na noc 
Oglądamy się za diabelnym, zmierzającym do nas 
Poi nas z niezwykłą regularnością i troską 
trzy razy w ciągu dnia, drobną łyżką podaje nam mannę 
Kasza pozyskiwana z odwróconego procesu utylizacji 
z buraków
1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 24
Idź do strony:

Darmowe książki «Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz