Darmowe ebooki » Powieść » Chleb rzucony umarłym - Bogdan Wojdowski (biblioteka naukowa online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Chleb rzucony umarłym - Bogdan Wojdowski (biblioteka naukowa online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Bogdan Wojdowski



1 ... 43 44 45 46 47 48 49 50 51 ... 58
Idź do strony:
na rozwój Wolnych Lektur.
XIV

Oskrzydlali w marszu tłum, który posuwał się zbitą, uporządkowaną masą pod wzmocnionym konwojem.

Uczyniła się cisza, przerywana krótkimi komendami Niemców. Wszystkie automaty wymierzone były w przecznicę, zza której dochodził rosnący zgiełk. Jakiś policjant w ostatniej chwili próbował ukosem przebiec jezdnię i esesman rozkraczony na środku wpakował mu lufę pod żebra z wrzaskiem:

— Weg274!

Szli.

— Auf die Seite, weg! Rechts halten, rechts halten275!

— Żółty, ty tam. Stań i uważaj, żeby mi tutaj żaden łepek nie prysnął za róg.

— Gdzie, Żydu! Ja ci dam do bramy... kopytami się nakryjesz! Już, wracaj mi tu.

— Zurück276!

— Nie oglądaj się za siebie, tam już nic nie ma do oglądania.

— Gdzie jest mój Leon? Ludzie, mój Leon? Szukajcie mojego Leona, on przecież musi gdzieś tutaj być.

— Herr Offizier, wie weit ist es nach Treblinka277?

— Wody! Wody!

— Marsz, jak ja dam wody, to ci bańki nosem pójdą. Może jeszcze kogutka278 na ból głowy? Ruszaj się, ruszaj.

— Leon Skórko! Skórko! Skórko!

— Ciszej.

— Zatkaj sobie uszy, delikatny... widzicie go.

— Wie weit, Jude? Oho, das ist fast unglaublich. Du, Schwein279!

— Herr Offizier, bitte280. Ojojoj! Panie oficerze, bardzo proszę, tylko niech mnie pan tak nie bije. Herr Offizier, bitte.

— Ich habe dir doch alles genau erklärt, Jude281!

— Z początku nie rozumiałem, ale pan mi wszystko świetnie wyjaśnił. Danke, unsere Gendarmen sind von allen geachtete Menschen282.

— Zapomniałam grzebienia na śmierć. Boże mój, i co teraz będzie?

— Mame, mame.

— Wariacie, gdzie lecisz bez palta. Powiedz im, że nie możesz tak iść do figury, to ci pozwolą wrócić na górę po palto. Temu powiedz, temu... Panie policjancie.

— Nie mam sił tego słuchać. Krzyk, wrzask.

— Mame, daleko jeszcze i cały czas prosto? A ten pan przed nami też idzie prosto?

— Puśćcie mnie, przecież nie będę wlókł się za kobietami z dziećmi. Paszport! Ja mam szwajcarski paszport i muszę do żandarma. Herr Gendarm, ich hatte die feste Absicht abzureisen283.

— Chaja, Chaja, wracaj!

— Mówię panu z całkowitym przekonaniem, proszę mi wierzyć, to wszystko razem nie może potrwać nawet dwóch tygodni, no, powiedzmy, z górą miesiąc.

— Zabrałeś termos z herbatą, Karol? Co? Termos z herbatą. Nie? Boże kochany, ogłuchł czy co. Z her-ba-tą!

— Zostajesz? Tutaj? Na środku ulicy? Kiedy wszyscy idziemy na dworzec?

— Nie leć tak, rybeńko, nie leć, bo się zgubisz i mamusia nie znajdzie cię wcale w tym strasznym tłumie.

— Tam, tam, trzymać, łapać, bo będzie za późno!

— Co ci znów ukradła? Co posiadasz takiego, dziadu, że ci mogła ukraść?

— Przepustkę!

— Co komu pomoże twoja przepustka. Zdychać razem ze wszystkimi można i z przepustką.

— Zdychać? Kto mówi od razu zdychać? Tam dopiero czeka nas przyzwoite życie, a nie wegetacja jak tutaj.

— Przedźwigasz się i znów zaczniesz narzekać na wątrobę. Już lepiej daj mi tę walizkę.

— Walizkę? Jaką znów walizkę? Nie brałam żadnej walizki. Muszę wracać. Trzymaj ten koszyk i idź przodem, ja cię dogonię.

— Gdzie, krowo. Do szeregu, już!

— Wszyscy krzyczą naraz, nic nie słychać i robi się sądny dzień, a tutaj podróż się jeszcze wcale nie zaczęła, to co będzie potem?

— Zurück! Halt284!

— Nie idę dalej. Niech padnę trupem na miejscu. Motłoch i ciągle depczą mi po nogach.

— Odwagi, wszystko będzie dobrze.

— Mojsze, gdzie jesteś, Mojsze? Zaczekaj.

— Tak, tak, moi drodzy, czwarta przeprowadzka w ciągu tego roku. Jak to wszystko człowiek wytrzymuje, nie wiem.

— Sura, łyżkę wzięłaś? Łyżkę!

— Los, los, verfluchte Bettel285!

— Moi kochani, musimy trzymać się razem. Eleonoro, Mieczysławie, pilnujcie dzieci. Beniuś, Reginka, bliżej, weźcie się za rączki. Idziemy.

— Jazda!

Butem kopnięte okno rozwarło się na oścież i szyby runęły z brzękiem na ulicę. Na wprost stał oficer w randze Sturmbannführera. Po bokach dwóch esesmanów, którzy szybko uprzątnęli szkło z parapetu. Strącone z pierwszego piętra leciało na głowy przechodzącym. W tłumie rozeszła się wieść, że to komendant akcji, SS-Sturmbannführer Höfle. Czekał. Zdjął czapę w kształcie końskiego siodła, przytknął chustkę do czoła i wówczas ukazała się oczom tłumu łysina. Włożył czapę. Stał w rozpiętym szynelu, ze smyczką rzemienną w urękawiczonych dłoniach.

— Rolf, hop!

Owczarek alzacki skoczył przednimi łapami na parapet, wysunąwszy pysk na ulicę. A Höfle zawołał:

— Żydzi, kupcy!

I zaczęło się przemówienie. Ręce Sturmbannführera sztywno uniosły się do przodu i w górę. Wszystkie palce było widać, tylko palec wskazujący prawej ręki zniknął kurczowo zagięty. Najpierw Höfle rzucał donośne pytania w tłum, a potem sam sobie na nie odpowiadał. Pytania i okrzyki. Okrzyki i pytania. Jak długo? Jak długo świat dźwigać będzie na karku jarzmo międzynarodowego żydostwa? Gnije trup Żyda zakopany u podwalin cywilizacji, a wraz z nim gnije i cywilizacja sama. Oto nadszedł czas, kiedy dokonać się ma ostatni akt sprawiedliwości dziejowej. Niemcy wyrównają rachunek. Jawohl286, w interesie ogółu. Führer i żołnierz oddany ciałem i duszą Führerowi wzięli na siebie dzieło wiekopomne — Judenfreimachung287! Na zawsze zostanie w pamięci pokoleń sława czynu i czyn niemieckiego geniuszu. Po to, aby rasy i narody tej ziemi mogły ujrzeć zdumionymi oczami, na czym ten geniusz polega, Führer zacisnął swą pięść. Und die ganze Welt288... I świat cały wstrzymał oddech.

— Rolf, Ruhe!

Pies ujadał. SS-Sturmbannführer Höfle smagnął psa smyczką po grzbiecie. Drab stojący za nim gładził uspokajająco zwierzę. Umilkło. Höfle ciągnął mowę dalej.

— Na komodzie leżały papiery. Ludzie, na komodzie zostały papiery! Na wierzchu!

— Proszę nas przepuścić. Mój mąż jest inwalidą.

— Mordcheles! Mordcheles!

— Niedoczekanie ich, bez bagażu się nie ruszam, niech mnie zakatrupią tutaj na miejscu albo pozwolą wrócić na chwileczkę po tłomoki.

— Marschieren, marschieren289.

— To ma być zapakowany plecak? W ten sposób daleko my nie zajdziemy.

— Poczekaj, musisz być pierwszy? Całe życie chciałbyś być pierwszy, to możesz teraz innych puścić przed sobą.

— Zawsze byłem punktualny.

— Punktualność, to cię zgubiło. Zapamiętaj sobie raz na zawsze.

Ponieważ panował hałas, słowa Sturmbannführera Höfle ginęły i nikt ich, niestety, nie mógł chwilami usłyszeć. Na rozkaz patrol czarnych wziął się pod ramiona, wtargnął w środek tłumu i za pomocą razów usiłował zaprowadzić porządek i ciszę. Głos Sturmbannführera brzmiał przez chwilę donośniej, a potem znów pochłonęła go wrzawa.

— Ein Volk, ein Reich, ein Führer290!

Jeden Naród, jedno Państwo, jeden Wódz. Oto właśnie tajemnica niemieckiego geniuszu. Oto orla myśl Hitlera, która wzbiła się ponad całe germańskie plemię. Zdrowa rasa ma rządzić i walczyć, i niszczyć wszystko, co chore. A na początek skończyć z zażydzeniem. Kraje, ba! kontynenty całe są w okropny sposób zażydzone. Jawohl291, celem wskazanym przez Führera jest ogólnoświatowe Judenfreimachung292. Chwała Führerowi, jego orlej myśli. Podjął ją żołnierz, który własną piersią osłania i broni wielkiej idei. O! To im, Żydom, poświęcił wódz bezsenne noce rozmyślań. O! To im właśnie dzielni chłopcy niemieccy szykują z oddaniem i poświęceniem należny Żydom los. Zaiste, wiekopomne jest dzieło, jakie wzięła na swe barki Rzesza. Zbawienie rasy, przyszłość rodzaju ludzkiego, wolność, demokracja — und so weiter293 — zależne są od powodzenia tego dzieła. Nie. Żydzi niech sobie nie myślą. Führer nie rzuca słów na wiatr. Rasa, plemię zdolne jest bowiem uczynić wszystko. Alles, alles, alles294! Powiedziane — zrobione i żołnierz niemiecki maszeruje dalej.

— Leon, Leon, w kuchni na taborecie stał budzik! Wziąłeś ten budzik? Nie? To jak ja wstanę?

— Panie posterunkowy kochany, mogę wrócić po przepustkę? Bardzo pana proszę. To sprawa życia i śmierci. Na jednej nodze i już jestem z powrotem. Chwileczkę.

— Schnell, Leute295!

— Musimy się spieszyć, żeby zdążyć przed innymi zająć miejsca w wagonie.

— Geige? Ach so, interessieren Sie sich für Musik296?

— Ja, Herr Leutenant, ich interessiere mich dafür297. Całkiem znośnych muzyków mamy w naszym kółku. Mnie, na przykład, zajmuje to, co nowe.

— Rób, co chcesz, ale ja nie myślę jechać w taką podróż bez ciepłych kalesonów!

— Hast du davon gehört? Worüber hat der Jude gesprochen298?

— Ganz und gar nichts. Kleinigkeit. Über Max Reger Stücke für Orgel299.

— Wer? Wer ist Max Reger300? Auch Jude? Schweinerei! Das Judentum ist überall, an diese ganze Erde kreuz und quer301.

— Ha ha ha auf Ehre302!

— Die Wahrheit muss siegen303.

Sturmbannführer Höfle mocno wsparł ręce o parapet, łokciami na zewnątrz, i wychylił się przez okno, aby tłum mógł go zobaczyć. I usłyszeć.

Wszyscy razem i każdy dla siebie. To nowe prawo, ustanowione po wsze czasy przez Führera. Odkąd sztandar krwią obmyty łopocze ponad plemieniem, prawo to czci Europa. Dzisiaj. A jutro? Uzna je cały świat. I przyjmie jak swoje. Nie ma bowiem granicy dla niemieckiego żołnierza ani niemieckiej idei. Przyznają to ze skruchą i czcią wszystkie inne narody, których nie przebudził duch dziejów. Zaczyna się bowiem w gigantycznych zmaganiach nowa era, era czynu narodowego, a za nią na horyzoncie jawi się przyszłość dumnej rasy, która wcieli w życie hasło nadchodzących dni: jeden język, kultura i ład dla wszystkich. Das ist alles304! Wszyscy razem i każdy dla siebie. Naga myśl Führera triumfuje, bo jest krystalicznie czysta. Chwała mu! A bakcyl kosmopolityzmu, którym żydostwo zaraziło ludzkość, zostanie zwalczony i National-Partei305 znalazła już skuteczne lekarstwo. Chwała Jej!

Duch dziejów przemawia przez lufy niemieckich dział. Kto ma czelność zaprzeczyć, niech w nie spojrzy najpierw bez trwogi.

— Nie zawracaj mi głowy. Człowieku, to jest przepustka na jednorazowe przejście wachy w dzień słoneczny, wystawiona dla kobiety z dzieckiem przy piersi i do tego już dawno nieważna!

— Panie posterunkowy, a moja przepustka, o, ta... jest ważna?

— Co ty mu wtykasz? Pieniądze? Papierowe? I do tego młynarki? Wczoraj szły jeszcze papierowe dolary, ale dzisiaj od samego rana już tylko twarde.

— Kto ma świnki306? Kto ma? Przejść tutaj, na lewy chodnik, szybko. Raz-raz!

— Frajerze, gdzie idziesz? Tam odbierają pieniądze i dają kopa w zadek, a potem pędzą prosto razem ze wszystkimi na Umschlagplatz307. Już lepiej zostaw sobie złoto na kubek wody.

— Proszę się tylko nie wtrącać, proszę się tylko nie wtrącać! Każdy jest kowalem własnego szczęścia!

— Eh ty, flimonie!

— Mordcheles, słyszysz mnie? Szukam Jureczka Mordchelesa, mojego przyjaciela z lat dziecinnych. Podać dalej! Czy nikt nie wie, gdzie się zapodział Mordcheles? Ten z Twardej?

— Cham! Mówi, że mam zamknąć się sama.

— Traktują ludzi jak bydło. Wożą w ścisku, a do tego każą godzinami czekać na transport. Łajdacy i nie szanują ludzkich nerwów ani zdrowia. Bałagan, bałagan, jeszcze raz bałagan. Po raz pierwszy w życiu widzę coś podobnego... Panie policjancie, czy pan nie mógłby mi łaskawie powiedzieć, w jakim kierunku odjeżdża nasz pociąg i o której dokładnie godzinie? Pierwszy raz w życiu mi się to zdarza, że wyruszam w podróż nie bardzo wiedząc, dokąd.

— Ciamcialamcia! Zatkaj się, grzybie spróchniały, bo tu nie miejsce na rozmówki.

— Zemdlał, Boże mój, zemdlał... Wody! To z wrażenia.

— Nie mam pojęcia, która godzina. Coś podobnego. Widzi pan ten zegarek? Nie spieszył się ani o minutę przez ostatnie dwadzieścia lat.

— Człowieku, zastanów się, co mówisz?

— Eine Rasse, eine Zukunft, eine Ordnung. Jedna Rasa, jedna Przyszłość, jeden Ład. Nadejście czego Höfle zapowiada. Gmach tysiącletniego Państwa jaśnieje oto przed oczami zdumionej i oczarowanej ludzkości. Ale budowa wymaga pracy, ofiar i samozatraty jednostek. Dla patrzących w przyszłość i widzących daleko, roztacza się widok pełen dumnych marzeń, zasnuty dymem i rozjaśniony ogniem. Człowiek przejdzie przez ogień oczyszczony, plemię ocalone, gatunek zbawiony. Historia tego nie zapomni i już dzisiaj krwią pisane są jej najchlubniejsze karty. Historia tego nie zapomni i ludzkość, po wiek wieków. In alle Ewigkeit308.

— Panie policjancie, złociutki, wróci pan ze mną? O, tam. To potrwa chwileczkę. Zupełnie zapomniałam zamknąć drzwi na klucz i teraz mam poważne obawy... Co? Od kuchni i od frontu.

— Wypadła panu chusteczka do nosa. Proszę.

— E, nic mi nie powiesz, czego bym sam nie wiedział!

— Widzi pan tę kobietę w granatowym sweterku? Niech pan ją stuknie w plecy, bo ona mnie woła i nie słyszy, że ja ją cały czas wołam. Moja żona.

— Niedoczekanie ich!

— Zawsze taki był wątły, zupełnie nie wiem, jak on zniesie tę podróż.

— Samochody! Jadą, po nas

1 ... 43 44 45 46 47 48 49 50 51 ... 58
Idź do strony:

Darmowe książki «Chleb rzucony umarłym - Bogdan Wojdowski (biblioteka naukowa online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz