Darmowe ebooki » Wiersz » Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Bianka Rolando



1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 24
Idź do strony:
chusteczką, nienawidząc ich coraz bardziej 
ale wybrałam sobie sztuki z tego tłumu, by służyły mi do końca 
panny niby mądre czekające na swego oblubieńca, aż przyjdzie 
ale wyręczyłam go w tym jego opóźnionym przychodzeniu 
Zabijałam je, strzelając im w łagodnie rozmazane oblicza 
strzelając w ich miękkie karki, co do całowania i pieszczot służą 
Zostałam w końcu schowana przed kontratakiem do miasta szarego 
Schowana troskliwie do schludnej nory przez dawnych przyjaciół 
pamiętali doskonale pieśni w moim wykonaniu sprzed lat 
W małym przydzielonym mieszkanku żyłam jeszcze długo 
czytając dzienniki i kręcąc przy tym głową ze zdziwienia 
Urania pomału przestała promieniować, choć pozostałam w głębi 
na zawsze wywyższona przez tamte dawne nimfy, przez ich śmierć 
śmierć błogosławionych, ta wyjątkowość skryta, niepowtarzalna 
Zmarłam w swoim mieszkaniu samotnie w mroku postępującym 
Po tygodniach ktoś odkrył mój posunięty rozkład, rozkładówkę 
gdy smród w okolicy nie pozwalał już spożywać kolacji postnych 
Usnęłam w trującym powietrzu popuszczanym 
śmierć na skutek nieszczelnej instalacji gazowej 
Pan dozorca zapisał w notatniku jedenaste przykazanie 
nie zapomnę sprawdzić kuchenki złowrogiej przed snem 
Gdy się obudziłam, uderzyła mnie mnogość oddechów 
rozpoznałam je w ciemności przepełnionej nimi 
szept przezwyciężający mą grubą powłokę prześwitywał 
Usunęłam go swym żelaznym ramieniem, znów było silne 
ramię odrzucające litość, ornamenty strachliwe i blade 
Marszowym krokiem kolosa weszłam tam, gdzie skały 
Intensywniej wszystko teraz czuję wszystko i rozpoznaję 
Jestem związana nokturnami, co kiedyś były mi śpiewane 
przez te, które nienawidziłam za tę ulotność, za dusze 
Ja niczym klucz nutowy rozpoczynający ich ciąg melodii 
ostrość zapisu nutowego, przepisanego czytelniej 
Nie pominięty zostanie żaden detal, żaden szczegół 
Ten utwór sama sobie dedykuję, dla Uranii skowyt wijący 
156 zgodnie z katalogiem Kehla15 albo diabli wiedzą kogo 
zaciśnięta liniami, na których to wszystko zostało opisane  
 
Pieśń czternasta. Urania in ferno
W krzakach wysterylizowanych, w chowanego 
próbuję się znaleźć, nikt mnie nie szuka tutaj 
Trwam jako niezbity dowód w postępowaniu 
Jakieś resztki uczty zalegają we mnie 
Nastawiona na temperaturę 250 stopni 
jestem zakalcem zapadniętym ciągle 
nie ma żadnej szyby, żeby mi się przyglądać 
Pieczona w formie chwytającej mój kształt 
dziury we mnie pęcznieją po kulach dawnych 
tkwią jak rodzynki i rozsadzają mnie 
Ich rozgrzane wątroby eksplodują we mnie 
Wewnątrz mnie jakieś obecności obce 
drażnią mój głód i rozpacz, i zapadanie 
Czy wielcy bogowie tak muszą kończyć 
w okowach własnych, stalowych ramion? 
Moje kipiące istnienie do nieskończoności 
ciągle jest kadrowane do punktu gęstego 
Formy wykute własnoręcznie w ogniu 
w ogniu wulkanu, w śmierci, w płaczu 
dzięki temu są niezniszczalne z gwarancją 
Zgniłe kawałki ciast, rozrzucone mięso 
Wszystko mrok, nie ma żadnych świateł 
Nie ma świateł do ostatniego występu 
słynnej Uranii o głosie nieludzkim 
Wszelkie me wydostawanie się z formy 
wszelkie me wydostawanie się ze słowa 
jest odcinane za pomocą noży japońskich 
przez te śpiewające przy pobliskim ognisku 
Z dziwnymi uśmiechami już nadchodzą  
 
nadchodzące śpiewają
jesteśmy raczej martwymi naturami 
ustawimy cię i wszystko, co się spełniło 
w różnych konfiguracjach kompozycje 
ograniczony jest ten zestaw rekwizytów 
czesać ich ostry kształt swym wzrokiem 
możesz obserwować dotkliwiej ich detale 
tylko pomagamy, komponujemy wytwornie 
w detalach znajdziesz wszystko, co znasz 
czerstwe kawałki ciast, rozrzucone mięso 
to pożera mrok i nie ma rzeźnych już świateł 
rzeźnia nie jest w modzie, raczej tu nie pasuje 
widzimy raczej szarą tkaninę podwieszoną 
w końcach szarpaną z bolesnymi frędzlami 
a wśród niej takie kęsy zgniłe jak pamiątki 
rozrywające jej jednostajnie potępiony koloryt 
na scenie dla ciebie ustawimy scenografię 
nasza siostro uwięziona przez siebie w nas 
a my jesteśmy raczej martwymi naturami 
z uśmiechami szerszymi niż cokolwiek 
z uśmiechami dekorującymi wnętrza 
zapomnianych ruin 
 
Pieśń piętnasta. Drugi front wojny z uranią
Wysyłam posłańców z nożami kuchennymi 
z nożyczkami zaostrzonymi na szorstkościach 
by rozpocząć walkę o przewodnictwo, uranio 
Rywalizujmy, która z nas bardziej zdeformowana 
Urządźmy sobie konkurs piękności pośmiertnej 
Wystąpmy w najokrutniejszych kreacjach 
Wszystkie melodie już ograne, nie zdarzy się nic 
Mordami przeżuwamy ciągle tę samą strawę 
Przeżuwamy się nawzajem, zmuszone słuchamy 
Jesteś obok mnie z tą kulą i cyrklem niestępionym 
urania niby włada, niby nim odmierza proporcje 
tych ciał idealnych i zdolnych do wysiłku 
Nienawidziłam cię od pierwszego dźwięku 
od pierwszego wejrzenia 
Te ramiona niby smukłe, a jednak masywne 
Zbieraj teraz posiłki, swe armie niszczące 
Twój głos ściszony, zmuszę cię do milczenia 
Kontenery będą cię wywozić, kontenery 
w interpunkcji drobnej będziesz wywożona 
Góra plastiku po powierzchniach malowana 
dlatego nie ma tych żył mineralnych w środku 
tych krystalicznych pęknięć w środku litej 
z której jąkające się mojżesze mogłyby wskrzesić 
studnie i fontanny znakomite, rozłożyste 
Teraz pozwól, że będę cię okładać słowem 
rytym w tych samych miejscach, co kiedyś 
Kiedyś w te miejsca uderzała urania w uranię 
 
Pieśń szesnasta. Podsłuchy
Leżę na wysypisku śmieci sprasowana w kubik 
Wokół mnie podobne kostki do gry oszukiwane 
Jakiś dźwięk, fragment we mnie częścią odłożony 
odzywa się i charczy, próbując się przedrzeć 
Ten masyw sprasowany walczy o głos mocniejszy 
lepiej może go nie dopuszczać, czuję jego ton 
Łasi się jakoś tak dziwnie, ale brak mu skóry 
Łasi się, by jeszcze raz czujność zatracić 
Chwyci, zniszczy wszystko wokół wyłożone 
Obliczył sobie to na podstawie rachunków 
że on jest Rugewit, stosując kalambury i losy 
Rzucając, obliczył, że na każdej jego stronie 
na każdej jego kostce siedem jest kropek 
dają one nieśmiertelność, to taka liczba 
Mimo że śmierdział odchodami rybimi 
potrafił się zakraść cichutko, skraść wiele 
owoce kwitnące, świeżo kradzione warzywa 
Już go słyszę, pod mą pachą chyba skrył się 
Zaknebluję go jeszcze czymś, by milczał 
taśmą malarską albo workiem foliowym 
z wizerunkiem uśmiechniętych kobiet 
oblizujących palce ze słodyczy schowanej 
Zamknijcie mu mordę, ten otwór zdechły 
gdy przyjrzysz się uważnie, zauważysz 
w jego obliczu matowym śmierć 
Iluzjonistycznie narysował sobie wiele głów 
żeby się mienić i odmieniać ostatni raz 
Przez przypadki odmiana okrutna  
 
Pieśń siedemnasta. Rugewit nabrzmiewa
Me słowa przenoszone są w lektyce zbutwiałej 
Ostatni raz je przenoszę, ich wątłe brzmienia 
na mych plecach odciśnięte są po nich ślady 
między przerwami wciśnięte i rozkładające 
Oto jestem — zawołam rozdartym otworem 
lecz nie jako sługa nasłuchujący do rana 
lecz jako Pan wyróżniony i alabastrowy cały 
Mało znane bóstwo znalazło bowiem sposób 
na wielki powrót do słynniejszych i silnych 
Chowałem się w dziuplach szarych wiewiórek 
Me dzieciństwo było idealnie świetlano-miodne 
gdy zmężniałem, zacząłem pracować, wyjeżdżając 
na wakacje do kurortów dla tych najbogatszych 
Któregoś dnia, widząc młode kobiety, zrozumiałem 
W kostiumach kąpielowych się śmiały, smarowały 
Margaryną pachnące, głaszczące się, całujące się 
Widząc mnie podglądającego, drwiły ze mnie 
Zuzanny w kąpielach obfitych z kwiatami, z winem 
do których nigdy nie pozwoliły mi dołączyć się 
Zrozumiałem, że mogę je skraść w ciemności nocnej 
że mogę skraść te napoje niebiańskie z nich wytłoczone 
bardzo drogie, niedostępne w tanich marketach 
Przygotowałem się do tamtego dnia starannie 
latami oglądając przewodniki po wielkich miastach 
oglądając rozkraczone łona, co tam zamieszkują 
Zapuściłem w mym sercu gęste ziarno bluszczu 
obrosło mnie w środku, zakrywało mój strach 
Wszystko dzięki temu było jeszcze bardziej tajemnicze 
Rugewit wzrastał w domu jaskółek lęgnących się 
Na starym strychu się lęgły, a ja z wysoka spoglądałem 
Tak namacalne były me ofiary przechadzające się 
Wiłem się bardzo blisko terenów mieszkalnych i osiedli 
Pierwsza ma ofiara złożona na ołtarzu była dziewicą 
taka jak ja, na wakacjach z rodzicami odpoczywająca 
Opowiedziała mi to przy szklance gorzkiej lemoniady 
Ona wypiła lemoniadę przed tym, jak ją zgwałciłem i zabiłem 
Muszą mi podlegać te wyszarpywania się gołębi ofiarnych 
ofiary jaskółeczek składanych, bym był spokojniejszy raczej 
Nikt nie usłyszał jej wtedy, nawet ja jej nie usłyszałem 
W wielkim uniesieniu mord rozkoszy i nieprzyzwolenia 
Orałem jej ciało gładkie, poczułem się bezkarny w szale 
trzaskając w jej morskie loki młotkiem remontowym 
Zakopałem ją cichutko, uciekłem do swojej skrytki 
Rugewit nadchodził we mnie z hukiem, drżeniem ziemi 
nikt tego nie czuł, tylko ja znałem dziwne wibracje 
Podsycałem w sobie te pragnienia unhappy endów 
podniecając się tą wielką gromnicą na zigguracie wetkniętą 
Śliskie były ryby wielokolorowe, ciągle na nie polowałem 
Miałem władzę nad ich ławicami parskającymi śmiechem 
Drugi raz udało mi się zabić młodą studentkę prawa karnego 
Zadźgałem jej ciało nożem ostrym, z dalekich krain zdobytym 
Trzecia to była sprzedawczyni mięsa i podrobów z okolicy 
Zgwałciłem ją, zatłukłem kijem stalowym w norze lisa 
Strzaskałem jej golonki, noszące jej ciężar na spacery 
Czwarta zabita, dziewczyna w parku z pieskiem lękliwym 
Poleżeliśmy chwilę po miłosnym uniesieniu na trawie 
Choć ona już wtedy wielkimi oczami spoglądała martwo 
na sosny wysokie, zupełnie jak żywa, odpoczywająca 
Piąta była bardziej tłusta, w seksownych dodatkach 
Była prostytutką tanią, dostępną w każdej chwili, nawet tej 
Żywcem zakopałem tę kruszonkę słodką z nadzieniem 
Szóstą goniłem długo, aż me zmęczenie było wielkie 
zdążyłem rozbić jej czaszkę kamieniem, jak goliatce 
Miała być ta siódma, która miała być zwieńczeniem 
Mieć mitologicznych siedem głów niezniszczalnych 
Ja, wielki Rugewit, pan życia najpiękniejszego 
Jednej mi brakowało, by zyskać ten szlif brylantowy 
na ostatnim polowaniu ofiara zbiegła w busz 
okazała się odważną dziewicą Joanną d’Arc, postępową 
Znała jakieś wschodnie sztuki walki i motywacji 
Nie zdążyłem zdobyć jej białego ciała jeszcze chłopca 
Uciekając przed mą histerią, wydała mnie w ręce policji 
Sprowadziła armię rewolucjonistów, oni nie chcieli boga 
któremu składa się takie drogocenne podarki w święta 
Oskarżyciel wpadł na ślady mej konstrukcji bolesnej 
odkrył te wcześniejsze, zużyte materiały budowlane 
Wszyscy wykrzywiali swe twarze surowe, wyniosłe w ocenie 
gdy oglądaliśmy zdjęcia, ich portrety w ramkach, z wykopalisk 
Jakże się zmieniły od naszego spotkania w leśnych zaułkach 
Jednak brak miłości nie wpływa dobrze, zaniedbują swą urodę 
Prychnąłem śmiechem, widząc ich zdziwienie okrucieństwem 
Rugewit musi składać sobie ofiary, takie jego przeznaczenie 
Gdy wyrok przeczytano, byłem z siebie dumny, zachwycony 
Te tytuły i osiągnięcia małego człowieczka — wiewiórki 
Zostałem skazany na krzesło elektryczne, które sprowadzono 
ze stanu Nebraska, krzesło stalowe, na lekcję niby-dyscypliny 
pożyczone od kolegi, który akurat go nie potrzebował teraz 
Oto krzesło — to mój tron Salomonowy, ma sześć stopni i pół 
W gazetach było me zdjęcie powiększone jak portret papieża 
Przysłali mi księży w różowych podszewkach, w koroneczkach 
katolickiego Anglika, islamskiego pastora, nawet rabina czarnego 
Wobec nich ogłosiłem nową religię, której byłem wyznawcą 
Całe me królestwo rozkoszy mieści się między literą J i A 
Potem było wnętrze sterylnie niebieskie, chłodne w nastroju 
Troszkę obawiałem się bólu rozkosznego w natłoku 
Za szybą widziałem rozwścieczone twarze rodzin mych ofiar 
Zabrałem ich córy do łoża leśnego i rozgrzebanego, ha 
 
bóstwo wylosowane, teraz odchodzę w obłoku 
w błyskach glorii, w chwale na tronie, ponad słabymi 
Przywiązany, w kapturze czarnym ustawiony król 
Według żelaznych zasad ustawiony do zdjęcia 
Ono rozjaśnić ma boską twarz z mroku 
Przez me ciało przeszły wielkie fale i huki 
Głowa opadła 
lecz poczułem nieśmiertelność 
uzyskaną w dziwny sposób, miałem siedem głów 
znów nieuchwytnie dziki, wielki niebotycznie 
zbliżałem się do miejsca mej nowej świątyni 
Czy o tej porze będzie jeszcze otwarty kościół 
poświęcony memu straszliwemu orędownictwu?  
 
Pieśń osiemnasta. Siedmiokrotne potępienie
Zostałem zatrzaśnięty w pułapce z ogonem 
którą mógł zbudować ktoś podobny do mnie 
Pułapka siedmiokrotna, indywidualna bardzo 
Jestem gwałcony przez swą siedmiokrotność 
uzyskaną z dużym trudem, z zawzięciem 
Siłą bronię się przed Ich obecnością bliską 
One zawsze wygrywają ze mną w szarpaninie 
wtłaczają w me ściśnięcie jady niespotykane 
uzyskiwane w tajemnych produkcjach korzennych 
Wtłaczając we mnie rzeczy, które są nienazwane 
albo skreślone z nazw i w słoikach skrywane 
Pod fałszywymi nalepkami oszukują, by trwać 
Z rugewita dawnego zostało spuszczone powietrze 
tak go wyolbrzymiało, czyniło widowiskiem 
Lepiący się ze strachu, trwam, czekam, piszcząc 
Milionowe gwałty i morderstwa popełniane są 
na moim drżącym, lichym bycie, dziurawionym 
już nigdy nie zostanie nadmuchany tlenem z płuc 
Nie będzie służył do niecnych zabaw na plaży 
Znów nadchodzą nieme świdry w mą resztkę 
Znów wtłaczać będą w mój lęk jeszcze większy strach 
nie do wyrażenia, niewyśpiewany przez nikogo 
Bluszcz obrastający moje wnętrze został zerwany 
pod spodem nie było prawie nic, tylko piekło 
Dostrzegłem swą słabość, nagość skrzywioną 
Mnogie loki zgubione, tych dziewcząt dawnych 
wielkimi się mi zdają, niszczącymi me skoślawienie 
Jeszcze bardziej, jeszcze bardziej gwałcą mnie 
Nikt nie posłyszy mego wrzasku, nikt, nawet ja  
 
zgubione loki16
pijane jesteśmy twym sokiem jaskółczym 
prażonym wielokrotnie z wyselekcjonowanych kwiatostanów 
z przedziwnego moszczu zabarwionego ciemnym cukrem 
na krześle wiszą odwłoki-powłoki, sztuk siedem 
rozciągane, wyciągane, jakoś dużo tego tutaj 
wiele dziwnych jaskółek krąży w tobie 
po asfalcie biegniemy jako kudłate zbroje 
złapiemy cię teraz za świeżo wydepilowane głowy 
teraz boleśnie czuj, czuj, czuwaj  
 
Pieśń dziewiętnasta. Pieśń terrorystyczna
falująca
Terrorystyczna pieśń rzęzi w ustach moich 
powleczonych śliwkowymi kolorami zakazanymi 
Otulona czarnym suknem religijnym, zapadniętym 
Zakradnę się do ciebie, jak będziesz w ciągłej agonii 
podłożę bombę skonstruowaną w gniewie słuchania 
rozerwie cię na strzępy
1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 24
Idź do strony:

Darmowe książki «Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz