Darmowe ebooki » Tragedia » Bachantki - Eurypides (gdzie można czytać książki online za darmo .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Bachantki - Eurypides (gdzie można czytać książki online za darmo .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Eurypides



1 2 3 4 5 6 7 8
Idź do strony:
class="stanza-spacer">  PENTHEUS
Rozkażę zamknąć baszty, wszystkie wokół bramy.  
  DIONIZOS
Przez mury czyż nie mogą przejść mieszkańcy nieba?  
  PENTHEUS
Mądralaś58, o mądrala, lecz nie tam, gdzie trzeba! 
  DIONIZOS
Przeciwnie! Gdzie największa konieczność, tam w głowie 
Swą mądrość mam! Lecz słuchaj, co ci człek ten powie. 
Z gór właśnie ci przynosi jakowąś nowinę.  
 
Jawi się GONIEC
Tebański władco, królu Pentheju! Przychodzę 
Od szczytów Kithajronu, ośnieżonych srodze, 
Gdzie nigdy skrzącej bieli powłoka nie gaśnie. 
  PENTHEUS
A z jakąż ważną wieścią przychodzisz tu właśnie?  
  GONIEC
Bachantki zobaczywszy, co uszły z tej ziemi, 
Jak gdyby gzem pędzone, nóżkami białemi 
Bez tchu wyrzucające, chcę, jeśli się uda, 
I tobie, i ludowi opowiedzieć cuda, 
Te wszystkie niesłychane ponad wyraz dziwy, 
Którymi napełniają kithajrońskie niwy. 
Lecz pragnę wprzód usłyszeć, jak mi się należy 
Przemawiać: powściągliwie, czy też jak najszczerzej. 
Popędliwości twojej me serce się lęka 
I twego majestatu. 
  PENTHEUS
Nie bój się! Ma ręka 
Bynajmniej cię nie skrzywdzi. Im dziwniejsze rzeczy 
Opowiesz o bachantkach, w tym większej ja pieczy 
Mieć będę tego franta. Najsroższa niech kara 
Na człeka dzisiaj spadnie, który tak się stara 
Przewracać mózgi kobiet rzemiosłem obrzydłem. 
  GONIEC
We wierchym59 właśnie wchodził razem ze swym bydłem, 
W godzinie, gdy już ziemia słońcem rozpalona. 
Wtem widzę tam! na hali trzy niewieście grona. 
Jednemu przewodziła Autonoe, wiecie, 
Drugiemu twoja matka Agawe, zaś trzecie 
Ku miejscu temu Ino przywiodła. Ujrzałem, 
Iż wielkie utrudzenie owładło ich ciałem, 
Albowiem sen je zmorzył. Jedne z nich pod sosną 
O gałąź grzbiet oparły, a zaś drugie posną, 
Za pościel mając one listeczki dębowe. 
Leżały, obyczajnie przechyliwszy głowę, 
A nie, jak ty powiadasz, pijane: Przy dzbanie 
I flecie nie hulały te czcigodne panie — 
To widać — aby potem cichej szukać w lesie 
Ustroni, dokąd miłość pożądliwa rwie się. 
I matka twa, stojąca wśród bachantek rzeszy, 
Ryk bydła usłyszawszy, strasznie się ucieszy, 
Radosny wyda okrzyk, by zbudzić uśpione 
Niewiasty. I od razu zerwały się one 
Na nogi, sen z swych powiek spędziwszy głęboki. 
Skromności obyczajnej widok nad widoki! 
Kobiety już podeszłe i dziewic gromada: 
Nasamprzód każda włos swój odgarnie, co spada 
Na białe im ramiona, a potem jelenie, 
Pstrokate porządkować rozpoczną odzienie, 
Jeśli się rozplatały gdzie węzły, a wreszcie 
Wężami, liżącymi policzki niewieście, 
Przepaszą one skórki. A potem na ręce 
Sarniuki lub też wilczki wezmą i jarzęce60 
Z wezbranych jeszcze piersi dają ssać im mleko — 
Te, które po połogu jeszcze niedaleko, 
Swe własne niemowlęta rzuciły. Wesoło 
Bluszczami i powojem uwieńczą swe czoło 
I liśćmi dębowymi, a jedna z gromady 
O skalną ścianę tyrsem uderzy. W te ślady 
Zdrój wody z niej wytrysnął. A zaś kiedy druga 
Dotknęła zapaliczką ziemi, wina struga 
Spłynęła jej za boską przyczyną. Bez znoju, 
Gdy której się białego zachciało napoju, 
Świeżutkie miała mleko, rękami wątłemi 
Co nieco pogrzebawszy po powierzchni ziemi. 
Miód spływał przeobficie z tyrsosowej laski. 
Ach! gdybyś ty był widział te oznaki łaski, 
Pomodliłbyś się bóstwu, któremu dziś wzgardę 
Niewczesną okazuje twoje serce twarde. 
Zeszliśmy się więc owiec i wołów pasterze, 
By spór pomiędzy sobą wszcząć, skąd się też bierze 
To wszystko — takie dziwy, takie straszne cuda! 
I jeden w naszym gronie, włóczykij-paskuda 
I krzykacz, miejskich kątów wycieracz, tak powie, 
Tak ozwie się do wszystkich: «Sławetni bacowie, 
Tych górskich hal mieszkance! Tak na dobrą sprawę, 
To moglibyśmy tutaj przyłapać Agawe, 
Pentheja mać rodzoną, co się z zgrają włóczy 
Bachantek! Myślę sobie, że król nas utuczy 
Z wdzięczności...» Tak on pedział. I nam się wydało, 
Że pedział całkiem godnie! Przyjęli my śmiało 
Tę radę i od razu skrył się jaki-taki 
W zarośla. Czekaliśmy, zaszywszy się w krzaki. 
Wtem nagle, gdy czas przyszedł, tyrsy się podniosły 
Do góry, krzyk się zerwał, jak gdyby wyrosły 
Spod ziemi, znak, że obrzęd się począł. Gardziele 
Rozbrzmiały sławą Bacha: «Hej-że, hej! Wesele 
I radość z tobą, synu Zeusa, szumny boże!» 
I wszystko się ruszyło, co tylko na dworze — 
Ozwały się im góry, wybiegły zwierzęta. 
W tej chwili, tuż koło mnie, snać szaleństwem zdjęta, 
Przemknęła się Agawe i ja wraz się ruszę 
Z gęstwiny, gdziem się ukrył, pojmać chcę tę duszę, 
Lecz ona jak nie huknie: «Hej! charcice moje! 
Polują na nas ludzie! Sam tu! Bierzcie zbroję — 
Tyrsowy kij i sam tu! Sam tu!» Niewątpliwie 
Byłyby nas rozdarły na tej leśnej niwie 
Bachantki, ale w czas my uciekli. Zaś gorzej 
Wypadło naszym stadom. Zgraja się rozsroży 
I chociaż w ręku żadnej nie posiada stali, 
Na bydło wraz się rzuci, co trawę na hali 
Szczypało. O, powiadam, straszne byś tam rzeczy 
Zobaczył! Tutaj cielę żałośliwie beczy, 
Dostatnio wykarmione: bachantka je srogo 
Rozdziera na połowy, a tam znowu mnogo 
Krów poszło, scharatanych na kęsy! Tu leżą 
To żebra, to racice, krwią oblane świeżą, 
Krew cieknie z świerków, z jodeł, na które kawały 
Poszarpanego mięsa rzucał oszalały 
Tłum niewiast. Nawet byki, w róg swój dufające, 
O ziem runęły cielskiem, kiedy rąk tysiące 
Tych młódek opętanych strasznie na nie parły. 
A prędzej one skórę z biednych zwierząt zdarły, 
Niż ty królewskich oczu zmrużyłbyś powieki. 
Rozściele onych równin nad brzegami rzeki 
Azopa, kłos rodzące dla twych Teb bogaty, 
Na skrzydłach niby ptasich przeleciały, straty 
Ogromne wyrządzając. W swej złości zajadłej 
Do dolin kithajrońskich, do Erytry wpadły 
I Hyzji; niby wrogi61, zniszczyły dobytek, 
Porządek wywracając i ład burząc wszytek. 
Nie przepuściły dzieciom: Na barki je kładły, 
Rabując, lecz na ziemię przecież nie upadły 
Biedactwa, chociaż nikt ich nie przytroczył... Stali 
Ni spiżu, tylko w włosach ogień, co nie pali. 
I oto, na te krwawe oburzeni tańce, 
Za broń chwycili krajów zniszczonych mieszkance. 
O, dziw to był nad dziwy patrzeć, co się działo! 
Na groty niewrażliwe onych kobiet ciało, 
Lecz one, potrząsając tyrsowymi pręty, 
Niezwykłe pośród mężczyzn sprawiały zamęty — 
Zaiste, nie bez woli jakowegoś boga, 
Niewiasty do ucieczki przymuszały wroga, 
Huf mężów zbrojnych zmogły! Tak było! Z powrotem 
Na dawne swoje miejsca wybrały się potem, 
Do źródeł, które bóg im otworzył, w tej samej 
Krynicy krew obmyły, zasię skrzepłe plamy 
Na gębach język wężów im zlizał. O, panie! 
Kimkolwiek ci jest bóg ten, ty go na swym łanie 
Powitaj, wwiedź do miasta, gdyż i w innym względzie 
Potężny jest, jak głosi powszechne orędzie: 
Winograd dał on ludziom, co uśmierza troski, 
A kiedy nie ma wina, nie ma też i boskiej 
Miłości ani innej pociechy na świecie. 
  PRZODOWNICA CHÓRU
Z władcami mówić szczerze, rzecz to groźna! Przecie 
Wypowiem, co mam w myśli: nasz Dionizos drogi 
Tak samo bóg jest wielki, jak i inne bogi! 
  PENTHEUS
Już widzę ja, że pożar tej bachanckiej buty 
Ogarnie nas niebawem. Wstyd dla Grecji luty62! 
Tu nie ma już co zwlekać! Gonić mi do bramy 
Elektry! Tarczownicy, jakich tutaj mamy, 
I ci, co chyżonogich dosiadują koni, 
I ludzie ci od łuku i od lekkiej broni, 
I ci, którzy włóczniami rzucają z rzemieńca, 
Co tchu niechaj się zbiorą! Ruszamy po jeńca, 
Na wojnę z bachantkami! Przechodzi już miarę 
Ta babska dokuczliwość! Będą miały karę! 
  DIONIZOS
Nie słuchasz mnie, Pentheju, lekceważysz zawsze 
Me rady! Mówięć63 jednak, chociaż mnie najkrwawsze 
Spotkały tu obelgi: nie wywołuj doli, 
Nie wojuj z bogiem! Bromios nigdy nie pozwoli, 
Ażeby te Bachantki, co szumne wiwaty 
Na cześć jego wciąż wznoszą, miały jakie straty — 
By z gór je wypędzono! 
  PENTHEUS
Ty mnie nie ucz, proszę! 
Dopiero co psim swędem rzuciłeś rozkosze 
Więzienne, zali64 nowe mam ci sprawić cięgi? 
  DIONIZOS
Nie lepiej przyjść z ofiarą do boga potęgi, 
Niż wierzgać, ty — człowieku! przeciw ościeniowi65?  
  PENTHEUS
O, będzie miał ofiarę, skoro jak najzdrowiej 
Te dziewki oporządzę w kithajrońskim jarze! 
  DIONIZOS
Zemkniecie! A wstyd będzie, gdy tacy mocarze, 
Zakuci w stal, uciekną przed bluszczowym kijem.  
  PENTHEUS
A tom się na hultaja natknął! Czy go bijem, 
Czy głaszczem, zawsze pełną ma gębę! Nie mogę!  
  DIONIZOS
Mój drogi! Ciągle jeszcze masz odwrotu drogę. 
  PENTHEUS
Więc co? Być sługą sług swych na swą własną szkodę?  
  DIONIZOS
Jeżeli chcesz, kobietyć66 bezbronne przywiodę. 
  PENTHEUS
Ha! Znowu sidła na mnie! Knujesz, ile można.  
  DIONIZOS
Chcę sztuką cię ocalić, czy to rzecz jest zdrożna?  
  PENTHEUS
Związałeś się, by bezrząd tu utrwalić, człecze!  
  DIONIZOS
Związałem się, tak! z bogiem! Bynajmniej nie przeczę.  
  PENTHEUS
Stul pysk już!... A niechże mi kto zbroję wyniesie! 
  DIONIZOS
Czy nie chciałbyś białogłów tych podpatrzeć w lesie? 
  PENTHEUS
I owszem! Jak najchętniej! Dałbym kupę złota! 
  DIONIZOS
A skądże ci tak naraz przyszła ta ochota?  
  PENTHEUS
Ohydny to jest widok — pijane kobiety!  
  DIONIZOS
A zatem na ohydę chcesz patrzeć? O rety!  
  PENTHEUS
Tak jest, lecz siedząc cicho pod smrekiem67. To zrobię.  
  DIONIZOS
Wytropię, choć się skryjesz! O tym pomyśl sobie. 
  PENTHEUS
Rzecz słuszna! Więc otwarcie zjawię się w tym borze.  
  DIONIZOS
Posłuchaj: mam ja ciebie zaprowadzić może? 
  PENTHEUS
I owszem, jak najprędzej! Nie żałujęć czasu! 
  DIONIZOS
Niewieściej ci płótnianki trza do tego lasu.  
  PENTHEUS
Mężczyzna, mam przedzierzgnąć się w babę? O, panie!  
  DIONIZOS
Ażeby nie zabiło cię męskie ubranie.  
  PENTHEUS
Cnie mówisz! Niby mędrzec — z dawnych lat najprościej.  
  DIONIZOS
Dionizos mnie tych wszystkich nauczył mądrości. 
  PENTHEUS
A jakżeby najlepiej wykonać twą radę?  
  DIONIZOS
Na ciebie sam, co trzeba, w pałacu pokładę.  
  PENTHEUS
Niewieście suknie? Ależ ja się wstydzę! Nie chcę!  
  DIONIZOS
Więc z Menad skwitowałeś? Już cię to nie łechce?  
  PENTHEUS
I jakże mnie przygodzić chcesz na to wesele?  
  DIONIZOS
Nasamprzód włos przeciągnęć68, rozczeszę, rozdzielę. 
  PENTHEUS
Co więcej? Jakiż jeszcze strój, jeżeli łaska?  
  DIONIZOS
Suknia po same kostki, na głowie przepaska.  
  PENTHEUS
Czy jeszcze co prócz tego? Co? Jakie odzienie? 
  DIONIZOS
Bluszczowy pręt do ręki i skórki jelenie.  
  PENTHEUS
Nie! Babskich wdziać ja sukien nie mogę spokojnie. 
  DIONIZOS
Ma krew się twoja polać z bachantkami w wojnie?  
  PENTHEUS
Tak! Prawda! Na przeszpiegi chodźmy wprzód, to główna. 
  DIONIZOS
Najmądrzej! Bo złem nigdy zła człek nie wyrówna. 
  PENTHEUS
Lecz jak przed Kadmejczyków ukryję się okiem?  
  DIONIZOS
Pustymi ulicami pójdziemy, nie tłokiem. 
  PENTHEUS
Wyszydzą mnie bachantki, a szydu nikomu 
Nie mógłbym puścić płazem! Rozważę to w domu.  
  DIONIZOS
Jak chcesz! Lecz zawsze pewny bądź usługi mojej.  
  PENTHEUS
Odchodzę. Tak się stanie: ruszę stąd bądź w zbroi, 
Bądź w sposób, jak mi twoja nakazuje rada. 
 
(Odchodzi.) DIONIZOS
Niewiasty! Oto mąż ten już w mój potrzask wpada. 
Pospieszy do bachantek i tam śmierć go czeka. 
Do dzieła, Dionizosie! Nie stoisz z daleka, 
Lecz bliskoś! Więc go ukarz! Naprzód odbierz zmysły, 
Wpraw w lekki szał! Bo tylko ten, któremu prysły 
Rozumu władze zdrowe, gotów jest niewieście 
Wdziać suknie. Pośmiewisko urządzę, po mieście 
Tebańskim w tym go stroju prowadząc, chełpisza, 
Co tak się nam odgrażał. Hadesowa cisza 
Powita go w ubraniu tym, gdy własna matka 
Rozszarpie swego syna! Uzna, choć z ostatka, 
Że bogiem Dionizos, syn Zeusa, okrutny 
Dla złych, a zaś dla dobrych w łaskach swych rozrzutny. 
  CHÓR
Kiedyż to nockę ja całą 
Będę hej! nóżką tą białą 
Przebierać w rozkosznej uciesze? 
Kiedyż do lasu pospieszę? 
Kiedyż to szał mnie ochoczy 
Ku onej błoni 
Pogoni, 
Ku onej lśnistej, 
Rosistej 
Przeźroczy, 
Gdzie z wyciągniętą szyją 
Pić będę niebiańską pogodę, 
Jak piją 
Te sarny młode, 
Po świeżej łące 
Skaczące: 
Pogoni unikły zdradliwej, 
Przez pola pędziły, przez niwy, 
Przez matnie, potrzaski i płoty, 
Za nimi skwapliwy 
Myśliwy 
Psom swoim dodaje ochoty — 
Sforze posłusznej, uległej — 
By biegły 
W lot. 
A one, 
Te sarny gonione, strudzone, 
Wciąż pędzą, by znaleźć obronę, 
Przez doły wciąż pędzą i góry, 
Mkną chyżo — na skrzydłach wichury, 
Aż gdzieś tam w samotnej ustroni, 
Gdzie łowiec już sił swych nie trwoni, 
Nad brzegiem strumienia, 
Pośród chłodnego cienia, 
Wśród lasu 
Użyją spokoju i wczasu. 
Gdzie jaka mędrsza jest rzecz, 
Gdzie jaki piękniejszy dar boga, 
Niż gdy nad głową wroga 
Silniejszy w swej dłoni miecz 
Może potrzymać człek? 
Co piękne, to
1 2 3 4 5 6 7 8
Idź do strony:

Darmowe książki «Bachantki - Eurypides (gdzie można czytać książki online za darmo .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz