Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖
Krótki opis książki:
Biała książka Bianki Rolando to brawurowa współczesna wersja Boskiej komedii Dantego.
Autorka zabiera nas w podróż po onirycznych zaświatach. Naszymi przewodnikami są bezdomny Blu w niebie, chłodna Bianca w czyśćcu, Bruna — uczestniczka rzymskich orgii — w piekle. Z czasem okazuje się, że charakterystyki tych emanacji autorki są równie ważne co przedstawiane przez nie losy potępionych, pokutujących bądź zbawionych dusz.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Bianka Rolando
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Bianka Rolando
słów i boleści, bezkrwawo
Me słowa stoją w prawie równych szeregach, równo
by atakować stoją w zdaniach zdyscyplinowane
Zaszczepiłam w nich silną chęć do walki z tobą
Ta niecierpliwość niszczenia w nich zatopiona
Pulsują w rytmach i gramatykach niby to spokojnie
gotowe jednak do falstartu mściwego, już wyją, już
Chcą rozproszyć twoje dawne szeregi, falangi skryte
Uważaj, zaraz oblepią cię, chciwie szukając spełnień
jak pijawki, które miały być magicznie uleczające
Ja chowam się za ich zwartymi szeregami
planuję strategię muzyczno-wojenną
z falującymi liniami zapisującymi mój gniew
Takie wielkie widowisko, gdzie wszyscy giną
w tragiczny sposób na wieki, z medalem rdzawym
Jak zakopać cię martwym, kneblując pieśni zgaszone?
Twój głos potrącony niech nie wydobywa się na wierzch
Ile trzeba węgla brunatnego wsypać w twoją dziurę
ile węgla ma dostarczyć Polska Spółka Energetyczna
ile ton gliny trzeba wyłożyć na twój grób domniemany
by zapomnieć o twoim lamencie w Głuszy?
Nie dam ci już więcej tej harfy bezstrunnej
Wszystkie siedem strun zaszarpanych
nie da się ich już nigdy naprawić
Czarne jej obramowanie puste
by rezonans wzmóc
teraz na tobie się szarpie
na tobie ta szarpanina, trwa gra
Słyszę kolejną duszę zniszczoną
swym nieumuzykalnieniem zmęczoną
Wzgardzona wobec, szczerzy swój dźwięk
rozdziera on moją głowę skarłowaciałą, wrytą
Ból szkicuje we mnie żałosne rysunki wyciągane
W szkicownikach ciągnę te rysunki kolekcjonera
Nie usłyszeć tych chórków otępiałych z bólu
Niestety brodzę w melodiach, brodzę ciężko
w melodiach, których się nie śpiewa
w pierwszej osobie liczby pojedynczej
Nigdy nie powinno się ich śpiewać
Pieśń dwudziesta. Lukrecja nuci na bezdechu
Podnoszę swój głos nisko, za nisko podnoszę znów
spod czoła gniewnego i zachmurzonego Lukrecji
noszącej w sobie same trucizny w ustach, w języku
Ona w sukienkach przewiewnych nosiła paczuszki
Moja pieśń ma smak fałszywy, trujący śmiertelnie
Pocałuj mnie namiętnie w usta, a dam ci ich smak sobą
Spróbuj, zasmakuj tych związków we mnie chemicznych
Mojej cierpkości wonie zagubione degustuj swobodnie
Mając dwadzieścia parę lat urodziłam zgniły owoc
Córka, zakradła się do mego brzucha i tam spała
Ja wtedy studiowałam medycynę w białym kołnierzu
Ona przerwała mi swym krzykiem wszystko, me plany
Urodziłam ją, choć marzyłam o aborcjach kwiecistych
Całoczerwony potwór, ciągle domagał się mnie bardziej
Rosa, tak ją nazwała moja matka, ja jej nie chciałam
nie chciałam jej nazywać, wołać po imieniu do siebie
Nie przytulałam jej, nie karmiłam, nie patrzyłam na nią
nienawidząc jej najbardziej na świecie, za tę jej niewinność
za uzależnienie od Lukrecji zwaną dalej Potężną
Nie przerwie mi planów jej byt jasny, złożony do łóżeczka
w te pościele, w ubranka dla najmniejszych, tkanych
Dziecko nie lubiło mej obecności bliskiej i dalekiej
Unikała mnie, płakała, gdy przychodziłam z pracy, z apteki
Praca sprzątaczki, wycieraczka po nocach, po nogach
Miałam być królową, królową cennych skarbów ukrytych
szmaragdowych buteleczek, odważników miedzianych
Wracałam do sutereny, gdzie była ona czuwająca
Spoglądała na mnie coraz rozumniejsza, wiedziała wszystko
jak bardzo jej nienawidzę, jak bardzo jej nie chcę i nie kocham
W cichości swego serca wymyśliłam pewnego dnia śmierć
Zatruję swą córkę najjaśniejszą Rosę, zabierającą mi władzę
orędującą, taką nieskazitelną, pewną swej obecności
Zaplanowałam to w szczegółach, obmyśliłam skład
Znałam się trochę na tych substancjach, na ich brzmieniach
Postanowiłam wyśpiewać nową pieśń głosem pewnym
Plan dawał mi energię do życia i radość wielką
Tego wieczora nie było mej matki stróżującej cierpliwie
Przygotowałam kaszkę z morelami, z dodatkami skrytymi
Skradłam je z apteki cichutko, niezauważalnie w nocy
Nakarmiłam jej twarz, nie chciała jeść mi z rąk
Wykręcała główkę na boki, nieświadomie się broniąc
przed nieznanym smakiem matczynej ręki, z dzikimi owocami
Za mamusię jeszcze pięć, łyżeczkę za mamusię, ta ostatnia
Umyłam ją pierwszy raz, z pewną dozą uczucia dla odchodzącej
ceremonialne, tkliwe obmywanie prawie że trupa
Spoglądała na mnie prawie ciepło, głaszcząc mnie po policzku
Ułożyłam ją do łóżka i czekałam z niecierpliwością na jej sen
W głowie plotłam już nowe historie bez dwuletniej córki
Próbowałam ją budzić, a gdy nie usłyszałam oddechu
owinęłam małe ciało kocem i zawiozłam na działkę
Zakopałam ją pod zwiędniętymi porami, z zimna umierającymi
mrucząc kołysanki, uśmiechając się do siebie w nocnej aurze
W mieszkaniu zaaranżowałam włamanie nieznajomego i zniknięcie
Nie odkryto intrygi skrytej, przez lata córka była poszukiwana
Pogrążona w fałszywym żalu cieszyłam się spokojem i ciszą
tylko matka spoglądała czasem tak samo niepewnie
tak, jak kiedyś spoglądała ona, ten okropny bachor zaginiony
Już śpij, kochanie, Lukrecja założyła własną firmę kosmetyczną
o nazwie Rosa, widzisz osiągnęłam sukces rynkowy i medialny
Zaprawdę powiadam wam, świetna nazwa firmy produkującej róż
Wyszłam za mąż za chłodnego człowieka, on umiał liczyć
za człowieka, którego nie kochałam, a on nie kochał mnie
Nie posiadałam dzieci, Lukrecja się wysterylizowała na zawsze
W wielkich, chłodnych wnętrzach o różanych odcieniach trwałam
Odpoczywałam, nakładając tłuste kremy na mój rozkład powolny
Ostatecznie zginęłam tragicznie, w wypadku samochodowym
mając niecałe pięćdziesiąt lat i doczekawszy bajecznej fortuny
W zimowy wieczór jadąc swym luksusowym autem lustrzanym
wpadłam w poślizg, rozbiłam wóz o drzewo olbrzymie
Poczułam wielki huk i ból, ostatnie, co zobaczyłam w lusterku
to były gałęzie tego drzewa, wyglądały jak pory zziębnięte
takie rosły kiedyś na owej działce, gnijące i martwe już
od niespodziewanych przymrozków
Pieśń dwudziesta pierwsza. Rosetta
Wywinięta wnętrzem na zewnątrz zobaczyłam się
Wstyd ogarnął mnie wielki, rozpacz powłóczysta
Ktoś pytał głosem mej córki Rosy nieumiejącej mówić
Wystraszyłam się rozpoznania trującego zapachu
Skurczyłam się w histerii, w wywyższeniu swoim
Drzwi piekła się zatrzasnęły za mną z hukami ciężaru
Zobaczyłam na ich odwrotnej stronie narysowane koło
To była rosetta
Witraż wybity przeze mnie w kształcie kwiatu umarłego
Zostałam wtłoczona siłą w najmniejszy detal tej układanki
Skazałam się na ciągłe podzielanie się, ściśnięcie jednoczesne
Wszystkie te ramki ołowiane pełne były goryczy ściętej
po tym, co się mogło kiedyś stać, a się nie stało przez kolec skryty
Nie było żadnego prześwitu, okno dekoracyjne na mrok
tylko mrok się w nim odbijał pojedynczym kolorem moim
Zgnieciona do nawetniemilimetrów
byłam fragmentem rysunku potępionego w katedrze ciemnej
Odwrócona katedra iglicami w nas wpięta, ból perfekcyjny
Mogę myśleć tylko o niej, inne myśli zostały mi podcięte
Nie mogę odwrócić oczu, tylko szczegółowo trwam w śmierci
Tylko ja wypełniam jedno pole tej konstrukcji, reszta jest pusta
Nigdy ich nie wypełnię żadnym niedostępnym mi lekarstwem
ukradzionym od boga lub z apteczki diabła najniższego
W pustych polach dookoła czuję obecność Innych, pląsających
Ustawiają miliony luster, bym się sama wciąż potępiała
Te lustra płatkami błyszczą we mnie, mój płacz nade mną
a one śmieją się jej głosem i mają jej echa w sobie, odbicia
Śpiewają pieśni tortury; skonstruowane przez Lukrecja™
wielce szanowna i potężna w swej figurze z pęknięciem
głosem Rosy17
piękna jest ta róża w ciemności hodowana
w piwnicach przechowywana wraz z zimnymi włosami porów
oto działka, hodowla amatorska warzyw umarłych
oto grządki rozkopane równomiernie i cicho, by nie słyszano
ten kwiat podziemny, podlewamy rosą bolesną
nie stępił się jego przepiękny widok, nastrój w tobie
patrz na nas, na lustra wszystko widzące ostro, dostrzegające
wyolbrzymiają teraz twą rozpacz, smutek skulony w miazdze
stałaś się nieważnym kawałkiem, którego śmierć obwieszczamy
psujesz całą kompozycję, jej urok, ciągle odrzucaną za smak
nakarmimy cię papkami, których jeszcze nie znasz w boleści
specjalizujemy się w tym tajnym ziołolecznictwie od wieków
przez wieczność trucizna w tobie będzie nabrzmiewać
lecz nigdy tego segmentu nie rozsadzi, nie uwolni cię
no, to nasza ukochana lukrecjo, może jeszcze jedną łyżeczkę
za córeczkę
Pieśń dwudziesta druga. Czwarta pieśń wojenna gratis
To dostaniesz ode mnie za karę
czwarta pieśń wojenna gratis
z gałęziami ciernia i stroikami
Są one z dawna przeklęte, suszone
Przykleję ci tę pieśń niezgrabnie
taśmą klejącą owiążę, dołożę ją
do całości jako upominek drobny
byś ją zaniósł i przechowywał
położył ją w jakiś starych szafkach
Wraz z innymi pieśniami zabierz ją
Tu słowa są ostre, raniące wokoło
Nie na sprzedaż, ale za darmo dostarczę
pod wasze dobrze ocieplone domy
Lukrecja włożona w ramkę dekoracyjną
milknie w latyfundiach odziedziczonych
A przede mną już ćwiczy swe solówki
bogini wojny upadła, pokaleczona mocno
Pewnie to ona zaśpiewa w dzisiejszy wieczór
Uszy podkulają się z nienawiści do nowego
więc szykuję nową pieśń wojenną
śpiewa się ją przed bitwą krwawą
kiedy ciemnieją nasze oblicza, skrywane
pod tarczami jak parasolami
przed świtaniem schowani w swych ciałach
Taka pieśń jest dobra, gdy gorączka wielka
gdy wszystkie noże wpychają się same
do naszych rąk gniewnych i zaciśniętych
by się oklepywać mocno, do złamań wielu
Po bokach kruszyć twarde krawędzie wroga
do akompaniamentu potrzebujemy lęku
i huków, i armat największych z dziurami
w które wkłada się bomby rozrywające
cały świat i niebo spokojne przedzielające na poły
Teraz ściągajmy te kominiarki terrorystyczne
maseczki upiększające nas w walce z tobą
Jakże piękne są dziś te dziwne barwy wojenne
Pokażmy swe nierozpoznawalności ciemne
niech ujrzą kolejną twarz nieludzką prawie
Pokażmy swe oblicza wyniosłe, wszystkim
Zło jest gratis do niebiańskich smakołyków
tylko tak to jest zapakowane i przemycane
Pieśń dwudziesta trzecia. Badb Catha kracze
Krótkie włosy zachodzą mi na oczy
nie widzę nic prócz ich ostrych końców
Badb Catha wspaniała, groźna niezwykle
kracze w dalekich krainach nieznanych
Wykształcona w dobrej rodzinie przyzwoitych
Pani kruk, panienka z dziwnym spojrzeniem
Studiowałam fotografię z ocenami celującymi
Lubiłam fotografować w czerni-bieli reportaże
Potem młodziutka, pachnąca wyjechałam do Afryki
dokumentować narastającą tam wojnę diamentową
Dzięki dostępnym mi stale pieniądzom żyłam dobrze
Poznałam go na wytwornym, cukrowym przyjęciu
tamtejszego króla plemienia morderczego, wężowego
Zaoferował mi wielkie złoża kokainy i wina
Zostaliśmy przyjaciółmi, szanował mnie jak siostrę
spoglądał w me zaczernione, przekontrastowane oczy
Mówił, że widzi w nich śmierć, którą on kocha
Podczas jednego z seansów, gdy oblepieni złotem
bielusieńkie, magiczne mączki z puzderek
wpadliśmy razem na zły pomysł, przekrzykując się
Może podał go nam równocześnie jakiś demon
ta nasza wspólna zgoda, jednomyślność wtedy
Wiedział on od dawna, że lubię fotografować śmierć
niby to przypadkową, to zwierząt, to kwiatów dzikich
Zajmował się narkotykami oraz ich dystrybucją
był właścicielem paru magazynów z słodyczami
miał też żelazną czwórkę zajmującą się zabijaniem
Śmierć drobnych narkomanów, zbyt głośne prostytutki
rodziny konkurencyjnych handlarzy i niecni klienci
wioski nie współpracujące z nim, na śmierć skazane
Ustanowiliśmy układ, utkwił on w nas, mocno związał
On mi dozwalał robić zdjęcia tym zamordowanym
w których jeszcze życie się tli, bym mogła oglądać
napawając się widokiem ich odchodzenia i cierpienia