Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖
Krótki opis książki:
Biała książka Bianki Rolando to brawurowa współczesna wersja Boskiej komedii Dantego.
Autorka zabiera nas w podróż po onirycznych zaświatach. Naszymi przewodnikami są bezdomny Blu w niebie, chłodna Bianca w czyśćcu, Bruna — uczestniczka rzymskich orgii — w piekle. Z czasem okazuje się, że charakterystyki tych emanacji autorki są równie ważne co przedstawiane przez nie losy potępionych, pokutujących bądź zbawionych dusz.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Bianka Rolando
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Bianka Rolando
pastewnych, kradzionych i ukrywanych
Nasze wieczne panowanie, gdzie są zasłony gęste
opadają one głęboko, marszcząc się, dają mrok
chronią nas przed dziwnym widokiem na urwisko
Powoli zmierzcha nasz zewnętrzny blask okrutny
zewnętrza błyszczące, strachliwe, zadające śmierć
Oto idziemy, krwawymi bóstwami nazwani na zawsze
Złoto i wyrwana kość strojna dodaje nam jeszcze blasku
Oto zdychamy w promieniach wschodzącego, nowego
nie umiemy śpiewać dla niego, nie nasze głosy
Nasz chór odrzucony, każdy z nas ma głos pierwszy
nie możemy znieść hegemonii zmiażdżonych nas w nas
Pokazy mody królewskiej kończą się w porze happy hours
Wszystko miało zdychać, nie wzdychać już nigdy więcej
Uczyńmy więc krzywdę słodką, porzućmy dobre zamiary
Nie do zniesienia jest dla nas bóstwo miękkie i głębokie
W nasze żelazne konstrukcje nie wleje się już nic
Wielkie oddzielenia, granice naszej kumulacji pełnej
Nasze naoliwione policzki chudną ze strachu i paniki
przed naszymi sąsiadami, co mają podobne zamiary
Chcą nas pozbawić tronów, komnat bursztynowych
Nasze usta malinowe wysychają z braku ducha w nas
on dodawał nam kusicielskiego piękna, o które się walczy
chronił nas przez całe nasze królowanie w pozłocie
Wessani w siebie przypominamy sobie naszą wielkość
Dekoracyjne formy językowe, muzyczne wiążą nas
Okazało się, że zaprawdę jesteśmy nieśmiertelni
czego skrycie się obawialiśmy, unosząc ostatni dech
w kierunku ścisku, milczenia i zła
podobnego najbardziej do koloru naszych skór zamszowych
które boskim zabiegom pielęgnacyjnym były poddawane
gdzieś w krainach żurawiny suszonej, zgnilizny i zmierzchu
Pieśń trzecia Bruna storia
Trzecia pozostałość po rozstrzygnięciu
po próbach ognia, wody i pryzmatu
upadła najgłębiej w siebie, w obłęd
z którego nie ma wyjścia ewakuacyjnego
choć wejść była mnogość zachęcająca
Jestem częścią odrzucającą oblubieńca
Trzepotał on swoimi rzęsami w moją stronę
z frędzlami, z jasnym uwielbieniem k’mnie
Jego obietnice szeptane niech porwą zwierzęta
stwory leśne, które lubią te słoniny na patykach
Mając je w pyskach, obserwowały mój rozprysk
Odrzuciło mnie daleko od niego, w norę
krecią dziuplę szalonego, ślepego posuwania się
tylko naprzód, bez zawracania i odwracania się
Tony ziemi zakrywają moje górnicze szczebioty
w nieodkrytych do tej pory głębinach gnilnych
Upojona denaturatem filtrowanym przez watę
z trupią czaszką na okładce objawiam się wam
nieprzenajświętsza, nieprzenajświętszy mój śmiech
Chciałbyś może, abym była dziewicą waleczną
konającą w imię boga milczącego za chmurkami
które maluje chaos i przypadek zmyślnie złośliwy?
Wolę być Bruną, z jej ust para zimna ucieka
w wielkie przestrzenie ciepła, miękkości waszej
Gdy cesarstwo kwitło girlandami, krwią krzepliwą
byłam nałożnicą rzymskich cesarzowych i cesarzy
Głaskali swe tygrysy po głowach, głaskali mnie
Miałam wielką władzę panowania, zabijania
Władam wielkimi tronami, potęgami, armiami
Mordowałam swe służki wdzięczne, nieśmiałe
Trucizny kwieciste w sprayach rozpylanych
W me łoże wsiąkały coraz to nowsze smaki i soki
Mój kielich ciągle był nadpity mimo przepełnienia
Wymyślałam krwawe uczty, gdzie mordowano dziewice
niewolnicy ginęli podczas hucznych, gwiaździstych nocy
Osobiście ich biczowałam, doprowadzałam do ujadania
Osobiście, z zaangażowaniem obłędnym biłam jaśminy
Wbijałam ich miękkie ciała w glebę, w marmur
a wtedy kosmyki włosów uciekały mi spod koka
Me jedwabne tuniki czerwonymi wzorami okrywały się
Tak wygląda Maxima-Optima, Szalona zwana Wielką
Ssij mnie mocno, truj się mym sokiem cierpkim
z bzu czarnego i nasion odrzuconych za gorycz
Panny składane mi w comiesięcznych ofiarach
bym była łaskawa dla ich miast dopiero utkanych
W najczarniejszych arkadach przechodziłam, tupiąc
niszcząc, gwałcąc wszystkie porządki zastane
doryckie, korynckie i porządki jońskie też
Nokturnowe szaleństwa do wczesnych godzin
z bufiastymi sukniami, z poduszkami w ramionach
Bym się zdała bardziej bóstwem, co nienawidzą go
Oskarżana przez kuzynów, synów za spółkowanie
z literami przekrzywionymi i z przecinkami w nocy
Dowodami na to miały być kosze martwych maślaków
z którymi powracałam jako morderczyni skryta
Chcieli mnie ująć za zbrodnie i zasztyletować
ale moje gniewne, czarne spojrzenie spod czoła
prześwietlało ich spiski na moje ciało i władzę
zatruwszy ich, cały świat zatruwając, patrzyłam
patrzyłam na agonię pełni i tej niby-nieśmiertelności
młodzieży, kwiatów, małych piesków, owadów
Te ramiona zgarniały wszystko dla siebie, dla mnie
Stałam się prawie legendą, żmijową panią ptaków
choć ma postura wykluczała aż takie okrucieństwo
Oleje wylewane pod me stopy, ścierane włosami
Popełniali samobójstwa przy białych winach
oni opiewający nieskończone, niedokończone
A ja chichotałam, patrząc, jak zdycha świat
piszczący i wznoszący ostatnie spojrzenia po litość
Na mych pobielonych pudrem dłoniach zdychasz
Teraz ty zdychasz
Pieśń czwarta. Winna śmierć
Sącząc z gąbki prawie octowe wino, leżakowałam
Z bólem krzyża wylegiwałam się na skórach
szukając kolejnych ofiar mych kaprysów lata
wśród pięknego i młodego korowodu blondynów
Oto byli z prawej, lewej strony piękni phoibosi
grali jakieś stare, wierszowane pieśni z lutniami
Myślałam, jak rytmicznie wybijam im te nutki z ust
Czy jako bezzębni będą tak samo umuzykalnieni?
Uśmiechałam się do siebie, obmyślałam plan śmierci
wtedy podeszła do mnie półnaga piękność z owocami
czarownie pachniała nienawiścią, nierozpoznaniem
Oj, te panny malowane, oj, te panny szykownie roztrzaskane
Zdziwiona tą odwagą zmieszałam się jej obecnością
Zmieszany kielich powrócił do ust, niosąc ze sobą truciznę
Pijąc winną przynętę, poczułam się senna i zmieniona
Krzyknęłam z nagłego bólu, rozrywającego mnie w środku
Wiedziałam, że zostałam otruta, krzyczałam o pomoc
Nikt z ucztujących nie przerywał biesiadowania śpiewnego
Na ich posągowych, marmurowych twarzach trwała cisza
z wolna dostrzegłam jednak delikatne uśmiechy rysujące się
Wybiegłam na korytarz i leżałam jak skulona ślimaczyca
plując siebie wokół, zsikując się z boleści przygodnej
Tak odchodzi bogini wraz ze swym postumentem na kołach
Winna trucizna zdobywała mnie w licznych żołądkach
cięła mnie na fragmenty, toczyła eksplozjami mą biel
urojoną i wymyśloną na potrzeby wizerunku wykutego
W ciągu jednego momentu mój chłodny oddech spadł
Oczy wytrzeszczyłam w marszczący się mrok czyhający
Wtedy poczułam do siebie nieprawdopodobny wstręt
Szept dziwny nie do zniesienia, przekrzykiwałam go
Całym swoim wściekłym rykiem królowej zagłuszyć go
Tylko to odezwało się we mnie, wielki mój wrzask
Odsunęłam się sama tam, gdzie najdalej, gdzie nie słychać
nic prócz mego głosu królującego nad śmiercią i nad łaską
którą odrzuciłam na wieczność od siebie, w przepaście kredowe
Ściąganie do punktu najmniejszego, prawie niewidocznego
Myślałam, że się rozpadnę, zniknę w jakichś śmietanach nagle
Tak bardzo byłam, za mocno trwało we mnie coś twardego
Zza moimi plecami, gdy odchodziłam, słyszałam lamenty
Głosy z dala wzywały jeszcze Brunę rozczochraną
zamieniły się z czasem w przedziwną odwrotność
Patrzcie, jak nadchodzę, najpiękniejsza
Pieśń piąta. Pieśń odchodzenia do Piekła
W tył zwrot, naprzód w siebie maszeruj
Butami rozdzierającymi, kowalskimi szuranie
Pozostawiając po sobie ślady w błotach
Odchodząc w dale powłóczystym krokiem
Nie chcę już twoich ud i ciepłego brzucha
Patrz za mną, na to ci pozwalam ostatni raz
na patrzenie, jak się odchodzi od ciebie
Me wdzięki uciekają, ale ma wola silna
Nie zobaczysz już nigdy mej twarzy i oczu
Nie będziesz liczył mych oddechów, jak śpię
Nie wkradniesz się we włosy w postaci wiatru
Nie dam ci się wymacać na dnie twojej kieszeni
Już nie rozpoznasz mego kształtu w swej dłoni
Na nic te twoje efekty specjalne, widzisz, na nic
Sklejam się do środka, byś mnie nie mógł zdobyć
twoimi sekretnymi możliwościami drążącymi
Moje kuszenie plecami kołyszącymi, widzisz
i pewnie zadajesz pytanie unde malum12, Bruna?
Naśmiewam się z twego płaczu, jeszcze jednego
Wiesz, to tak jest, że to ty musisz prosić o łaskę
wizyty u mnie w pałacach doszczętnie zniszczonych
gdzie zaraza o moim imieniu pożera wszystko i ciebie
Pożrę cię też, jak tylko się pojawisz w moich podwojach
Me oczy, gęstwina ciężkich powiek i nie dostrzegam
Mam alternatywne zakończenie dla ciebie, o misterny
W tym scenariuszu główny bohater odchodzi w dal
nie rozmywa się jednak, lecz wszystkie jego detale
zaczynają skrzyć od ostrości postrzegania ich na raz
Wszystko zdaje się być takie brzydkie, jaskrawe
Płaczliwe wiatry już ścierają me imię, zapominając je
wracają do siebie bez mej odpowiedzi, milczę, milczę
Zmazują me imienne atrybuty podarowane mi kiedyś
Szkoda, że sama nie mogę ich wyręczyć w tym
Pieśń szósta. Bramy Piekieł
Puk, puk, otwórzcie, zmokłej bogini łez i moczeń nocnych
Stoi przy bramie, kołacze, oczekując waszej gościny na noc
Tu się rozpoznaję, przy wejściu i domofon z moim imieniem
Podzielone bramy na nieskończoną liczbę segmentów
ciągle dzielą się wewnętrznie, ciskają, miażdżąc się w granicach
Nadproża potężne, wielkie filary dźwigające ciężar spotęgowany
Obrazy i historie niby tu widnieją, ale się kamuflują nawzajem
przez spróchniałe zęby cedzone, przez zgryzy zatrzaśnięte
Nowe rysunki na odrzwiach wyrzeźbione dłutem zębatym
Skryte pod deskami świata zwłoki czynów przerażających
Znaki dziwne rozpoznaję, w woskowym świetle ich pląs
Polichromie zdrapane wiatrami dalekimi i kształty miękkie
W rozglifieniu łuku wieńczącego drzwi napisy po aramejsku
Charakter pisma wskazuje na autora przycupniętego
On chciałby zachować anonimowość, raczej się nie ujawnia
Pewnie jakiś dawny mistrz je kuł, bramy piekieł w ogniu
Są na nich zakazane kwiaty, których nazwy są ominięte
we wszystkich językach dawnych i przyszłych, i zaginionych
W przyczółce lampka z napisem wolne, możesz wejść
poprawić przed lustrami w sraczu wypadające włosy
Ślepymi maswerkami ozdobione, czołgankami upiększają
przy klamkach licznych na wszelkich wysokościach
podkreślają stylistykę podążającą w doły i w przepaście
Te modne tendencje w architekturze są osobliwie ciekawe
Zapachy obłędu mego, szaleństwa, tu rozpoznaję się na szczęście
Wśród musujących kształtów dostrzegam trzy postaci wokół
Obgryzam palce do krwi i dotykam tych figur mellitowych
Dwie stojące z otwartymi ramionami, jedno zwierzę zbite
Wszystkie spojrzały na mnie, uśmiechając się przeciągle
Zauważyły moją obecność dotąd tutaj niedostrzeganą
Wtedy poczułam histerię olbrzymią i lęk odsłonięty
Uderzyła mnie fala zła niewypowiadanego w czoło
Rzuciłam się do ucieczki, tłumiąc swój zgubiony oddech
lecz ma ręka spoczywała już na klamce, która odskoczyła
a brama była taka piękna, karmelizowana z tłuszczem
Ot, te sztuczki opierające się na skrzypliwych zawiasach
one wiodą nas na zatracenie w głębiny najstraszniejsze
Nie witajmy się zatem w progu
sata-musie, czy jak ci tam było kiedyś na imię
Pieśń siódma. Pieśń ściśnięta
Płaczcie teraz, wszystkie płaczki żydowskie
Te najpiękniejsze łzy ocierajcie wymuszone
Wysuszajcie swe płatne oblicza włosami
perfumowanymi i namaszczanymi, i długimi
Do tego pośmiertnego orszaku wybieram
te najbardziej wczuwające się i niewinne
z wielkimi oczami rozmazanymi za zapłatę