Darmowe ebooki » Powieść » O czym szumią wierzby - Kenneth Grahame (biblioteka dla dzieci .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «O czym szumią wierzby - Kenneth Grahame (biblioteka dla dzieci .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Kenneth Grahame



1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24
Idź do strony:
w pistolety i kordelasy52 wyląduje w ogrodzie; a doborowy oddział Ropuchów zwanych »Śmierć lub Zwycięstwo« albo »Ropuchy-Zabijaki« zdobędzie szturmem sad i zrówna wszystko z ziemią, łaknąc zemsty. Niewiele będziecie mieli bielizny do prania, jak się z wami porachują, chyba że zwiejecie stąd póki czas”. Potem uciekłem i schowałem się, zniknąwszy im z oczu. Po chwili podkradłem się rowem i zajrzałem przez płot. Wszyscy biegali w rozmaite strony przestraszeni i podnieceni, przewracając się wzajemnie. Wszyscy wydawali rozkazy, których nikt nie słuchał. Wachmistrz wysyłał oddziałki Łasic do dalszych części posiadłości, a potem kazał gonić za nimi, aby je zawrócić. Słyszałem jak mówili do siebie: „To całkiem do Tchórzów podobne. Mają zasiąść wygodnie w komnacie jadalnej i ucztować, i wygłaszać mowy, i śpiewać, i bawić się, a my musimy trzymać wartę na zimnie, w ciemności, i ostatecznie krwiożercze Borsuki rozerwą nas na kawałki”.

— Ach, ty głupi ośle! — wykrzyknął Ropuch — wszystko popsułeś!

— Krecie — rzekł po swojemu Borsuk głosem zimnym i spokojnym — widzę, że masz więcej rozumu w małym palcu niż niektóre zwierzęta w całym swym tłustym cielsku. Doskonale się spisałeś. Zaczynam pokładać w tobie wielkie nadzieje, zacny Krecie, mądry Krecie!

Ropuch po prostu wściekał się z zazdrości, tym bardziej że nie mógł w żaden sposób zrozumieć, co Kret zrobił mądrego. Lecz na jego szczęście, nim zdołał okazać swój zły humor lub narazić się na sarkazmy Borsuka, zadzwoniono na drugie śniadanie.

Był to posiłek skromny, lecz solidny, składał się z boczku, fasoli i budyniu z makaronu. Po jedzeniu Borsuk usadowił się na fotelu i powiedział:

— Mamy już pracę obmyśloną na dzisiejszą noc, a pewno zrobi się bardzo późno, nim ją wykonamy. Zdrzemnę się trochę, póki to możliwe.

Przysłonił pyszczek chustką i niebawem zachrapał.

Niespokojny i pracowity Szczur wrócił natychmiast do przygotowań i zaczął biegać od jednego stosu do drugiego, mrucząc:

— Pasek dla Szczura, pasek dla Kreta, pasek dla Ropucha, pasek dla Borsuka.

I tak dalej, przy każdej nowej sztuce ekwipunku, a wydostawał coraz to inne rzeczy.

Kret wziął Ropucha pod łapę, wyprowadził na świeże powietrze, usadowił go na trzcinowym fotelu i kazał mu opowiadać wszystkie przygody od początku do końca. Ropuch nie dał się prosić. Kret słuchał uważnie, więc Ropuch puścił wodze fantazji, korzystając z tego, że nikt nieprzychylną krytyką nie hamował jego swady. Wiele z tego, co opowiadał, należało niewątpliwie do kategorii wypadków, które mogłyby się zdarzyć, gdyby odpowiedni pomysł przyszedł nam w porę, zamiast o dziesięć minut za późno. Przygody tego rodzaju bywają zawsze najciekawsze i najbardziej podniecające i nie wiem, dlaczego nie miałyby być równie prawdziwe jak niezupełnie udane przygody, które spotykają nas w rzeczywistości.

Rozdział XII. Powrót wędrowca

Gdy się ściemniło, Szczur wezwał ich z tajemniczą miną do salonu, postawił każdego przy stosie, jaki był dla niego przeznaczony i przystąpił do zbrojenia zwierząt na rychłą wyprawę. Zabierał się do tego z wielką powagą i wszystko wykonywał bardzo dokładnie, co zajęło sporo czasu. Najpierw każde zwierzątko otrzymało pas, potem za pas zatykało się szablę, a z drugiego boku — dla równowagi — kordelas, później przychodziła kolej na parę pistoletów, pałkę policyjną, kilka par kajdanów, bandaże i plastry, manierkę i torebkę z kanapkami. Borsuk śmiał się wesoło, mówiąc:

— Doskonale, mój Szczurku! Ciebie to bawi, a mnie nic nie szkodzi. Wszystko, co mam do zrobienia, zrobię tym oto kijem.

Ale Szczur powiedział tylko:

— Borsuku, ja cię proszę! Nie chciałbym, abyś mi potem wyrzucał, że o czymkolwiek zapomniałem.

Kiedy już wszystko było zupełnie gotowe, Borsuk wziął w jedną łapę ślepą latarkę, a w drugą swój wielki kij i oświadczył:

— A więc chodźcie za mną. Na przedzie Kret, bo jestem z niego bardzo zadowolony, potem Szczur, a na końcu Ropuch. Słuchaj no ty, Ropuchu, nie gadaj tak dużo jak zwykle, bo cię odeślę z powrotem, jak amen w pacierzu.

Ropuch bał się okropnie, że go zostawią, więc bez szemrania przyjął wyznaczone mu poślednie stanowisko i zwierzęta wyruszyły w drogę. Borsuk prowadził ich kawałek Wybrzeżem i nagle wskoczył ponad krawędzią brzegu do otworu jamy położonej nieco powyżej poziomu wody. Kret i Szczur w milczeniu poszli za jego przykładem, trafiając zgrabnie do nory. Ale gdy przyszła kolej na Ropucha, musiał oczywiście poślizgnąć się i wpadł do wody z pluskiem i okrzykiem przerażenia. Przyjaciele wyciągnęli go, roztarli i szybko wycisnęli z wody, stawiając go na łapy i pocieszając. Ale Borsuk rozgniewał się na dobre i zapowiedział Ropuchowi, że jeśli jeszcze raz zrobi głupstwo, to go na pewno odeśle.

Wreszcie znaleźli się w tajnym przejściu i karna ekspedycja naprawdę się rozpoczęła.

W tunelu było zimno i ciemno, i wilgotno, i nisko, i ciasno, i biedny Ropuch dostał dreszczy, po części ze strachu przed tym, co go czekało, a po części dlatego, że był przemoknięty do nitki. Latarka świeciła w oddali, więc mimo woli pozostawał w tyle, idąc po omacku. Wtem posłyszał ostrzegawcze nawoływanie Szczura:

— Chodźże, Ropuchu!

Ropucha ogarnął strach, że go zostawią samego w tej ciemności i podbiegł z takim pośpiechem, że wywrócił Szczura, który wpadł na Kreta, który wleciał na Borsuka. Zapanowało chwilowo straszne zamieszanie. Borsuk myślał, że zostali napadnięci z tyłu, a ponieważ nie było miejsca na użycie kija czy też kordelasa, wyciągnął pistolet i o mało nie wpakował kuli Ropuchowi. Kiedy dowiedział się, co właściwie zaszło, rozgniewał się nie na żarty i oświadczył:

— Teraz to już naprawdę zostawimy tego niezdarnego Ropucha.

Ale Ropuch zaczął popłakiwać, a Kret i Szczur wzięli na siebie odpowiedzialność za jego sprawowanie, więc Borsuk udobruchał się i pomaszerowali dalej, tylko tym razem Szczur zamykał pochód, trzymając Ropucha mocno za ramię.

Szli tak po omacku, dzierżąc w łapkach pistolety i strzygąc uszami, kiedy Borsuk rzekł wreszcie:

— Powinniśmy być już teraz prawie pod komnatą jadalną.

I usłyszeli nagle bezładne odgłosy, które zdawały się dalekie, a jednak musiały rozlegać się tuż nad ich łebkami: jakby krzyki, wiwaty, tupanie i uderzanie w stół. Ropucha ogarnął znów nerwowy lęk, lecz Borsuk odezwał się ze spokojem:

— A to używają te Tchórzyska!

Tunel zaczął wznosić się ku górze, zwierzęta uszły jeszcze kawałek drogi w ciemności, kiedy hałas wznowił się, tym razem zupełnie wyraźnie tuż nad ich łebkami. Posłyszeli: „Wi-waat! Wi-waaat-waaat!” i tupanie małych łapek, i brzęk kieliszków, gdy małe piąstki uderzały w stół.

— Jak one świetnie się bawią! — powiedział Borsuk. — No, chodźmy!

Szli szybko wzdłuż tunelu, aż przejście skończyło się i stanęli przed drzwiami prowadzącymi do spiżarni. W komnacie jadalnej panował tak straszliwy hałas, że było mało prawdopodobne, aby ich posłyszano. Borsuk zakomenderował:

— Naprzód, razem!

Wszyscy czterej podparli ramionami klapę i podnieśli ją. Wywindowali się na górę, pomagając sobie wzajemnie, i znaleźli się w spiżami, oddzieleni tylko drzwiami od komnaty jadalnej, gdzie ich wrogowie pili i hulali, nieświadomi niebezpieczeństwa.

W chwili gdy zwierzęta wydostały się z tunelu, hałas był wprost ogłuszający. Lecz kiedy stopniowo uciszyły się wiwaty i bicie pięściami w stół, przyjaciele rozróżnili głos, który mówił:

— Nie będę już dłużej zaprzątał uwagi panów (głośne oklaski), ale nim usiądę (wiwaty), chciałbym powiedzieć słówko o naszym zacnym gospodarzu, panu Ropuchu. Znamy wszyscy pana Ropucha! (śmiechy). Dobrego Ropucha, skromnego Ropucha, uczciwego Ropucha! (wesołe okrzyki).

— Niech no ja go dostanę w swoje łapy — mruknął Ropuch, zgrzytając zębami.

— Trochę cierpliwości — rzekł Borsuk, powstrzymując z trudem Ropucha. — Szykować się!

— Zaśpiewam panom piosenkę o Ropuchu — ciągnął dalej głos — piosenkę własnej kompozycji (długotrwałe oklaski).

Wódz Tchórzów — bo to był on — zaczął wysokim, piskliwym dyszkantem:

Ropuch poszedł na hulankę 
Mknął wesoło drogą...  
 

Borsuk wyprostował się, ujął mocno kij w obie łapy, obejrzał się na towarzyszy i krzyknął:

— Już czas! Za mną!

I otworzył z trzaskiem drzwi.

Co za piski, wrzaski i krzyki wypełniły powietrze! Nic dziwnego, że przerażone Tchórze dawały nurka pod stoły i wyskakiwały jak oszalałe przez okna! Nic dziwnego, że Kuny pędziły na wyścigi do kominków i więzły beznadziejnie w przewodzie kominowym. Nic dziwnego, że powywracano stoły i krzesła, a porcelana i szkło zasłały z brzękiem podłogę podczas straszliwej paniki, jaka nastąpiła, gdy czterej bohaterowie wkroczyli gniewnie do pokoju! Potężny Borsuk o najeżonych wąsach przecinał wielką pałką ze świstem powietrze. Kret, czarny i ponury, machał kijem i powtarzał swój straszny okrzyk wojenny: „Do Kreta! Do Kreta!”. Szczur gotów był ważyć się na wszystko, mając za pasem zatkniętą broń wszelkich epok i rodzajów. Ropuch zaś, zapamiętały w swej zranionej dumie i niesłychanie podniecony, tak się nadął, że powiększył się do dwukrotnej swej objętości. Skakał przy tym w górę jak szalony, wydając ropusze pohukiwania, które mroziły krew w żyłach.

— „Ropuch poszedł na hulankę!” — wrzeszczał. — Ja wam sprawię hulankę! — I natarł wprost na Wodza Tchórzów.

Było ich tylko czterech, lecz przerażonym Tchórzom wydało się, że komnata pełna jest potwornych zwierząt szarych, czarnych, brązowych i żółtych, które krzyczą i wywijają olbrzymimi pałkami.

Tchórze z okrzykami przerażenia i rozpaczy rzuciły się do ucieczki, umykały na wszystkie strony, przez okna i kominy, byle tylko nie dostać się w zasięg straszliwych pałek.

Bitwa skończyła się prędko. Czterej przyjaciele przemierzali tam i na powrót całą długość komnaty jadalnej, łupiąc kijem każdy łebek, który się pokazał, i w pięć minut oczyścili salę. Przez wytłuczone okna dochodziły ich uszu słabe okrzyki przerażonych Tchórzów, umykających przez trawnik. Na podłodze leżało około tuzina powalonych wrogów, którym Kret nakładał pilnie kajdanki. Borsuk, oparty na lasce, odpoczywał po trudach, ocierając swe uczciwe czoło.

— Krecie — powiedział. — Ty najdzielniejszy z zuchów! Przeleć no się i zobacz, co tam robią te twoje Łasice stojące na warcie. Coś mi się zdaje, że dzięki tobie nie będziemy mieli z nimi wiele kłopotu!

Kret szybko wyskoczył oknem, a Borsuk polecił Ropuchowi i Szczurowi, aby podnieśli jeden ze stołów, zebrali z podłogi noże i widelce, wyszukali talerze i szklanki wśród szczątków na podłodze i poszperali, czy nie uda im się znaleźć czegoś, co by się nadawało na kolację.

— Chce mi się jakiegoś żarcia — powiedział w zwykły sobie, dość ordynarny sposób. — Sięgnij do swoich zapasów, Ropuchu, i rozchmurz się. Zdobyliśmy z powrotem twój dom, a ty nas nie częstujesz nawet kanapką.

Ropuch czuł się nieco dotknięty, że Borsuk nie odzywa się do niego tak miło jak do Kreta, nie chwali jego odwagi i waleczności. Był niezwykle zadowolony z siebie i ze sposobu, w jaki natarł na Wodza Tchórzów i jednym uderzeniem kija przerzucił go przez stół. Jednak zakrzątnął się wraz ze Szczurem i niebawem znaleźli salaterkę galaretki z moreli, kurę na zimno, ozór ledwie napoczęty, trochę zupy „nic” i sporo sałatki z homara. A w spiżarce odkryli koszyk pełen bułek i moc sera, masła i selerów. Zamierzali właśnie zasiąść do stołu, kiedy Kret wdrapał się ze śmiechem przez okno, dźwigając naręcz karabinów.

— Wszystko w porządku — zameldował. — O ile mogłem się zorientować, Łasice, już przedtem niespokojne i zdenerwowane, usłyszały krzyki, piski i gwałt w komnacie jadalnej, więc niektóre porzuciły broń i umknęły. Inne trzymały się jeszcze, ale gdy Tchórze wpadły na nie podczas ucieczki, Łasice myślały, że to zdrada. Zderzały się z Tchórzami, a Tchórze walczyły, aby móc uciekać dalej; mocowali się, bili i przewracali jeden przez drugiego, aż większość z nich wpadła do Rzeki. Tak czy inaczej, nie ma ich, a ja zabrałem karabiny. Wszystko w porządku!

— Dobre z ciebie zwierzę, położyłeś wielkie zasługi! — rzekł Borsuk z pyszczkiem pełnym kury. — A teraz, Krecie, zrób jeszcze tylko jedno, nim zasiądziesz przy nas do kolacji. Nie zaprzątałbym cię tym, gdyby nie przeświadczenie, iż mogę na ciebie liczyć, jeśli chodzi o dopilnowanie jakiejś czynności; chciałbym móc powiedzieć to samo o wszystkich moich znajomych. Posłałbym Szczura, ale to poeta. Zaprowadź, proszę, na górę tych łobuzów, którzy leżą na podłodze, niech wyczyszczą, uporządkują i urządzą prawdziwie wygodnie kilka sypialnych pokojów. Dopilnuj, aby wymietli pod łóżkami, powlekli czystą pościel i odwinęli porządnie róg każdej kołdry; wiesz przecież, jak to powinno wyglądać. W każdym pokoju każ postawić dzbanek z gorącą wodą, dać czyste ręczniki i po kawałku mydła. W końcu, jeśli ci to zrobi przyjemność, możesz sprawić lanie Tchórzom i wygnać ich tylnym wyjściem, nie przypuszczam, abyśmy ich prędko zobaczyli. A potem przyjdziesz tu i weźmiesz się do ozora. Znakomity! Rad jestem z ciebie, Krecie.

Poczciwy Kret wziął kij, ustawił więźniów szeregiem, zakomenderował: „Naprzód, marsz!” i zaprowadził swój oddział na górę. Po pewnym czasie zjawił się uśmiechnięty i oświadczył, że wszystkie pokoje są gotowe i czyste jak szkło.

— Nie potrzebowałem nawet sprawić Tchórzom lania — dodał. — Pomyślałem sobie, że dostały aż nadto batów jak na jedną noc, a gdy przedstawiłem im mój punkt widzenia, zgodziły się ze mną. Oświadczyły, że nie chciałyby sprawiać mi kłopotu. Okazały wiele skruchy i żalu za swoje czyny, twierdząc, że wszystkiemu winien Wódz Tchórzów i Łasice. Szepnijmy tylko słówko, a chętnie zrobią dla nas wszystko, co zechcemy, jako zadośćuczynienie. Dałem im po bułce, wypuściłem je kuchennym wyjściem i umknęły co tchu.

Kret przysunął sobie krzesło do stołu i zabrał się do ozora, a Ropuch odłożył na bok wszelką zazdrość, jak prawdziwy dżentelmen, i odezwał się serdecznie:

— Dziękuję ci bardzo, kochany Krecie, za wszystkie trudy i kłopoty dzisiejszego wieczoru, a w szczególności za spryt, jakiego dałeś dowód dziś rano.

Borsuk był bardzo zadowolony z tej przemowy i rzekł:

— Oto słowa godne mego zacnego Ropucha!

Skończyli kolację w wesołym nastroju, a wkrótce udali się na spoczynek i legli na czystej pościeli, bezpieczni w rodzinnym gnieździe Ropucha, które odzyskali dzięki bezprzykładnemu męstwu, znakomitej strategii i umiejętnemu zastosowaniu kijów.

Następnego ranka Ropuch swoim zwyczajem zaspał i zszedł okropnie późno na śniadanie. Na stole

1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24
Idź do strony:

Darmowe książki «O czym szumią wierzby - Kenneth Grahame (biblioteka dla dzieci .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz