Darmowe ebooki » Rozprawa » O duchu praw - Charles de Montesquieu (Monteskiusz) (nowoczesna biblioteka szkolna .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «O duchu praw - Charles de Montesquieu (Monteskiusz) (nowoczesna biblioteka szkolna .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Charles de Montesquieu (Monteskiusz)



1 ... 64 65 66 67 68 69 70 71 72 ... 105
Idź do strony:
oto dwa wielkie tego przykłady.

Aby odbudować państwo tak wyludnione, próżno czekałoby się pomocy od dzieci, które mogą się narodzić. Już nie czas: ludzie w swojej pustyni postradali energię i przemyślność. Mając ziemie zdolne wyżywić cały naród, ledwie z trudem zdoła się wyżywić rodzinę. Ubogi lud w tych krajach nie ma nawet udziału w swojej nędzy, to znaczy w ugorach, których tam jest pełno. Kler, monarcha, miasta, magnaci, paru najznaczniejszych obywateli stali się nieznacznie właścicielami całej okolicy: jest nieuprawna; ale wymarłe rodziny zostawiły im pastwiska, a człowiek pracy nie ma nic.

W tym położeniu trzeba by zrobić na całej przestrzeni państwa to, co Rzymianie czynili w części swojego; przeprowadzić w tej skąpej ludności to, co oni czynili w jej nadmiarze; rozdzielić ziemie wszystkim rodzinom, które nie mają nic; dać im środki do wykarczowania ich i uprawiania. Rozdział ten powinien się odbywać w miarę, jak będą ludzie do obdzielenia; tak aby nie było ani chwili straconej dla pracy.

Rozdział XXIX. O przytułkach.

Człowiek nie jest biedny dlatego, że nie ma nic, ale dlatego, że nie pracuje. Ten, który nie ma żadnego majątku, a pracuje, ma się równie dobrze jak ten, co ma sto talarów renty bez pracy. Ten, który nie ma nic, a ma rzemiosło, nie jest biedniejszy od tego, który ma dziesięć morgów ziemi na własność i musi je uprawiać, aby żyć. Robotnik, który zostawił dzieciom w dziedzictwie swoje rzemiosło, zostawił im mienie, które się pomnożyło w miarę ich liczby. Inaczej z tym, który ma dziesięć morgów kapitału, aby żyć, i który je podzieli między dzieci.

W krajach handlowych, gdzie wielu ludzi ma tylko swoje rzemiosło, państwo często zmuszone jest opiekować się potrzebami starców, chorych i sierot. Dobrze rządzone państwo pokrywa te potrzeby z zasobu samych rękodzieł; jednym daje pracę, do której są zdolni; innych uczy pracować, co już jest pracą.

Jałmużna, którą się daje człowiekowi nagiemu na ulicy, nie wypełnia zobowiązań państwa, które winne jest wszystkim obywatelom zabezpieczony byt, żywność, przyzwoitą odzież i rodzaj życia, który nie byłby przeciwny zdrowiu.

Aureng-Zeb298, kiedy go pytano, czemu nie buduje przytułków, rzekł: „Uczynię moje państwo tak bogatym, że nie będzie potrzebowało przytułków”. Trzeba było powiedzieć: „Zacznę od tego, aby uczynić moje państwo bogatym, i wybuduję przytułki”.

Bogactwo państwa połączone jest z rozrostem przemysłu. Niepodobna, aby wśród tylu gałęzi przemysłu nie było zawsze jakiejś, która cierpi i której robotnicy nie byliby tym samym w chwilowej potrzebie.

Wówczas państwo winno przyjść z rychłą pomocą, bądź to aby nie dać ludowi cierpieć, bądź aby ustrzec go od buntów: w tych to wypadkach trzeba przytułków lub jakiegoś podobnego urządzenia, które by mogło zapobiec tej nędzy.

Ale kiedy naród jest biedny, ubóstwo jednostek wypływa z powszechnej nędzy, i jest ono, aby tak rzec, powszechną nędzą. Wszystkie przytułki świata nie zdołałyby uleczyć tego ubóstwa jednostek; przeciwnie, duch lenistwa, jaki rodzą, pomnaża ubóstwo powszechne, a tym samym poszczególne.

Henryk VIII, chcąc zreformować Kościół angielski, zniósł mnichów, plemię leniwe i podtrzymujące lenistwo innych, ponieważ, przez to że praktykują gościnność, mnóstwo próżniaków, szlachty i mieszczaństwa trawi życie na tym, aby się włóczyć od klasztoru do klasztoru. Zniósł również przytułki, gdzie gmin znajdował utrzymanie, jak szlachta znajdowała je w monastyrach. Od czasu tych zmian duch handlu i przemysłu zakwitł w Anglii.

W Rzymie przytułki sprawiają, że wszyscy żyją tam dostatnio, z wyjątkiem tych, co pracują, z wyjątkiem tych, co mają jakiś przemysł, z wyjątkiem tych, co uprawiają rzemiosła, z wyjątkiem tych, co mają ziemię, z z wyjątkiem tych, co trudnią się handlem.

Powiedziałem, że narody bogate potrzebują przytułków, ponieważ dola podlega tam tysiącom przygód; ale jasne jest, że przygodna pomoc byłaby o wiele lepsza niż wiekuiste zakłady. Zło jest chwilowe: trzeba tedy pomocy tej samej natury, dostosowanej do każdego przypadku.

Księga dwudziesta czwarta. O prawach w ich związku z religią każdego kraju, zważaną w jej praktykach i w jej duchu.
Rozdział I. O religiach w ogólności.

Tak jak w ciemnościach można ocenić te, które są najmniej gęste, a wśród przepaści te, które są najmniej głębokie, tak można szukać między fałszywymi religiami tych, które są najzgodniejsze z dobrem społeczności; tych, które, mimo że niezdolne są zawieść ludzi do szczęśliwości przyszłego żywota, najbardziej mogą przyczynić się do ich szczęścia na ziemi.

Będę tedy rozważał rozmaite religie jedynie w stosunku do korzyści, jakie się z nich czerpie w życiu społecznym; czy to będę mówił o tej, która ma swoje korzenie w niebie, czy o tych, które je mają w ziemi.

Ponieważ w tym dziele nie jestem teologiem, ale pisarzem politycznym, mogłyby się w nim znaleźć rzeczy, będące zupełnie prawdziwe jedynie wedle ludzkiego sposobu myślenia, jako iż nie rozważano ich w stosunku do wznioślejszych prawd.

Co do prawdziwej religii, wystarczy odrobina sprawiedliwości, aby ujrzeć, że ja nigdy nie starałem się usuwać na bok jej interesów wobec interesów politycznych, ale chciałem je połączyć: otóż, aby je łączyć, trzeba je znać.

Religia chrześcijańska, która każe ludziom kochać się, chce niewątpliwie, aby każdy naród miał najlepsze prawa polityczne i najlepsze prawa cywilne, ponieważ są one, po niej, największym dobrem, jakie ludzie mogą dać i otrzymać.

Rozdział II. Paradoks Bayle’a.

P. Bayle silił się dowieść, że lepiej jest być ateuszem niż bałwochwalcą; innymi słowy, że mniej niebezpieczne jest nie mieć wcale religii niż mieć złą. „Wolałbym raczej, powiada, aby mówiono o mnie, że nie istnieję, niż żeby mówiono, że jestem niegodziwcem”. To jest prosty sofizmat, oparty na tym, że nie ma żadnego pożytku dla rodzaju ludzkiego w tym, aby wierzono, że jakiś człowiek istnieje, gdy, przeciwnie, bardzo pożyteczne jest, aby wierzono, że Bóg istnieje. Z pojęcia, że go nie ma, płynie pojęcie naszej niezależności, lub też, gdy nie możemy mieć tego pojęcia, naszego buntu. Powiedzieć, że religia nie jest hamulcem, ponieważ nie hamuje zawsze, to tyle, co rzec, że i nasze prawa cywilne również nie są hamulcem. Zły to argument przeciwko religii zgromadzić w wielkim dziele długi spis nieszczęść które sprawiła, jeśli się nie wyliczy i dobrodziejstw, które przyniosła. Gdybym chciał opowiedzieć wszystkie nieszczęścia, które sprawiły w świecie prawa cywilne, monarchia, rząd republikański, powiedziałbym straszne rzeczy. Gdyby nawet było zbyteczne, aby poddani mieli religię, nie byłoby zbyteczne, aby ją mieli panujący i aby pokrywali pianą owo jedyne wędzidło, jakie mogą mieć ci, co nie boją się praw ludzkich.

Monarcha, który kocha religię i który się jej lęka, jest jak lew powolny dłoni, co go pieści, lub głosowi, co go uśmierza; ten, który lęka się religii i który jej nienawidzi, jest jak dzika bestia kąsająca łańcuch, broniący jej rzucić się na przechodnia; ten, który nic ma wcale religii, jest jak owo straszliwe zwierzę, czujące swą wolność jedynie wtedy, kiedy szarpie i pożera.

Rzecz nie w tym, czy lepiej byłoby, aby dany człowiek lub dany naród nie miał wcale religii raczej niżby miał jej nadużywać; ale w tym, co jest mniejsze zło; czy żeby nadużywano niekiedy religii, lub żeby jej wcale nie było między ludźmi.

Aby zmniejszyć ohydę ateizmu, zanadto się oczernia bałwochwalstwo. Nie jest prawdą, iż kiedy starożytni wznosili ołtarze jakiemuś występkowi, to znaczyło, że kochają ten występek: to znaczyło przeciwnie, że go nienawidzą. To, te Lakończycy wznieśli kaplicę Strachowi, to nie znaczyło, aby ten wojowniczy naród modlił się doń, by napełnił w bitwie ich serca. Były bóstwa, które błagano, aby nie rodziły zbrodni, i inne, które błagano, aby ją odwróciły.

Rozdział III. Iż rząd umiarkowany lepiej godzi się z religią chrześcijańską, a rząd despotyczny z mahometańską.

Religia chrześcijańska daleka jest od czystego despotyzmu; Ewangelia tak usilnie zaleca łagodność, iż tym samym sprzeciwia się despotycznemu gniewowi, z jakim władca czyniłby sobie sprawiedliwość i wywierał swoje okrucieństwa.

Ponieważ ta religia zabrania mnogości żon, władcy są mniej zamknięci, mniej oddzieleni od poddanych, a tym samym bardziej ludzcy; skłonniejsi są nakładać sobie prawa i bardziej zdolni pojąć, że nie mogą wszystkiego.

Gdy władcy mahometańscy bez ustanku zadają śmierć lub ją ponoszą, u chrześcijan religia czyni monarchów mniej lękliwymi, a tym samym mniej okrutnymi. Monarcha liczy na swoich poddanych, a poddani na monarchę. Cudowna rzecz! Religia chrześcijańska, która zda się nie mieć innego celu, jak tylko szczęście w przyszłym życiu, zapewnia nam szczęście i na tym świecie.

Religia to chrześcijańska, mimo rozległości państwa i przywar klimatu, nie pozwoliła despotyzmowi zagnieździć się w Etiopii i zaniosła w głąb Afryki europejskie obyczaje i prawa.

Dziedzic tronu w Etiopii zażywa książęcych honorów, i daje innym poddanym przykład miłości i posłuszeństwa. Tuż obok widzimy, jak mahometanizm każe więzić synów króla Sennaru: po jego śmierci Rada każe ich wymordować na rzecz tego, który wstępuje na tron.

Uprzytomnijmy sobie z jednej strony ustawiczne rzezie królów i wodzów greckich i rzymskich, a z drugiej zniszczenie ludów i miast przez tych samych wodzów, Timura i Dżingis-chana, którzy spustoszyli Azję, a ujrzymy, iż zawdzięczamy chrystianizmowi i w rządzie pewne prawo polityczne, i w wojnie pewne prawo narodów, za które natura ludzka nic mogłaby być dość wdzięczna.

To właśnie prawo narodów czyni, że u nas zwycięstwo zostawia ludom zwyciężonym te wielkie rzeczy: życie, wolność, prawa, mienie i zawsze religię, o ile ktoś się nie zaślepi.

Można rzec, że ludy Europy nie w większej są dziś niezgodzie, niż za cesarstwa rzymskiego, kiedy się stało despotyczne i wojskowe, były ludy i wojska, lub też wojska między sobą: z jednej strony armie toczyły z sobą wojnę; z drugiej wydawano im na łup miasta i dzielono między nich skonfiskowane ziemie.

Rozdział IV. Następstwa charakteru religii chrześcijańskiej a mahometańskiej.

Z charakteru religii chrześcijańskiej i mahometańskiej powinno się, bez dalszych dociekań, przyjąć jedną, a odrzucić drugą: o wiele bowiem jaśniejsze dla nas jest, iż religia powinna łagodzić obyczaje, niż to, że religia jakaś jest prawdziwa.

Nieszczęściem dla natury ludzkiej jest, kiedy religię daje zdobywca. Religia mahometańska, która mówi tylko o mieczu, dotąd jeszcze napełnia ludzi owym niszczycielskim duchem, który ją stworzył.

Cudowna jest historia Sabakona, jednego z królów-pasterzy. Bóg Teb ukazał mu się we śnie i kazał mu wymordować wszystkich kapłanów egipskich. Osądził, iż bogowie nie życzą już sobie, aby panował, skoro mu nakazują rzeczy tak sprzeczne z ich zwyczajną wolą; za czym usunął do Etiopii.

Rozdział V. Iż religia katolicka lepiej nadaje się dla monarchii, a protestancka lepiej godzi się z republiką.

Kiedy religia rodzi się i tworzy w jakimś państwie, idzie zwyczajnie z duchem rządu, pod którym powstaje: ci bowiem, co ją przyjmują, i ci, co ją rozszerzają, nie mają prawie innych pojęć o rządzie niż pojęcia państwa, w którym się zrodzili.

Kiedy religia chrześcijańska uległa przed dwoma wiekami owemu nieszczęsnemu podziałowi, który ją rozszczepił na katolicką i protestancką, ludy północne przyjęły protestantyzm, a południowe zostały przy katolicyzmie.

To stąd, że ludy północne mają i zawsze będą miały ducha niepodległości i swobody, którego nie mają południowe, i że religia nie mająca widomej głowy bardziej odpowiada wrodzonej niepodległości niż taka, która ma tę głowę.

W krajach, w których utrwaliła się religia protestancka, przewrót odbył się w duchu politycznego ustroju. Luter, mający za sobą możnych książąt, nie byłby ich znęcał powagą duchowną, która by nie miała przewagi zewnętrznej. Kalwin, mający za sobą ludy republikańskie lub też mieszczan przygaszonych monarchią, mógł łatwo nie tworzyć tych przewag i godności.

Każda z tych dwóch religii mogła się mieć za doskonalszą; kalwinizm uważając się za zgodniejszy z tym, co Chrystus powiedział, a luteranizm z tym, co apostołowie czynili.

Rozdział VI. Inny paradoks Bayle’a.

P. Bayle, sponiewierawszy wszystkie religie, kala religię chrześcijańską; ośmiela się twierdzić, iż prawdziwi chrześcijanie nie stworzyliby państwa zdolnego do istnienia. Czemu nie? Byliby to obywatele wysoce oświeceni co do swych obowiązków, bardzo żarliwi w ich spełnianiu; czuliby bardzo dobrze prawa naturalnej obrony; im więcej w swoim poczuciu winni byliby religii, tym więcej sądziliby iż są winni ojczyźnie. Zasady chrześcijaństwa, głęboko wyryte w sercu, byłyby nieskończenie silniejsze ów fałszywy honor monarchii, owe ludzkie cnoty republik i ów służalczy lęk państw despotycznych.

Zdumiewające jest, iż można temu wielkiemu człowiekowi zarzucić, że nie rozumiał ducha swojej własnej religii; że nie umiał rozróżnić zarządzeń dla utrwalenia chrystianizmu od samego chrystianizmu, ani zasad Ewangelii od jej rad. Kiedy prawodawca, zamiast dawać prawa, dawał rady, to dlatego, że czuł, iż jego rady, gdyby były nakazane jako prawa, byłyby sprzeczne z duchem jego praw.

Rozdział VII. O prawach doskonałości w religii.

Prawa ludzkie, mające mówić do rozumu, powinny dawać nakazy, a nie rady: religia, mająca przemawiać do serca, musi dawać wiele rad, a mało nakazów.

Kiedy na przykład daje prawidła nie dobrego, ale lepszego; nie tego, co dobre, ale co doskonałe, słuszne jest, aby to były rady, a nie prawa; doskonałość bowiem nie tyczy ogółu ludzi ani rzeczy. Co więcej, jeśli to będą prawa, trzeba będzie bez liku innych, aby kazać przestrzegać tych pierwszych. Celibat był radą chrystianizmu: kiedy zeń uczyniono prawo dla pewnego stanu, trzeba było wciąż nowych praw, aby zmusić ludzi do posłuszeństwa tamtemu pierwszemu. Prawodawca znużył się, znużył społeczeństwo, każąc wykonywać ludziom z nakazu to, co ci, którzy kochają doskonałość, wykonywaliby jako radę.

Rozdział VIII. O zgodności praw moralności z prawami
1 ... 64 65 66 67 68 69 70 71 72 ... 105
Idź do strony:

Darmowe książki «O duchu praw - Charles de Montesquieu (Monteskiusz) (nowoczesna biblioteka szkolna .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz