Kapitanowie zuchy - Rudyard Kipling (biblioteka informatyczna TXT) 📖
Harvey, kilkunastoletni syn amerykańskiego bogacza, udaje się wraz z matką statkiego do Europy, by dokończyć edukację. Chłopak, przywyczajony do tego, że wszystko mu się należy, na pokładzie zachowuje się pretensjonalnie, by pokazać, jaki jest ważny i dorosły.
Marynarze dają mu do zapalenia okropne cygaro. Organizm Harveya nie reaguje na nie dobrze i wymęczony chłopak ląduje za burtą. Ratuje go załoga starej rybackiej łodzi, a jej kapitan nie zamierza wracać na ląd przez kilka miesięcy. Amerykański panicz będzie musiał zmierzyć się z nowym trybem życia i obowiązkami.
Kapitanowie zuchy to powieść autorstwa angielskiego pisarza Rudyarda Kiplinga, wydana w 1897 roku. Kipling zasłynął przede wszystkim jako autor Księgi dżungli, jego twórczość była kierowana głównie do młodzieży.
- Autor: Rudyard Kipling
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kapitanowie zuchy - Rudyard Kipling (biblioteka informatyczna TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling
9 września. Szoner Florie Anderson zginął koło Georges, wraz z całą wymienioną tu załogą:
Reuben Pittman, kapitan, lat 30, kawaler, Main Street, City.
Emil Olsen, lat 19, kawaler, 329 Hammond Street, City; rodem z Danii.
Oskar Stanberg, kawaler, lat 25, Szwecja.
Karol Stanberg, kawaler, lat 28, Main Street, City.
Pedro, przypuszczalnie rodem z Madery, kawaler, gospoda Keene’a, City.
Józef Welsh, alias Józef Wright, St. John’s, Nowa Funlandia...
— Nie... Augusty... Main! — zawołał czyjś głos z głębi sali.
— Do służby okrętowej zaciągnął się z St. John’s — odrzekł czytający, zaglądając do skryptu.
— Wiem o tym. Ale przynależność ma do Augusty. To mój siostrzeniec.
Urzędnik zrobił ołówkiem poprawkę na marginesie listy i ciągnął dalej:
Z tego samego szonera: Charlie Ritchie, Liverpool, Nowa Szkocja, lat 33, kawaler.
Albert May, 257 Regers Street, City, lat 27, kawaler.
27 sierpnia. Orvin Dollaid, lat 30, żonaty, utonął razem z czółnem koło Eastern Point.
Ten strzał ugodził w cel: jedna z wdów porwała się z miejsca, zaciskając to znów rozprostowując pięści. Pani Cheyne, która dotąd z rozwartymi oczyma przysłuchiwała się odczytywaniu listy, rzuciła głowę do góry i wydała zdławiony jęk. Matka Dana, siedząca o parę krzeseł w prawo, zobaczywszy to i posłyszawszy, ruszyła się co żywo w jej stronę. Czytanie trwało w dalszym ciągu. Gdy doszli do katastrof styczniowych i lutowych, ciosy padały gęsto jeden za drugim i coraz to inna wdowa dawała znać o sobie głębokim, syczącym westchnieniem.
14 lutego. Szoner Harry Randolf pozbawiony masztu w drodze z Nowej Funlandii do domu. Aza Musie, żonaty, 32 Main Street, City, pochłonięty przez morze.
23 lutego. Szoner Gilbert Hope; zginął bez wieści wraz z łodzią Robert Beavon, lat 29, żonaty, rodem z Pubnico, Nowa Szkocja.
Jednakże żona tego człowieka była tu obecna. Posłyszano ciche kwilenie jak gdyby zranionego zwierzątka. Kwilenie to naraz ucichło i jakaś młoda kobieta, zataczając się, wybiegła z hali. Aż dotąd żywiła rozpaczliwą nadzieję, gdyż bywało, że ludzie porwani prądem morskim wraz z łodzią zostali cudownie wyratowani przez większe żaglowce... a oto teraz nie miała już najmniejszych złudzeń... Harvey widział, jak policjant na chodniku wołał o dorożkę dla niej.
— Do stacji taksa wynosi pięćdziesiąt centów — zaczął dorożkarz, ale policjant podniósł rękę, co zaraz zmieniło tok rozmowy — Ja właśnie tam jadę. Proszę wejść. Przypatrz no się, Alfie; nie będziesz na przyszły raz mnie zaczepiał, żem nie zapalił latarni. A co?
Boczne drzwi zamknęły się, gasząc smugę jasnego blasku słonecznego. Oczy Harvey’a zwróciły się znów w stronę czytającego i jego niekończącej się listy.
16 kwietnia. Szoner Mamie Douglas zginął na Ławicach wraz z całą załogą.
Edward Canton, lat 43, kapitan, żonaty. City.
D. Hawkins alias Williams, lat 34, żonaty, Shelboune, Nowa Szkocja.
G. W. Clay, Murzyn, lat 28, City.
I tak dalej, i tak dalej. Harvey’a w gardle zaczęło coś dławić coraz bardziej, a żołądek przypominał mu ów dzień, w którym chłopak spadł z okrętu.
10 maja. Szoner We’re Here...
Harvey’owi krew pulsowała we wszystkich żyłach.
Otto Svenson, lat 20, kawaler, rodem z City, spadł z okrętu.
Znów ozwał się czyjś cichy, rozdzierający jęk gdzieś w głębi sali.
— Ona tu nie powinna była przychodzić. Nie powinna była przychodzić — mówił Długi Dżek, bełkocąc żałośliwie.
— Nie przejmuj się, Harve — mruknął Dan.
Tyle tylko Harvey dosłyszał... potem już wszystko stało się ciemnością usianą płomienistymi kołami. Disko pochylił się w przód i coś tam przemówił do swojej żony, która siedziała obok pani Cheyne, obejmując ją jednym ramieniem, drugim zaś przytrzymując jej drgające, wyszarpujące się dłonie, pokryte mnóstwem pierścieni.
— Proszę pochylić głowę w dół... o tak, zupełnie w dół! — szeptała — za minutę to przejdzie.
— Nie mo-o-gę! Nie potrafię! O, dajcie mi... — jęczała pani Cheyne, sama nie wiedząc, co mówi.
— Pani musi to zrobić! — powtarzała pani Troop. — Syn pani zemdlał. Zdarza się to u niektórych, gdy dorastają. Czy pani pragnie się nim zaopiekować? Możemy wyjść tą stroną... całkiem spokojnie. Pani pójdzie za mną. Phi, moja droga pani, zdaje się, że obie jesteśmy kobietami... i musimy się opiekować naszymi chłopami. Proszę iść za mną!
Cała załoga We’re Here ruszyła ochotnie, jako eskorta, przez środek tłumu, aż w końcu złożono Harvey’a, niezmiernie bladego i półprzytomnego na ławie w przedpokoju.
— Ależ podobny do swej mamy! — były to jedyne słowa pani Troop, gdy matka pochyliła się nad synem.
— Jakże mogłeś przypuszczać, iż on potrafi znieść coś podobnego? — zawołała pani Cheyne w oburzeniu na swego męża, który w ogóle nie odezwał się ani słówkiem. — To było straszne... straszne! Nie powinniśmy byli przychodzić. To potworne i niegodziwe! T... to zupełnie niewłaściwe! Czemu... czemuż oni nie mogą tego wszystkiego pozostawić w spokoju... w aktach, gdzie to wszystko należy. Czy czujesz się już lepiej, kochanie?
Harvey czuł się szczerze zawstydzony.
— O tak, mam wrażenie, że już mi dobrze — przemówił, z trudem zrywając się na nogi i siląc się na uśmiech. — Musiałem przed śniadaniem zjeść coś takiego, co mi zaszkodziło.
— Może kawa — ozwał się pan Cheyne, którego twarz była niewzruszona, jakby wykuta z brązu. — Nie pójdziemy już z powrotem.
— Zdaje mi się, że nieźle byłoby zejść do przystani — rzekł Disko. — To niedaleko stąd... tuż obok Portugalczyków... a świeże powietrze doda sił pani Cheyne.
Harvey oznajmił, że nigdy w życiu nie czuł się lepiej. Jednakże gdy zobaczył We’re Here stojący — po świeżo odbytym remoncie — przy nabrzeżu Wouvermana, wówczas wszelka obojętność prysła wobec dziwnego stanu dumy i smutku. Inni ludzie — letnicy i tym podobna zbieranina — pływali sobie dla zabawy łódkami lub z brekwaterów spoglądali na morze; ale Harvey teraz rozumiał te rzeczy od wewnątrz — a było tych rzeczy więcej, niż mógł myślą ogarnąć. Mimo wszystko, o mało co nie siadł na ziemi i nie rozpłakał się z powodu odjazdu małego szonera. Pani Cheyne nie krępowała się niczym, tylko jęczała za każdym krokiem i dziwy niestworzone opowiadała pani Troop, która „cackała się z nią” — dopóty dopóki Dan, z którym od szóstego roku życia nikt się nie „cackał”, począł głośno gwizdać.
Tak więc cała załoga (Harvey czuł się tak, jakby był najstarszym w świecie marynarzem) zeszła na stary szoner pomiędzy podniszczone już rybackie łodzie. Harvey odwiązał sztorcumę od cumownicy, a oni jęli manewrować statkiem, prowadząc go wzdłuż bulwaru. Każdy chciał tak wiele naraz powiedzieć, że ostatecznie nikt niczego ważnego nie rzekł. Harvey prosił Dana, ażeby pilnował skórzni stryja Saltersa i rybackiej dragi Penna, a Długi Dżek zalecał Harvey’owi, by nauka sztuki żeglarskiej, jaką odebrał, nie poszła w las; jednakże żarty te utrzymane były w karbach obecnością dwóch kobiet, a zresztą trudno dowcipkować, gdy pas zielonej wody coraz to bardziej oddzielał serdecznych przyjaciół.
— Kliwer i fok w górę! — huknął Disko, biegnąc do steru, bo już wiatr poruszał statkiem. — Do widzenia, Harve! Będę dużo myślał o tobie i twoich rodzicach!
Niebawem statek tak się oddalił, iż już nie było słychać żadnego głosu. Wszyscy czworo usiedli na krawędzi i przyglądali się mu. Pani Cheyne wciąż jeszcze płakała.
— Cicho, cicho, moja droga pani — mówiła pani Troopowa; — przecież obie jesteśmy kobietami. Chyba to, że się pani wybeczy, nie przyniesie ulgi pani sercu. Panu Bogu wiadomo, że nigdy taki płacz nie przyniósł nic dobrego, ale Pan Bóg wie także, że miałam też o co płakać!...
*
W parę lat później, na drugim końcu Ameryki zdarzyło się, iż wśród oślizgłej morskiej doki, krętą uliczką ujętą w dwa rzędy przepysznych domostw — drewnianych, ale naśladujących kamienice — szedł jakiś młodzieniec. Naprzeciw niego, właśnie gdy stał koło bramy z kutego żelaza, wyjechał konno — a koń wart był co najmniej tysiąc dolarów — drugi młodzieniec. I oto, jak obaj ozwali się do siebie:
— Hallo, Dan!
— Hallo, Harve!
— Cóż tam u ciebie słychać? Jak ci się powodzi?
— A, tak sobie. Jestem już, że tak powiem, stworzeniem, które nazywają pomocnikiem bosmana... ot po prostu bosmańczykiem. A ty jużeś się uporał z tą twoją uczelnią?
— Odbyłem znaczną część drogi. Powiadam ci, że Leland Stanford Junior to nie stary We’re Here, jednakże wkrótce wezmę się do pracy.
— Masz na myśli nasze okręty?
— Właśnie, że tak. Poczekaj no tylko, jak ci wpakuję nóż w bok, Dan. Gdy obejmę rządy, mam zamiar dać się we znaki całej starej linii.
— E, jakoś wytrzymam! — rzekł Dan, szczerząc zęby poufale, a gdy Harvey zsiadł z konia i zapytał przyjaciela, czy wejdzie do domu, ten dodał: — Przecież dlatego tu zapuściłem kotwicę! Ale powiedz no mi, czy gdzie w tych stronach nie ma naszego doktora?
Rozległ się cichy, ale triumfu pełen chichot. Z mgły wynurzył się eks-kucharz załogi We’re Here, by ująć wierzchowca za uzdę. Poczciwiec nie pozwalał nikomu się wyręczać w trosce o wszelkie potrzeby Harvey’a.
— Ależ tu mgła jak na Ławicach, prawda, doktorze? — zagadnął go Dan przychylnie.
Jednakże czarny Celt, obdarzony dwojakim zmysłem wzroku, zdawał się niezdolny do dania jakiejkolwiek odpowiedzi, dopóki nie pochwycił Dana za ramię i po raz dwudziesty nie zakrakał mu w ucho starym proroctwem:
— Pan — sługa... Zwierzchnik — podwładny... Pamiętasz, Dan Troop, co ci mówiłem na pokładzie We’re Here?
— No, nie będę przeczył, że jak dotąd; całkowicie się to sprawdza — przyznał Dan. — Ale We’re Here był sprawnym stateczkiem i bądź co bądź zawdzięczam mu wiele... jemu i tatkowi.
— Ja również — dodał Harvey Cheyne.
Bakier, bakork — lewy bok statku
Bliza — latarnia morska
Bukszpir — przedłużenie bukszprytu czyli skośnego masztu na przodzie okrętu, służące do rozpinania kliwrów (żagli klinowych)
Bum — podbieg — drążek żaglowy
Buksy — nieprzemakalne spodnie rybackie
Depka — wąski pas głębokiej wody między mieliznami
Doka — gęsta mgła na wodzie
Dolban — krawędź burty łodzi, gdzie osadza się dulki wioseł
Fansznur — tryska — sznur do podciągnięcia bandery
Fokmaszt — maszt przedni, fokżagiel
Galarda — wzniesienie na przodzie okrętu mieszczące kwaterę załogi okrętowej. Kasztel przedni.
Galion — rzeźba zdobiąca przód okrętu
Gary — liny do manipulowania żaglami (też brosy)
Gawełek — rączka koła sterowego
Gorcyl — lina do podciągania żagla na reję
Grotmaszt — maszt środkowy okrętu (analogicznie: grotżagiel)
Gwiździel — pływająca syrena, ostrzegająca statki
Hak — ławica piaskowa
Halza — lina do naprężania dolnego wiatrowego rogu żagla
Helmąt — rękojeść steru
Jata — nadbudówka na pokładzie statku
Kabestan — pionowa winda kotwiczna
Kambuza — kuchnia okrętowa
Kluza — otwór, przez który przechodzi łańcuch kotwicy
Komięga — gruchot — statek nienadający się do pływania
Kwatera — część górnego pokładu
Lej — strona niezwrócona do wiatru
Lek — wyrwa w burcie statku
Mamka — mgła na pokładzie
Maszoperia — spółka rybacka
Naktuz — szafka na busolę
Opława — część burty wystająca nad wodę
Paczyna — wielkie wiosło bez okucia
Paruch — płachta, płótno żaglowe
Płuto, płucisko — pław połączony z kotwą lub siecią
Podbitka — daszek nad kajutą
Przelewa — gwałtowna fala odbijająca się od burty i wdzierająca się na pokład
Rejda, motława — miejsce osłaniające przycumowane statki
Rewa — ławica piaskowa w morzu
Ruchawa, ruchawka, rolinga — fala rozbijająca się na mieliźnie
Stryj — wiatr na wodzie
Szląg — dolne wiązanie części masztu
Sztaba — przód okrętu
Szlak — lina do umocowania masztu (na nim: sztakżagiel)
Sztymbork — prawy bok statku
Talki — bloki w olinowaniu statku
Toczenice — rodzaj wielkich fal na rewach
Trola — rodzaj niewodu czy wędy rybackiej
Waruga — dyżur okrętowy
Wesoły statek — statek o sztabie mocno zadartej do góry
Wręga — żebro okrętu
Wronka, topżagiel — żagiel szczytowy
Wytycznia — konstrukcja drewniana lub żelazna wskazująca okrętom drogę lub ostrzegająca je o niebezpieczeństwie
Zagłówek — górna część pokładu w sztabie statku
Zydwester — nieprzemakalny kapelusz marynarski
Zyźnik — majtek wypompowujący lub wybierający wodę morską nagromadzoną na statku
1. harap — bicz myśliwski używany najczęściej na psy, zbudowany z krótkiej rękojeści, do której przymocowana jest długa, zwężająca się plecionka rzemienna, przechodząca na końcu w plecionkę z włosia. [przypis edytorski]
2. spencerek (daw.) — kurtka, zwykle z dwurzędowym zapięciem. [przypis edytorski]
3. kabat — rodzaj surduta, ubranie robocze. [przypis edytorski]
4. kiej (gw.) — niby; tak jak. [przypis edytorski]
5. we’re here (ang.) — jesteśmy tutaj. [przypis tłumacza]
6. buksa — mocna,
Uwagi (0)