O czym szumią wierzby - Kenneth Grahame (biblioteka dla dzieci .TXT) 📖
Najpopularniejsze książki dla dzieci napisane po angielsku, „Alicję w Krainie czarów”, „O czym szumią wierzby” oraz „Kubusia Puchatka”, choć powstałe w różnych czasach, mają wspólną cechę. Zaczęły się od historyjek, które dorośli, improwizując, opowiadali bliskim sobie dzieciom. Mimo literackiego opracowania, „O czym szumią wierzby” zachowuje cechy bajek do poduszki opowiadanych przez autora swemu synowi: pełnych ciepła i humoru, gdzie bohaterem kolejnych przygód jest raz jeden, raz inny z przyjaciół, zaś fabuła czasem snuje się niespiesznie, a czasem pędzi w zawrotnym tempie.
Oto Kret, który pewnego wiosennego dnia, zniecierpliwiony nużącym robieniem porządków w mieszkaniu, rzuca wszystko i wychodzi na zewnątrz. W górze wzywa go nieznany świat! Wałęsając się po okolicy, dociera do brzegu Rzeki, czegoś, czego nigdy wcześniej nie widział. Mieszkający w pobliżu Szczur Wodny namawia go na wspólną przejażdżkę łodzią. Tak zaczyna się ich przyjaźń. Dzięki Szczurowi po pewnym czasie Kret zyskuje nowych znajomych: zarozumiałego i impulsywnego Ropucha, właściciela Ropuszego Dworu, oraz żyjącego na uboczu mądrego Borsuka. Przyjaciół czeka wiele przygód.
- Autor: Kenneth Grahame
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «O czym szumią wierzby - Kenneth Grahame (biblioteka dla dzieci .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Kenneth Grahame
— O Szczurku! — zawołał. — Nie możesz sobie wyobrazić, co ja przeszedłem od czasu, kiedy cię widziałem po raz ostatni! Tyle nieszczęść! Tyle cierpień znoszonych z godnością! A te ucieczki! Te przebrania, fortele, a wszystko niezwykle mądrze obmyślone i równie mądrze wykonane. Byłem w więzieniu i — ma się rozumieć — wydostałem się stamtąd! Wrzucono mnie do kanału — i dopłynąłem do brzegu! Ukradłem konia — i sprzedałem go za dużą sumę! Nabrałem wszystkich — i zmusiłem ich, aby robili to, co chciałem! O, nie ulega wątpliwości, że sprytny ze mnie Ropuch! Wiesz, jaki był mój ostatni wyczyn? Poczekaj, zaraz ci opowiem.
— Ropuchu — rzekł Szczur poważnie i stanowczo — idź w tej chwili na górę, zdejmij tę perkalową szmatę, która wygląda jakby należała do jakiejś praczki, umyj się, włóż jedno z moich ubrań i postaraj się, o ile możliwe, nabrać wyglądu dżentelmena, gdyż moje oczy nie oglądały w życiu równie obszarpanego, zaszarganego i nędznego stworzenia! Dość tych przechwałek, dość pychy, marsz! Później coś ci powiem.
Ropuch w pierwszej chwili chciał zostać i ostro odpowiedzieć Szczurowi. Wciąż nim komenderowali, gdy siedział w więzieniu, a tu zaczyna się znowu to samo i na dodatek rozkazy wydaje jakiś tam Szczur! Lecz spostrzegł swoje odbicie w lustrze wiszącym nad półką od kapeluszy, zobaczył wyrudziały czepek, zsunięty na jedno oko i zmienił zdanie. Poszedł szybko i pokornie na górę do ubieralni Szczura. Tam wymył się i oczyścił dokładnie, zmienił ubranie i przez długi czas stał i przeglądał się w lustrze z przyjemnością i dumą. Myślał sobie: „Co to za idioci, ci wszyscy ludzie, którzy choć przez chwilę mogli mnie brać za praczkę”.
Gdy zszedł na dół, drugie śniadanie stało na stole. Ropucha bardzo ucieszył ten widok, bo wiele przeżył i niemało użył ruchu od czasu znakomitego śniadania, które dał mu Cygan. Podczas jedzenia opowiedział Szczurowi wszystkie swoje przygody, kładąc główny nacisk na własną mądrość, na przytomność umysłu okazywaną w nagłej potrzebie i na przebiegłość, którą się ratował, gdy było z nim krucho. Przedstawiał wszystko w taki sposób, że jego przeżycia wydawały się wesołe i bardzo urozmaicone. Lecz im dłużej mówił i przechwalał się, tym Szczur stawał się poważniejszy i bardziej milczący.
Gdy wreszcie Ropuch umilkł, zapanowała chwila ciszy, a potem Szczur odezwał się:
— Mój Ropuszku, nie chciałbym ci robić przykrości po tym wszystkim, co ci się przydarzyło, ale mówiąc poważnie, czy ty nie czujesz, jakiego robisz z siebie osła? Sam przyznajesz, że byłeś zakuty w kajdany, uwięziony, zagłodzony, że za tobą gonili, że byłeś śmiertelnie przerażony, że cię znieważali, kpili z ciebie i że wreszcie zostałeś sromotnie wrzucony do wody i to przez kogo? — przez kobietę! Cóż w tym zabawnego? Gdzie tu przyjemność? A wszystko dlatego, że zachciało ci się ukraść samochód. Wiesz dobrze, że od chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś auto, samochody przyczyniały ci samych strapień. Ale jeśli chcesz koniecznie zostawiać szczątki maszyn już w pięć minut po wyruszeniu w drogę, jak zwykle bywa — czyż mają to być właśnie szczątki kradzionego auta? Bądź sobie kaleką, jeśli uważasz to za przyjemność, bądź dla odmiany bankrutem, jeśli już tak postanowiłeś. Ale po co masz być więźniem? Kiedy nabierzesz wreszcie rozsądku? Kiedy pomyślisz o swych przyjaciołach i postarasz się przynosić im zaszczyt? Czy myślisz, że jest mi przyjemnie, gdy słyszę, chodząc po świecie, jak zwierzęta o mnie mówią: „To ten facet, który trzyma z przestępcami”?
Ropuch był na szczęście stworzeniem na wskroś dobrodusznym i nie obrażał się nigdy, gdy go strofowali prawdziwi przyjaciele. A jeśli nawet bardzo się do czegoś zapalił, dostrzegał zawsze i odwrotną stronę medalu. Więc chociaż podczas poważnej przemowy Szczura buntował się i powtarzał po cichu: „To było jednak przyjemne! Bardzo przyjemne!” i wydawał dziwne odgłosy: „kikkki” i „poop-p-p”, i jeszcze inne dźwięki, podobne do powstrzymywanego parskania lub do odgłosów, jakie wydają otwierane butelki z wodą sodową, jednak kiedy Szczur zamilkł, Ropuch westchnął głęboko i powiedział bardzo grzecznie:
— Masz słuszność, Szczurku! Jaki ty jesteś zawsze rozsądny! Tak, byłem zarozumiałym osłem, widzę to. Ale od tej chwili stanę się porządnym Ropuchem, tamto się więcej nie powtórzy, do samochodów już się tak gwałtownie nie palę od ostatniego nurkowania w tej twojej Rzece. Gdy wisiałem na krawędzi twej nory i ledwie mogłem pochwycić oddech, przyszedł mi nagle pomysł, świetny pomysł, co do łodzi motorowych. No, no, nie irytuj się, mój stary, nie tup łapkami, nie przewracaj wszystkiego, to był tylko pomysł, o którym nie będziemy teraz mówili. Wypijemy kawę, wypalimy papierosy, porozmawiamy, a potem pójdę pomaleńku do Ropuszego Dworu, włożę własne ubranie i puszczę wszystko w ruch tak jak dawniej. Dość już miałem przygód. Będę teraz prowadził spokojne, stateczne, rozsądne życie. Zajmę się ulepszeniem gospodarstwa i od czasu do czasu ogrodnictwem. Znajdzie się u mnie zawsze jakiś obiad, gdy przyjaciele przyjdą mnie odwiedzić. Kupię sobie konia i wózek, którym będę trząsł się po okolicy, jak za dawnych dobrych czasów, nim opanował mnie niepokój i zachciało mi się dokonywać jakichś czynów.
— Pójdziesz pomaleńku do Ropuszego Dworu? — krzyknął Szczur, bardzo podniecony. — Co ty mówisz? To ty nic nie wiesz?
— Czego nie wiem? — spytał Ropuch, blednąc. — Dalej, Szczurku! Mów prędzej! Nie oszczędzaj mnie! Czego nie wiem?
— Czy ty chcesz powiedzieć — wrzasnął Szczur, bijąc pięścią w stół — że nic nie słyszałeś o Łasicach i Tchórzach?
— Co? O mieszkańcach Puszczy? — przerwał Ropuch, drżąc na całym ciele. — Nic nie słyszałem! Cóż oni zrobili?
— I o tym, jak te zwierzęta opanowały Ropuszy Dwór? — ciągnął Szczur dalej.
Ropuch oparł łokcie na stole, brodę położył na łapach, a w każdym jego oku zebrała się duża łza. Potem łzy spłynęły i spadły na stół: kap! kap!
— Mów dalej, Szczurku — szepnął po chwili — Powiedz mi wszystko. Najgorsze już minęło. Jestem znów zwierzęciem, mogę znieść wiele.
— Gdy ty wpadłeś w tę... tę... twoją biedę — podjął Szczur wolno i z naciskiem — to znaczy, gdy... zniknąłeś z towarzystwa z powodu nieporozumień o ten... ten samochód, co to wiesz...
Ropuch skinął łebkiem.
— Dużo się o tym oczywiście mówiło — ciągnął dalej Szczur — nie tylko na Wybrzeżu, ale i w Puszczy. Zwierzęta, jak to zwykle bywa, podzieliły się na dwa obozy. Wybrzeżowcy wzięli twoją stronę, uznali, że ludzie podle się z tobą obeszli, że nie ma teraz sprawiedliwości na ziemi. Ale mieszkańcy Puszczy wymyślali na ciebie, twierdząc, iż dobrze ci tak, czas już położyć kres wybrykom tego rodzaju. Nabrali pewności siebie, chodzili i rozpowiadali, że już tym razem koniec, że nie powrócisz nigdy, nigdy.
Ropuch w milczeniu raz jeszcze skinął łebkiem.
— Takie to są paskudne stworzenia — mówił dalej Szczur. — Ale Borsuk i Kret utrzymywali wbrew wszystkiemu, że wrócisz niedługo, nie wiedzieli, jak się to stanie, ale mówili, że wrócisz.
Ropuch wyprostował się nieco na krześle i uśmiechnął się.
— Przytaczali przykłady z historii — ciągnął Szczur. — Mówili, że prawa karne były zawsze bezsilne wobec bezczelności i forteli podobnych do twoich i potęgi, jaką stanowi dobrze wypchana kiesa. Postanowili więc swoje rzeczy przenieść do Ropuszego Dworu i spać tam, i przewietrzać dom, i mieć wszystko gotowe na twój przyjazd. Nie przeczuwali, ma się rozumieć, co się stanie, ale mieli pewne podejrzenia co do zwierząt z Puszczy. A teraz przechodzę do najsmutniejszej, najbardziej tragicznej części mego opowiadania. Pewnej ciemnej nocy — a była to bardzo ciemna noc, wiatr wył i lało jak z cebra — banda Tchórzów, uzbrojonych od stóp do głów, podkradła się cicho aleją wjazdową do głównego wejścia. Równocześnie partia Kun, zdecydowanych na wszystko, przedostała się przez ogród warzywny, opanowując tylne podwórze i oficyny, podczas gdy podjazdowa kompania Łasic, które nie cofają się przed niczym, zajęła oranżerię i pokój bilardowy i zdobyła oszklone drzwi wychodzące na trawnik. Kret i Borsuk siedzieli w gabinecie przy kominku, opowiadając sobie różne historyjki i nic nie podejrzewając, gdyż nie była to noc odpowiednia na wędrówki zwierząt, kiedy ci krwiożerczy nędznicy wyłamali drzwi i runęli na nich ze wszystkich stron. Nasi przyjaciele walczyli wedle sił i możności, ale nadaremnie. Nie mieli broni, zaskoczono ich niespodziewanie, a przy tym cóż mogą zdziałać dwa zwierzątka przeciwko setkom? Bezlitośnie zbici kijami, zostali wyrzuceni na dwór, na deszcz i zimno, a w dodatku obelżywie im nawymyślano i naurągano.
W tym miejscu nieczuły Ropuch uśmiechnął się z ironią, lecz się szybko opanował, usiłując przywołać na pyszczek wyraz niezmiernej powagi.
— I od tamtej pory mieszkańcy Puszczy siedzą w Ropuszym Dworze i gospodarują tam, jak im się żywnie podoba — mówił dalej Szczur. — Pół dnia wylegują się w łóżkach, śniadanie jadają o rozmaitych porach, a dom jest w takim stanie (jak mi mówiono), że wprost patrzeć na niego nie można. Zjadają twoje zapasy, spijają twoje wina, dostarczasz im tematu do głupich żartów, śpiewają ordynarne piosenki o... o więzieniach, urzędach, policji. Ohydne piosenki, całkiem niedowcipne, z osobistymi aluzjami. I rozpowiadają dostawcom i wszystkim innym, że się wprowadzili na dobre.
— Ach, więc to tak! — zawołał Ropuch, wstając i chwytając za kij. — Zaraz zrobię z tym porządek!
— Nic nie poradzisz, Ropuchu! — krzyknął za nim Szczur. — Wróć lepiej i usiądź, ściągniesz tylko na siebie jakąś biedę.
Lecz Ropuch wybiegł i nie dał się zatrzymać. Maszerował szybko drogą, z kijem na ramieniu, sierdząc się i mrucząc ze złości, aż dotarł do bramy wjazdowej swego dworu. Raptem znad ogrodzenia wyjrzała żółta kuna, uzbrojona w karabin.
— Kto idzie? — spytała ostro.
— Terefere! — odrzekł Ropuch ze złością. — Cóż to za sposób przemawiania do mnie. Wyłaź stamtąd w tej chwili albo...
Kuna nie odpowiedziała ani słowa, tylko wycelowała w niego karabin. Ropuch przezornie padł na ziemię i wzzz! kula świsnęła mu nad łebkiem.
Zaskoczony Ropuch zerwał się na równe łapy i puścił biegiem, ile tylko miał sił. Za sobą słyszał śmiech kuny i inne wstrętne śmieszki, które mu wtórowały.
Wrócił bardzo zgnębiony i wszystko opowiedział Szczurowi Wodnemu.
— A nie mówiłem? — rzekł Szczur. — To na nic. Mają rozstawione straże i są uzbrojeni. Musisz czekać.
Lecz Ropuch nie miał ochoty poddać się od razu. Wyciągnął czółno, popłynął w górę Rzeki, tam gdzie ogród Ropuszego Dworu schodzi aż na Wybrzeże, a gdy ujrzał swój stary dwór, wsparł się na wiosłach i ostrożnie rozejrzał po okolicy. Wszędzie — jak mu się wydało — panował spokój i było pusto. Widział front Ropuszego Dworu błyszczący w świetle wieczornego słońca; widział gołębie, które siadały parami wzdłuż linii dachu, i ogród gorejący od kwiatów, i zatokę wiodącą do szopy z łodziami, a nad nią mały, drewniany mostek; wszystko to ciche, niezamieszkane, oczekujące najwidoczniej jego powrotu. Postanowił, że najpierw spróbuje dostać się do szopy z łódkami. Skierował się bardzo ostrożnie w stronę ujścia zatoki i właśnie znajdował się pod mostem, kiedy... rrrrum!
Duży kamień rzucony z góry przebił dno łodzi, która szybko napełniła się wodą i zatonęła, a Ropuch ledwie zdołał utrzymać się na głębokiej wodzie. Spojrzał w górę i zobaczył dwie łasice przechylone nad barierą mostu, przyglądające mu się z wielkim ukontentowaniem.
— Następnym razem przyjdzie kolej na twój łeb, Ropuchu! — zawołały.
Oburzony Ropuch dopłynął do brzegu, a łasice zataczały się ze śmiechu, który jakby celowo podtrzymywały: wybuchały na przemian śmiechem wciąż od nowa, aż wreszcie dostały niemal spazmów.
Ropuch odbył piechotą męczącą drogę powrotną i znowu opowiedział Szczurowi Wodnemu o bolesnym zawodzie.
— Czy ja ci nie mówiłem? — zawołał Szczur ze złością. — Teraz zastanów się, coś ty zrobił: przepadła moja ulubiona łódź, i to z twojej winy! A w dodatku zniszczyłeś zupełnie śliczny garnitur, który ci pożyczyłem! Doprawdy Ropuchu, dziwię się, że jeszcze masz jakichś przyjaciół!
Ropuch od razu zrozumiał, jak źle i lekkomyślnie postąpił. Uznał swe błędy, przeprosił Szczura za stratę łodzi i zniszczone ubranie, udobruchał go, okazując szczerą skruchę, którą rozbrajał zawsze gniew przyjaciół i pozyskiwał na nowo ich względy.
— Szczurku — powiedział — wierzę, że byłem samowolny i uparty. Odtąd, wierz mi, będę pokorny i uległy, nic nie przedsięwezmę bez twojej życzliwej rady i aprobaty.
— Jeśli tak — rzekł poczciwy Szczur, już udobruchany — to zaraz posłuchaj mojej rady: zważywszy na późną godzinę, usiądź, zjedz kolację, która będzie za chwilę na stole, i uzbrój się w cierpliwość. Bo jestem przekonany, że nic nie możemy zrobić, póki nie zobaczymy się z Borsukiem i Kretem, póki nie usłyszymy od nich ostatnich nowin i nie naradzimy się z nimi, i póki nam nie wyjawią swojej opinii.
— Ach tak, oczywiście, Kret i Borsuk — rzekł Ropuch lekceważąco. — Co się z nimi stało? Zupełnie o nich zapomniałem.
— Słusznie, że o nich pytasz — powiedział Szczur z wyrzutem. — Gdy ty jeździłeś po świecie luksusowymi samochodami i galopowałeś dumnie na koniach pełnej krwi, i spożywałeś śniadania z najprzedniejszych darów żyznej ziemi, te dwa biedne, oddane ci zwierzęta przebywały na dworze w każdą pogodę, obywając się we dnie bez żadnych wygód, a nocami śpiąc na twardym posłaniu. Pilnowały twego domu, patrolowały twoje ziemie, nie spuszczały z oka Łasic i Tchórzów i tworzyły plany i projekty mające na celu odzyskanie twego dobytku. Doprawdy, nie jesteś wart tak wiernych przyjaciół, Ropuchu. Kiedyś, gdy już będzie za późno, pożałujesz, żeś ich bardziej nie cenił.
— Niewdzięczne ze mnie stworzenie, wiem o tym — załkał Ropuch, roniąc gorzkie łzy. — Pozwól mi pójść i poszukać ich w tę ciemną, zimną noc. Chcę
Uwagi (0)