Krysia bezimienna - Antonina Domańska (dostęp do książek online .txt) 📖
Do dwórek królowej Anny dołącza Marysia Krupska, by kontyunować naukę i służyć jej. Marysia nie przybywa jednak sama — towarzyszy jej kilkuletnia Krysia, której pochodzenie jest nieznane.
Dziewczynka początkowo jest nieodłączną towarzyszką dwórki, jednak z biegiem czasu zaczyna się usamodzielniać i staje się ulubienicą królowej. Pewnego dnia tylko dzięki natychmiastowej reakcji dworskiego pieska zostaje wyratowana od porwania przez tajemniczego mężczyznę. Wygląda na to, że ktoś dybie na życie Krysi…
Krysia Bezimienna to jedna z powieści historycznych dla dzieci autorstwa Antoniny Domańskiej, tworzącej na początku I połowy XX wieku. Utwór powstał w 1914 roku. Pisarka zasłynęła jako autorka tego typu utworów prozatorskich, w których przystępną fabułę, bliską dziecięcej rzeczywistości, łączyła z faktami historycznymi.
- Autor: Antonina Domańska
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Krysia bezimienna - Antonina Domańska (dostęp do książek online .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Antonina Domańska
— Uczyńcie mi największy zaszczyt, miłościwy panie... dziś rano pojąłem małżonkę, raczcie uświetnić moje wesele waszą najłaskawszą obecnością.
— Jakże to? Prosto z majestatu, w królewskim płaszczu? — wahał się Henryk, ale mu oczy błyskały ochotą.103
— Komuż wolno czynić, co chce, jeśli nie królowi? — szepnął poufnie Andrzej. — Polećcie podkomorzemu płaszcz w opiekę, a sami... toć to kilkanaście kroków, zaraz na rogu... ino rynkiem na przełaj.
— A panna młoda ładna? — spytał król, przymrużając figlarnie jedno oko.
— Pani młoda — poprawił Zborowski — poślubiłem wdowę po Spytku Jordanie.
— Oj... leciwa może? Przyznam ci się — dodał król zniżając głos — że ni panien, ni wdów podeszłych rad nie oglądam.
— Moja małżonka młoda jest, miłościwy królu; a urodą własną szczodrze by trzy dziewki obdzieliła i jeszcze by dla samej sporo zostało.
— Kiedy się tak bucisz104 niczym paw, to chyba pojadę sprawdzić, zaliś105 nie skłamał.
Podano królowi konia, ród Zborowskich i inni goście pospieszyli za nim. W kamienicy narożnej przy ulicy Floriańskiej i rynku, zwanej Pod Murzynami, odbyło się wesele. Dwudziestotrzyletni król tańczył do upadłego przez całą noc. A że i miodem polskim nie pomiatało gardło francuskie, tedy nad ranem... nie konno, a w lektyce najjaśniejszy pan powrócił na zamek.
Przez osiem dni po koronacji odbywały się na podwórzu zamkowym gonitwy do pierścienia, turnieje, zapasy konnych i pieszych, słowem, przeróżne rycerskie igraszki. Przeciwnicy rozpoczynając potykanie przepraszali się wzajem, bo nieraz ranić mógł jeden drugiego, nawet ciężko. Zaraz pierwszego dnia przydarzyły się takie wypadki; pewien zapaśnik, przeszyty na wylot, padł na miejscu; dwóch wysadzono z siodła i nieprzytomnych wynieśli z placu pachołkowie. Usposobienie króla i patrzących z galerii zamkowej tłumnie zebranych niewiast srodze się tymi wypadkami zasępiło. Dopiero Tatar pewien, przeskakujący w pełnym galopie z konia na koń, i to kilkakrotnie, zajął swą sprawnością zgromadzonych i rozweselił.
Nazajutrz zaciekawienie wzbudził niemałe rycerz olbrzymiego wzrostu, w misternej, złotymi sprzączkami spinanej zbroi, na odpowiednim do swej postawy koniu. Rycerz ten okazał się mistrzem nieprześcignionym we wszystkich trudnych sztukach. Nikt nie wiedział, kto jest ni skąd się zjawił; siatka druciana u przyłbicy zasłaniała mu twarz.
Przywołany do króla, który go chciał osobiście pochwalić, musiał wymienić swe nazwisko. Przykląkł przed miłościwym panem na jedno kolano i zdjął szyszak. Siedzący najbliżej ujrzeli twarz piękną, lecz jakimś srogim, twardym wyrazem oczu i ust zeszpeconą. Brwi miał krucze, niemal zrośnięte, włosy krótko strzyżone, kędzierzawe.
— Witajcie, rycerzu, sprawiliście nam osobliwą uciechę — mówił król łaskawie, przykazując tłumaczowi powtarzać każde słowo. — Z niemałym zdumieniem spoglądałem, jak lekką ręką pierścień bez chyby dzierzgacie, a tą samą ręką, napiąwszy kuszę twardą, trafiliście do celu w samo sedno. Siła i sprawność do pozazdroszczenia. Szkoda ino, że tylokrotny zwycięzca dotąd bezimienny...
— Wyjawiłem ród mój i zawołanie wielkiemu ochmistrzowi, miłościwy panie, prosząc o incognito106 do czasu. Jestem Hieronim Płoński, starościc barski, herbu Prus minor, wierny poddany waszej królewskiej miłości.
— Czy może krewniak Jana, rotmistrza w usarskiej chorągwi kniazia Ostrogskiego? — spytał pan kasztelan Wołłowicz, stojący za krzesłem królewskim. — Znałem go dobrze, bywałem u nich w Rychcie.
— Tak jest, proszę waszej wielmożności, Jan był moim bratem.
— Był? Jakoż to rozumieć?
— Oboje braterstwo pomarli na morową zarazę przed czterema laty.
— Niezbadane wyroki Pańskie... Requiem aeternam107... A klucz108 rychtecki? Książęca fortuna, włości z pół kopy...
— Jako jedyny brat odziedziczyłem puściznę109.
Pokłonił się raz jeszcze królowi i zeszedł na dół, przypatrywać się turniejom.
Ostatni dzień igrzysk zakończył się straszną zbrodnią. Rycerze niektórzy, między innymi Samuel Zborowski, powtykali swe kopie na podwórzu zamkowym z wyzwaniem do walki. Sługa kasztelana Tęczyńskiego, Janasz Kroat, wyrwał kopię Samuela na znak, że się z nim będzie potykał. Zuchwałość ta obraziła niezmiernie pana kasztelanica, gdyż mniemał, że to sam pan Tęczyński dla ubliżenia mu sługę swego wysłał. A że był krwi gorącej i niepamiętny niczego w swej złości, skoczył z dobytym mieczem wprost ku Tęczyńskiemu, który na nieszczęście stał w pobliżu.
— Sługę swego nasadzasz na mnie? — krzyknął wściekle. — Bij się sam, tchórzu!
— Schowaj wasza miłość miecz do pochwy — odparł Tęczyński spokojnie — potykania na ostre nie odmawiam, choć o tym, co Janasz uczynił, wcale nie wiedziałem. Jedźmy za miasto, tam się bijmy.
I cofnął się z placu turniejów w głąb wielkiej sklepionej sieni, łączącej podwórze pałacowe z dziedzińcem kościelnym.
— Nie za miasto! Tutaj! Natychmiast!... — krzyknął Zborowski. — Broń się, bo ubiję!
Andrzej Wapowski, kasztelan przemyski, dojrzawszy, co się dzieje, rzucił się między przeciwników i rozkrzyżował ręce.
— Stójcie, panowie! Majestat!... Król miłościwy... toż nie bić się, ale nawet miecza dobywać nie wolno!
— A mnie wolno! — zuchwale odparł Zborowski, odtrącając Wapowskiego.
— Miejcież pomiarkowanie!
— Nie mam pomiarkowania! Precz!
Dworzanie Samuela skoczyli z gołymi szablami w pomoc swojemu panu, słudzy Tęczyńskiego z wściekłym wrzaskiem natarli na nich... stare sklepienie bramy zawyło echem...
— Crimen lesae majestatis!110 — wołał Wapowski, ze łzami ręce wyciągając.
— Nauk nie żądam... precz, mówię!
— Na rany Boga was zakli...
Nie domówił, gdyż Zborowski, cisnąwszy miecz o ziemię, dobył zza pasa czekana111 i dwukrotnie ciął go w głowę.
Rzucono się na ratunek; Wapowski miał jeszcze tyle sił, że niesiony prawie przez przyjaciół, stanął przed królem i sprawiedliwości żądał. Omdlałego z utraty krwi odwieziono do domu. Zborowskiego odprowadziła straż do wieży.
Wiadomość o niebywałym od wieków zajściu, o zabójstwie w obrębie rezydencji królewskiej, rozbiegła się po mieście jak iskra niecąca pożar. Oburzenie było powszechne, a tym gwałtowniejsze, że panowie Krzysztof, Andrzej i Samuel Zborowscy, zaufani w łaskę miłościwego pana, popełniali burdy, gwałty i wszelkie nadużycia niemal co dzień.
Wapowski umarł w cztery dni później.
Król Henryk, pomny wielkich zasług rodu Zborowskich względem swej osoby czasu elekcji, wydał na Samuela wyrok łagodny112, nie zastosowany do ogromu zbrodni: skazał go na banicję113 bez utraty czci.
Sarkano głośno na niesprawiedliwość. Wdowa po Wapowskim, z dzieckiem na ręku, dotarła do komnat królewskich i na kolanach domagała się surowej kary. Odeszła z płaczem, przeklinając króla.
Mijały tygodnie, przyszła wiosna. Młody król rozgospodarował się na dobre, ale nie rozgospodarował się dobrze. Chcąc sobie zjednać jak największą liczbę życzliwych w narodzie i z ich pomocą nieznacznie a zręcznie umacniać władzę królewską, tak bardzo przez Radę Koronną krępowaną, nie widział lepszego środka, jak sypać dobrodziejstwa na prawo i na lewo; rozdarowywał urzędy i starostwa, za które dotychczas znaczne sumy płacono i co stanowiło wielkie dochody królów. Henryk Walezjusz, hojny i lekkomyślny, szarpał nawet z majątku Rzeczypospolitej... Po krótkim jego panowaniu, z 300 000 talarów pozostało w skarbcu tylko 100 000.
Anna Jagiellonka pogodziła się z losem i nie myślała już o poślubieniu młodego króla; ten jednak, czy z wrodzonej skłonności do maskowania swych zamiarów, czy dla pocieszenia infantki w jej zawiedzionych nadziejach, wyprawiał na zamku bale, uczty, przyjęcia wieczorne w ogrodach zwierzynieckich, a zawsze i na pierwszym miejscu zapraszał królewnę i zachowywał się wobec niej z taką uprzedzającą, nawet serdeczną grzecznością, że patrząc na to, przyjaciele Anny nabierali otuchy i poczynali znów liczyć na to małżeństwo.
W połowie czerwca otrzymywał król dzień po dniu listy z Francji, których treści nie zwierzał nikomu; dnia jednego zamknął się tylko z posłem de Bellièvre i z kawalerem de Souvray i długo się nad czymś naradzali. Po tej rozmowie spiesznie się przebrał w strojne szaty, w krezę z najpiękniejszych brabanckich koronek, łańcuch przetykany rubinami zawiesił na szyi i czym prędzej pojechali wszyscy trzej na Zwierzyniec, gdzie właśnie miały być pląsy w oszklonej ogrodowej sali.
Zebrani goście powitali jego królewską mość głębokim ukłonem, a Henryk, nie zatrzymując się, biegł prawie do krzesła królewny, którą powitał czułym ucałowaniem ręki.
— Obawiałam się, czy niemoc przemijająca nie zatrzymała was doma114, miłościwy panie — rzekła infantka składając ukłon.
— Musiałaby to być chyba śmiertelna chorość, a i tę zwyciężyłaby nadzieja krzepiąca serce, że was tutaj zobaczę.
— Prawicie mi piękne słówka... — królewna urwała w pół zdania. — Czy wolno mi poskarżyć się przed wami na króla?
— Ach, poddaję tego zbrodniarza na ślepo srogości waszej; w czymże zawinił?
— Mogę mówić śmiele?
— Jako pani do swego służebnika.
— Prosiłam was, miłościwy panie, po czterykroć, a może i więcej razy, byście mi byli opiekunem w sieroctwie moim, a chronili od krzywdy. Aliści, z imion115 moich po najmiłościwszej matce odziedziczonych i z tych, które mi testamentem nieboszczyk brat mój, król Zygmunt zapisał, własną ręką czynicie darowizny!
— Czy to być może? Pomyłką się to chyba stało albo was źle powiadomiono.
— O, nie, miłościwy panie! Nie będę wyliczała wszystkiego, co wiem, bo nie pora dziś trapić was nudnymi sprawami, jedno przytoczę: podarowaliście czternaście wsi moich kasztelanowi czerskiemu, a ten, rozzuchwalony waszą łaską a niedolą moją, zaprzysiągł się, że mi na mieszkanie moje w Warszawie nie zezwoli, gdy właśnie stanowczo żądam tego i tam, a nie gdzie indziej mieszkać będę.
— Kasztelan czerski... — mówił król marszcząc brwi, jakby sobie przypomniał — kasztelan czerski... Zygmunt Wolski?
— On sam, a wieluż to innych oprócz niego zagrabiło niesłusznie moje włości!... I w zaopatrzeniu dworu mego posuwają skąpstwo do najdalszych granic. Śmieszno przyznać: na całe utrzymanie mojej osoby, dworzan, sług i koni — pięćset złotych tygodniowo.116 Wybaczcie, miłościwy panie, że czas przeznaczony zabawie mącę wam tymi żalami, lecz inszej sposobności nie łacno mi naleźć, zawżdy jest przy was któryś z Panów Rady, a nie przystoi godności mojej rozmawiać z wami poufnie przy świadkach.
Po twarzy Henryka przemknął cień rozdrażnienia; pohamował się natychmiast i znowu złożył z wdziękiem pocałunek na ręce królewny.
— Uczynię, co tylko w mej mocy, by naprawić to złe i wszystko odmienić ku waszemu zadowoleniu.
Królewna westchnęła. Który to już raz przyrzekał jej to samo!
— A teraz raczcie rozpocząć tańce z wojewodzicem krakowskim. Oto mu daję znak, by się przybliżył. Niestety, jeszcze mi dwóch rzeczy nie dostaje117 na prawego monarchę Sarmatów: nie nauczyłem się polskiego tańca i nie polubiłem dotąd piwa.118
— Uspokójcie się, miłościwy panie — rzekła królewna — jeżeli na tych dwóch cnotach ino zbywać wam będzie, zaliczą was potomni pomiędzy najsławniejsze króle świata.
— O, jakże ostry macie języczek!... Mości wojewodzicu, miłościwa infantka raczyła was wybrać do polskiego119.
Muzyka, ukryta w klombie kwiatów, zagrała, kilkadziesiąt par w porządku starszeństwa i godności ruszyło za królewną posuwistym, rytmicznym krokiem dokoła sali.
— Ładny taniec, Henryczku? — zapiszczał po francusku błazen, karzeł Krassowski120 — Ładny taniec, powiadasz? Żal ci, że go nie umiesz? Bogdaj to prawda była. Wszak w Paryżu na nic ci się nie przyda.
Król ruszył ramionami, a Pibrac, stojący przy nim, zbladł i przygryzł wargi.
— Co ta żaba wyplata! — zawołał z wymuszonym uśmiechem.
— Cale się nie dziwuję, że myślisz o powrocie — dalej prawił karzełek — wiadomo, wszędy dobrze, a doma najlepiej... francuski tron dziedziczny, a polski na elekcji stoi. Tedy konie kulbaczyć, komu w drogę, temu czas!
Zakręcił się i wybiegł do drugiej komnaty ze śmiechem.
— Czyżby kto... — szepnął król do dworzanina.
— Broń Boże! Ot, błazen, gada trzy po trzy, więcej nic.
Po pierwszym tańcu nastąpiły inne, cudzoziemskie; król się rozbawił, najpiękniejsze panie wybierał, prawie nie spoczął, i dobrze już niebo różowiało się na wschodzie, gdy wreszcie miłościwy pan dał hasło do odwrotu.
Nazajutrz, a była to środa 16 czerwca, wielkie zamieszanie sprawił kurier z Francji. Jakkolwiek nie zwierzał się król nikomu, a przyboczni jego dworzanie Francuzi także umieli milczeć, jednak niewiadomym, nieodgadnionym sposobem rozeszła się była przed kilku dniami wieść po mieście, że brat miłościwego pana, Karol IX, król francuski, zachorzał ciężko. Teraz znowu posłaniec z opieczętowaną torbą skórzaną, ledwie żywy ze zmęczenia... co wiezie?
Niebawem ciekawość dworu i dalszych została zaspokojona: król Henryk wyszedł ze swych komnat zapłakany, udał się do sali obrad i tak oświadczył senatorom, że dziś nie będzie przewodniczył posiedzeniu, zaś wszelkie przyjęcia, uczty i zabawy dworskie odwołuje na miesiąc z powodu żałoby po śmierci ukochanego brata. Panowie Rad Koronnych złożyli u stóp majestatu swe najwyższe współczucia, ksiądz biskup zapowiedział żałobne nabożeństwo na jutro, po czym wszyscy się rozeszli.
Nowomianowany podkomorzy, Jan Tęczyński, kasztelan wojnicki, prosił o posłuchanie u królewny i oznajmił jej w imieniu miłościwego pana smutną nowinę. Infantka wyraziła mu swoje szczere współczucie z tego powodu i życzenie powtórzenia tych słów osobiście królowi, gdy ochłonąwszy z pierwszego żalu zechce ją przyjąć.
Od czasu spotkania z tajemniczym swym wrogiem, dziadem, w kruchcie katedralnej, Krysia zmieniła się do niepoznania. Zrozumiała i upewniła się, że istotnie ktoś ją chce krzywdzić, może nawet czyha na jej życie; a to przekonanie zgasiło jej swobodną wesołość. Podziały się gdzieś trzpiotowate figle, a natomiast przyszedł niepokój, rozdrażnienie, płacz o najmniejszą drobnostkę i strach przed samotnością. Za żadne skarby świata nie pozostałaby sama w izbie, nawet zamkniętej. Rozbujała wyobraźnia podsuwała dziewczynce niemożliwe przypuszczenia... dziad mógł wyleźć z podłogi, zza obrazu, wskoczyć oknem, wsunąć się kominem. Dziad wszystko potrafi, bo dziad chce ją porwać, bo dziad ją porwać musi.
W dzień bywało jeszcze jako tako. Sadowiła się z robótką w pośrodku panien dworskich i czasem tylko wzdrygała się na jakąś myśl okropną i przerażonymi oczyma wpatrywała się we wszystkie kąty, ale gdy opowiadano coś wesołego lub miłościwa królewna kazała Kasieńce czytać przedziwne historie ze Starego Testamentu, Krysia zapominała o swej urojonej czy słusznej trwodze.
Z nadejściem wieczoru strach wzrastał, dziecko czepiało się starszych z płaczem, rozpieszczone przez królewnę, nieraz i do niej się tuliło. Na szczęście, zdrowy sen dawał spoczynek Krysi i całemu fraucymerowi, który zamęczała od tylu tygodni. Bywały jednak i takie noce utrapione, w których dziewczynka zrywała się, krzycząc, że ją dziad goni.
Anna Jagiellonka siedziała zadumana w swej komnacie: myśli a wspomnienia musiały być smutne, bo oczy królewny wzbierały łzami.
Westchnęła, przeżegnała się i uspokojona zawołała Kasieńki. Panna Leszczyńska wbiegła z przyległej komnaty.
— Słucham pokornie waszej miłości.
— Coś bym ci rada opowiedzieć, może mi zelży na sercu. Miałam tej nocy sen osobliwy: widziałam jakby na jawie brata mego; szedł jakąś
Uwagi (0)