Darmowe ebooki » Powieść » Placówka - Bolesław Prus (biblioteka szkolna online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Placówka - Bolesław Prus (biblioteka szkolna online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Bolesław Prus



1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 ... 38
Idź do strony:
ale go do głębi duszy oburzało, że chcieli ukryć rzecz tak widoczną, jak roboty przy kolei.

— Chytre Judasze! Żydów prześcignęły!... — mówił chłop, a w sercu gniew mu kipiał.

Wróciwszy do domu, Ślimak krótko powiedział żonie, że roboty nie dostał. Następnie wybrał się do kolonii Hamera.

Zbliżając się do nowego folwarczku, dojrzał w ogrodzie kilka Niemek, które kopały zagony, a między opłotkami kilku mężczyzn. Był tam stary Hamer, jacyś dwaj koloniści i Żydek, pełnomocnik Hirszgolda. Z ruchów ich i zaognionych twarzy domyślił się Ślimak, że rozmawiają o czymś bardzo żwawo, a kto wie, czy się nie kłócą.

Hamer także poznał chłopa, lecz widocznie unikał z nim spotkania: odwrócił się bowiem tyłem do drogi i ze swymi towarzyszami poszedł na dziedziniec, aż pod stodołę.

— Patrzajta go — mruknął Ślimak — jaki mądry! Wie on, po co tu idę... Ale zdybię ja cię i wszystko powiem do oczów.

Za każdym jednak krokiem naprzód miękła w nim odwaga, a w końcu zupełnie go opuściła.

„Jużci on pan całą gębą — myślał chłop o Hamerze — a ja biedak. Jak mu co powiem, gotów mnie potrącić i gdzie wtedy znajdę sprawiedliwość?”

— Trza wracać do dom!... — szepnął.

Ale znowu żal straconego zarobku nie pozwalał mu wracać z niczym. Więc wahał się. Co trochę postąpił naprzód, to opierał się o płot i niby patrzył, co Niemki kopią w ogrodzie. W ten sposób z wolna zbliżył się do domu Hamera; ale już nie miał śmiałości wejść na dziedziniec.

W mieszkaniu kolonisty jedno okno było otwarte i rozlegał się szmer podobny do brzęczenia pszczół w ulu. Chłop podszedł bliżej i zobaczył w wielkiej izbie gromadę dzieci siedzących na ławkach. Jedno z nich coś opowiadało krzykliwym głosem, a inne szemrały. Pośrodku izby przechadzał się chorowity bakałarz z linią w ręku, wołając od czasu do czasu:

— Sztyl124!...

Bakałarz przypadkiem wyjrzał za okno i zobaczywszy chłopa, dał mu jakiś znak. Po chwili w izbie dzieci zaszemrały jeszcze mocniej, a na środku ukazała się córka bakałarza z książką, powtarzając od czasu do czasu dźwięcznym i rzewnym głosem:

— Sztyl!...

„Gada im: stul gębę...” — pomyślał chłop.

Wtem usłyszał za sobą ciężkie stąpanie i kaszel. Odwrócił się: za nim stał bakałarz.

— Przyszliście zobaczyć, jak uczą się nasze dzieci? — rzekł bakałarz z uśmiechem.

— Bogać tam — odparł chłop. — Przyszedłem powiedzieć waszemu Hamerowi, że je podlec, bo mnie pozbawił zarobku.

I opowiedział, jak go dziś wypędzono od robót przy kolei, za namową Fryca Hamera.

Bakałarz kiwał głową.

— Robią oni tak samo i naszym — odrzekł. — O, teraz właśnie Treskow i Fabrycjusz kłócą się z Hamerem, że ich odsunął od dostaw przy kolei i że pełnomocnik Hirszgolda dusi ich o pieniądze za grunta.

— Niech się ta swarzą między sobą i z Żydem — odparł chłop. — Ale com ja winien, że mnie chcą zgubić? Przez ich chytrość człowiek teraz nie zarobi grosika. A cóż to mam z głodu zdychać?... Za co?...

— Co prawda, zalewacie wy im sadła za skórę — rzekł po namyśle bakałarz.

— Co ja im robię?

— Wasze grunta leżą we środku gruntów Hamera, co mu psuje gospodarstwo — mówił bakałarz. — Ale to jeszcze nic. Hamer myślał, że mu sprzedacie bodajby tę górę z sosną, gdzie chce postawić wiatrak dla Wilhelma.

— Co im po wiatraku, kiej mają tyle ziemi?

— Mieliby większy zarobek. Jak zaś Hamer nie zbuduje wiatraka, to na przyszły rok z pewnością wybuduje go Gede dla swego siostrzeńca.

— To czemu Hamery nie stawiają na swoim gruncie?

— Bo oni mają same niziny. Najżyźniejszy to grunt ze wszystkich kolonii i mądrze go wybrali — mówił bakałarz — ale wiatraka na nim nie postawi...

— A cóż ich tak ten wiatrak opętał! — przerwał gniewnie Ślimak, uderzając pięścią w płot.

— Wielki to interes — odparł ciszej bakałarz. — Gdyby Wilhelm miał dziś wiatrak, to za dwa tygodnie ożeniłby się z córką młynarza Knapa z Woli i wziąłby za nią dwadzieścia tysięcy rubli... Dwadzieścia tysięcy rubli!... A jak tych pieniędzy nie będzie, to Hamerowie mogą zbankrutować... Dlatego — zakończył bakałarz — wy im stoicie kością w gardle. Bo gdybyście sprzedali wasz grunt, oni by wam dobrze zapłacili i sami wyszliby z kłopotów.

— Nie sprzedom — odparł chłop. — Anim ja ich namawiał, żeby tu leźli, ani chcę ginąć dla ich dobra. Kiedy chłop wyjdzie z ojcowizny, już po nim...

— Będzie bieda — rzekł bakałarz, rozkładając ręce.

— To niech se będzie. Jo dla nich nie zginę dobrowolnie.

Po tych słowach Ślimak pożegnał bakałarza i wrócił do domu, nie mając nawet ochoty widzieć się z Hamerem. Dopiero dziś zrozumiał, że między nimi zgody być nie może i że ten wygra, kto drugiego przetrzyma.

— Wola boska! — rzekł chłop i przez drogę szeptał pacierz. Niejasne przeczucie mówiło mu, że zaczynają się dla niego ciężkie czasy.

W kilka dni po rozmowie z bakałarzem Ślimak o wschodzie słońca został zbudzony przez Owczarza.

— Wstawajcie, gospodarzu! — mówił zadyszany parobek — wstawajcie i wyjdźcie, bo cosik koło rzyki zebrała się kupa ludu.

Ślimak zerwał się, przyodział i pędem pobiegł w jary, skąd dolatywały go jakieś głosy. Z kwadrans przedzierał się przez krzaki porastające wąwozy i góry, nim wydostał się na równinę. Tu, nad Białką, zobaczył gromadę kopaczów i taczkarzy, wozy kolonistów i wozy kilku gospodarzy ze wsi. Między nimi znajdował się Wiśniewski.

Ślimak przypadł do niego.

— Co się tu dzieje? — spytał.

— Mają stawiać groblę, a potem most nad Białką — odparł Wiśniewski.

— A cóż wy tu robicie?

— Najął nas Fryc Hamer do wożenia piasku, to i jesteśmy.

Teraz Ślimak dojrzał w gromadzie obu Hamerów: Fryca i starego, i podszedł do nich.

— Dobre z was sąsiady — rzekł z goryczą. — Aż na wieś chodziliśta po furmanki, ale mnie żaden nie zawołał do roboty...

— Jak będziesz mieszkał na wsi, to i ciebie zawołamy — odparł Fryc, odwracając się do niego tyłem.

W pobliżu stał między kopaczami jakiś pan wyglądający na starszego. Ślimak zbliżył się do niego i zdjąwszy czapkę, począł mówić:

— Jest tu sprawiedliwość, wielmożny panie, żeby Niemcy bogaciły się przy kolei, a ja nawet grosza nie zarobił, choć siedzę tu pod ręką? Tamtego roku było u nas w chałupie dwu panów, co obiecywali, że zrobię wielkie pieniądze, jak zaczną kolej budować. No, i budują państwo kolej, ale ja nawet konisków nie ruszyłem ze stajni. Taki Niemiec, który liczy się na siedem włók125 ziemi, jeszcze łakomi się na zarobek. A ja, choć mam ino dziesięć morgów126 i straciłem robotę bez to, że dworu u nas nie stało, chodzę jak dziad i proszę. Przecie i ja mam żonę i dzieci, parobka, dziewuchę i kilkoro bydła. Więc my wszyscy musimy zmarnieć dlatego, że się Niemce na nas zawzięły? Czy to jest sprawiedliwość, wielmożny panie?

Tak mówił jednym tchem Ślimak, coraz kłaniając się do ziemi. Starszy pan z początku patrzył na niego zdziwiony; wnet jednak zrozumiał, o co chodzi, i zwrócił się do Fryca Hamera z pytaniem:

— Dlaczego nie wziąłeś go pan do roboty?

Fryc wystąpił parę kroków naprzód i hardo patrząc na nieznajomego odparł:

— A czy pan zapłaci za mnie karę, jak którego dnia nie dostawię furmanek?... Pan za furmanki nie odpowiada, tylko ja. No, więc ja biorę takich ludzi, którym ufam, że mi nie zrobią zawodu.

Starszy pan z gniewu przygryzł wargi, ale milczał. Po chwili rzekł do Ślimaka:

— Pomóc ci, mój bracie, w tym wypadku nie mogę. Za to ile razy przyjadę w waszą okolicę, będziesz mnie odwoził. Zarobisz niewiele, zawsze trochę. Gdzie mieszkasz?...

Ślimak wskazał dym unoszący się za jarami mówiąc, że tam jego chałupa. Gdy zaś pan odchodził do robotników, którzy czekali na dyspozycję, objął go na pożegnanie za nogi.

Zmiarkowawszy, że nie ma na co czekać, chłop zawrócił ku domowi. W drodze zaczepił go stary Hamer.

— A co? — mówił stary — jak źle, żeście mi nie sprzedali gruntu! Ja wiedziałem, że nie wytrzymacie z nami. Teraz będzie jeszcze gorzej, bo Fryc rozgniewał się na was.

— Pan Bóg mocniejszy od Fryca — odparł chłop.

— Namyślcie się — mówił Hamer. — Zapłacę wam siedemdziesiąt pięć rubli za morgę.

— I drugie tyle nie wezmę — rzekł Ślimak.

— Będzie wam bieda, bo tu już nic nie zarobicie. Wam trzeba albo siedzieć przy dworze, albo mieć dużo gruntu. Za Bugiem kupilibyście najmniej dwadzieścia morgów za to, co weźmiecie ode mnie.

— Jo za Bug nie pójdę. Niech inni idą, kiej tam tak dobrze.

Rozeszli się obaj gniewni. Kiedy Ślimak już pod jarami odwrócił głowę, zobaczył Hamera, jak stojąc w tym samym miejscu, z rękami w kieszeniach i fajką w zębach, patrzył za nim ponuro. A kiedy znowu Hamer, idąc do kolonii, spojrzał za siebie, dostrzegł na wzgórzu chłopa, ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma, który smutnie uśmiechał się i kiwał głową.

Każdy z nich lękał się drugiego i myślał: co też on knuje i o co się tak zawziął?

Nasyp kolejowy wciąż rosnął127 i z wolna posuwał się od zachodu na wschód. Za kilka lat toczyć się będą po nim co dzień setki wagonów z szybkością lotu ptaka, rozwożąc ludzi i dostatki, bogacąc możnych, ubożąc biednych, umacniając silnych, druzgocąc słabych, rozlewając mody i mnożąc występki, co wszystko razem nazywa się cywilizacją. Ale Ślimak nie wiedział o cywilizacji i może dlatego jedno z jej pięknych dzieł wydawało mu się czymś złowrogim.

Gdy wszedł na swoje wzgórze przypatrywać się robotom, widok kolejowego nasypu za każdym razem budził w nim posępniejsze myśli. To zdawało mu się, że wał piaszczysty jest wysuniętym językiem olbrzymiego gadu, który siedzi w borze, na zachodniej granicy horyzontu, i przypełznie tu lada dzień, aby mu pożreć chudobę. To znowu, że nasyp jest granicą, która jego wieś oddzieli od reszty świata. Roboty prowadzono już w pięciu miejscach, po obu brzegach rzeki, sypiąc w jednej linii wzgórza mające kształt mogił. Ślimak dostrzegał to podobieństwo i marzył, że ukończony nasyp jest niby olbrzymim palcem, który ukazuje mu jeden za drugim — cztery groby...

Powoli jednak przerwy między wałami wypełniły się; groby znikły i zostało tylko jedno długie wzgórze piasku, wyciągnięte prosto jak strzała. W każdej porze dnia nasyp przypominał swoją obecność; w południe rzucał blask rażący oczy, w nocy świecił jak linia wykreślona fosforem na murze.

Owczarz także przypatrywał się dziwowisku, które i jemu wydawało się buntem przeciw porządkowi świata.

— Niesłychana rzecz — mówił kulawy parobek — sypać tyle piasku na pole i jeszcze zacieśniać wodę. Białka, jak przybierze, nie zmieści się w tym otwarciu, co go dla niej zostawili.

Ślimak teraz dopiero spostrzegł, że końce nasypu z obu stron prawie dotykają brzegów rzeki. Ponieważ jednak umocniono brzegi murowanymi przyczółkami, więc nie widział w tym nic niebezpiecznego, przynajmniej dla siebie.

— Tak — odpowiedział Owczarzowi. — Z tamtej strony wału woda może rozlać się na pola, ale nam nic nie zrobi.

Niemniej zastanowiło go, że Hamerowie na swoim brzegu Białki z wielkim pośpiechem w niższych miejscach budowali nasypy, jakby lękając się, że w razie przyboru rzeka może zalać im pole.

„Mądre Szwaby! — myślał chłop. — Warto by i na naszym brzegu zrobić to samo”. — Więc planował, że jak zbierze siano, wówczas oddzieli swoje pole wałem od niemieckiej łąki, a plecionym płotem umocni podstawy wzgórz, aby ich woda nie podmyła w razie wypadku. Zdawało mu się nawet, że już dzisiaj, kiedy jest tyle wolnego czasu, można by wziąć się do stawiania płotów, ale — zaczął odkładać z dnia na dzień i skończyło się, jak zwykle, na zamiarach.

Nie mógł przewidzieć, jak straszne za to spotka go nieszczęście.

Był początek lipca, kiedy po sianokosach dochodzi zboże, a ludzie gotują się do żniwa. Ślimak zebrał siano i zwlókł je na podwórek, aby do reszty wyschło, a Niemcy zajęli swoją łąkę i natychmiast oddzielili ją żerdziowym płotem od gruntów chłopa. Lato tegoroczne odznaczyło się wielkimi upałami; pszczoły roiły się, zboża żółkły, wody Białki toczyły się płyciej niż zwykle, a przy kolejowym nasypie trzech kopaczy zmarło skutkiem porażenia słonecznego. Doświadczeni gospodarze lękali się albo długich deszczów na żniwa, albo gradowej burzy lada dzień; w kilku bowiem dalszych miejscowościach spadły grady.

Istotnie przyszła burza.

Ranek tego dnia był gorący i duszny; ptaki niewiele śpiewały, świnie nie chciały żreć i zmęczone kryły się między budynkami, szukając cienia. Wiatr zrywał się, to słabnął; raz był suchy i gorący, to znowu chłodny i wilgotny; często zmieniał kierunek spędzając z różnych stron gęste obłoki, które w wyższych warstwach zdawały się płynąć ku zachodowi, w niższych ku północy.

Około dziesiątej znaczna część nieba, na północ od kolejowego nasypu, zasnuła się ciężkimi chmurami, które szybko zmieniając barwę, z popielatego przeszły w kolor żelazny, gdzieniegdzie zupełnie czarny. Zdawało się, że w górze palą się sadze, które w olbrzymich kłębach rozlały się nad ziemią i szukają miejsca, gdzie by opaść. Chwilami masa chmur rozdzierała się na pojedyncze kłęby, a wtedy spomiędzy szczelin padały na zamroczone pola jakieś smutne blaski. Chwilami chmura zniżała się do ziemi, a wówczas tonęły w niej wierzchołki drzew oddalonego lasu. Wnet podpływał pod nią ciepły wiatr i z taką gwałtownością wyrzucał do góry, że z uciekających obłoków darły się strzępy i jak poszarpany łachman

1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 ... 38
Idź do strony:

Darmowe książki «Placówka - Bolesław Prus (biblioteka szkolna online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz