Ania z Wyspy - Lucy Maud Montgomery (warto czytać .TXT) 📖
Lucy Maud Mongomery — na prośby dziewcząt z całego świata, jak podkreśla w dedykacji — relacjonuje przeżycia słynnej, rudowłosej Ani Shirley w czasie czterech lat jej studiów w Kingsporcie na półwyspie Nowa Szkocja. Trudno jest Ani opuścić ukochane Avonlea, kiedy jednak zamieszkuje w urokliwym Ustroniu Patty w towarzystwie trzpiotowatej Filippy, dwóch innych koleżanek oraz czarującej opiekunki, ciotki Jakubiny, życie znów nabiera uroku. Nie dowiadujemy się jednak wiele o zainteresowaniach naukowych Ani, mimo że jest ona bardzo pilną studentką. Śledzimy natomiast zaskakujące perypetie narzeczeńskie jej przyjaciółek i znajomych starych panien. O wiele ciekawiej wygląda jednak ta powieść, jeżeli zajrzymy do biografii pisarki. Zwróćcie zwłaszcza uwagę na epizodyczną postać parobka z sąsiedztwa, Sama Tollivera…
Rumieńców książce nadają też listy i zwierzenia buńczucznego Tadzia, ośmioletniego wychowanka Maryli, darzącego Anię ogromnym przywiązaniem. Zdarzają się też Ani momenty głębokiej zadumy, rozmowy o śmierci i listy z dawnych lat.
Pani Lynde, podobnie jak całe Avonlea, jest przekonana, że przeznaczeniem Ani jest wyjść za Gilberta — sprawy jednak toczą się inaczej, między innymi z powodu nagłej burzy i przystojnego nieznajomego, który uprzejmie proponuje Ani swój parasol…
- Autor: Lucy Maud Montgomery
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Ania z Wyspy - Lucy Maud Montgomery (warto czytać .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Lucy Maud Montgomery
— Zdaje się, że to zrobię — powiedziała do siebie.
— Przyszedł dla ciebie list z indyjską marką81, ciotko Jakubino — rzekła Fila. — A oto trzy listy dla Stelli i dwa dla Prissy, a bardzo gruby dla mnie od Jasia. Dla ciebie, Aniu, nie ma nic prócz tego listu pisanego na maszynie.
Nikt nie spostrzegł rumieńca Ani, gdy ujęła cienki list, który Fila rzuciła jej niedbale. Ale w kilka minut później, gdy Fila podniosła wzrok, ujrzała zmienioną Anię.
— Co za dobra nowina, moja droga?
— „Przyjaciel Młodzieży” przyjął krótkie opowiadanie, które posłałam mu przed dwoma tygodniami — odpowiedziała Ania, starając się mówić swobodnie, jakby była przyzwyczajona do tego, że każda poczta przynosiła jej wiadomość o jakimś przyjętym opowiadaniu. Nie bardzo jej się to jednak udało.
— Aniu! Jak to wspaniale! Co to było za opowiadanie? Kiedy się ukaże? Czy ci za to płacą?
— Owszem, załączyli czek na dziesięć dolarów, a wydawca pisze, że byłby rad, gdybym mu nadsyłała więcej swoich prac. Poczciwy! Dostanie ich dość! Był to stary szkic, który znalazłam w swoim kufrze. Przepisałam go i posłałam. Ale nigdy właściwie nie myślałam, że mógłby być przyjęty, gdyż nie miał zupełnie akcji — rzekła Ania, przypominając sobie gorzkie doświadczenia z Pokutą Aweryli.
— Co zrobisz z tymi dziesięcioma dolarami, Aniu? Może pójdziemy wszyscy do miasta i upijemy się? — zaproponowała Fila.
— Przehulam je! — zawołała Ania wesoło. — W każdym razie nie są to brudne pieniądze, jak ów czek, który dostałam za swoją ohydną nowelę, reklamującą proszek do pieczenia. Wydałam je użytecznie na rzeczy, których zawsze nienawidziłam i nie mogłam wprost włożyć na siebie.
— Pomyśleć, że mamy w „Ustroniu Patty” prawdziwą, żyjącą autorkę! — rzekła Priscilla.
— Wielka to odpowiedzialność — rzekła ciotka Jakubina uroczyście.
— To prawda — zgodziła się Priscilla tak samo uroczyście. — Autorzy to kapryśna zgraja. Nigdy nie można przewidzieć, co im wpadnie do głowy. Ania może skopiować którąś z nas.
— Miałam na myśli, że talent pisarski to wielka odpowiedzialność — odpowiedziała ciotka Jakubina surowo. — A mam nadzieję, że Ania rozumie to. Córka moja pisywała nowelki, zanim opuściła kraj. Teraz jednak zwróciła się do wyższych spraw. Mawiała zawsze, że zasadą jej jest: „Nie pisz nigdy ani wiersza, któregobyś nie chciała przeczytać na swoim nagrobku”. Dobrze zrobisz, Aniu, jeżeli się będziesz także trzymała tej zasady, o ile pragniesz się poświęcić literaturze. Chociaż oczywiście — dodała ciotka Jakubina szybko — Elżbieta śmiała się zawsze, mówiąc to. Śmiała się zawsze tak wiele, że nie rozumiem, jak się mogła zdecydować, aby zostać misjonarką. Jestem szczęśliwa, że się tak stało... Modliłam się, aby się na to zdobyła... ale... pragnęłam, aby tego nie uczyniła...
Ciotka Jakubina dziwiła się potem, że wszystkie te trzpiotowate dziewczęta wybuchnęły śmiechem.
Oczy Ani błyszczały przez cały ten dzień. Ambicja literacka wykwitła w jej główce. Wesołe myśli towarzyszyły jej przez cały czas spaceru, a nawet na widok Gilberta i Krystyny, którzy szli tuż przed nią, iskry jej nadziei nie zgasły. Mimo wszystko jednak, nie była tak pochłonięta sprawami ziemskimi, aby nie spostrzegła, że chód Krystyny był niezwykle niezgrabny.
— Ale Gilbert patrzy pewnie tylko na jej twarz. Jak wszyscy mężczyźni — powiedziała sobie Ania pogardliwie.
— Czy będziesz w sobotę po południu w domu? — zapytał Roy.
— Tak.
— Matka moja i siostry chciałyby cię odwiedzić — rzekł Roy spokojnie.
Anię przeniknęło coś, co możnaby nazwać dreszczem, ale nie był to dreszcz miły. Nie znała jeszcze nikogo z rodziny Roya. Rozumiała znaczenie jego oświadczenia. Było w tym coś tak nieuniknionego, że Ania zadrżała.
— Będę bardzo rada — rzekła, a potem zastanowiła się, czy rzeczywiście będzie tak rada. Powinna by właściwie. Ale czy to nie będzie czymś w rodzaju próby? Plotka doniosła już Ani, w jakiem świetle widzieli Gardnerowie zakochanie ich syna i brata. Roy musiał w związku z tą wizytą wiele wycierpieć. Ania wiedziała, że będzie skrupulatnie badana. Z faktu, że panie zgodziły się na wizytę, wnioskowała, że chętnie czy niechętnie widziały w niej prawdopodobną członkinię rodziny.
„Będę zupełnie sobą, nie będę starała się wywrzeć dobrego wrażenia”, myślała Ania dumnie. Ale zastanowiła się, jaką suknię włożyć w sobotę po południu i czy ładniej jest w obecnej wysokiej fryzurze, niż w dawnej. W spacerze coś było dla niej zepsute. Wieczorem zdecydowała się, że włoży w sobotę brązową suknię szyfonową, ale włosy uczesze nisko.
W piątek po południu żadna z dziewcząt nie miała wykładów w Redmondzie. Stella skorzystała ze sposobności, aby napisać referat dla towarzystwa filomackiego, i siedziała przy stole w kącie bawialni, otoczona arkusikami papieru z notatkami i rozrzuconymi na podłodze kartkami rękopisu. Stella przysięgała zawsze, że nie potrafiła nic napisać, nie zrzucając zapisanych kartek na podłogę. Ania, we flanelowej bluzce i wełnianej spódniczce, z włosami zwichrzonymi nieco w drodze powrotnej do domu, siedziała na środku podłogi i drażniła kota Magdy kostką. Józek i Morusek skuleni byli na jej kolanach. Gorące opary śliwek wypełniały cały dom, gdyż Priscilla piekła w kuchni. W tej chwili weszła do pokoju, odziana w olbrzymi fartuch roboczy, z umączonym nosem, aby pokazać ciotce Jakubinie placek czekoladowy, który właśnie polała lukrem.
W tej szczęśliwej chwili zabrzmiał dzwonek. Nikt nie zwrócił na to uwagi, z wyjątkiem Fili, która zerwała się i otworzyła, oczekując chłopca z kapeluszem, który kupiła rano. Na progu stały pani Garnder i jej córki.
Ania podniosła się z trudnością, strząsając z kolan dwa rozgniewane koty i automatycznie przekładając kość z prawej ręki do lewej. Priscilla, która musiała przejść przez pokój, aby się dostać do kuchni, straciła głowę, schowała nieprzytomnie placek czekoladowy pod poduszkę na kanapie przy kominku i wbiegła na górę. Stella poczęła gorączkowo zbierać swój manuskrypt. Tylko ciotka Jakubina i Fila pozostały normalne. Im należało zawdzięczać, że wszyscy ostatecznie odzyskali równowagę, nawet Ania. Priscilla zeszła na dół bez fartucha i bez mąki na nosie, Stella doprowadziła swój kącik do porządku, a Fila uratowała sytuację potokiem zręcznej gadatliwości.
Pani Gardner była wysoka, szczupła i ładna, wytwornie ubrana, serdeczna w sposób nieco sztuczny. Alina Gardner była młodszym wydaniem matki, ale brak jej było właśnie owej serdeczności. Wysilała się, żeby być miłą, ale udawało się jej tylko okazywać się wyniosłą. Dorota Gardner była wysmukła i wesoła, nieco trzpiotowata. Ania wiedziała, że była to ulubiona siostra Roya, toteż odnosiła się do niej serdecznie. Byłaby bardzo podobna do Roya, gdyby miała ciemne, marzycielskie oczy zamiast figlarnych piwnych. Dzięki niej i Fili wizyta minęła bardzo dobrze, z wyjątkiem lekkiego uczucia naprężonej atmosfery i dwóch niemiłych wypadków. Morusek i Józek, pozostawieni sobie samym, rozpoczęli gonitwę, skoczyli dziko na jedwabne łono pani Gardner i zeskoczyli znowu w nieposkromionym galopie. Pani Gardner podniosła lorgnon i spojrzała za nimi, jakby nigdy jeszcze nie widziała kotów, Ania zaś stłumiła nerwowy uśmiech i jak mogła najuprzejmiej przeprosiła panią Gardner.
— Lubi pani koty — rzekła pani Gardner z lekką intonacją pobłażliwego zdumienia.
Ania, mimo całej sympatii, jaką miała dla Moruska, nieszczególnie lubiła koty, ale ton pani Gardner rozdrażnił ją. Przypomniała sobie w tej chwili, że pani Blythe bardzo lubiła koty i trzymała ich tyle, ile tylko pozwalał jej mąż.
— To bardzo miłe zwierzątka, prawda? — rzekła figlarnie.
— Nigdy nie lubiłam kotów — oznajmiła pani Gardner niedbale.
— Ja je lubię — rzekła Dorota. — Takie są ładne i egoistyczne. Psy są za dobre i za mało samolubne. Czuję się przy nich nieswojo. Koty zaś są niezwykle ludzkie.
— Ma pani tam dwa cudowne porcelanowe pieski. Czy mogę je obejrzeć z bliska? — zapytała Alina, zbliżając się do kominka i stając się przy tym nieświadomie powodem drugiego przypadku. Podnosząc Magoga, usiadła na poduszkę, pod którą Priscilla schowała placek czekoladowy. Priscilla i Ania wymieniła zatrwożone spojrzenia, ale nic nie mogły poradzić. Alina siedziała nadal na poduszce, rozprawiając o psach porcelanowych aż do chwili odejścia.
Dorota pozostała jeszcze chwilę w pokoju, aby uścisnąć Ani rękę i szepnąć jej impulsywnie:
— Wiem, że będziemy przyjaciółkami. O, Roy opowiadał mi wszystko o pani. Jestem jedyną w rodzinie, której ten biedny chłopiec coś opowiada. Na mamie i Alinie nikt nie mógłby polegać. Jak wspaniale musicie tutaj spędzać czas. Czy pozwolicie mi przychodzić tutaj i brać udział w waszym życiu?
— Niech pani przychodzi, jak często będzie pani chciała — odpowiedziała Ania serdecznie, szczęśliwa, że jedną z sióstr Roya można było lubić. Nigdy by nie polubiła Aliny, to było pewne, a Alina nigdy by jej nie polubiła, chociaż panią Gardner można było sobie zjednać.
Ostatecznie jednak wydała Ania westchnienie ulgi, gdy ciężka próba minęła.
— Co za tragiczne wydarzenie! — zawołała Priscilla drwiąco, podnosząc poduszkę. — Placek ma teraz prawdziwy zakalec! A poduszeczka jest także do niczego. Niech mi nikt nie mówi, że piątek nie jest dniem feralnym!
— Ludzie, którzy się zamawiają na sobotę, nie powinni przychodzić w piątek — oświadczyła Jakubina.
— Domyślam się, że to była omyłka Roya — rzekła Fila. — Ten chłopiec jest rzeczywiście nieodpowiedzialny za to, co mówi, kiedy rozmawia z Anią. Gdzie Ania?
Ania weszła na górę. Czuła się bliska płaczu, ale zmuszała się do śmiechu. Morusek i Józek byli zbyt okropni, a Dorota była tak miła!
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
— Chciałabym nie żyć, albo żeby już był jutrzejszy wieczór — westchnęła Fila.
— Gdy będziesz żyła dość długo, oba życzenia się spełnią — odpowiedziała Ania spokojnie.
— Tobie łatwo być wesołą. W filozofii czujesz się jak w domu. Ale ja nie, a na myśl o okropnym ćwiczeniu jutrzejszym ogrania mnie drżenie. Co powie Jaś, jeżeli się zetnę82?
— Nie zetniesz się. Jak sobie dzisiaj poradziłaś z greką?
— Nie wiem. Może napisałam dobre ćwiczenie, a może dostatecznie złe, aby się Homer przewrócił w grobie. Uczyłam się i zakuwałam, aż już zupełnie straciłam głowę. Jak szczęśliwa będzie mała Fila, gdy już będzie po tej całej egzaminacji.
— Egzaminacji? Nigdy nie słyszałam o takim słowie!
— To co? Czy mnie nie wolno tworzyć nowych słów, jak każdemu innemu? — zapytała Fila.
— Słów się nie tworzy, powstają one same — odpowiedziała Ania.
— Nic nie szkodzi. Dziewczęta, czy możecie to zrozumieć, że nasze życie redmondzkie jest prawie skończone?
— Ja nie — rzekła Ania zakłopotana. — Mam wrażenie, że to wczoraj dopiero było, gdy tak samotnie stałam z Priscillą w tłumie „nowicjuszów”. A oto jesteśmy na ostatnim roku, przed egzaminami końcowymi.
— Potężne, mądre i czcigodne! — zakończyła Fila. — Czy sądzisz, że rzeczywiście jesteśmy trochę mądrzejsze, niż wtedy, gdy przyjechałyśmy do Redmondu?
— Nie postępujecie tak, jakbyście były mądre — rzekła ciotka Jakubina surowo.
— O, cioteczko Jakubino, czyż nie byłyśmy grzecznymi dziewczynkami przez całe te trzy zimy, gdy nam matkowałaś? — broniła się Fila.
— Byłyście czwórką najsłodszych, najlepszych dziewcząt, jakie kiedykolwiek razem chodziły na uniwersytet — zapewniła ciotka Jakubina, która nigdy nie wypowiadała na próżno komplementu, przez źle stosowaną oszczędność. — Ale nie przypisuję wam zbyt wiele rozumu. Oczywiście trudno tego wymagać. Doświadczenie daje rozum. Na uniwersytecie nie możecie się tego nauczyć. Wy byłyście przez cztery lata na uniwersytecie, a ja nigdy, a jednak wiem o wiele więcej, niż wy, moje młode damulki. Czy nauczyłyście się w Redmondzie czegoś, prócz języków martwych i geometrii, i innych bzdur? — zapytała.
— O tak. Sądzę, że tak, cioteczko — zaprotestowała Ania.
— Nauczyłyśmy się prawdy, o której profesor Woodleigh mówił na ostatnim zebraniu w towarzystwie filomackim. Powiedział on: „Humor jest najwspanialszą zaprawą życia. Śmiej się ze swoich błędów, ale czerp z nich naukę, kpij ze swoich trosk, ale zdobywaj z nich siłę. Obracaj swoje trudności w żart, ale przemagaj je”. Czy nie warto się tego nauczyć, ciotko Jakubino?
— Owszem, moja droga. Jeżeli nauczyłyście się śmiać z rzeczy, z których należy się śmiać, a nie z tych, z których się śmiać nie wolno, to zdobyłyście mądrość i rozsądek.
— Co ty skorzystałaś podczas swoich studjów w Redmondzie, Aniu? — zapytała Priscilla na boku.
— Sądzę — rzekła Ania wolno — że rzeczywiście nauczyłam się patrzeć na każdą małą przeszkodę jak na drobiazg, a na każdą większą jak na zapowiedź zwycięstwa. Na ogół mam wrażenie, że to jest właśnie to, co mi dał Redmond.
— Ja przypomnę inną cytatę83 profesora Woodleigha, aby wyrazić to, co mi dał uniwersytet — rzekła Priscilla. — Pamiętasz przecież, co powiedział w swoim przemówieniu: „Tak wiele jest na świecie dla nas wszystkich, jeżeli tylko mamy oczy otwarte, by to widzieć, i serce, by to kochać, i dłoń, aby to zbierać. Tak wiele mężczyzn i kobiet, tak wiele w sztuce i literaturze, tak wiele wszędzie rzeczy, które nas mogą podnosić na duchu i za które możemy być wdzięczni”. Sądzę, że Redmond nauczył mnie tego w pewnej mierze, Aniu.
— Sądząc z tego, coście powiedziały — zauważyła ciotka Jakubina — ostatecznym rezultatem jest, że macie z natury dość rozumu, aby się w ciągu czterech lat uniwersyteckich nauczyć tego, na co potrzeba innym dwudziestu lat życia. To usprawiedliwia w moich oczach wyższe wykształcenie. Jest to kwestia, w której dawniej miałam zawsze wątpliwości.
— A co ma być z ludźmi, którzy z natury nie mają dość rozumu, cioteczko Jakubino?
— Ludzie, którzy nie mają wrodzonego rozumu, nigdy się niczego nie nauczą — odpowiedziała ciotka Jakubina — ani na uniwersytecie, ani w życiu. Choćby żyli sto lat, nie umieją umierając więcej, niż umieli rodząc się. To ich nieszczęście, nie ich wina. Ale ci z nas, którzy posiadają trochę rozumu, powinni dziękować za to Bogu.
Dni mijały szybko i egzaminy skończyły się. Ania otrzymała najwyższe odznaczenie w angielskiem, Priscilla odznaczyła się w przedmiotach
Uwagi (0)