Darmowe ebooki » Powieść » Marta - Eliza Orzeszkowa (biblioteka cyfrowa TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Marta - Eliza Orzeszkowa (biblioteka cyfrowa TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa



1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32
Idź do strony:
i wnet ją chowała; walczyła znać jeszcze, ale niestety! Nie było dla niej nadziei zwycięstwa! Nie było tej nadziei, bo nie było już w niej dość siły, aby oprzeć się mogła haniebnej pokusie; bo nie było już w niej dość przytomnej myśli, aby haniebność pokusy zrozumieć mogła; bo nie było już w niej sumienia, które utonęło w morzu goryczy zebranej w jej piersi; bo nie było już w niej wstydu odegnanego pogardą, którą czuła dla samej siebie, długim szeregiem przenoszonych upokorzeń i po tylekroć przyjmowaną jałmużną... Nie było dla niej na koniec nadziei zwycięstwa, bo nie była ona przytomna, bo ciało jej paliła gorączka z głodu, zimna, bezsenności, łez i rozpaczy powstała, a ducha porwały i oplątały ciem­ne furie z dna jej wzburzonej istoty wylęgłe.

Nagle kobieta uczyniła szybki ruch ręką, jeden z pa­pierków zniknął z marmurowej płyty, zarazem drzwi szklane otworzyły się i zamknęły z gwałtownym trzas­kiem.

Na ten silny i niespodziany odgłos dwaj ludzie w głębi sklepu zajęci wybieraniem grup mitologicznych odwrócili twarze.

— Co to było? — zapytał pan kupujący.

Kupiec poskoczył na środek sklepu.

— To ta kobieta tak nagle wybiegła! — zawołał. — Pe­wno ukradła cokolwiek.

Młody pan zwrócił się także ku drzwiom.

— W istocie — rzekł z uśmiechem spoglądając na mar­murową płytę. — Ukradła mi trzyrublową asygnatę. Jedną tylko miałem taką, a teraz nie ma jej tu...

— Ach, niegodziwa żebraczka! — krzyknął kupiec. — Jak to? W moim sklepie kradzież? Tuż pod mymi oczami? Ach, bezczelna!

Przyskoczył do drzwi i otworzył je na oścież.

— Rewirowy! — stojąc na progu krzyknął donośnym głosem. — Rewirowy!

— A czego pan życzy sobie? — ozwał się głos z ulicy.

Żółta blacha błysnęła na piersi człowieka, który stanął na chodniku pod strugą światła buchającego ze sklepu.

— Tam — rzekł kupiec dysząc z gniewu i palcem wska­zując ulicę. — Tam pobiegła kobieta, która przed minutą ukradła w sklepie trzy ruble!

— A w którą stronę pobiegła?

— W tamtą — rzekł przechodzeń jakiś, który słyszał słowa kupca, zatrzymał się przed sklepem i wskazywał w stronę Nowego Światu. — Spotkałem ją; cała w czerni, leciała jak szalona, nic nie widząc przed sobą; myślałem, że wariatka!

— Trzeba ją schwytać! — mówił kupiec do rewiro­wego.

— Naturalnie, proszę pana! — zawołał człowiek z żół­tą blachą, poskoczył naprzód i krzyknął donośnie. — Hej! Ludzie! łapajcie! Tam, ku Nowemu Światu po­biegła złodziejka!

Drzwi sklepu zamknęły się, młody pan z uśmiechem wymawiał kupcowi, że dla tak małej straty jego tyle so­bie zadał kłopotu.

Ulica zaś przedstawiała po kilku sekundach scenę gwarną i tłumną.

Jak błyskawica przerzyna chmury, tak kobieta ubra­na w czerni przeszywała tłumy przechodniów pędząc na oślep, zda się, w stronę Nowego Światu. Prawdopodobnie nie wiedziała ona, w którą stronę biegła ani w którą biec jej należało; była nieprzytomna, na wpół obłąkana. W tej chwili resztą myśli świadomej siebie żałowała może, iż popełniła czyn haniebny, ale już go popełniła i ogarniał ją przestrach szalony. Wiedziona instynktem zachowaw­czym uciekała od ludzi, a oni byli za nią, przed nią, wkoło niej; zdawało się jej zapewne, że bieg szybki, ślepy, bezpamiętny zaniesie ją, kędy ich nie będzie...

Spotykający ją, potrącani przez nią przechodnie oglą­dali się za nią zrazu ze zdziwieniem i przestrachem, usu­wali się jej nawet z drogi, przypuszczając w niej obłąka­nie lub gwałtowną jaką potrzebę pośpiechu. Wkrótce jed­nak rozległ się po ulicy wyraz:

— Łapajcie!

Wnet za nim zabrzmiał inny:

— Złodziejka!

Wyrazy te nie były wymówione jednym głosem, ale toczyły się z tej samej strony, z której biegła kobieta, rzu­cane z ust do ust, wzrastające wciąż, przybierające mocy gwałtu, niby kule ogniste rzucone potężną ręką i toczące się wzdłuż drogi ze wzrastającym szumem. Kobieta, która zaczynała już tracić szybkość biegu i w zniemożeniu za­trzymała się była na sekundę, usłyszała goniące ją złowro­gie okrzyki.

Przyłączał się do nich zarazem coraz rozgłośniejszy tętent nóg ludzkich biegnących po kamieniach chodnika. Straszne drżenie wstrząsnęło ją od stóp do głowy, popę­dziła dalej z taką szybkością, jakby skrzydła miała u ra­mion. Miała je znowu w istocie, tylko że teraz żadne z nich nie było boleścią, oba wyrosły z przestrachu.

Nagle uczuła, że biec jej trudno, nie dlatego, aby sił jej nie stawało — wszak unosiły ją prawie nad ziemię skrzydła przestrachu — ale dlatego, że ludzie idący w prze­ciwnym kierunku zaczęli zachodzić jej drogę, wyciągać ręce, aby pochwycić jej suknię. Skrzydła jej stały się nie tylko już szybkie, ale elastyczne, rzucały ją w rozmaite kierunki, z zadziwiającą sprężystością i lekkością ruchów unikała rąk przechodniów, ocierała się o nich, a jednak im umykała.

Tam jednak, o kilka kroków, nie pojedyncze już spo­tykają ją postacie, ale idzie kilku razem ludzi i całą szero­kość chodnika zalega; wyminąć ich niepodobna, raz zna­lazłszy się przed nimi będzie przez nich schwytana.

Zeskoczyła z chodnika; na środku ulicy kół i kopyt końskich wiele, ale ludzi pieszo idących mniej daleko, wcale prawie nie ma.

Biegła ulicą, wymijała teraz koła i kopyta końskie z tą samą zręcznością jak przedtem przechodniów. Ale w tej samej chwili, gdy rzuciła się na środek ulicy, rzuciła się tam za nią ciemna masa złożona z goniących ją ludzi. Kim byli ludzie ci? Na czele ruchomego orszaku połyskiwały żółte blachy; za nimi pędziła krzycząc i śmiejąc się gawiedź uliczna, zawsze skora do uczestniczenia w każdej scenie ruchliwej, za gawiedzią jeszcze ciągnęli wolniej nieco uliczni próżniacy, w każdym widoku tłumnym sko­rzy zawsze szukać dla siebie rozrywki.

Dorożki i powozy przerzedziły się nieco. Kobieta sta­nęła pośród ulicy i obejrzała się za siebie.

Kilkadziesiąt kroków oddzielało ją jeszcze od czarnej masy złożonej z postaci ludzkich, krzyczącej głosami ludz­kimi. Stała parę sekund tylko i puściła się znowu prosto przed siebie. Wtedy i naprzeciw niej także ukazała się masa czarna, ruchoma, jak ta, która była za nią, innego tylko kształtu, bo podłużna, wysoka, z wielkim okiem płonącej u góry purpurowej latami. Dzwonek srebrny, przeźroczysty, donośny zadźwięczał w powietrzu, dźwię­czał długo, przenikliwie, ostrzegająco, purpurowe oko szybko sunęło naprzód, ciężkie koła turkotały głucho, ko­pyta końskie wydawały metaliczne odgłosy, uderzając o rozesłane na ziemi sztaby żelazne, po których toczyły się koła.

Był to olbrzymi omnibus kolei żelaznej ciągniętej czte­rema wielkimi, dzielnymi końmi, napełniony ludźmi, ob­ciążony pudowymi119 brzemionami.

Kobieta biegła wciąż środkiem ulicy, za nią i przed nią biegły dwie masy czarne, jedna z krzykiem i pośmiewi­skiem, druga z przeciągłym dzwonkiem, głuchym turko­tem i purpurowym ogromnym okiem, sunęły one obie w prostym kierunku ku pędzącej pomiędzy nimi kobiecie. Jeżeli nie zeskoczy na bok, jedna lub druga pochłonąć ją musi. Zboczyła z prostej linii, którą biegła dotąd, stanęła i obejrzała się.

Teraz goniący ją tłum ludzi był już o kilkanaście za­ledwie kroków od niej, takaż przestrzeń dzieliła ją od to­czącego się wciąż olbrzymiego wozu. Ale tłum biegł wolniej od wozu, który toczył się bardzo szybko.

Nie biegła już dalej. Sił jej zabrakło, czy postanowiła w jakikolwiek już sposób położyć koniec tej strasznej go­nitwie. Stała piersią zwrócona w stronę, z której przybywał omnibus, ale twarz odwróciła w tę, z której nadbiega­li ludzie. Teraz było w jej oczach światło przytomnej my­śli. Mogło się zdawać, że czyniła wybór. Jakiż wybór? Z tej strony hańba, pośmiewisko, więzienie, długie, nie­skończone może męczarnie, z tamtej — śmierć... okropna śmierć, ale nagła, piorunująca.

A jednak instynkt zachowawczy nie opuścił ją znać całkiem; śmierć wydawała się jej straszniejsza od ludzi, bo przecież przed chwilą zboczyła z tej prostej linii, po której wybawicielka ta biegła ku niej.

Tak, ale teraz znowu ku linii tej cofać się zaczyna; człowiek z żółtą blachą u piersi wyprzedził lecącą za nim gawiedź, wyciągnął rękę i dotknął brzegu jej chusty. Skoczyła, stanęła na jednej z szyn żelaznych. Z twarzą podniesioną ku ciemnemu sklepieniu wyciągnęła w górę obie ręce. Usta jej otworzyły się i wydały niewyraźny wykrzyk. Rzuciłaż ku gwiaździstemu niebu skargę żało­sną czy słowo przebaczenia, czy może imię swego dziecka? Nikt nie dosłyszał. Człowiek z żółtą blachą, stropiony zrazu nagłym rzuceniem się w bok kobiety, znalazł się znowu przy niej i porwał ją za skraj chusty. Ona błyska­wicznym ruchem chustę zrzuciła i w ręku policjanta zo­stawiła, a sama na ziemię upadła.

— Stój! stój! — rozległ się w tłumie straszliwy okrzyk.

Ale purpurowe oko słuchać nie chciało, leciało wciąż w powietrzu, a kopyta końskie dzwoniły po sztabach że­laznych.

— Stój! Stój! — krzyczał tłum nieustannie, przeraźli­wie. Woźnica porwał się na koźle, stanął, zgarnął w dłoń długie lejce i głosem ochrypłym od przerażenia krzyknął na konie, aby stanęły.

Stanęły, ale wtedy, gdy ciężkie koło z lekkim stukiem zsunęło się już z piersi rozciągniętej na ziemi kobiety.

W grobowym milczeniu stał tłum pośród wspaniałej ulicy, pobladłe od zgrozy twarze i dyszące przestrachem piersi schylały się nad ciemną postacią, która na kształt nieruchomej plamy leżała na białej pościeli śniegu.

Koło olbrzymiego wozu zgruchotało pierś Marty i wy­gnało z niej życie. Twarz jej pozostała nietknięta i szkli­stymi oczami patrzała w gwiaździste niebo.

Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Przypisy:

1. słonić — tu: zasłaniać, osłaniać. [przypis edytorski]

2. ingrediencja — składnik. [przypis edytorski]

3. ulica Graniczna — ulica w śródmieściu Warszawy, oddzielająca Wielopole i Grzybów. [przypis edytorski]

4. orzucony — zarzucony, nakryty. [przypis edytorski]

5. asygnata — tu: banknot. [przypis edytorski]

6. ulica Piwna — ulica na Starówce w Warszawie, dzielnicy w XIX w. zamieszkałej przez rzemieślników i biedotę, korzystających z kwater w kamienicach czynszowych. [przypis edytorski]

7. pozór — tu: wygląd. [przypis edytorski]

8. budowa — tu: budowla. [przypis edytorski]

9. facjatka — mansarda; pomieszczenie w części strychowej budynku, przykryta odrębnym dachem. [przypis edytorski]

10. wschody (daw.) — tu: schody. [przypis edytorski]

11. znać — tu: widocznie. [przypis edytorski]

12. przenieść coś — tu: przejść, doświadczyć czegoś. [przypis edytorski]

13. mienić się (daw.) — zmieniać się. [przypis edytorski]

14. odżegnywa — dziś popr. forma: odżegnuje; odgania. [przypis edytorski]

15. względny — zależny od różnych względów, uwarunkowań; warunkowy. [przypis edytorski]

16. fortuna — tu: szczęście, powodzenie. [przypis edytorski]

17. kędy (daw.) — gdzie. [przypis edytorski]

18. będąż — konstrukcja z partykułą -że, skróconą do -ż; znaczenie: czy będą. [przypis edytorski]

19. otworząż — konstrukcja z partykułą -że, skróconą do -ż; znaczenie: czy otworzą. [przypis edytorski]

20. falanga — oddział; pierwotnie: oddział bojowy piechoty w staroż. Grecji. [przypis edytorski]

21. potrafiż — konstrukcja z partykułą -że, skróconą do -ż; znaczenie: czy potrafi. [przypis edytorski]

22. fibry — włókna. [przypis edytorski]

23. znać — tu: widocznie. [przypis edytorski]

24. wschody (daw.) — tu: schody. [przypis edytorski]

25. podobnaż — konstrukcja z partykułą wzmacniającą -że, skróconą do -ż. [przypis edytorski]

26. Non, madame, c’est le première fois que je... je... (fr.) — Nie, proszę pani, ja po raz pierwszy (błąd w rodzajniku, powinno być: la première fois). [przypis edytorski]

27. j’avais (fr.) — miałam (tu: czasownik pomocniczy konstrukcji czasu przeszłego). [przypis edytorski]

28. j’a vais la fortu­ne... mon fils avait le malheur de la perdre (z fr.) — ja miałam szczęście, mój syn miał nieszczęście je utracić. [przypis edytorski]

29. il est mourru par désespoir — umarł z rozpaczy (błąd w formie czasownikowej, powinno być: il est mort w passé composé a. il mourut w passé simple). [przypis edytorski]

30. Eh bien! Mame! La comtesse arrive-t-elle à Varsovie (fr.) — I cóż, pani, czy hrabina przyjechała do Warszawy? [przypis edytorski]

31. Ah, vous avez du monde, madame! (...) continuez, continuez, je puis attendre (fr.) — ależ u pani tłum, proszę kontynuować, ja zaczekam. [przypis edytorski]

32. Mais c’est une petite horreur qu’elle joue là (fr.) — Ależ to coś strasznego, co ona gra. [przypis edytorski]

33. Chut! Madmoiselle Delphine! — Sza, panno Delfino. [przypis edytorski]

34. Elle touche faux, mame! He,

1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32
Idź do strony:

Darmowe książki «Marta - Eliza Orzeszkowa (biblioteka cyfrowa TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz