Bachantki - Eurypides (gdzie można czytać książki online za darmo .txt) 📖
Krótki opis książki:
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Eurypides
- Epoka: Starożytność
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Bachantki - Eurypides (gdzie można czytać książki online za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eurypides
class="stanza-spacer">
PENTHEUS
Rozkażę zamknąć baszty, wszystkie wokół bramy.
DIONIZOS
Przez mury czyż nie mogą przejść mieszkańcy nieba?
PENTHEUS
Mądralaś58, o mądrala, lecz nie tam, gdzie trzeba!
DIONIZOS
Przeciwnie! Gdzie największa konieczność, tam w głowie
Swą mądrość mam! Lecz słuchaj, co ci człek ten powie.
Z gór właśnie ci przynosi jakowąś nowinę.
Jawi się
GONIEC
Tebański władco, królu Pentheju! Przychodzę
Od szczytów Kithajronu, ośnieżonych srodze,
Gdzie nigdy skrzącej bieli powłoka nie gaśnie.
PENTHEUS
A z jakąż ważną wieścią przychodzisz tu właśnie?
GONIEC
Bachantki zobaczywszy, co uszły z tej ziemi,
Jak gdyby gzem pędzone, nóżkami białemi
Bez tchu wyrzucające, chcę, jeśli się uda,
I tobie, i ludowi opowiedzieć cuda,
Te wszystkie niesłychane ponad wyraz dziwy,
Którymi napełniają kithajrońskie niwy.
Lecz pragnę wprzód usłyszeć, jak mi się należy
Przemawiać: powściągliwie, czy też jak najszczerzej.
Popędliwości twojej me serce się lęka
I twego majestatu.
PENTHEUS
Nie bój się! Ma ręka
Bynajmniej cię nie skrzywdzi. Im dziwniejsze rzeczy
Opowiesz o bachantkach, w tym większej ja pieczy
Mieć będę tego franta. Najsroższa niech kara
Na człeka dzisiaj spadnie, który tak się stara
Przewracać mózgi kobiet rzemiosłem obrzydłem.
GONIEC
We wierchym59 właśnie wchodził razem ze swym bydłem,
W godzinie, gdy już ziemia słońcem rozpalona.
Wtem widzę tam! na hali trzy niewieście grona.
Jednemu przewodziła Autonoe, wiecie,
Drugiemu twoja matka Agawe, zaś trzecie
Ku miejscu temu Ino przywiodła. Ujrzałem,
Iż wielkie utrudzenie owładło ich ciałem,
Albowiem sen je zmorzył. Jedne z nich pod sosną
O gałąź grzbiet oparły, a zaś drugie posną,
Za pościel mając one listeczki dębowe.
Leżały, obyczajnie przechyliwszy głowę,
A nie, jak ty powiadasz, pijane: Przy dzbanie
I flecie nie hulały te czcigodne panie —
To widać — aby potem cichej szukać w lesie
Ustroni, dokąd miłość pożądliwa rwie się.
I matka twa, stojąca wśród bachantek rzeszy,
Ryk bydła usłyszawszy, strasznie się ucieszy,
Radosny wyda okrzyk, by zbudzić uśpione
Niewiasty. I od razu zerwały się one
Na nogi, sen z swych powiek spędziwszy głęboki.
Skromności obyczajnej widok nad widoki!
Kobiety już podeszłe i dziewic gromada:
Nasamprzód każda włos swój odgarnie, co spada
Na białe im ramiona, a potem jelenie,
Pstrokate porządkować rozpoczną odzienie,
Jeśli się rozplatały gdzie węzły, a wreszcie
Wężami, liżącymi policzki niewieście,
Przepaszą one skórki. A potem na ręce
Sarniuki lub też wilczki wezmą i jarzęce60
Z wezbranych jeszcze piersi dają ssać im mleko —
Te, które po połogu jeszcze niedaleko,
Swe własne niemowlęta rzuciły. Wesoło
Bluszczami i powojem uwieńczą swe czoło
I liśćmi dębowymi, a jedna z gromady
O skalną ścianę tyrsem uderzy. W te ślady
Zdrój wody z niej wytrysnął. A zaś kiedy druga
Dotknęła zapaliczką ziemi, wina struga
Spłynęła jej za boską przyczyną. Bez znoju,
Gdy której się białego zachciało napoju,
Świeżutkie miała mleko, rękami wątłemi
Co nieco pogrzebawszy po powierzchni ziemi.
Miód spływał przeobficie z tyrsosowej laski.
Ach! gdybyś ty był widział te oznaki łaski,
Pomodliłbyś się bóstwu, któremu dziś wzgardę
Niewczesną okazuje twoje serce twarde.
Zeszliśmy się więc owiec i wołów pasterze,
By spór pomiędzy sobą wszcząć, skąd się też bierze
To wszystko — takie dziwy, takie straszne cuda!
I jeden w naszym gronie, włóczykij-paskuda
I krzykacz, miejskich kątów wycieracz, tak powie,
Tak ozwie się do wszystkich: «Sławetni bacowie,
Tych górskich hal mieszkance! Tak na dobrą sprawę,
To moglibyśmy tutaj przyłapać Agawe,
Pentheja mać rodzoną, co się z zgrają włóczy
Bachantek! Myślę sobie, że król nas utuczy
Z wdzięczności...» Tak on pedział. I nam się wydało,
Że pedział całkiem godnie! Przyjęli my śmiało
Tę radę i od razu skrył się jaki-taki
W zarośla. Czekaliśmy, zaszywszy się w krzaki.
Wtem nagle, gdy czas przyszedł, tyrsy się podniosły
Do góry, krzyk się zerwał, jak gdyby wyrosły
Spod ziemi, znak, że obrzęd się począł. Gardziele
Rozbrzmiały sławą Bacha: «Hej-że, hej! Wesele
I radość z tobą, synu Zeusa, szumny boże!»
I wszystko się ruszyło, co tylko na dworze —
Ozwały się im góry, wybiegły zwierzęta.
W tej chwili, tuż koło mnie, snać szaleństwem zdjęta,
Przemknęła się Agawe i ja wraz się ruszę
Z gęstwiny, gdziem się ukrył, pojmać chcę tę duszę,
Lecz ona jak nie huknie: «Hej! charcice moje!
Polują na nas ludzie! Sam tu! Bierzcie zbroję —
Tyrsowy kij i sam tu! Sam tu!» Niewątpliwie
Byłyby nas rozdarły na tej leśnej niwie
Bachantki, ale w czas my uciekli. Zaś gorzej
Wypadło naszym stadom. Zgraja się rozsroży
I chociaż w ręku żadnej nie posiada stali,
Na bydło wraz się rzuci, co trawę na hali
Szczypało. O, powiadam, straszne byś tam rzeczy
Zobaczył! Tutaj cielę żałośliwie beczy,
Dostatnio wykarmione: bachantka je srogo
Rozdziera na połowy, a tam znowu mnogo
Krów poszło, scharatanych na kęsy! Tu leżą
To żebra, to racice, krwią oblane świeżą,
Krew cieknie z świerków, z jodeł, na które kawały
Poszarpanego mięsa rzucał oszalały
Tłum niewiast. Nawet byki, w róg swój dufające,
O ziem runęły cielskiem, kiedy rąk tysiące
Tych młódek opętanych strasznie na nie parły.
A prędzej one skórę z biednych zwierząt zdarły,
Niż ty królewskich oczu zmrużyłbyś powieki.
Rozściele onych równin nad brzegami rzeki
Azopa, kłos rodzące dla twych Teb bogaty,
Na skrzydłach niby ptasich przeleciały, straty
Ogromne wyrządzając. W swej złości zajadłej
Do dolin kithajrońskich, do Erytry wpadły
I Hyzji; niby wrogi61, zniszczyły dobytek,
Porządek wywracając i ład burząc wszytek.
Nie przepuściły dzieciom: Na barki je kładły,
Rabując, lecz na ziemię przecież nie upadły
Biedactwa, chociaż nikt ich nie przytroczył... Stali
Ni spiżu, tylko w włosach ogień, co nie pali.
I oto, na te krwawe oburzeni tańce,
Za broń chwycili krajów zniszczonych mieszkance.
O, dziw to był nad dziwy patrzeć, co się działo!
Na groty niewrażliwe onych kobiet ciało,
Lecz one, potrząsając tyrsowymi pręty,
Niezwykłe pośród mężczyzn sprawiały zamęty —
Zaiste, nie bez woli jakowegoś boga,
Niewiasty do ucieczki przymuszały wroga,
Huf mężów zbrojnych zmogły! Tak było! Z powrotem
Na dawne swoje miejsca wybrały się potem,
Do źródeł, które bóg im otworzył, w tej samej
Krynicy krew obmyły, zasię skrzepłe plamy
Na gębach język wężów im zlizał. O, panie!
Kimkolwiek ci jest bóg ten, ty go na swym łanie
Powitaj, wwiedź do miasta, gdyż i w innym względzie
Potężny jest, jak głosi powszechne orędzie:
Winograd dał on ludziom, co uśmierza troski,
A kiedy nie ma wina, nie ma też i boskiej
Miłości ani innej pociechy na świecie.
PRZODOWNICA CHÓRU
Z władcami mówić szczerze, rzecz to groźna! Przecie
Wypowiem, co mam w myśli: nasz Dionizos drogi
Tak samo bóg jest wielki, jak i inne bogi!
PENTHEUS
Już widzę ja, że pożar tej bachanckiej buty
Ogarnie nas niebawem. Wstyd dla Grecji luty62!
Tu nie ma już co zwlekać! Gonić mi do bramy
Elektry! Tarczownicy, jakich tutaj mamy,
I ci, co chyżonogich dosiadują koni,
I ludzie ci od łuku i od lekkiej broni,
I ci, którzy włóczniami rzucają z rzemieńca,
Co tchu niechaj się zbiorą! Ruszamy po jeńca,
Na wojnę z bachantkami! Przechodzi już miarę
Ta babska dokuczliwość! Będą miały karę!
DIONIZOS
Nie słuchasz mnie, Pentheju, lekceważysz zawsze
Me rady! Mówięć63 jednak, chociaż mnie najkrwawsze
Spotkały tu obelgi: nie wywołuj doli,
Nie wojuj z bogiem! Bromios nigdy nie pozwoli,
Ażeby te Bachantki, co szumne wiwaty
Na cześć jego wciąż wznoszą, miały jakie straty —
By z gór je wypędzono!
PENTHEUS
Ty mnie nie ucz, proszę!
Dopiero co psim swędem rzuciłeś rozkosze
Więzienne, zali64 nowe mam ci sprawić cięgi?
DIONIZOS
Nie lepiej przyjść z ofiarą do boga potęgi,
Niż wierzgać, ty — człowieku! przeciw ościeniowi65?
PENTHEUS
O, będzie miał ofiarę, skoro jak najzdrowiej
Te dziewki oporządzę w kithajrońskim jarze!
DIONIZOS
Zemkniecie! A wstyd będzie, gdy tacy mocarze,
Zakuci w stal, uciekną przed bluszczowym kijem.
PENTHEUS
A tom się na hultaja natknął! Czy go bijem,
Czy głaszczem, zawsze pełną ma gębę! Nie mogę!
DIONIZOS
Mój drogi! Ciągle jeszcze masz odwrotu drogę.
PENTHEUS
Więc co? Być sługą sług swych na swą własną szkodę?
DIONIZOS
Jeżeli chcesz, kobietyć66 bezbronne przywiodę.
PENTHEUS
Ha! Znowu sidła na mnie! Knujesz, ile można.
DIONIZOS
Chcę sztuką cię ocalić, czy to rzecz jest zdrożna?
PENTHEUS
Związałeś się, by bezrząd tu utrwalić, człecze!
DIONIZOS
Związałem się, tak! z bogiem! Bynajmniej nie przeczę.
PENTHEUS