Darmowe ebooki » Publicystyka » Nowa Kolchida - Wacław Gąsiorowski (jak można czytać książki w internecie .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Nowa Kolchida - Wacław Gąsiorowski (jak można czytać książki w internecie .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Wacław Gąsiorowski



1 ... 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35
Idź do strony:
nastąpiło całkowite niemal jej zatrzymanie.

Powiadano, że imigracja zbogacić może pustkowia, że należałoby raczej skierować ją na tereny słabo zaludnione, nie dogadzało to kalkulacji na krótką metę. Nawet nie baczono, że imigrant utrwala siłę mocarstwową, że jest tym najbardziej upragnionym konsumentem, najmniej wymagającym pracownikiem, że jest najpotulniejszym, bo pozbawionym przywilejów członkiem społeczeństwa, że Stany Zjednoczone muszą troszczyć się o jak najszybsze, o dobrowolne zaludnienie swego kontynentu, aby pokus nie budzić...

W Ameryce, tworzącej czarne plastry skupisk ludzkich nad Atlantykiem, nad Wielkimi Jeziorami, nigdy nie było wzięte pod rozwagę tak proste obliczenie...

Dwa stany, tylko dwa stany, Oregon i Waszyngton, położone nad Pacyfikiem, tworzą obszar 165 826 mil kwadratowych angielskich i posiadają ludności (statystyka roku 1930) 2 514 653 mieszkańców.

Owóż jeżeliby połączyć ze sobą europejskie dzierżawy Włoch (119 744 mil kwadratowych angielskich), Austrii (32 369 mil kwadratowych angielskich) i Belgii (11 752 mil kwadratowych angielskich), to przedstawiałyby obszar wynoszący tylko 163 865 mil kwadratowych, jeszcze prawie o dwa tysiące mil mniejszy od stanów Oregon i Waszyngton.

Tymczasem na tym mniejszym obszarze w Europie żyje dokładnie, według statystyki z roku 1928 — we Włoszech: 41 168 000 — w Belgii: 7 995 558 — w Austrii: 6 675 283 mieszkańców — czyli razem 55 838 841 ludzi... czyli więcej niż w Oregonie i Waszyngtonie o 53 157 640 mieszkańców!...

Nie dość na tym, w Europie te miliony podziewają się w krajach uboższych od tych dwu stanów, w krajach niezdolnych ich wyżywić, w krajach nawet klimatycznie niżej stojących...

A mowa tutaj jedynie o dwu stanach, tych najbardziej na zachód wysuniętych, o dwu żyznych, bogatych w lasy, zasobnych w glebę pustkowiach.

Nawet paląca sprawa zbudowania nad Pacyfikiem tamy z żywych piersi ludzkich nie ocaliła imigracji. Ameryka wolała miliardy rzucać na śmiercionośne narzędzia, cały świat pomawiać o militaryzm, no i otwierać „kliniki kontroli urodzin”... W osiemnastu stanach jest ich już 82!...

 

Równorzędnie, gdy nadmierne płace nie dawały się dość szybko zmniejszyć, gdy konkurencja odradzającej się Europy zaczęła wzrastać, z tym większym jeszcze zapałem jęto się mechanizacji pracy, upraszczania produkcji, zastępowania kosztownych materiałów tańszymi, standaryzacji artykułów, a nade wszystko większych zysków na wydajności.

Impet do wynalazków, i tak niewspółmiernie większy niż gdziekolwiek, wzmógł się. Technika, hojnie wspierana przez kapitał, siliła się na coraz dalej sięgające zdobycze, na owe zachwycające pomysły, które za jednym pociśnięciem guziczka zdolne były potokami światła zalewać przestrzenie, wypełniać je dźwiękami popisów muzycznych, wprowadzać w ruch gigantyczne turbiny, na owe genialne inwencje, które radosnym podziwem przejmują laików, skazując ciche gromady robocze na nędzę, na poniewierkę.

Machina? — A więc dźwignia cywilizacji, tylekroć razy dobrodziejka, szczodrobliwa rozdawniczka. Ona wszak zużytkowuje nieuchwytną dla rąk ludzkich energię, ona szczędzi im krwawego potu, ona człowieka zamienia w Tytana, ona chroni go często przed utratą życia i zdrowia, ona mnoży, ona udostępnia dorobki materialnej, a bodaj i duchowej kultury...

Czyż można sobie wyobrazić życie współczesne bez machiny?

Czyliż można wyobrazić sobie tak potworny zastęp szewców, który by zdołał zaopatrzyć w ręcznie wykonane obuwie tych, co je dzisiaj nosić nawykli?

Rozkwit techniki ma swe nieubłagane następstwa. Ludzkość musi patrzeć zysków, idących dalej aniżeli udręki słabych, nieopatrznych, bezbronnych.

Automat telefoniczny więcej przyczynia zadowolenia aniżeli smutku łzy pozbawionych chleba telefonistek — gramofon spokojnemu obywatelowi nigdy nie przypomni rzeszy skazanych na głód grajków — radio milionom od razu pozwala słuchać wirtuoza, spychając w otchłań zastępy artystów drugorzędnych.

Maszyna pisze, maszyna dyktuje, maszyna robi pudełka, maszyna prasuje, maszyna kopie fundamenty, wierci skały, wybiera gruzy, maszyna zlewa wodą ulice, maszyna zamiata nawet gościńce, maszyna pierze, maszyna wyciąga stare słupy telegraficzne i zakopuje nowe, maszyna wydobywa rudę, maszyna ładuje i wyładowuje, maszyna waży, maszyna układa, maszyna robi cegłę, maszyna jest drwalem, ślusarzem, kowalem, stolarzem, dróżnikiem, kontrolerem, kasjerem, froterem...

Stany Zjednoczone wpadły w orgię wynalazczą, w gorączkę gwałtownej, nieznanej na starym kontynencie realizacji. Zaledwie ktoś rzucił pomysł, zaledwie zdołał go wydobyć z niedołężnego prymitywu, już ten pomysł chwytano, wprowadzano.

Rzekłbyś, dziatwa rozochocona, ogniem igrająca, olśniona coraz potężniejszymi jego blaskami, skradających się ku niej skier niepomna.

Tam, kędy w tkackich warsztatach stało pochylonych nad czółenkami czterystu ludzi — tam dzisiaj z daleko większą precyzją, z większą wydajnością trwa zaledwie dwudziestu czterech. Nowoczesna żniwiarka starczy na polu za dwustu żniwiarzy. Maszyna do sadzenia kapusty bije na głowę czterdziestu pracowników. Arytmografy przepędziły siedemdziesiąt pięć procent rachmistrzów i księgowniczych.

Pomywaczy butelek do mleka wytępiła higiena butelek papierowych, do jednorazowego służących użytku. Krojczych zastąpił automat, tnący od razu całe postawy238 sukna...

Cuda nad cudami!

Laboratoria, izby doświadczalne, milionowe nakłady, byle znów coś nowego przyczynić, mechanizm jeszcze do czegoś zaprząc, nowe, tańsze chwycić siły, w bardziej skomplikowane zakuć ją sprężyny, a w ostatku i człowieka zmechanizować, zamienić go w doskonałość tayloryzmu, uczynić śród trybów, transmisji, warczenia kół, miarowego kłapotania tłoków jeszcze tym brakującym dotychczas mechanizmem, tą jeszcze nieudoskonaloną oliwiarką...

Możeż239 być wspanialszy wyraz ludzkiej potęgi nad owego gentlemana w rękawicach muszkieterskich, zgrabnego, wymuskanego nieledwie, panującego w przepastnej hali łomoczącym, ziejącym ogniem i parą lewiatanom?

 

Zarobki były i dalej znakomite, bajeczne, niepojęte dla rdzawych tłumów europejskiego robociarstwa.

Jeno240 tych zarobków było mniej, ludzi bez pracy więcej.

Zaszemrano, ozwały się głosy przestrogi.

Płytkie rezonerstwo.

Cóż bo z niepożytecznego wyrobku? Cóż z tych rzesz głuptackich, nygusowskich? Cóż komu z tych tłumów dziurkarek, obrębiarek, kancelistów, kopistów, przepisywaczy, dodawaczy, pilnikarzy, dłubaczy, kosiarzy, pacykarzy, nosiwodów, tragarzy, praczy, łopatników, zamiataczy, klajściarzy?...

Brak pracy?

Jak to? — Przemysł co godzina zakreśla nowe kręgi. — Wynalazki otwierają wrota nieznanym dziedzinom produkcji. Życie rwie naprzód, nie da się zatrzymać. Tysiące „możliwości” przed każdym. Byle chcieć.

Bezrobocie?

Fabryki idą, towarów w magazynach, surowców w składach, ziarna w elewatorach po strop, i lepszego aniżeli wczoraj, i tańszego.

Należy bronić zagrożonego przez wytwórczość europejską stanowiska, należy miażdżyć ją masami wyrobów, obniżać ceny kosztu własnego, zwyciężać geniuszem przedsiębiorczości, geniuszem taktyki, dławić potęgą złota.

Człowiek?

Ecce homo! — Jest i człowiek mechaniczny, cały ze stali. Puszczony w ruch, chodzi, mówi, wykonuje na żądanie pewne czynności, nawet je kojarzy w pewien ład, układa w pewną logiczną wstęgę, uzależnia, dostosowuje.

Człowiek? — Stokroć tęższa odeń komórka fotoelektryczna.

Wyobraźnia jej nie ogarnie.

Komórka fotoelektryczna, umieszczona w odpowiednio zbudowanym przyrządzie, a zaprzęgnięta do pracy bankowej, odczytuje stosy wykazów, rachunków, pliki świstków i kwitków i z szybkością dwustu poruszeń na minutę dzieli je według najbystrzejszego zmysłu wytrawnego pracownika na kategorie, i rozsyła pięćdziesięciu naraz wydziałom do załatwienia...

Bajka o żelaznym wilku — a w tej bajce ani słowa przesady.

Wspaniały, znakomity twór ludzkiego mózgu — lecz co najmniej twór jednostronny, gdyż dobrodziej i niszczyciel, dziecię światła i ciemności. A może tylko pachołek groszoróbstwa, sługus dolara, niewolnik podniecany przez amerykańskich handlarzy?

Jednostronny twór, bo i w całym tym wysiłku ku zmechanizowaniu pracy tylko inżynierski rachunek, kupiecka kalkulacja, niezdolna ocknąć w sobie głębszej myśli społecznej, niezdolna pamiętać na tych, których chleba pozbawia. Upraszczanie bytowania ludzkiego, a w istocie pomnażanie niedoli, narkotyzowanie czujności amerykańskich „konsulów”, skazywanie kroci tysięcy na nędzę.

Wszystko dla znakomitych spryciarzy zmniejszających liczby robotników — ani szeląga dla dociekań, zdolnych równocześnie przygarniać tłumy niepotrzebnych, nieużytecznych rąk.

Praca nie jest klątwą rodzaju ludzkiego, lecz błogosławieństwem Bożym. Praca jest modlitwą. Praca jest szczęściem.

Owóż na „ziemi mlekiem i miodem płynącej” zabrakło i tego błogosławieństwa, i tej modlitwy, i tego szczęścia.

 

Najdzielniejszym fundamentem dobrze zbudowanego, demokratycznego państwa jest średnia i drobna własność. Kędy241 średniej i drobnej własności więcej, tam więcej poczucia obywatelskiego, tam mniej różnic i tam mniej fermentów.

Stany Zjednoczone ku temu szły, choć od dawna cierpiały na zbyt wielką chciwość zbogaconych szachrajów, którzy nazbyt szybko wyrastali na magnatów, nazbyt gwałtownie darli się do spekulacyjnej lichwy.

Już przed wielką wojną słynna nowojorska Wall Street (ulica Parkanowa), ściślej giełda, targała arkanami wewnętrznej polityki Stanów Zjednoczonych.

Jednakże ten wpływ giełdziarski chwilami słabnął, zwalczany przez wyjątkowo odważnych prezydentów, jakim był choćby Roosevelt.

Zgon prezydenta Wilsona, dojście do władzy Hardinga, było hasłem do zerwania ostatniej tamy. Harding wypłynął na spienionej fali, tak zwanej „bandy ohioskiej”, która już nie wypuściła z rąk swego elekta.

Zaczęły się orgie sztuczek milionerskich. O najważniejszych zagadnieniach decydowali bankierzy, królikowie, kacykowie stali, nafty, miedzi, trusty, zmowy, intrygi krętaczy, interes jednostek.

Prezydent Coolidge odziedziczył po Hardingu stajnię Augiasza, wczorajszych sekretarzy stanu (ministrów) nie mógł uchronić przed kryminałem, ale i nie uszedł przed gromadą, która z ukrycia rozstrzygała o wyborach i nominacjach, rządziła w izbie poselskiej i senacie, panowała w legislaturach stanowych.

Lecz Stany Zjednoczone były w pełni swej „prosperity”...

Ta „prosperity”, a więc ta pomyślność, ten dobrobyt, nigdzie nieznany, a tak często w mowach i orędziach prezydenta Coolidge’a podkreślany, był jakby balsamem, który łagodził, uciszał.

Jakże się skarżyć, jakże utyskiwać! Jeszcze nigdy nie było tak świetnych bilansów. Przed Stanami Zjednoczonymi wszystkie mocarstwa biły pokłony. Skromny adwokacina z Nowej Anglii, syn ubogiego farmera, rozpierał się za stołem w dygnitarskim fotelu, mając poniżej siebie rumuńską królowę, która rozlewne swe kształty ledwie utrzymać mogła na podrzędnym stołeczku.

Jakże w ogóle można było bodaj dąsy stroić, skoro wykazy dokonywane przez Amerykańską Federację Pracy, dowodziły, że w okresie od roku 1923, a więc od powołania Coolidge’a do Białego Domu, aż po rok 1929, zarobki robotnicze ani drgnęły ku dołowi, lecz przeciwnie, z pełnych jedenastu miliardów rocznie, podniosły się o czterysta milionów!

Prawda, w tym samym czasie dywidendy towarzystw akcyjnych podskoczyły o dwa i pół miliarda, zyski banków amerykańskich podwoiły dochody, przyniosły 576 milionów, a procenty od obligacji wzrosły w trójnasób.

Spekulacja, być może, lecz jakież plony zawrotne.

Najwięksi sceptycy umilkli.

Prezydent Coolidge zapoczątkował zwracanie... podatku dochodowego, zarządził oddawanie wpłaconych podatków...

Wystawmy sobie taki sen o potędze!...

Fiskus, ten zawzięty, nieubłagany jegomość nadsyła uprzejme pismo razem z czekiem... oświadczając, że wobec nadwyżki podatku dochodowego, przekraczającego granice budżetu, skarb federalny zwraca z podziękowaniem część zapłaconego podatku...

A ponieważ według stawu grobla, przeto obywatel zarabiający 5 000 dolarów i opłacający 17 dolarów dochodowego podatku, otrzymywał w prezencie 5 dolarów z centymami — no a milioner, w tym samym stosunku, zagrabiał miliony...

Prezydent Hoover odziedziczył gmach spękany. Usiłował początkowo zażyć tych samych odezw strzelistych o pomyślności. Były to jednakże spóźnione frazesy.

Niepokój wzrastał. Liczby bezrobocia powiększały się. Wywóz się kurczył. Spekulacja giełdziarskich macherów wpadła w szał.

Prezydent Hoover, człowiek dobry, z rządów Hardinga jako sekretarz handlu ocalały, każdą kwestię rozstrzygał z ołówkiem w ręku. Gdy mnożył dwa przez dwa, wypadało mu matematyczne cztery, a społeczno-polityczny minus.

Zatrzymać niezdrową spekulację, udaremnić drobnym kapitalistom niebezpieczną dla nich igraszkę? — Nic łatwiejszego! Rozkaz i banki federalne ograniczyły tani kredyt maklerom giełdowym. Stopa procentowa potroiła się, akcje jęknęły, grzmotnął pierwszy krach. Za nim w te pędy drugi i trzeci. Kapitaliki, nikłe sumki spadły z milionerskich drzew jak źrałe ulęgałki. Magnaci pomnożyli swe bogactwa... Dalej pieniądze angielskie i francuskie wycofały się z giełdy nowojorskiej, za nimi ruszyły i amerykańskie dolary...

W Ameryce nie ma businessu. Więc trzeba go szukać.

I amerykańskie dolary zaczęły budować fabryki i turbiny bolszewikom, zaczęły rozbudowywać sowiecki „dumping”, szachrować z tymi, przeciwko którym w Kapitolu Waszyngtońskim rzucano piorunami — zaczęły w rozmaitych punktach Europy zakładać warsztaty dla przemysłu amerykańskiego konkurencyjne, zaczęły miliardy pożyczać Niemcom, aby... tym szybciej pobić własny przemysł, własnej produkcji zadać cios złowrogi...

Lecz cóż komu do szczegółów.

Milionerzy amerykańscy nie są poetami.

Naraz, istny kataklizm! Niemcy, ci nieszczęśliwi Niemcy zapowiedzieli zawieszenie wypłat... wierzycielom prywatnym, jako powaleni na łopatki przez ssawki kontrybucji wojennych...

Wszczął się alarm nad alarmami. Bierz licho zobowiązania pośrednie względem Stanów Zjednoczonych!

Prezydent Hoover niebo i ziemię poruszył gorącym wezwaniem ku ratowaniu Niemiec przed ruiną, przed katastrofą, przed rewolucją, przed komunizmem, przed anarchią...

Ameryka prolongowała długi europejskie, byle Niemców ocalić... byle chronić miliardy, tymże Niemcom pożyczone przez amerykańskich bankierów! I Ameryka, ta ceniąca nade wszystko swoją „splendid isolation”, zagadała raptem o odrzuconym, niepodpisanym Traktacie Wersalskim, zagadała o jego rewizji, bo Niemcy gotowi by skrzywdzić nababów amerykańskich, bo należy coś na ich uspokojenie, aby płacili, aby uwięzione fundusze można wycofać...

 

Zresztą problematów zatrzęsienie.

Sześć milionów ludzi bez zajęcia, sześć „oficjalnych” milionów bez jutra, a obok osiemnaście milionów żon, matek, sióstr, dziatek i starców wydanych na poniewierkę razem z nimi.

Zjedli, spieniężyli, zmarnowali wszystko, a resztę zabrały bank i banczki.

Tysiąc banków i banczków, tych najcichszych, ciułających krwawicę zarobkową, mieszczańsko-farmerskie fundusiki, trzasło, zagrzebało w swych gruzach resztki zaopatrzenia na czarną godzinę.

Co czynić, jak zaradzić klęsce?

Więc odezwy płomienne do społeczeństwa, do tego głównie, które nic nie posiada, więc sposoby. Pracującym zmniejszyć godziny pracy, a na te zmniejszone godziny wziąć bezrobotnych. Niechże sprawiedliwsze będzie zarobkowanie. Ująć i dać. Obciąć płace, oszczędzać. Budować gmachy publiczne. Przedsiębiorcy, ci najtańsi, chwycą za maszyny... Z kobietami się rozprawić, bo i kobiet wina, niezawodna wina.

Latami się napierały, pchały do zawodów, do biur, urzędów, zabierały miejsca żywicielom rodzin, same najczęściej szukając nie chleba czarnego, lecz wetów, lecz jedwabiów, błyskotek, zbytku.

Brak dokumentu na kobiety? — Jest i statystyka, powagą profesora Nystroma z Uniwersytetu Columbia stwierdzona...

Amerykanki wydają rocznie na kosmetyki, na „instytuty piękności” okrągłą sumkę 750 milionów dolarów rocznie (statystyka roku 1930), włączając pomadkę do ust, ondulacje, przefasonowywanie nosów, wycinanie zmarszczek, chudnięcie itp. zabiegi.

Wobec tego należy odebrać pracę... mężatkom i w ogóle tak zarządzić, aby w rodzinie jedna tylko osoba zarobkowała.

A tu i budżet się zapada, deficyty rosną — a tu znów taż sama statystyka wykazuje, że na przezimowanie nędzarzy brak stu siedemdziesięciu ośmiu milionów dolarów — na doczekanie

1 ... 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35
Idź do strony:

Darmowe książki «Nowa Kolchida - Wacław Gąsiorowski (jak można czytać książki w internecie .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz