Ania z Wyspy - Lucy Maud Montgomery (warto czytać .TXT) 📖
Lucy Maud Mongomery — na prośby dziewcząt z całego świata, jak podkreśla w dedykacji — relacjonuje przeżycia słynnej, rudowłosej Ani Shirley w czasie czterech lat jej studiów w Kingsporcie na półwyspie Nowa Szkocja. Trudno jest Ani opuścić ukochane Avonlea, kiedy jednak zamieszkuje w urokliwym Ustroniu Patty w towarzystwie trzpiotowatej Filippy, dwóch innych koleżanek oraz czarującej opiekunki, ciotki Jakubiny, życie znów nabiera uroku. Nie dowiadujemy się jednak wiele o zainteresowaniach naukowych Ani, mimo że jest ona bardzo pilną studentką. Śledzimy natomiast zaskakujące perypetie narzeczeńskie jej przyjaciółek i znajomych starych panien. O wiele ciekawiej wygląda jednak ta powieść, jeżeli zajrzymy do biografii pisarki. Zwróćcie zwłaszcza uwagę na epizodyczną postać parobka z sąsiedztwa, Sama Tollivera…
Rumieńców książce nadają też listy i zwierzenia buńczucznego Tadzia, ośmioletniego wychowanka Maryli, darzącego Anię ogromnym przywiązaniem. Zdarzają się też Ani momenty głębokiej zadumy, rozmowy o śmierci i listy z dawnych lat.
Pani Lynde, podobnie jak całe Avonlea, jest przekonana, że przeznaczeniem Ani jest wyjść za Gilberta — sprawy jednak toczą się inaczej, między innymi z powodu nagłej burzy i przystojnego nieznajomego, który uprzejmie proponuje Ani swój parasol…
- Autor: Lucy Maud Montgomery
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Ania z Wyspy - Lucy Maud Montgomery (warto czytać .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Lucy Maud Montgomery
— Tę chwilę uważałam kiedyś za epokową w swoim życiu — rzekła Ania, wyjmując z pudełka fiołki od Roya i obserwując je w zamyśleniu. Oczywiście miała zamiar przypiąć je, ale oczy jej skierowały się ku drugiemu pudełku na stole. Były to konwalie, tak świeże i pachnące, jak te, które kwitły na Zielonym Wzgórzu, gdy czerwiec zawitał do Avonlea. Obok nich leżała wizytówka Gilberta Blytha.
Ania dziwiła się, że Gilbert przysłał jej kwiaty na promocję. Podczas ostatniej zimy mało go widywała. Od świąt Bożego Narodzenia jednego tylko wieczora piątkowego przyszedł do „Ustronia Patty”, a gdzie indziej rzadko się spotykali. Wiedziała, że uczył się bardzo wytrwale, zmierzając do najwyższego odznaczenia i nagrody Coopera. Mało też brał udziału w życiu towarzyskim Redmondu. Ani zima minęła w wesołym nastroju towarzyskim. Obcowała wiele z Gardnerami, z Dorotą zaprzyjaźniła się blisko, a sfery uniwersyteckie lada dzień spodziewały się opublikowania jej zaręczyn z Royem. Ania sama spodziewała się tego. Ale zanim opuściła „Ustronie Patty”, idąc na promocję, odłożyła fiołki Roya i zastąpiła je konwalią Gilberta. Nie potrafiłaby wytłumaczyć, dlaczego to uczyniła. Dawne dni i radości avonlejskie wydały się nagle bardzo bliskie, gdy osiągnęła swoje długo piastowane ambicje. Ona i Gilbert wyobrażali sobie niegdyś radośnie ów dzień, gdy będą się promowali. Cudowny ten dzień nadszedł, a na fiołki Roya nie było w nim miejsca. Tylko kwiaty jej dawnego przyjaciela wydawały się odpowiednie do tej uroczystości.
Przez lata całe dzień ten był jej marzeniem; ale gdy nadszedł, najsilniejszym wrażeniem, jakie pozostało po nim w pamięci, nie była chwila, gdy rektor wręczył jej beret i dyplom; ani widok rozradowanej twarzy Gilberta, gdy dostrzegł swoje konwalie u jej gorsu; ani bolesna mina Roya, kiedy ujrzał ją schodzącą z podium; ani wyniosłe powinszowania Aliny Gardner, ani serdeczne życzenia Doroty. Tym najsilniejszym wspomnieniem był jakiś dziwny, niezrozumiały ból, który zepsuł jej nastrój tego tak dawno oczekiwanego dnia, pozostawiając jej jakiś słaby posmak goryczy.
Tego wieczora promujący się wydali zabawę taneczną. Gdy Ania ubrana już była na zabawę, odłożyła perły, które nosiła zwykle, i wyjęła z walizy małe pudełeczko, które przybyło pewnego dnia podczas Bożego Narodzenia na Zielone Wzgórze. Znajdował się w nim wąski łańcuszek złoty, z małym różowym serduszkiem z emalii jako wisiorkiem. Na dołączonej wizytówce było napisane: „Z życzeniami wesołych świąt od Twego dawnego przyjaciela Gilberta”. Ania musiała się roześmiać, gdy to emaliowe serduszko przypomniało jej ów fatalny dzień, gdy Gilbert nazwał ją „Marchewką”84 i daremnie potem próbował przebłagać ją różowym serduszkiem z cukierka. Ale wisiorka tego nigdy nie nosiła. Dzisiejszego wieczora włożyła go na białą szyję z uśmiechem rozmarzenia.
Poszła do Redmondu razem z Filą. Ania szła w milczeniu; Fila gawędziła o najrozmaitszych rzeczach. Nagle rzekła:
— Słyszałam dzisiaj, że zaręczyny Gilberta Blythe z Krystyną Stuart mają być ogłoszone zaraz po promocji. Czy słyszałaś też o tym?
— Nie — rzekła Ania.
— Myślę, że to prawda — rzekła Fila swobodnie. Ania nie odpowiedziała. W ciemności czuła, jak twarz jej płonęła. Wsunęła rękę za kołnierz i dotknęła złotego łańcuszka. Jedno szarpnięcie i łańcuszek ustąpił. Ania ukryła wisiorek w kieszeni. Ręce jej drżały, a oczy zaiskrzyły się.
Ale była tego wieczora najweselszą ze wszystkich dziewcząt, a gdy Gilbert podszedł do niej, prosząc ją o taniec, odpowiedziała mu bez skrupułu, że karnecik jej jest pełen. Potem, gdy siedziała z przyjaciółkami przed dogasającym ogniem przy kominku w „Ustroniu Patty”, nikt weselej od niej nie gawędził o wydarzeniach wieczora.
— Moody Spurgeon MacPherson był tu dzisiaj wieczorem po twoim odejściu — rzekła ciotka Jakubina, która nie kładła się spać, aby podsycać ogień. — Nie wiedział o zabawie. Młodzieniec ten powinien sobie przewiązywać na noc głowę chustką, żeby sobie przypłaszczyć uszy. Miałam kiedyś zalotnika, który to robił i pomogło mu to bardzo. Ja mu to zaproponowałam, a on usłuchał mojej rady, ale nigdy mi tego nie przebaczył.
— Moody Spurgeon jest bardzo poważnym młodzieńcem — ziewnęła Priscilla. — Zajęty jest ważniejszymi sprawami, niż uszy. Jak wiesz, ma zostać duchownym.
— Sądzę, że Bóg nie ogląda uszu człowieka — odpowiedziała ciotka Jakubina poważnie, przerywając dalszą krytykę Moody Spurgeona. Ciotka Jakubina miała szczególny szacunek dla szat duchownych, nawet jeżeli chodziło o niewyświęconego jeszcze kapłana.
— Pomyśleć, że od dzisiaj za tydzień będę w Avonlea! Co za rozkoszna myśl! — rzekła Ania, pochylając się nad walizką, do której pakowała haftowane kapy pani Małgorzaty. — I od dzisiaj za tydzień opuszczę „Ustronie Patty” na zawsze! Co za straszna myśl!
— Ciekawam, czy duch naszej wesołości znajdzie echo w marzeniach dziewczęcych panny Patty i panny Marii — zastanawiała się Fila.
Panna Patty i panna Maria, zwiedziwszy prawie całą zamieszkałą kulę ziemską, powracały do domu.
„Wracamy w drugim tygodniu maja”, pisała panna Patty. „Spodziewam się, że «Ustronie Patty» wyda nam się nieco małe po komnatach królów Karnaku85, ale nigdy bym nie chciała mieszkać w wielkich pałacach. Rada będę znaleźć się znowu w domu. Gdy się w późnym wieku zaczyna podróżować, chce się jak najbardziej wykorzystać czas, gdyż wie się, że się go ma niewiele. Obawiam się, że Maria nigdy już nie będzie zadowolona”.
— Pozostawię tutaj swoje marzenia i rojenia, aby pobłogosławić następnego mieszkańca — rzekła Ania, rozglądając się po niebieskim pokoiku, po swoim pięknym, niebieskim pokoiku, gdzie spędziła trzy tak szczęśliwe lata. Klęczała przy tym oknie, modląc się, i wychylała się z niego, obserwując zachód słońca za sosnami. Słuchała, jak jesienne krople deszczu uderzały o szyby i witała na parapecie okna pliszki wiosenne. Zastanawiała się, czy dawne marzenia mogą pozostawać w pokoju, a gdy się opuszcza na zawsze pokój, gdzie się cierpiało i odczuwało radość, śmiało i płakało, czy nie pozostaje w nim coś nienazwanego i niewidzialnego, a jednak uchwytnego, niby wymowne wspomnienie.
— Ja myślę — rzekła Fila — że pokój, w którym się marzyło i cierpiało, i radowało się, i żyło, nierozłącznie stapia się z tymi przeżyciami i przyjmuje indywidualność człowieka. Jestem przekonana, że gdy po pięćdziesięciu latach wejdę do tego pokoju, powie on do mnie: Ania, Ania... Jakiż piękny okres przeżyłyśmy tutaj! Jakie pogawędki i żarty, i rozrywki koleżeńskie! O, Boże drogi, w czerwcu mam wyjść za Jasia, i wiem, że będę bezgranicznie szczęśliwa. Ale w tej chwili mam wrażenie, jakbym pragnęła zawsze wieść to radosne życie redmondzkie.
— Jestem dość nierozsądna, aby sobie w tej chwili życzyć tego samego — wyznała Ania. — Bez względu na to, jakie głębsze radości mogłyby się jeszcze stać naszym udziałem, nigdy już nie będziemy wiodły tak wspaniałego, nieodpowiedzialnego życia, jakie miałyśmy tutaj. To minęło na zawsze.
— Co zrobimy z Moruskiem? — zapytała Fila, gdy ten uprzywilejowany kotek wpadł do pokoju.
— Zabiorę go do domu razem z Józkiem i kotem Magdy — oznajmiła ciotka Jakubina. — Hańbą by było rozdzielać te koty, gdy nauczyły się współżyć ze sobą zgodnie. Zarówno kotom, jak i ludziom trudno się jest tego nauczyć.
— Przykro mi rozstać się z Moruskiem — rzekła Ania z ubolewaniem — ale nie miałoby sensu zabierać go na Zielone Wzgórze. Maryla brzydzi się kotami, a Tadzio zadręczyłby go na śmierć. Zresztą nie sądzę, żebym pozostała w domu. Zaproponowano mi kierownictwo wyższej szkoły dla dziewcząt w Summerside.
— Przyjmiesz to stanowisko? — zapytała Fila.
— Jeszcze... jeszcze się nie zdecydowałam — odpowiedziała Ania, rumieniąc się ze zmieszania.
Fila ze zrozumieniem skinęła głową. Oczywiście plany Ani nie mogły być ustalone, aż Roy nie przemówi. Nie ulegało wątpliwości, że uczyni to niedługo. I nie ulegało też wątpliwości, że Ania odpowie na jego pytanie „tak”. Ania sama obserwowała stan rzeczy z dziwnie pomieszanym zadowoleniem. Głęboko kochała Roya, co prawda nie było to zupełnie tym, co wyobrażała sobie jako miłość, ale czyż w ogóle było w życiu coś, co by odpowiadało marzeniom? — pytała siebie. Iluzje dzieciństwa rozwiewały się zawsze. Ale Roy był poczciwym chłopcem i z pewnością będą z sobą szczęśliwi, nawet gdyby zabrakło owej wymarzonej a nieokreślonej przyprawy życia.
Gdy Roy przyszedł tego dnia, proponując Ani spacer po parku, wszyscy w „Ustroniu Patty” rozumieli, jaki był jego cel. I wszyscy wiedzieli, lub sądzili, że wiedzą, jaka będzie odpowiedź Ani.
— Ania jest bardzo szczęśliwą dziewczyną — rzekła ciotka Jakubina.
— I ja tak sądzę — rzekła Stella, wzruszając ramionami. — Roy jest sympatycznym chłopcem i tak dalej. Ale właściwie nie ma w nim nic szczególnego.
— Brzmi to prawie jak zazdrosna uwaga, Stello — rzekła ciotka Jakubina karcąco.
— Brzmi tak może, ale ja nie jestem zazdrosna — rzekła Stella spokojnie. — Kocham Anię i lubię Roya. Wszyscy powiadają, że robi ona wspaniałą partię, a nawet pani Gardner uważa ją teraz za uroczą. Wszystko to wygląda, jakby było postanowione w niebie, ale ja mam co do tego pewne wątpliwości.
W małym pawilonie na wybrzeżu portowym, gdzie rozmawiali po raz pierwszy w ów dżdżysty dzień, poprosił Roy Anię, aby została jego żoną. Ania uznała za bardzo romantyczne, że obrał to właśnie miejsce. A oświadczyny jego przybrane były w tak piękne słowa, jakby je skopiował z Poradnika dla zakochanych, jak to uczynił jeden z adoratorów Ruby Gillis. Efekt był bez zarzutu. I były to też szczere oświadczyny. Nie ulegało wątpliwości, że Roy czuł to, co mówił. Żadna fałszywa nuta nie wprowadzała dysonansu do tej symfonii. Ania czuła, że właściwie powinna zadrżeć od stóp do głowy. Ale nie zadrżała, była nawet niezwykle chłodna. Gdy Roy skończył, czekając na jej odpowiedź, rozchyliła wargi, aby powiedzieć doniosłe w skutki „tak”.
I w tej chwili odczuła, że drży, jakby stała nad skrajem przepaści. W życiu jej nastąpiła jedna z owych chwil, gdy przy nagłym przebłysku jaskrawego światła rozumiemy więcej, niż nauczyły nas wszystkie poprzednie lata. Cofnęła dłoń z ręki Roya.
— O, nie mogę... cię poślubić... nie mogę... nie mogę... — krzyknęła dziko.
Roy zbladł. Czuł się bardzo pewny siebie, za co nie można go właściwie ganić.
— Co przez to rozumiesz? — wybełkotał.
— Myślę przez to, że nie mogę cię poślubić — odpowiedziała Ania już opanowana. — Sądziłam, że będę mogła... ale nie mogę!
— Dlaczego nie możesz?
Głos Roya brzmiał już nieco spokojniej.
— Ponieważ... nie dość cię kocham...
Purpura oblała twarz Roya.
— Więc igrałaś tylko ze mną przez te dwa lata? — rzekł wolno.
— Nie, nie! To nieprawda! — zawołała biedna Ania. O, jakże mu to mogła wytłumaczyć? Nie mogła tego wytłumaczyć. Bywają rzeczy, których niepodobna wytłumaczyć. — Myślałam, że cię kocham... rzeczywiście wierzyłam w to... ale teraz wiem, że tak nie jest...
— Złamałaś mi życie — rzekł Roy z goryczą.
— Przebacz mi — błagała Ania skruszona, z pałającymi policzkami i gorączkowym wzrokiem.
Roy odwrócił się i przez kilka minut stał bez ruchu, spoglądając na morze. Gdy odwrócił się wreszcie do Ani, był znowu bardzo blady.
— Czy nie możesz mi dać nadziei? — zapytał.
Ania niemo potrząsnęła głową.
— W takim razie... bywaj zdrowa... — rzekł Roy. — Nie rozumiem tego... nie mogę uwierzyć, że nie jesteś kobietą, za jaką cię uważałem. Ale wyrzuty byłyby między nami daremne. Jesteś jedyną kobietą, którą potrafię kochać. Dziękuję ci za twą przyjaźń przynajmniej... Bywaj zdrowa, Aniu!
— Bywaj zdrów — wyjąkała Ania.
Gdy Roy odszedł, siedziała jeszcze długo w pawilonie, przyglądając się białej mgle, wznoszącej się z przystani i sunącej łagodnie ku lądowi. Była to w jej życiu chwila poniżenia, pogardy dla siebie i wstydu. Fale życia zalały ją. A jednak przez wszystko to przebijało radosne wrażenie, że odzyskała wolność.
O zmroku wróciła cicho do „Ustronia Patty” i udała się do swego pokoju. Ale Fila znajdowała się tam i siedziała na parapecie okna.
— Zaczekaj — rzekła Ania, rumieniąc się, aby uprzedzić scenę. — Zaczekaj, aż usłyszysz, co ci mam do powiedzenia. — Filo, Roy oświadczył mi się, a ja... ja mu odmówiłam.
— Odmówiłaś... odmówiłaś mu...? — zawołała Fila bez tchu.
— Tak.
— Aniu Shirley! Czy jesteś przy zdrowych zmysłach?
— Tak mi się zdaje — rzekła Ania z udręką. — O, Filo, nie łaj mnie! Nie rozumiesz nic.
— Rzeczywiście nic nie rozumiem. W każdym razie zachęcałaś bardzo Roya Gardnera podczas tych dwóch lat, a teraz powiadasz mi, że mu odmówiłaś. W takim razie flirtowałaś z nim tylko skandalicznie! Aniu, po tobie nigdy bym się tego nie spodziewała!
— Nie flirtowałam z nim... Aż do ostatniej chwili wierzyłam uczciwie, że go kocham... A potem... tak, potem zrozumiałam nagle, że nigdy nie mogłabym zostać jego żoną.
— Mam wrażenie — oświadczyła Fila — że zamierzałaś wyjść za niego dla pieniędzy, ale zbudziła się lepsza cząstka twojej duszy i przeszkodziła ci w tym!
— Tak nie było! O pieniądzach jego nigdy nie myślałam. O, nie potrafię ci tego wytłumaczyć, tak samo, jak nie potrafiłam tego wytłumaczyć jemu.
— Uważam, że postąpiłaś z Royem haniebnie — rzekła Fila z rozpaczą. — Jest on piękny i mądry, i bogaty, i dobry — czego chcesz więcej?
— Pragnę czegoś, co konieczne mi jest do życia. On mi tego nie da. Od początku utraciłam panowanie nad sobą przez jego piękny wygląd i przez zdolność prawienia mi romantycznych komplementów. A poza tym, sądzę, musiałam się w nim zakochać, gdyż był moim ciemnookim ideałem.
— Wielką moją wadą jest, że nie potrafię się nigdy zdecydować, ale ty jesteś gorsza — rzekła Fila.
— Ja wiem, czego chcę — zaprotestowała Ania. — Najgorsze tylko, że rozum mój zmienia się, a wtedy muszę się z nim na nowo zapoznawać.
— Sądzę, że nie ma celu mówić z tobą o tym.
— To zbyteczne, Filo. Moja przeszłość jest zbrukana. Nigdy nie będę mogła wspomnieć Redmondu, nie myśląc o poniżeniu tego wieczora. Roy gardzi mną... i ty mną gardzisz... i ja sama gardzę sobą.
— Biedna, kochana... — rzekła Fila współczująco. — Pójdź, niech cię pocieszę. Nie mam prawa cię łajać. Gdybym nie spotkała Jasia, poślubiłabym Olesia lub Alfonsa. O, Aniu, sprawy rzeczywistego życia są tak zawikłane! Nie są tak jasne i przejrzyste, jak w powieściach.
— Mam nadzieję, że już nikt nigdy nie oświadczy mi się, póki będę żyła — łkała biedna Ania, wierząc
Uwagi (0)