Darmowe ebooki » Powieść » Zwycięstwo - Joseph Conrad (czytać książki online za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Zwycięstwo - Joseph Conrad (czytać książki online za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Joseph Conrad



1 ... 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50
Idź do strony:
się, że pan jest rzeczywiście człowiekiem nie mieszczącym się w zwykłych ramach. Marcinowi naturalnie chodzi o rezultat materialny. To człowiek prosty, i wierny — i nadzwyczajnie zmyślny.

— Aha! jest już na tropie — słowa Heysta brzmiały teraz jak uprzejme i ponure szyderstwo — ale ten trop nie jest jednak na tyle wyraźny, aby można było zastrzelić mnie bez dalszych ceregieli. Czy Schomberg nie wskazał panom dokładnie, gdzie przechowuję owoce swoich grabieży? Brrr! Czy pan nie widzi, że byłby wam opowiedział pierwszą lepszą historię — prawdziwą, czy fałszywą — dla bardzo prostej przyczyny? Z zemsty — ze ślepej nienawiści. Co za wstrętny idiota!

Pan Jones nie wyglądał na bardzo poruszonego tą wiadomością. W otwartych drzwiach na prawo od niego migotały bez ustanku odległe błyskawice a grzmot dudnił wciąż irytująco, podobny do bełkotu olbrzyma mruczącego coś zarozumiale.

Heyst przezwyciężył niezmierną odrazę do wymienienia tej, której postać ukryta w lesie tkwiła wciąż przed jego oczami tragiczna i wzruszająca, wzniosła, budząca litość, i prawie święta dla niego. Ciągnął dalej z zakłopotaniem i pośpiechem:

— Gdyby nie dziewczyna, którą Schomberg prześladował obłąkaną i wstrętną namiętnością i która oddała mi się w opiekę — ten hotelarz nie byłby nigdy... ale pan wie o tym dobrze!

— Ależ nie wiem! — wybuchnął pan Jones ze zdumiewającym ogniem. — Ten człowiek chciał mi kiedyś opowiadać o jakiejś dziewczynie, którą stracił, ale powiedziałem mu, że nie myślę wysłuchiwać przeklętych babskich historii. Więc to miało związek z panem?

Heyst przypatrywał się spokojnie wybuchowi pana Jonesa, lecz wreszcie zaczął tracić cierpliwość.

— Cóż to za komedia? Przecież mi pan nie powie, że pan nie wiedział, że ja... że dziewczyna jest tutaj?

Po nieruchomym połysku białek pana Jonesa można było poznać, że oczy jego zastygły w głębi czarnych jam. Skamieniał w bezruchu.

— Tutaj! Jest tutaj! — krzyknął. — Niepodobna było nie odczuć w jego tonie zdumienia, zgorszonego niedowierzania — i czegoś w rodzaju lękliwego wstrętu.

Heyst poczuł także wstręt, ale innego rodzaju. On również nie wierzył Jonesowi. Żałował, że wspomniał w ogóle o Lenie; ale to się już stało, a teraz poniósł go zapał dysputy z obłąkanym bandytą.

— Czyż to możliwe, aby pan nie wiedział o tym ważnym fakcie? — dopytywał Heyst. — O tej jednej, jedynej prawdzie w całym steku kłamstw, którym pan tak łatwo uwierzył?

— Nie, nie wiedziałem — krzyknął pan Jones. — Ale Marcin wiedział — dodał słabym szeptem, który ledwie dosięgnął uszu Heysta.

— Trzymałem ją w ukryciu tak długo, jak tylko się dało — rzekł Heyst. — Może pan zrozumie moje powody, zważywszy pańskie wychowanie, tradycje i tak dalej.

— Wiedział — wiedział o tym! — zawodził pan Jones głuchym głosem. — Wiedział o niej od samego początku!

Oparty całym ciężarem o ścianę, pan Jones nie pilnował już Heysta. Wyglądał jak człowiek, który ujrzał rozwartą przepaść pod nogami.

— Jeżeli mam go zabić, to jest chwila właściwa — pomyślał Heyst, ale nie poruszył się wcale.

Nagle pan Jones poderwał głowę, wpatrując się w niego z szyderczą wściekłością.

— Miałbym wielką ochotę strzelić panu w łeb — pustelniku goniący za spódnicami, człowieku z księżyca nie mogący wytrzymać bez... Nie! Zastrzelę — ale nie pana. Zastrzelę tego drugiego kobieciarza — tego przebiegłego intryganta, hultaja, rozamorowanego gagatka! I golił się — golił się pod samym moim nosem. Strzelę mu w łeb!

— Zwariował — pomyślał Heyst, przestraszony nagłą wściekłością widma.

Czuł, że od chwili wejścia do tego pokoju nie był jeszcze w tak wielkim niebezpieczeństwie — tak blisko śmierci. Obłąkany bandyta — to zaiste zabójcza kombinacja. Nie wiedział, nie mógł wiedzieć, że pan Jones dość był na to bystry, aby dojrzeć koniec swego panowania nad myślami i uczuciami idealnego sekretarza: aby dojrzeć bliskie załamanie się wierności Ricarda. Wmieszała się w to kobieta! Młoda kobieta, która najwidoczniej miała władzę budzenia w mężczyznach wstrętnego szaleństwa. Władza jej została wypróbowana już w dwóch wypadkach: na ohydnym hotelarzu i drugi raz na tym wąsatym mężczyźnie. Pan Jones wpatrywał się w niego z odrazą raczej niż gniewem, a śmiercionośna prawa ręka drgała mu w kieszeni. Stracił z oczu cel całej wyprawy w nagłym i przytłaczającym poczuciu grożącego mu niebezpieczeństwa. To poczucie rozjątrzyło pana Jonesa; ale obiektem jego wściekłości nie był ten wąsaty mężczyzna. W chwili, gdy Heyst myślał, że życie jego nie jest warte i szeląga, usłyszał że Jones zwraca się do niego bez sztucznej, impertynenckiej omdlałości, lecz z wybuchem gorączkowego zdeterminowania.

— Niech pan posłucha: zawrzyjmy rozejm — rzekł pan Jones.

Heyst zanadto był zgnębiony, aby się zdobyć na śmiech.

— Czy ja walczyłem z panem? — zapytał ze znużeniem. — Jakże pan może się spodziewać, że przypiszę jakiekolwiek znaczenie pańskim słowom? Wydaje mi się pan wynaturzonym, nieczułym bandytą. Nie posługujemy się tym samym językiem. Gdybym panu powiedział, z jakiej przyczyny tu jestem i mówię do pana, nie uwierzyłby mi pan, ponieważ by pan nie zrozumiał. Przyczyną tą nie jest w żadnym razie miłość do życia, z którym już dawno wziąłem rozbrat — choć może nie dość zupełny; ale jeśli chodzi o pańskie życie, powtarzam panu, że z mojej strony niebezpieczeństwo nie groziło panu ani przez chwilę. Nie mam żadnej broni.

Pan Jones przygryzł dolną wargę w głębokiej zadumie. Upłynęła dobra chwila, nim spojrzał na Heysta.

— Co? Nie ma pan broni? — Nagle wybuchnął gwałtownie: — Mówię panu, że człowiek z towarzystwa nie może się mierzyć z pospolitym stadem. A jednak trzeba się nimi posługiwać. Nie ma pan broni, co? A przypuszczam, że ta pańska dziewczyna to coś bardzo pospolitego. Nie wydaje mi się prawdopodobnym, aby ją pan wyłowił w jakim salonie. Zresztą one są wszystkie jednakowe. Więc pan nie ma broni! Szkoda. Jestem w daleko większym niebezpieczeństwie niż to, które panu grozi, czy też groziło przedtem — chyba że grubo się mylę. Ale nie mylę się — znam swojego człowieka!

Twarz jego straciła bezmyślny wygląd; sypnął gradem ostrych wykrzykników, które wydały się Heystowi jeszcze bardziej obłąkane od wszystkiego, co mówił poprzednio.

— Na śladzie! Na tropie! — krzyknął, zapominając się do tego stopnia, że zaczął tańczyć z wściekłością na środku pokoju.

Heyst przypatrywał mu się jakby urzeczony przez ten szkielet w jaskrawym szlafroku, poruszający się konwulsyjnie niby groteskowa zabawka na końcu niewidzialnego sznurka. Nagle pan Jones uspokoił się.

— Powinienem był zwąchać, co się święci. Wiedziałem zawsze, że stamtąd przyjdzie niebezpieczeństwo. — Przeszedł nagle do poufnego tonu, utkwiwszy grobowy wzrok w Heyście. — A jednak osaczył mnie ten drab — jak najgłupszego z idiotów. Strzegłem go zawsze przed takimi przeklętymi wpływami i mimo wszystko złapał mnie w potrzask. Golił się pod moim nosem — i nic nie odgadłem!

Przeraźliwy śmiech, który rozległ się po ściszonych, poufnych zwierzeniach, brzmiał tak wyraźnie po wariacku, że Heyst wstał jak pod działaniem sprężyny. Pan Jones odstąpił o parę kroków, ale nie wyglądał na zaniepokojonego.

— To jasne jak dzień! — wyrzekł żałośnie i zamilkł.

Framuga drzwi za Jonesem zamigotała sinym blaskiem i odgłosy, jak gdyby bitwy morskiej, toczonej gdzieś na dalekim horyzoncie, wypełniły gorączkową pauzę. Pan Jones przechylił głowę na ramię. Nastrój jego zmienił się zupełnie.

— I cóż pan powie, bezbronny człowieku? Czy pójdziemy zobaczyć, co tam zatrzymuje tak długo mego wiernego Marcina? Prosił, abym zabawiał pana przyjacielską rozmową, póki nie zbada dostatecznie tego tropu. Ha, ha, ha!

— Plądruje z pewnością po moim domu — rzekł Heyst.

Był oszołomiony. Zdawało mu się, że wszystko to jest zagadkowym snem, lub może obmyślonym do najdrobniejszych szczegółów żartem nie z tego świata, uknutym przez upiora we wspaniałym szlafroku.

Pan Jones spojrzał na Heysta z ohydnym, trupim uśmiechem, pełnym niezbadanej ironii i wskazał na drzwi. Heyst wyszedł pierwszy. Uczucia jego tak się przytępiły, że wszystko mu było jedno, kiedy dostanie kulą w plecy.

— Jak duszno! — rozległ się obok niego głos pana Jonesa. — Ta idiotyczna burza denerwuje mnie. Cieszyłbym się, gdyby zaczęło padać, choć zmoknąć jest niemiło. Przy tym te nieznośne grzmoty mają dobrą stronę: zagłuszają nasze kroki. Błyskawice są mniej wygodne. Oho, jaki pański dom oświetlony! Mój sprytny Marcin używa na pańskich świecach. On należy do tej sfery, która nie uznaje ceremonii, sfery pozbawionej wdzięku, niegodnej zaufania i tak dalej.

— To ja zostawiłem palące się świece, aby oszczędzić mu fatygi.

— Pan rzeczywiście przypuszczał, że on przyjdzie do pańskiego domu? — spytał pan Jones ze szczerym zainteresowaniem.

— Byłem o tym przekonany. Z pewnością jest tam i teraz.

— A panu to nie przeszkadza?

— Nie!

— Doprawdy? — pan Jones zatrzymał się w zdumieniu. — Nadzwyczajny człowiek z pana — rzekł podejrzliwie i ruszył naprzód tuż obok Heysta.

Martwa cisza owładnęła Heystem; wszystkie jego władze duchowe przestały działać. Mógł w tej chwili z łatwością pchnąć Jonesa, przewrócić go i znaleźć się w paru skokach poza obrębem strzału; ale nawet o tym nie pomyślał. Wola jego zamarła ze znużenia. Posuwał się naprzód automatycznie ze spuszczoną głową, niby wzięty do niewoli przez złą siłę wcieloną w szkielet, który wstał z grobu, ubrany jak na maskaradę. Pan Jones prowadził; szli wielkimi krokami. Echa odległych grzmotów zdawały się iść ich śladem.

— Ale, ale — rzekł pan Jones, jak gdyby nie umiejąc powstrzymać ciekawości — czy pan nie jest niespokojny o tę — brrr — o tę czarującą istotę, której pan zawdzięcza całą przyjemność naszej wizyty?

— Umieściłem ją w bezpiecznym miejscu — rzekł Heyst. — Postarałem się, aby jej nic nie groziło.

Pan Jones położył mu rękę na ramieniu.

— Doprawdy? Niech pan patrzy! Czy tak pan to sobie wyobrażał?

Heyst podniósł głowę. Wśród migotania błyskawic pusta polanka po lewej stronie ukazywała się na mgnienie oka, aby znów się w mroku pogrążyć wraz z nieuchwytnymi zarysami rzeczy dalekich, zblakłych, nieziemskich. Ale w jaskrawo oświetlonym kwadracie okna Heyst zobaczył tę kobietę — którą pragnął ujrzeć raz jeszcze w życiu — siedzącą jak gdyby na tronie, z rękoma spoczywającymi na poręczach fotela. Miała na sobie czarną suknię; jej twarz była blada, a głowa opadła marząco na piersi. Widział jej postać tylko do kolan. Miał ją przed oczami — tam, w tym pokoju, żyjącą ponurą rzeczywistością. To nie była szydercza wizja. Lena nie schroniła się w lesie; była tutaj! Siedziała w fotelu, na pozór bezsilna lecz bez trwogi, czule pochylona naprzód.

— Czy może pan zrozumieć tę ich siłę? — wionął Heystowi prosto w ucho gorący oddech Jonesa. — Czy może być wstrętniejszy widok? To wystarcza, aby człowiekowi zohydzić całą ziemię. Zdaje się, że znalazła pokrewną sobie duszę. Niech pan przysunie się bliżej. Jeżeli będę musiał pana w końcu zastrzelić, to umrze pan wyleczony.

Heyst zrobił krok naprzód pod naciskiem lufy rewolweru opartej o jego plecy. Czuł ją wyraźnie, ale nie czuł ziemi pod nogami. Stopień za stopniem weszli z wolna po schodach, lecz Heyst wcale sobie z tego sprawy nie zdawał. Niepewność wdarła się do jego duszy — niepewność w nowej postaci, bezkształtna i ohydna. Zdawało mu się, że ogarnia go całego, że przenika mu do członków i rozchodzi się po wnętrznościach. Zatrzymał się nagle na myśl, że człowiek, który doświadcza podobnego uczucia, nie ma po co żyć na świecie — a może już wcale nie żyje.

Dom, las, polanka — wszystko drżało nieustannie; ziemia, a nawet i niebo, wstrząsały się ciągle i jedyną nieporuszoną rzeczą w dygocącym wszechświecie było wnętrze oświetlonego pokoju a w nim kobieta w czerni, siedząca w świetle ośmiu świec. Padał na nią jaskrawy, nieznośny blask, od którego bolały oczy; ten blask zdawał się przepalać mózg Heysta promieniami piekielnego żaru. W chwilę później olśniony jego wzrok dostrzegł Ricarda siedzącego opodal na podłodze i zwróconego plecami do drzwi, ale niezupełnie; widać było z boku jego podniesioną twarz i oczy, zapatrzone w nieprzytomnym uniesieniu i zachwycie.

Chwyt twardych szponów pana Jonesa odsunął Heysta nieco w tył. Wśród huku grzmotów, które wzbierały potężnie i znów ginęły w dali, Jones szepnął mu szyderczo do ucha: „Naturalnie!”

Wielki wstyd ogarnął Heysta — bezsensowne i obłąkane poczucie winy. Jones ciągnął go wciąż dalej w mrok werandy.

— To jest coś poważnego — mówił, sącząc upiorny jad prosto do ucha Heysta. — Musiałem nieraz zamykać oczy na drobne jego wybryki; ale to jest coś poważnego. Znalazł swoją bratnią duszę. Dusze cuchnące błotem, bezwstydne i przebiegłe! I ciała także z błota — z rynsztokowego błota! Mówię panu, że nie nam mierzyć się z podłym motłochem. Nawet ja dałem się prawie nabrać! Prosił mnie, aby pana zatrzymać, póki nie da sygnału. Nie pana będę musiał zastrzelić, ale jego. Nie zniósłbym go teraz przy sobie nawet pięciu minut.

Potrząsnął z lekka ramieniem Heysta.

— Gdyby pan nie wspomniał przypadkiem o tej istocie, nie dożylibyśmy obaj świtu. Zabiłby pana wychodzącego ode mnie — u stóp schodów — a potem przyszedłby i wsadziłby mi ten sam nóż między żebra. On nie ma przesądów. Im podlejsze pochodzenie, tym większa swoboda tych prostych natur!

Wciągnął ostrożnie świszczący dech i szepnął z niepokojem:

— Przejrzałem go na wskroś; widzę teraz, że o mało co nie wystrychnął mnie na dudka.

Wyciągnął szyję, aby zajrzeć bokiem do pokoju. Heyst zrobił także krok naprzód pod lekkim naciskiem tej szczupłej ręki, obejmującej mu ramię cienką, kościstą obręczą.

— Patrz pan! — plótł cieniutkim głosem — z upiorną poufałością — szkielet zwariowanego bandyty prosto do ucha Heysta. — Patrz pan na tego prostodusznego Acisa80, który całuje sandały nimfy, zanim dobierze się do jej ust! Zapomniał o wszystkim i nie słyszy groźnej fujarki Polifema81 rozlegającej się już blisko — gdybyż ją mógł usłyszeć! Niech pan się trochę pochyli.

1 ... 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50
Idź do strony:

Darmowe książki «Zwycięstwo - Joseph Conrad (czytać książki online za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz