Darmowe ebooki » Powieść » Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Andrzejewski



1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19
Idź do strony:
wielebny ojcze.

— Czcigodny ojciec nie może zasnąć, pragnąłby posłuchać pobożnego śpiewu.

— Tak, mój ojcze — rzekł don Lorenzo, po czym pchnął konia ku przodowi regimentu.

Spod płóciennego namiotu wciąż dobiegało wołanie Torquemady:

— Zagaście płomienie, zagaście płomienie!

Lecz już tam, gdzie u granicy najgłębszych ciemności płonęły pierwsze pochodnie, zabrzmiały twarde męskie głosy intonujące początkowe słowa hymnu Inkwizycji „Exurge Domine et iudica causam Tuam85”. Natychmiast podjęli pieśń pozostali domownicy i śpiew począł się z coraz większą siłą wznosić pośród ciemnych przestrzeni, pod ogromnym niebem nocy.

Zgodnie z przewidywaniami zbliżono się do Avila o pierwszym świcie. Skoro mury oraz rozliczne wieże miasta ukazały się na odległym horyzoncie, padre Diego, pragnąc zapobiec powitalnym uroczystościom, wysłał umyślnego gońca.

Po ciemnej nocy świt wstał posępny, niebo zaciągnięte ciężkimi chmurami rozpościerało się nisko nad nagą i bezpłodną w tych stronach ziemią.

Mimo wczesnej pory i jakkolwiek goniec o dobrą godzinę wyprzedził orszak, wieść o tym, kto przybywa, musiała się natychmiast po mieście rozejść, kiedy bowiem, pozostawiając na uboczu świeżo zbudowany klasztor Santo Tomas, poczet Wielkiego Inkwizytora przebył most na rzece Adaja i przez Puerta del Puente86 wkroczył pomiędzy mury — tłumy mieszkańców Avila zapełniały ulice i place prowadzące do klasztoru przy San Vicente.

Zgodnie z otrzymaną instrukcją żadne władze, zarówno świeckie, jak duchowne, nie witały przybywających. Milczały dzwony. Taki wszakże panował wszędzie spokój i porządek, iż miejskie straże Świętej Hermandady nie miały nic do roboty. Zgromadzone tłumy stały w skupieniu, wśród najgłębszej ciszy, w milczeniu rozstępowano się przed wolno posuwającym się regimentem, a gdy ukazywał się wóz otoczony rycerstwem — ludzie klękali, pochylając głowy.

Padre Diego jechał przy wozie, po prawej ręce mając pana don Lorenza. W pewnej chwili pochylił się ku niemu i spytał:

— Zastanawiałeś się, don Lorenzo, co myślą ci ludzie zebrani tak licznie?

— Tak, ojcze — odpowiedział don Lorenzo, patrząc swoim zwyczajem przed siebie. — Obecność tych ludzi świadczy o ich bezgranicznej miłości dla osoby czcigodnego ojca.

Na to rzekł padre Diego:

— Słusznie. Świat idzie naprzód. Istotnie zdobyliśmy miłość i zaufanie ludu.

Zamyślił się i po chwili dodał:

— Żałować nam tylko wypada, że czcigodny ojciec nie widzi tego.

Znów umilkł, potem rzekł:

— Don Lorenzo!

— Tak, wielebny ojcze.

— Dzisiejszej nocy, jak wiesz, czcigodny ojciec znowu, na szczęście na krótko, utracił przytomność.

Don Lorenzo milczał. Tamten ciągnął dalej:

— Straszliwa i nad wyraz bolesna jest bezbronność człowieka złożonego niemocą. Byłoby też rzeczą jak najbardziej godną pożałowania, gdyby do ludzi niepowołanych przedostały się jakieś relacje o stanie, w jakim na skutek choroby znalazł się czcigodny ojciec.

Na to rzekł pan de Montesa:

— Pojmuję, wielebny ojcze. Możesz być jednak spokojny, że podobna rzecz nie może się zdarzyć. Słuch moich ludzi należy do mnie. Ich języki również.

Padre Diego, wciąż zamyślony, patrzył na niego chwilę, po czym nie rzekłszy nic odwrócił głowę. „Jestem zgubiony — pomyślał don Lorenzo. — Okazałem niewybaczalną pewność siebie. Jestem zgubiony”. Pośpiesznie począł szukać słów, dzięki którym mógłby nawiązać i jeszcze uratować urwaną rozmowę, aż naraz, gdy wydało mu się, że znalazł wyrazy właściwe, ogarnęło go zniechęcenie. „Jestem zgubiony” — raz jeszcze pomyślał. I ku własnemu zdziwieniu zamiast strachu, którego oczekiwał, uczuł ogromną ulgę. Zupełnie spokojny i wbrew swym zwykłym obyczajom począł się rozglądać dokoła, aby odgadnąć, który z najbliższych mu towarzyszy obejmie w niedalekim czasie jego stanowisko. Bez trudu i tylko na zasadzie wiadomych mu nienawiści doliczył się ich pięciu. Pomyślał, że gdyby zechciał, mógłby ich wszystkich pociągnąć za sobą w przepaść, natychmiast przecież zdał sobie sprawę, że jest już na to w tej chwili zbyt nieznacznym pionkiem, ponieważ raz objęty podejrzeniem, nie ma prawa określać ani charakteru, ani zakresu winy.

Tymczasem pierwsi domownicy zbliżali się do San Vicente.

 

Pierwszym, który już we wczesnych godzinach porannych przybył do San Vicente, był Jego Eminencja biskup Avila, don Blasco de la Cuesta. Wielebny padre Diego, powiadomiony o tym, opuścił czcigodnego ojca i zamieniwszy w sąsiedniej celi kilka słów z doktorem Garcia oraz z przydzielonym mu do wspólnego czuwania młodym braciszkiem zakonnym, udał się do refektarza87.

Jego Eminencja, jakkolwiek przyjechał z licznym dworem i w towarzystwie wielu przeorów oraz prałatów i kanoników kapituły, natychmiast po przybyciu do klasztoru i rozmowie z opatem opuścił swoje otoczenie i ojca Diega oczekiwał sam. Ujrzawszy wchodzącego, pośpieszył ku niemu, szeleszcząc swymi fioletami. Minione lata przydały mu obfitości ciała, był ogromny, bardzo tęgi, szeroki w ramionach, lecz przy tej nadmiernej tuszy pełen dostojeństwa.

— Witam cię, mój ojcze — powiedział dźwięcznym, jeszcze niestarym głosem. — W jakże smutnych okolicznościach spotykamy się po tylu latach! Prawda to, że stan czcigodnego ojca jest tak ciężki?

— Istotnie — odpowiedział padre Diego — tylko w Bogu możemy pokładać nadzieję.

— Przytomny jest?

— Śpi teraz.

Pan biskup zamyślił się.

— Tak, ciężkie to dla nas wszystkich chwile. Gdy zbudzi się czcigodny ojciec, będę go mógł ujrzeć?

— Niestety — odpowiedział padre Diego — wybaczy Wasza Eminencja, lecz nie wydaje się to możliwe przy stanie, w jakim czcigodny ojciec znajduje się teraz. Lekarz kazał oszczędzać mu wszelkich wzruszeń. Spokój, spokój i jeszcze raz spokój jest mu nade wszystko potrzebny.

Jego Eminencja nie nalegał.

— To prawda, masz słuszność, mój ojcze. Istotnie, odgłosy tego świata nie powinny w tej szczególnej chwili zamącać jego umysłu. Jeśli jednak wspomniałeś o spokoju, to rozumiejąc jego głębszy, a istotny sens, nie podobna wyobrazić sobie, aby ktokolwiek z nas mógł w obliczu śmierci posiadać spokój doskonalszy od tego, na który zasłużył sobie czcigodny ojciec. Doprawdy, mało komu danym jest opuszczać ten doczesny świat ze świadomością spełnienia dzieła równie doskonałego i trwałego. Ty zresztą, wielebny ojcze, tyle lat spędziwszy u jego boku, najlepiej możesz ogarnąć i pojąć to, co nam, dalej stojącym od jego osoby, tylko w niedokładnych kształtach się zarysowuje. Z prawdziwym wzruszeniem patrzę na ciebie, mój ojcze, niegdyś mój synu. Kiedy sięgam pamięcią do dni, gdy obok siebie żyliśmy we wspólnocie, wydaje mi się, jakby od tych chwil cały wiek upłynął.

— Tak — rzekł padre Diego — czas ten, jeśli nie na skutek lat, to na pewno dzięki ogromowi wydarzeń rzeczywiście może się wydawać bardzo znaczny.

— Jest nim! Kiedyż to w dziejach wiara i prawda oparte zostały o fundamenty równie mocne, jak za naszych czasów i na naszych oczach? Niemałe cię, mój ojcze, spotkało szczęście, że w tym dziele zostało ci dane brać udział tak bezpośredni i ważny. Pamiętasz ów dzień, gdy ja byłem tym, który pierwszy przyszedł oznajmić ci wielką nowinę?

Padre Diego spojrzał panu biskupowi prosto w oczy.

— Pamiętam, Wasza Eminencjo.

— Zastanawiałem się wielokrotnie, jak to się stało, że wówczas, w tych odległych latach, czcigodny ojciec, jakkolwiek tak mało cię znał, o tyle trafniej i dalekowzrocznie niż ja, twój przeor, potrafił ocenić istotne cechy twego umysłu i charakteru. Teraz, po tylu latach i gdy moje ówczesne obawy okazały się na szczęście mylne, mogę ci, mój ojcze, wyjawić, iż byłeś wtedy przedmiotem wielkiej mojej troski.

Padre Diego spojrzał panu biskupowi prosto w oczy.

— Nie całkiem rozumiem, co Wasza Eminencja ma na myśli.

— Moją pomyłkę — rzekł tamten. — Czy to prawda, że jeden z ówczesnych braci, brat Mateo, o ile mnie pamięć nie myli, do tego stopnia zhańbił się heretyckim odszczepieństwem, iż ze wspólnoty Kościoła został przez Święty Trybunał usunięty?

— Tak — powiedział padre Diego — tak niestety było.

— Pojmuję teraz wszystko. Wszak to on wyznawał mi na spowiedzi, jako swemu przełożonemu, twoje buntownicze jakoby, a nawet bluźniercze myśli. Ze swoich różnych wątpliwości również się spowiadał, wydawał się pełen pokory, sumiennie odprawiał wyznaczone pokuty... jak się mogłem domyślić, że równocześnie i własne oblicze przebiegle ukrywa, i ciebie spotwarza?

Padre Diego rzekł na to spokojnie:

— Zwykła to broń wrogów, kłamstwo i potwarz.

— Istotnie! A jednak, chociaż zwykłym tylko byłem przeorem, nie powinienem się był dać zwieść. Musisz mi wybaczyć, mój ojcze, tę dawną omyłkę.

— Któż z nas nie popełniał omyłek? — powiedział padre Diego głosem pełnym powagi i szacunku. — Nie mówmy już o tym, Wasza Eminencjo.

Radość rozjaśniła twarz pana biskupa.

— Masz we mnie, mój ojcze, szczerze ci oddanego przyjaciela. Cieszę się, że jeśli przyjdzie mi objąć nowe obowiązki, wówczas częściej niż w skromnym Avila będę cię mógł spotykać.

Padre Diego natychmiast domyślił się, co zaszło.

— Umarł zatem kardynał de Mendoza?

— Niestety — odparł pan biskup. — Wczoraj nadeszła z Rzymu wiadomość o jego zgonie.

Padre Diego pochylił głowę.

— Śmierć chrześcijanina zawsze pobudza do skupionych rozmyślań. Tym niemniej cieszę się, że w osobie Waszej Eminencji mogę powitać arcybiskupa Toledo i prymasa Katolickiego Królestwa.

Don Blasco de la Cuesta zarumienił się.

— Nie jestem jeszcze arcybiskupem.

— Ale z pewnością nim będziecie. Wszyscy przecież wiedzą, że i Ojciec święty, i Ich Królewskie Moście w was widzą od dawna następcę kardynała de Mendoza.

Jego Eminencja zamyślił się i jak gdyby przygasł.

— Tak, doceniam wielkie obowiązki, jakie zostaną złożone na moje ramiona. Proszę Boga, abym im podołał. Jakże jednak słusznie mówił mi niegdyś czcigodny ojciec, że nie ma w Kościele takich zaszczytów i dostojeństw, które by dorównać mogły twardym obowiązkom żołnierzy Świętej Inkwizycji.

Na to rzekł padre Diego:

— Czcigodny ojciec byłby głęboko i szczególnie radośnie poruszony, słysząc słowa Waszej Eminencji. Sądzę też, że będę w zgodzie z jego intencjami, jeśli powiem, że Świętej Inkwizycji można służyć wszędzie, na każdym stanowisku, zarówno najbardziej niepozornym, jak wyniesionym najwyżej.

Pan biskup wciąż był zamyślony.

— Tak — powiedział wreszcie — różnymi drogami zdążają ludzie do jednego celu.

 

Na spotkanie ojca Diega, gdy powracał z refektarza, wybiegł młody braciszek imieniem Manuel. Był blady, z przestrachem w oczach, ręce mu drżały.

— Ojcze wielebny! — zawołał.

Padre Diego przystanął, poczuł w sercu chłód. Spytał nieswoim głosem:

— Umarł?

Fray Manuel potrząsnął głową.

— Cóż się więc stało?

— Ojcze wielebny, przysięgam, nie moja to wina. Czcigodny ojciec zbudził się, zadzwonił na mnie, kazał mi, abym mu pomógł podnieść się i ubrać...

Padre Diego przyśpieszył kroku.

— Nieszczęsny, uczyniłeś to?

Braciszek bezradnie rozłożył ręce.

— Jakże mogłem nie usłuchać?

Na progu celi stał doktor Garcia, również blady i wystraszony.

— Głupcze! — zawołał padre Diego — jak mogłeś do tego dopuścić?

Odsunął go szorstkim ruchem ramienia i skierował się ku drzwiom prowadzącym do celi czcigodnego ojca. Nim je otworzył, zawahał się, nie dłużej jednak niż ułamek sekundy. Potem wszedł do środka.

Cela była obszerna, lecz mimo białych murów mroczna. Tylko w pobliżu okiennego wykuszu skupiało się nieco więcej dziennego światła. Tam właśnie, w głębokim krześle, otulony płaszczem podbitym futrem, siedział padre Torquemada. Trzymał się prosto, dłonie miał złożone na kolanach. Usłyszawszy skrzypnięcie drzwi, poruszył się.

— To ty, Diego? — spytał nieswoim, dalekim głosem.

Ten zawołał:

— Ojcze mój, jak mogłeś wstać? Połóż się, błagam cię.

— Zbliż się, mój synu — powiedział Torquemada tym samym głosem dalekim i w jakiś szczególny sposób monotonnym. — Czekałem na ciebie. Niewiele czasu mi zostało, muszę się śpieszyć, a mam ci do powiedzenia rzeczy niezmiernie ważne. Niektóre trzeba będzie zapisać, aby natychmiast podać je do wiadomości publicznej. Gdzie jesteś?

— Tutaj, ojcze.

— Stań bliżej światła. Chciałbym cię widzieć. O tak. Podaj mi rękę.

— Ojcze mój, nie wolno ci tyle mówić. Połóż się.

Torquemada potrząsnął głową.

— Nie, nie teraz, później. Wpierw muszę omówić z tobą szereg spraw. Trzeba będzie, nie zwlekając, wiele rzeczy odmienić w naszym Królestwie. Właściwie wszystko. Czeka cię ogromna praca i aż lęk mnie ogarnia, że możesz nie podołać tym nadludzkim nieomal zadaniom. Lecz któż może to uczynić, jeśli nie ty? Mam zresztą nadzieję, że znajdą się jeszcze ludzie nie przeżarci doszczętnie strachem i kłamstwem, a także nie zarażeni pychą i nienawiścią. Takich skupisz dokoła siebie i przy ich pomocy i poparciu zburzysz wszystko, co jest teraz. Tak, to, co jest, nadaje się tylko do zburzenia i wymiecenia precz. Wszystko jest ponad miarę złe, zatrute i skarlałe. Trzeba to precz odrzucić. Miałeś jednak słuszność, mój synu.

— Ojcze mój — szepnął Diego.

— Przypominasz sobie noc, kiedy spotkałem cię po raz pierwszy? Właśnie wtedy miałeś słuszność. Słuszny był twój gniew, twój bunt, słuszne twoje cierpienie. Ciężko to wyznawać, lecz nie widzę dokoła siebie ani jednej ludzkiej twarzy prócz twojej.

— Ojcze! — zawołał Diego.

— Niestety tak jest. Nie wolno się już dłużej oszukiwać. Złudna jest nasza potęga, pozorne nasze siły. Drżą fundamenty i zarysowują się ściany gmachu, który budowaliśmy. Straszliwy to gmach. Więzieniem i kaźnią uczyniliśmy świat. Ale to nie może trwać. Jeśli to wszystko nie zawali się jutro, stanie się to pojutrze. Katastrofa jest nieunikniona. Nie ma już wiary, nie ma nadziei. Połamaliśmy ludzi, zniszczyliśmy ich umysły i serca. Jesteśmy znienawidzeni i pogardzani. Nic się z tego mrocznego szaleństwa nie da uratować. Trzeba szukać innych dróg ocalenia. Zachodzi nagląca konieczność, abyśmy sami zburzyli to, co musi runąć. Będziesz musiał niezwłocznie napisać odpowiednie zarządzenia. Wszystko dokładnie ci podyktuję.

Padre Diego stał bez ruchu, porażony grozą i przerażeniem.

— Gotowy już jesteś, mój synu? Pośpiesz się, mamy coraz

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19
Idź do strony:

Darmowe książki «Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz