Faust - Johann Wolfgang von Goethe (czy można czytać książki w internecie za darmo .TXT) 📖
Krótki opis książki:
Faust to dramat niemieckiego poety, polityka, uczonego Johanna Wolfganga von Goethego w dwóch częściach. Powstał w latach 1773–1832, zaś wydany został w całości w 1833 po śmierci autora.
Tytułowy bohater to uczony, który pomimo ogromnej wiedzy coraz bardziej zdaje sobie sprawę z ograniczonych naukowych możliwości człowieka, chce poznać sens istnienia. Diabeł zakłada się z Bogiem, że uda mu się opętać duszę uczonego. Do pracowni Fausta przybywa Mefistofeles proponując, że zostanie przewodnikiem naukowca, w poszukiwaniu sensu życia. W zamian za to Faust odda mu dusze po wypowiedzeniu słów: „trwaj piękna chwilo”. Faust zgadza się na to…
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Johann Wolfgang von Goethe
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Faust - Johann Wolfgang von Goethe (czy można czytać książki w internecie za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Johann Wolfgang von Goethe
nie ma — każden jeno drwi —
tu jakieś słówko podejrzane,
tam szpilkę wbije ktoś znienacka —
kto może, rozdrapuje ranę
i poszła sława w dym wojacka!
Ej! — gdybym krzyknąć mógł — kłamiecie!
i sam przed sobą rzec: nie wierzę!
rozbiłbym w puch to marne śmiecie,
ejże! leciałyby paździerze!
Ktoś idzie! Zbliża się! Czuj duch!
— nie mylę się — tak! idzie dwóch!
— jeśli to on — Małgosin gach,
nie wróci żywy pod swój dach!
Wchodzą Faust i Mefistofeles.
FAUST
Jak to w zakrystii światło właśnie
oliwnej lampki drżące w dali,
co mży i cichnie, pełga, gaśnie
i choć się z nagła żywiej pali,
już w czyhające wsiąka ciemnie,
tak właśnie mroczno we mnie.
MEFISTOFELES
A we mnie jakaś chęć raczej łasząca,
uczucie kota, który po drabinie
na dach wychodzi — patrzy do miesiąca230
i znów przez rynnę zwinnie się przewinie;
trochę złodziejstwa w tym i lubieżności,
oraz swoistej, rzekłbym, cnotliwości.
Już się w mych żyłach z krwią przelewa
jutrzejszy łysogórski gon,
noc czarodziejska we mnie śpiewa
melodią nietoperzych błon.
FAUST
Kiedyż się wzniesie skarb ku górze,
który rozbłysnął tam przy murze!
MEFISTOFELES
Ach, będziesz mógł wydobyć sam
kociołek z ziemi stary.
Spojrzałem kiedyś tam:
talary — bite talary!
FAUST
Ni dyjademu, ni pierścienia
dla lubej mojej przystrojenia?
MEFISTOFELES
Widziałem, zanim zapiał kur,
w kociołku pereł suty sznur.
FAUST
To bardzo dobrze — wstyd mi broni
tak bez podarków chodzić do niej.
MEFISTOFELES
Toć nie powinno serca chmurzyć,
można za darmo czasem użyć.
— Lecz teraz — gdy tak gwiazdki mżą
i pięknie niebo stroją,
do reszty już odurzę ją
moralną piosnką moją.
śpiewa231 — przygrywa na gitarze
O, Kasiu moja, powiedz mi,
co u kochanka szukasz drzwi
godziną tak poranną.
Chętnie on Kasiu wpuści cię,
lecz z wypuszczeniem będzie źle,
nie wrócisz, Kasiu, panną!
Więc, Kasiu słodka, rozważ to;
Kasia nie słucha, kocha go,
więc: dobrej nocy w łóżku!
Ej, Kasiu, przestrzegałem cię,
stokrotnie pewniej kochać się
z pierścionkiem na paluszku!
WALENTY
wpada
Gruchać przyszedłeś, szelmo, tu?
Patrzcie no gaszka232! — drań, sobaka!
Wpierw z instrumentem do diabłów stu!
teraz się wezmę do śpiewaka!
MEFISTOFELES
Gitara pękła — gra skończona!
WALENTY
Teraz się po łbach będziem prać!
Ty albo ja, ktoś z nas tu skona.
MEFISTOFELES
do Fausta
Doktorze! nie uciekać — stać!
tu do mnie! — już się składa,
mądrze się jeno trzeba brać —
zaczynać! z pochwy szpada!
WALENTY
Odparuj!
MEFISTOFELES
Już!
WALENTY
Ten cios...
MEFISTOFELES
I ten!
WALENTY
Moc czarcia! Mdleje dłoń!
MEFISTOFELES
do Fausta
Uderzaj!!
WALENTY
pada
A!
MEFISTOFELES
Wieczny mu sen!
Doktorze, szpadę skłoń!
A teraz w nogi! Trzeba umknąć zaraz,
zanim się zbiegnie ciekawskich czereda233:
z policją jeszcze mniejszy jest ambaras234,
lecz z klątwą raz — dwa uporać się nie da.
Wychodzą szybko — tłum się zbiera.
MARTA
w oknie
Gwałtu! ratunku!
MAŁGORZATA
Światła dajcie!
MARTA
jeszcze w oknie
Bójka, ratunku! Przybywajcie!
TŁUM
Tu już zabity jeden leży!
MARTA
wychodzi z domu
Zbrodniczy popełniono czyn!
MAŁGORZATA
wychodzi z domu
Kto to?
TŁUM
Twej matki syn!
MAŁGORZATA
Ratuj mnie, Chryste, z złej obierzy235!
WALENTY
Umieram! — to niedługie słowo!
a krótsza jeszcze zgonu chwilka.
Precz z łzami, z potrząsaniem głową!
Przybliżcie się — chcę rzec słów kilka!
Otaczają go wszyscy.
Małgosiu moja! jeszcześ młoda —
tak jakoś wszystko... wielka szkoda...
... tak jakoś zrobiłaś opacznie —
niechże śmiertelna ta nauka
przypomni, powie ci, żeś suka!
A teraz się to gorsze zacznie.
MAŁGORZATA
Bracie! Mój Boże! całyś krwawy...
WALENTY
Nie mieszaj Boga do tej sprawy!
Co się stać miało — już się stało;
źle bardzo się podziało...
Najpierw się z jednym — no tak — lubisz —
i drugi przyjdzie — tak — niewiasto —
i trzeci — tuzin przyhołubisz,
aż w łoże całe wpuścisz miasto!
Gdy hańba na ten świat przychodzi,
to w tajni, w mroku, w ćmie236 się rodzi,
rękę się trzyma u jej warg,
by nie zdradziła się przedwcześnie;
tak się ją kryje wciąż obleśnie —
najchętniej skręcić by jej kark!
Lecz gdy podrośnie — furda237! basta238!
w dzień biały idzie środkiem miasta!
a przecież nic nie wypiękniała,
lecz im kaprawsza — bardziej śmiała!
na rynek pcha się i w południe,
gdy gwarno, rojno, strojno, ludnie,
mizdrzy239 i puszy się obłudnie.
Ja widzę już przedśmiertnym wzrokiem,
jak ty się stajesz hańby łupem,
jak szybkim cię mijają krokiem
bliźni — w ohydzie — jak przed trupem
Niech jak choroba wstyd cię toczy,
kiedy ci ludzie spojrzą w oczy!
Ścierko! porzucisz ty złotości.
nie będziesz stawać u ołtarza:
w ozdobie szat i zalotności
już do miejskiego wirydarza
nie pójdziesz — nie! Tobie ciemnica.
ukryty w zgniłej ćmie zaułek,
tam niech ci nędza czerni lica,
twym miejscem szpital i przytułek!
Choć Bóg się wzruszy skargi twemi
ja cię przeklinam tu — na ziemi!
MARTA
Zamiast się modlić tej godziny,
bluźnierstwem jeno zwiększasz winy!
WALENTY
Rajfurko240 stara! gdybym mógł
zemstę swą wywrzeć na tobie —
sprościłbym241 grzeszne szlaki dróg
i spokój znalazł w grobie!
MAŁGORZATA
Bracie! mój bracie! straszny kres!